Minerwa spoglądała z wyższego półpiętra, kiedy trzy osoby w pelerynach wchodziły przez wielkie podwójne drzwi. Na zewnątrz padało, więc wszyscy wyglądali na zziębniętych i przemoczonych.
- To było świetne! – Malcolm Baddock ściągnął płaszcz zaraz po tym, jak weszli do szkoły, strząsając z radością breję na podłogę, co pogwałcało zasady pana Filcha. – Ci wszyscy ludzie z Ministerstwa tam siedzieli i słuchali nas!
- To było… miłe. – Millicenta ściągnęła kaptur, a jej krótkie brązowe włosy nastroszyły się wokół twarzy, kiedy zmarszczyła się w zamyśleniu. – Pan Savage powiedział, że mogłabym pracować w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów.
- Pan Savage ma rację. – Severus również pozbył się kaptura. Wyglądał trochę blado i wynędzniało – nigdy dobrze nie znosił chłodu, to był jeden z powodów ciągłego noszenia ciężkich szat. Przynajmniej Minerwa była o tym święcie przekonana. – Kiedy zdasz owutemy, wypiszę ci odpowiednie rekomendacje, Millicento.
Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie i Minerwa zauważyła, że jej mocne rysy podobieństwa do ojca znikają.
- Dziękuję, proszę pana!
- Oczywiście. – Severus podniósł wzrok i lekko skinął Minerwie. – Wracajcie do pokoju wspólnego. Wasi koledzy są na pewno ciekawi wszystkiego o waszych ekscytujących przygodach w śledztwie kryminalnym.
- Jasne! Cliodhna i Walter będą chcieli wiedzieć, jak mi poszło. Pomagali mi się przygotować. Baddock odszedł w podskokach, ciągle mówiąc. – Myślę, że poszło mi naprawdę dobrze, co nie, Millie? Chyba wywarłem na nich dobre wrażenie, podchodząc do problemu z niewinnym oburzeniem, szczególnie o dziecku…
Severus odprowadził ich wzrokiem, a następnie dołączył do Minerwy.
- Obojgu poszło bardzo dobrze. Panna Edgecombe została zesłana do Azkabanu na dziesięć lat. Otrzymała łagodniejszy wymiar kary ze względu na młody wiek.
- Rozumiem. – Severus miał pewność, że Marietta Edgecombe była pod obserwacją, gdy wypuścili ją na czas rozprawy. Obwiniała Hermionę za swoje kłopoty i dziesięć lat w Azkabanie nie osłodzi jej usposobienia. – Cóż, podejrzewam, że to najlepsze wyjście. Czyli Wizengamot zaakceptował przeprosiny panny Granger?
- Zostały przyjęte dwa dni temu, tuż po porodzie, który dał niezły pretekst do niepojawienia się. – Severus uśmiechnął się pod nosem. – Dolores była bardzo rozczarowana, że straciła szansę publicznego zawstydzenia Hermiony
Minerwa zachichotała.
- Droga Dolores nigdy nie lubiła panny Granger,
prawda?
- Droga Dolores nigdy nie lubiła nikogo, kto jest od niej mądrzejszy -
prychnął, a dyrektorka ukryła uśmiech. Severus na ogół skłaniał się ku
stronniczości, czym dawni członkowie jego domu się niepokoili, ale szczególnie
okazał to Dolores Umbridge. – Pan Baddock zachowywał się bardzo bezczelnie,
kiedy go przesłuchiwała.
- Ty oczywiście poczęstowałeś go za to miętówką.
- Dwiema- Świetnie. – Minerwa skinęła głową z aprobatą. Zdarzały się okazje, kiedy punkty nie były odpowiednim wynagrodzeniem za zachowanie ucznia, ale słodycze zawsze mile widziano. – Zakładam, że skoro panna Granger jest w skrzydle szpitalnym, wasza sobotnia lekcja została odwołana?
- Na dzień dzisiejszy owszem. – Zmarszczył brwi. – Powinna rozpocząć zajęcia praktyczne z eliksirów tak szybko, jak to możliwe. Pani Pomfrey poleciła tydzień przed jej powrotem na zajęcia, więc następna sobota byłaby najlepsza.
- Słusznie. Skoro nie jesteś zajęty, chciałabym omówić z tobą sytuację panny Granger. - Wykorzystała sztuczkę, której nauczyła się od Albusa – upewnić się, że ofiara nie jest zajęta przed zaoferowaniem krótkiej dyskusji. Takie zagranie uniemożliwiało wymówkę w ostatniej chwili.
- Doskonała imitacja poprzedniego dyrektora, Minerwo – oschle jej odpowiedział, ale poszedł za nią do „oficjalnego” biura… i następnie, wyglądając na lekko zaskoczonego, podążył dalej w górę schodów w ścianie do prywatnego gabinetu. – Rozmowa prywatna? Jak… śmiało.
- Skończ z tą bezczelnością, młodzieńcze – rzuciła, odpowiadając uśmiechem na uśmiech. – Jestem na tyle stara, że mogłabym być twoją babką… ledwie.
- Fakt, w który jestem pewien, nikt nie uwierzy. – Skinął głową – naprawdę potrafił być czarujący, kiedy się zrelaksował. – Nigdy nie wyglądałaś na swój wiek.
- Dziękuję. – Uśmiechnęła się ironicznie. – Posiadanie twarzy ostrej jak topór może być wadą, ale dobrze noszoną, co wyobrażam sobie, się dowiesz.
Ponownie wyglądał na zaskoczonego, a ona tylko przytaknęła, odwracając się do szafy, gdzie trzymała mały zbiór alkoholi.
Właściwie nie było to twarzowe określenie, ale
znacznie bardziej mógł to zaakceptować niż otwarty komplement. Obydwoje mieli
wysokie kości policzkowe i ostre podbródki, które same w sobie wystarczyłyby do
otwarcia listu, ale to nigdy nie umniejszyło im powodzenia wśród płci
przeciwnej. Najwyższy czas, aby Severus przestał się nad sobą użalać i zaczął
wykorzystywać swój wygląd.
Nalała dwa kieliszki starej i raczej dobrej brandy zachowanej na specjalne
okazje, po czym podała mu jeden.- Severusie, wzniesiesz ze mną toast?
Uniósł brew, ale przyjął szklankę i przytaknął.
- Oczywiście. Za co?
Minerwa podniosła trunek.
- Za twojego syna – rzekła cicho. – Niech żyje długo i szczęśliwie.
Znieruchomiał na dłuższą chwilę, posąg z żółtawej kości słoniowej spowity w czerń. Następnie uniósł i opróżnił szklankę w milczeniu. Minerwa poszła w jego ślady. On opuścił kieliszek, ona opuściła swój i spojrzeli na siebie. Po czasie znacznie dłuższym niż większość ludzi zdoła wytrzymać wzrok McGonagall, spuścił oczy.
- Skąd wiesz?
Nie marnował jej i swojego czasu na zaprzeczenia. Dobrze.
- Podejrzewałam to odkąd panna Granger była przesłuchiwana przez Radę Nadzorczą. Zareagowała… niespodziewanie… na jedno konkretne pytanie.
- Miałem nadzieję, że nikt tego nie zauważył. – Skinął jej głową, lekko się uśmiechając. – Jak sądzę zbyt dużą.
- Dużo za dużą. Istnieją inne wskazówki, od kiedy zaczęłam się za nimi rozglądać. – Minerwa napełniła mu kieliszek, nie stawiał oporu. – Zostały potwierdzone, kiedy zakradłeś się o trzeciej nad ranem, by go zobaczyć.
Skrzywił się.
- Rozumiem, że gdybym się obejrzał, mógłbym znaleźć prążkowanego kota próbującego gwizdać beztroską melodię, podczas czajenia się pod jednym ze szpitalnych łóżek?
Nie mogła powstrzymać się przed lekkim uśmiechem na wyobrażenie tej sytuacji.
- Nie bądź śmieszny, Severusie. Koty nie gwiżdżą.
- Szpiegowałaś mnie.
- Cóż, technicznie rzecz biorąc, szpiegowałam pannę Granger. Fakt, że oczekiwałam, iż będziesz jedynym, który wkradnie się, by ją zobaczyć, nie potwierdza ani tego, ani tamtego. Mogłam się mylić.
- Ale się nie pomyliłaś. – Zamieszał brandy w kieliszku, wpatrując się w niego nieprzytomnie. – Co masz zamiar zrobić z tą… sytuacją?
- Jeśli masz na myśli namówienie cię na przejście na emeryturę i zrobienie z panny Granger uczciwej kobiety, jakby to zrobił Albus, to nie. – Napełniła swoją szklankę. Pewnie tego potrzebowała. – Chciałabym jednak usłyszeć twoje powody nieuznania syna. Nie mogę sobie wyobrazić, byś zrobił to z powodu chęci pozostania niezależnym i wolnym od odpowiedzialności, dzięki czemu mógłbyś nieskrępowanie uganiać się za młodymi panienkami. Nigdy nie byłeś szczególnie skłonny do uganiania się za młodymi czy starszymi pannami, jak zaobserwowałam, i nie mogę sobie wyobrazić, że planujesz teraz tak zrobić.
Cicho się na to zaśmiał, trochę gorzkie „hah” bez prawdziwego rozbawienia.
- Nie, nigdy nie byłem znany z miłosnych podbojów.
- To było moje pierwsze założenie, oczywiście, kiedy panna Granger pierwsza przyszła do mnie i powiedziała, że nie wyjawi imienia ojca dziecka. Gdyby to był na przykład pan Weasley…
- Wtedy założenie byłoby prawdopodobnie wierne. – Skrzywił się. – Jesteś świadoma jego zachowania, gdyby to dotyczyło ich dwojga?
- O, tak. Ale póki pannie Granger nie przeszkadza, nie sądzę, że to moje miejsce na komentarz. – Wzruszyła ramionami. – Więc, ponieważ niczego nie planowałeś… dlaczego nie uznałeś Martina jako swojego syna?
- To nie twoja sprawa – stanowczo powiedział, wreszcie ponownie patrząc jej w oczy. – Niczyja, oprócz moja i panny Granger.
- I Martina. – Spojrzała mu w prosto w oczy. – Będzie chciał wiedzieć, kto jest jego ojcem, i dlaczego ojciec go nie chciał. W końcu ma prawo wiedzieć.
- Ale ty nie.
- Ja nie. Nie masz obowiązku odpowiadać na moje pytania. – Minerwa skosztowała swojej brandy, delektując się jej bogatą ostrością. – Nie jestem Albusem. Nie będę cię oszukiwać alb nakłaniać do wyjawienia sekretów. Jednak zatrzymam je, jeśli zdecydujesz mi się zwierzyć.
Odwrócił wzrok, napięcie wprost od niego
promieniowało. Nagle ramiona mu opadły, tylko odrobinę, a Minerwa wypuściła
powietrze, którego nie miała zamiaru wcale przytrzymywać. Severus Snape nigdy
nie był skłonny do zaufania nikomu, nawet jako dziecko. Albus zmuszał go do
regularnych spowiedzi, po jego powrocie spod władzy Voldemorta, a to wydawało
się pomagać jak nic. Podejrzewała, że stracił to i miała nadzieję, że ponowne
zaoferowanie mu tego będzie pokusą, której nie zdoła się oprzeć.
- Ja… myślałem nad uznaniem go. Hermiona zostawiła mi wybór. Ale obojgu, jej i
dziecku, będzie lepiej, jeśli pozostanę anonimowy.Minerwa prychnęła. Severus był skłonny do przygnębiania i użalania się nad sobą – nie, że nie miał do tego wielu powodów – i nie była skłonna popierać jego pławienia się.
- Pieprzenie i nonsensy. Dziecko powinno znać ojca, a Hermiona będzie potrzebowała pomocy przy dziecku, egzaminach i rozpoczynającej się karierze.
Severus wyglądał na zaskoczonego. Albus prawdopodobnie nigdy nie powiedział „pieprzenie” na ich małych spowiedziach.
- Jest atrakcyjną młodą kobietą – sztywno odpowiedział. – Wątpię, że dziecko pozostanie na zawsze sierotą. A jej aroganccy przyjaciele niewątpliwie dadzą jej znacznie więcej pomocy, niż będzie chciała czy potrzebowała.
Minerwa zmarszczyła brwi. Była całkiem pewna, że Hermiona nie miała zamiaru rozglądać się za innym mężczyzną, przynajmniej nie teraz. Mogła, oczywiście, po pewnym czasie. Ale teraz miała osiemnaście lat i była beznadziejnie zakochana, a posiadanie Martina tylko wzmocniło jej uczucie do ojca dziecka. Ale czy Severus sugeruje to, ponieważ szczerze myślał, że zajmie się czymś nowym, czy tylko miał na to nadzieję?
- A jeśli tak zrobi? Naprawdę będziesz zadowolony, powierzając dobro swojego syna komuś obcemu?
Szczupłe ramiona napięły się, a Severus zmarszczył brwi.
- Jestem pewien, że ona wybierze kogoś odpowiedniego do tego zadania.
- Severusie, dziewczyna poważnie zaangażowała się z Ronaldem Weasleyem. Fajny chłopak, ale mało obiecujący opiekun i żywiciel rodziny. – Severus spiął się, a Minerwa skosztowała brandy. Podstępne, tak, ale znała skłonność Severusa do sądzenia, że nikt oprócz niego nie potrafił wykonać danego zadania z wysokimi wymaganiami. – Poza tym, to bardziej prawdopodobne, że będzie próbowała wszystko zrobić sama, przodując równocześnie jako matka i kobieta kariery, pracując w kompletnym załamaniu nerwowym, jak to zrobiła na trzecim roku.
Jeszcze mocniej zmarszczył brwi. Wiedział o tendencji Hermony Granger do przesadności, a Minerwa nie miała zamiaru pozwolić mu o tym zapomnieć.
- Na pewno przyjaciele i rodzina nie pozwolą jej doprowadzić się do takiego stanu – wyrzucił bez najmniejszego cienia wątpliwości.
- Wcześniej nigdy nie próbowali jej powstrzymać, więc nie sądzę, że nagle zaczną to robić. – Próbowanie powstrzymać Hermionę Granger od pracowania do utraty sił było pełno etatowym zajęciem, jak Minerwa zdołała się nauczyć, kiedy była jej opiekunem domu. – Możesz mieć wiele dobrych powodów, dla których nie chcesz być ojcem małego Martina, Severusie, ale proszę, nie dawaj mi bzdurnych wyjaśnień w stylu „samym będzie im lepiej”.
- Nie powiedziałem, że lepiej będzie im samym – poprawił cicho, składając dłonie. – Powiedziałem, że będzie im lepiej beze mnie.
- Tak sądzisz?
Dotknął lewego ramienia – gest, który wszedł już mu w nawyk.
- Nie chcę, aby mój syn był skażony przez śmierciożerców. Ani jego matka.
Czy był świadomy tego, że głos zmiękł mu na słowa „mój syn” i że w oczach można zobaczyć rodzaj smutnej czułości skierowanej do matki dziecka?
- Zbyt wiele się o to zamartwiasz, Severusie – powiedziała, jej surowy głos przykryła na chwilę nutka sentymentalizmu. – Twoje bohaterstwo podczas Ostatecznej Bitwy…
- Nie zmieniło faktu, że jestem człowiekiem, który zabił Albusa Dumbledore’a w służbie Czarnego Pana. Mogę żyć jak wyrzutek na ulicy, Minerwo, ale nie pozwolę, aby mój syn skończył tak samo. - Kulturalna formalność, którą starannie wykształcił, zaczęła uciekać, nieprzyjemny północny akcent, który pamiętała z jego dzieciństwa, zaczął brzmieć w jego głosie. – Jest tylko dzieckiem, Minerwo, a Hermiona ledwo już nie. Gdyby do opinii publicznej wydostało się, że… - urwał, a słaby rumieniec wpłynął mu na policzki. – Byłaby pariasem.* Nie chcę tego dla niej.
Minerwa ciągle nie mogła być pewna, co czuł do Hermiony Granger, choć myślała, że szanse dziewczyny mogą być lepsze, niż myślała. Teraz przynajmniej była pewna, że Severus Snape kochał syna.
- Ci, którzy wiedzą, mogliby okazać mały brak zaufania – powiedziała cicho. – Warto dla prawdziwej rodziny.
Zraniony odwrócił wzrok, a ona przypomniała sobie przymusowo napiętego, nieszczęśliwego małego chłopca siedzącego w pierwszym rzędzie nie tak dawno temu.
- Proszę… zostaw to, Minerwo.
Przytaknęła.
- Dobrze, Severusie. Jeśli tego sobie życzysz. – Teraz nie był czas, aby brnąć w to dalej. Może później…
*parias –człowiek
pozbawiony wszelkich praw
*
- Spóźniłaś się. – Severus czekał blisko piętnaście minut, niecierpliwość
zaostrzyła jego ton, kiedy Hermiona w końcu weszła do laboratorium. Jej wygląd
sprowadził dodatkowy szok. Nie widział jej w mundurku odkąd urodził się Martin
i wyglądała… inaczej. Nie, wyglądała tak samo – tak, jak przed zajściem w
ciążę. Przypuszczalnie były jakieś fizyczne zmiany, ale ciężkie i bezkształtne
studenckie szaty zakryły je. Ponownie mogła być niewinną i szczerą szóstoroczną
Hermioną.Poza włosami. Jej włosy nadal były wkręcone w puszystym koku, który odkrywał szyję i dodawał czarującej powagi.
- Przepraszam za spóźnienie – rzekła, uśmiechając się do niego. – Musiałam nakarmić Martina przed wyjściem i… no…
- Rozumiem. Oczywiście. – Zachował spokój, lecz zbyt wyraźnie przypomniał sobie ją tulącą do piersi jego syna w noc, kiedy się narodził. Nie miał pojęcia, że zapamiętał to tak wyraźnie. – Kto opiekuje się dzieckiem, gdy jesteś tutaj?
- Około ośmioro skrzatów. – Czule się uśmiechnęła. – Skaczą wokół niego i gruchają do niego. Dilly próbuje odgonić swoich towarzyszy i zająć się wszystkim sama, ale nie ma poparcia.
Severus zauważył, że się lekko uśmiecha na
wyobrażenie tej scenki.
- Zachowują się jak dzieci. Strasznie go
rozpieszczą.
- Pewnie tak. Jednak przynajmniej wydaje się, że
wiedzą, jak obchodzić się z dziećmi. – Hermiona lekko zmarszczyła brwi. – Ron
za dużo do niego grucha, ale ucieka, gdzie pieprz rośnie, gdy zobaczy brudne
pieluchy, a Harry’emu trudno go nawet potrzymać. Myślę, że boi się, że go źle
złapie czy coś.
Severus zmarszczył brwi. Harry Potter nie był
zwykle zaniepokojony, kiedy przychodziło do trzymania jakichś rzeczy. Jeśli
już, Severus martwiłby się znacznie bardziej, że przez przypadek upuściłby
dziecko, niż źle złapał. Interesujące.
- Zakładam, że nie chcesz być zbyt długo z dala
od dziecka…
- Powinnam wrócić maksymalnie po dwóch godzinach.
- Więc zaczynajmy. Ponieważ warzenie trwa ponad
miesiąc, zaczniesz z Veritaserum. Możesz wybrać między tradycyjnym przepisem a
wariantem, nad którym dyskutowaliśmy, z użyciem zimozielonego…
***
– Harry, jesteś pewien, że to dobry pomysł? – Ron
narzekał, odkąd tylko Harry wyciągnął go z łóżka na ich poranną serię ćwiczeń.
– Nie możemy poczekać, aż ktoś będzie próbował zrzucić cię skądś, gdzie będzie
mniej schodów?
– Nie, ponieważ wtedy będzie wokół zbyt dużo osób.
– Harry obrócił się, by spojrzeć na Rona, po czym poczuł się winny. Ron
krzywił się, wspinając na schody – nogi prawdopodobnie znów dawały o sobie
znać. On oczywiście nawet o tym nie wspomniał. – Ej, musimy po prostu dać temu
więcej czasu i jeśli wtedy się nie uda, spróbujemy czegoś innego.
– Taa, świetnie. Próbowaliśmy, hmm, jakieś pięć
razy?
– Cztery. – Poza szalikiem i zaklętym motylem
było jeszcze pudełko czekoladek, w którym tylko jedna na środku została zatruta
i czar nałożony na jego szaty do quidditcha, które chciały go udusić, kiedy
tylko je założył. Mogłoby to zadziałać, gdyby nie szybka reakcja Rona i
Peakesa, którzy natychmiast je z niego zdjęli.
– Nie liczysz tamtego kamienia?
– To mógł być przypadek. – Mały kawałek kamienia
prawie spadł mu na głowę, kiedy wchodził do zamku. Zdarzało się tak czasami,
ale grunt, że nic złego się nie stało.
– Ale mógł też nim nie być. – W końcu dotarli do
półpiętra, na którym miało miejsce ostatnie zrzucenie ze schodów. – Dobra.
Gotowy?
Harry przytaknął.
Nieznany zamachowiec lubił zasadzki. Harry był
szczerze pewien, że on lub ona nie byłby zdolny do odpierania oskarżenia
gdzieś, gdzie tylko Harry albo jego przyjaciele prawdopodobnie mogliby pójść.
Tak więc każdego ranka razem z Ronem rzucali wszystkie zaklęcia ujawniające
pułapki, jakie tylko znali. Zasadzki zwykle były przemyślane – gdyby któraś nie
była, nie mieliby żadnych problemów z jej rozbrojeniem.
Jak dotąd nie było ich jeszcze tak dużo, jak
fałszywych schodków.
Potter już nie musiał się szczególnie skupiać –
teraz mógł rzucać zaklęcia automatycznie. Jednak nagły błysk pomarańczowego
światła zwrócił jego uwagę.
– Ron! Znalazłem jedną!
Krocząc po schodach, spostrzegli szarą nitkę
naciągniętą od trzeciego schodka w górę. Na kamieniu była prawie niewidzialna i
wystawała tylko na cal. Znacznie za nisko, by kogoś złapać. Harry podążył za
nitką do końca i aż mrugnął. Nadeptując na nią, wyciągnął korek z butelki z
czymś mętnym i fioletowym. Nie był pewny, jak to się nazywało, ale wydawało mu
się, że jest podobne do obłoku, który widział podczas wojny. Z tego, co
pamiętał, ci, którzy zostali w niego złapani, nie umierali szybko i
bezboleśnie. Najwyraźniej nieznany zamachowiec zaczynał być poważniejszy lub
bardziej zdesperowany.
– Paskudztwo. – Ron odchylił ramię, żeby spojrzeć
na butelkę. – Harry, ktoś naprawdę chce cię skrzywdzić… albo mnie. Zauważyłeś,
że on lub ona nie wydaje się przejmować tym, że urazi ciebie albo kogoś ci
bliskiego?
– Tak. – To dlatego zdecydował się wziąć na
przynętę miejsce, do którego Hermiona miała problem z dojściem, i w czasie,
kiedy Ginny jeszcze spała. – Dobra, zobaczymy, czy możemy coś z tym zrobić.
Żadnych odcisków palców, ale to nie było
zaskoczeniem. Każdy krążący nocą po zamku w marcu nosi rękawiczki. Uważając, by
niczego nie dotknąć, Harry machnął różdżką nad sznurkiem.
– Repens Memoria.
Tonks nauczyła go tego zaklęcia często używanego
przez aurorów w celu uzyskania obrazu ostatniej żyjącej osoby, będącej w
kontakcie z nieożywionym przedmiotem. Po chwili wpatrywał się w
półprzezroczystą, niebieskawą postać. Dziewczyna, może na trzecim czy czwartym
roku, z raczej ciemnymi włosami… i wszystko zniknęło.
Spojrzeli na siebie.
– Jakiś pomysł, kto to był, Harry?
– Żaden. – Pokręcił głową. – To… mniej pomogło
niż jakbym miał się domyślać, kto to mógłby być.
– I nie możesz użyć tego zaklęcia ponownie, żeby
Opiekunowie Domów mogli je zobaczyć, prawda?
– Nie. Działa tylko raz. – Skrzywił się. –
Cholera. Teraz musimy iść pooglądać się na trzecio- i czwartoklasistki z całej
szkoły.
Ron wywrócił oczami.
– Świetnie. Możemy mówić, że szukamy niedoszłej
morderczyni i jeszcze ją ostrzegamy. Jeśli tego nie powiemy, wyjdziemy na
zboczeńców.
– Nie, nie wyjdziemy. – Okularnik uśmiechnął się
do niego. – Jakbyś zapomniał, mam dziewczynę, a wszyscy wiedzą, że ciągle
spotykasz się z Susan Bones. Wpędza cię w większe kłopoty niż zwykle, co nie?
Uszy rudzielca poczerwieniały.
– Zamknij się – wymamrotał.
– Szczerze, Ron, jeśli twoja mama kiedyś odkryje,
że umawialiście się odkąd zerwałeś z Hermioną…
– Zamilcz,
Harry!
*
Harry pukał rozważnie, nasłuchując nagłego
lamentu.
– Hermiono? Mogę wejść?
– Wchodź, wchodź! – Brzmiała trochę bardziej
uważnie, niż bywała przed śniadaniem – dziecko musiało wcześnie ją obudzić.
Ponownie.
Hermiona, jak zwykle, siedziała z Martinem w
ramionach przed małym kominkiem. Uśmiechała się radośnie do Harry’ego i
wydawała się być zadowolona z jego odwiedzin.
– Skończyłeś swoje ćwiczenie tarczy wcześnie
rano?
– Nie, to w końcu działa. – Rozłożył się na
drugim krześle, ciesząc się, że widzi jej zaciekawiony wzrok. – Znaleźliśmy
rozstawioną pułapkę. Bezlitośnie ją rozbroiliśmy i Ron przyprowadził Remusa, by
na nią spojrzał. Pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć, że plan działa.
– I napawasz się tym, bo ja powiedziałam, że nie
będzie – prychnęła. – Och, świetnie… Czy to jest Już-Wiesz-Kto?
– Ee… i tak, i nie. Rzuciłem Repens Memoria i
ją zobaczyłem, ale nie znam jej.
– O, Merlinie – powiedziała trochę nieobecnie,
wycierając oślinioną bródkę synka. Nawet nie patrzyła na Harry’ego. –
Definitywnie dziewczyna, tak?
– Tak. Uczennica, trzeci, czwarty rok. Może
piąty. – Skrzywił się. – Nie z Gryffindoru, bo te dziewczyny widziałem tyle
razy, że bym je rozpoznał.
– Więc może to być Krukonka, Puchonka lub
Ślizgonka. – Podrzuciła Martina, który machał zwiniętą piąstką. – Musisz
obserwować je wszystkie.
– Pewnie tak. Masz jakiś pomysł, jak mogę mieć
dobrą i długotrwałą możliwość obserwacji trzech dormitoriów czternastoletnich
dziewczyn w szkole, bez wyglądania, jakbym próbował je poderwać lub ujawnienia,
że szukam tej konkretnej osoby? – Skrzywił się. Ona nawet nie zaoferowała
swojej pomocy.
– Och, to jest proste – rzekła wszystkowiedzącym
tonem. – Musisz tylko połączyć siły z jakimś nauczycielem i pójść do niego z
fałszywą wiadomością na lekcje trzecich i czwartych klas. Zanim on „przeczyta”
i odpowie na tę wiadomość, ty zdążysz się rozejrzeć i będzie to wyglądało na
naturalne.
Nawet na niego nie spojrzała. Harry kopnął
dywan.
– Świetnie, to może zadziałać. Na lekcje wracasz
w poniedziałek, co nie?
– Och, zabrzmiałeś, jakbyś przyjął to z jakąś ulgą! – Tak, to
była stara Hermiona… marudna i trochę ostra. – Naprawdę nie chciałam robić
sobie przerwy, ale pani Pomfrey nalegała. Wspomniała, że muszę się oswoić z
sytuacją, zanim wrócę na lekcje. Przynajmniej odrobię wszystkie prace domowe. –
Jak zwykle myślała, że skończenie pracy domowej brzmi jak ledwie oddalona
katastrofa. – Uczyliście się z Ronem? I używaliście terminarzy, które wam
dałam?
– Tak, Hermiono, uczyliśmy się. – Wyszczerzył się
do niej. – Oczywiście nie przylegliśmy całkowicie do terminarzy, ale już
powtórzyliśmy obronę. Postanowiliśmy teraz skupić się na transmutacji i eliksirach.
– No… - Mógł powiedzieć, że Hermiona chciała
nakrzyczeć na niego za zaniedbanie ważnych lekcji, ale wiedziała, że miał
rację. Wyglądała na rozdartą pomiędzy wszczęciem awantury a zgodzeniem się z
nim. – Póki to pozostanie
powtórzone, myślę, że masz rację, żeby spędzać więcej czasu nad przedmiotami,
które sprawiają ci trudność…
– Pewnie. Będziesz z nas dumna, obiecuję. –
Uśmiechnął się. – Nawet jeśli Ron wciąż sypia z pracą domową pod poduszką.
– Och, na Merlina. Jest tak przesądny, że zawsze
myśli o jakichś sztuczkach, zamiast skupić się po prostu na nauce. – Zwykła
mowa Hermiony o zaletach ciężkiej pracy została ucięta przez Martina, który
nagle zajął jej całą uwagę. – Jest głodny… Ee, Harry, mógłbyś się odwrócić?
Podniósł się.
– Powinienem wracać na śniadanie. Dzięki za
pomoc, pogadam o tym z Remusem, jak coś zjem. Zgodzi się. – Mógł być szczerze
szczęśliwy, unikając całe życie patrzenia, jak Hermiona karmi, chociaż miał
niepokojące wrażenie, że Rona cieszył taki widok.
*
Czwarty rok, Hufflepuff i Ravenclaw. To była już
trzecia lekcja, na którą dziś przyszedł i trochę zaczynało go to nudzić.
Przepraszające stukanie w drzwi, spacer do biurka, przekazanie „wiadomości” i
moment obserwacji pomieszczenia, podczas gdy Remus udawał, że czyta.
Przez chwilę sądził, że to strata czasu, aż
dziewczyna w trzecim rzędzie podniosła głowę. Wyglądała trochę inaczej w
pełnych kolorach, ale rozpoznał ją natychmiast. Ta sama twarz z tymi samymi
oczami zwężonymi w koncentracji/skupieniu – oczami, które podniosły się na środek
twarzy Harry’ego, zanim zdążył odwrócić wzrok. Przez ułamek sekundy jej twarz
wyrażała czystą nienawiść, ich oczy spotkały się, a jej stały się czyste. Czy
wiedziała, że wiedział?
– Remusie – cicho powiedział Harry. – Mamy
zwycięzcę.
Remus patrzył, jak dziewczyna się podnosi, ciągle
wpatrując się w Harry’ego.
– To nie może być… - zaczął, ale Harry ruszył
naprzód.
– Czy masz mi coś do powiedzenia? – spytał,
sięgając po różdżkę do kieszeni. – Na przykład, dlaczego chcesz, żebym był
martwy?
Dziewczyna spojrzała na niego – zauważył, że była
prawie równa z Hermioną, kiedy zobaczył ją z bliska.
– Nie - odpowiedziała spokojnie. – Nie sądzę.
Jej różdżka leżała na biurku, a ręka powoli
kierowała się w jej kierunku. Harry wyciągnął dłoń, by złapać ją za nadgarstek,
odciągając z dala od różdżki z małym trudem – nagle ból zapanował nad całym
jego światem. Spojrzał w dół i zobaczył przy brzuchu drugą rękę zaciśniętą na
rękojeści jednego ze standardowych srebrnych noży z przybornika do eliksirów.
Rękojeść była jedyną częścią noża, która nie znajdowała się w jego ciele. Kiedy
tylko spojrzał zaszokowany, ona mocniej przekręciła narzędziem. Nogi się pod
nim ugięły i poczuł, że prawie upadł.
– Harry! – Ktoś odepchnął dziewczynę, a druga
osoba złapała go za ramiona i położyła na podłodze. Spojrzał na zmartwioną
twarz Remusa Lupina i zaczęła go boleć głowa. – Harry, nie martw się, zaraz
będziesz w skrzydle szpitalnym…
Rana zaczęła go palić, a wzrok stał się zamglony.
Nie czuł się dobrze.
– Remus… - wychrypiał. – Nóż był zatruty. Czuję…
truciznę… bezoar w torbie… weź go…
I wszystko pociemniało.
Ojejku! Miałam nadzieję, że Minerwa da mu bardziej do myślenia :D
OdpowiedzUsuńMmmm, drugą część dodaj, byle szybko :D Czekam na to, bardzo, bardzo :D
Ojej :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajna część. Rozmowa Seva i Minnie...
Rzucaj nexta szybko, bo czekamy :)
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńNo, ja też myślałam,że Minerwa da mu do myślenia.;D Czekam na następną notkę!
OdpowiedzUsuńLara.;P
Ps. U mnie NN. ;D