- Nie miałam pojęcia, że do urodzenia dziecka trzeba być tak wysportowanym. – Ginny zmieniła uścisk na łokciu Hermiony, utrzymując go w stałym położeniu, kiedy tamta czekała na kolejny skurcz. – Dlaczego trzeba chodzić w kółko?
- Chodzenie we wczesnym etapie porodu relaksuje i rozgrzewa mięśnie, utrzymuje przepływ krwi i dzięki grawitacji, pomaga dziecku dobrze się ustawić główką w dół. – Pani Pomfrey trzymała drugi łokieć Hermiony. Obie radziły sobie lepiej niż Lupin.
Hermiona wyprostowała się, a grymas zakwitł na jej twarzy. Przynajmniej nie miała na sobie głupiej szpitalnej koszuli. Pani Pomfery dała jej wygodny, workowaty strój, który zakrywał jej łokcie i kolana, ale jednocześnie łatwo można było w razie potrzeby go podciągnąć.
- To także sprawia, że późniejsze etapy są łatwiejsze i mniej bolesne, co mi się podoba. Jak długo już to trwa?
Ginny spojrzała na zegarek.
- Prawie godzina, jak zaczęłaś spacerować. Pomaga?
- Jeśli przez „pomaganie” masz na myśli coraz mocniejsze skurcze, to tak, pomaga. Dzięki Merlinowi dzisiejszej nocy dobrze spałam, a i tak czuję, jakby to trwało wiecznie.
- Jeszcze tylko chwila. – Położna, którą była miła, wyglądająca na opiekuńczą, pani o imieniu Stella, powolnie pokiwała z aprobatą na widok Hermiony ponownie zaczynającej swoje wolniutkie szuranie po skrzydle szpitalnym. – Poppy przyniesie ci eliksir odżywczy, jeśli będziesz zbyt wyczerpana w czasie porodu, ale zobaczymy jak długo wytrzymasz bez niego, dobrze?
- Zgadzam się, jeśli przestaniemy gadać jakbyśmy były pięciolatkami – wymamrotała pod nosem Hermiona. Ginny zaśmiała się.
*
- Nie mam
już siły chodzić.- Jeszcze trochę…
- Moje kolana się nie ruszają! Patrz, nie mogę ich podnieść!
- Ważysz naprawdę dużo, Hermiono. Daj jej się położyć, Stello, nie mogę jej trzymać tak długo.
- No dobrze… teraz do łóżka… dobra dziewczynka. Ginny, upewnij się, że jest wygodnie podparta. Musi siedzieć, nie leżeć.
*
Severus
został cały dzień na zajęciach, głównie z przyzwyczajenia. Mnóstwo razy uczył
każdą klasę, nie potrzebował koncentracji do recytowania właściwych wniosków i
wykrywania wszelkich niedociągnięć wymagających jego interwencji.Gdzieś nad nim właśnie rodzi mu się syn lub córka. Przedwcześnie rodzi. Co, jeśli będą jakieś komplikacje z dzieckiem? Lub matką? Jak długo potrwa, aż to odkryje? Godzina? Dwie?
Mógł tam iść. Mógł stwierdzić, że tam jest jego miejsce jako ojca dziecka i musi wspierać Hermionę w trakcie rodzenia. Pozwoliłaby na to. A wtedy…
Wtedy najprawdopodobniej zostałby zwolniony. Hermionie byłoby strasznie wstyd przed przyjaciółmi, a dziecko byłoby zmuszone żyć z piętnem bycia potomkiem śmierciożercy, Tłustego Nietoperza, mężczyzny z łopoczącą szatą, który terroryzował setki dzieci przez tyle lat…
Nie.
Z tego powodu niewinni trzecioklasiści cierpieli,
a po zakończeniu lekcji kilku z nich uciekło z płaczem. Dobrze. Zostawili go w
spokoju. Ciekawe, co się działo w skrzydle szpitalnym.
*
- Nnngh!
- Hermiono, wszystko w porządku?
- Tak. Tylko… inaczej się czuję. Czy to się tak
zaczyna?
- Już czas, kochana. Dzidziuś jest już prawie z
nami.
*
- Poród zawsze trwa tak długo? – Harry i Ron
stali na baczność przed drzwiami przez pierwsze dwie godziny, teraz spokojnie
siedzieli i grali w szachy pod schodami, które prowadziły do
ambulatorium.
- Skąd mam wiedzieć? – Ron wykonał ruch, a
następnie w zamyśleniu przygryzał paznokieć. – Jak długo to już trwa? Zegarek
mi stanął.
Harry spojrzał na niego.
- Prawie dziesięć godzin. – Gdyby Dilly nie
przynosiła im regularnie mnóstwa jedzenia i szachownicy – najwyraźniej była
bardzo chętna do pilnowania Hermiony – obecnie wprost padaliby ze znudzenia.
- Wow. Jeśli kiedykolwiek będę miał być ojcem,
będę pamiętał o zabraniu ze sobą książki.
*
- Jeszcze raz… tylko raz… jest! Mamy! – Słychać
było cichy płacz i Stella podniosła małą, klejącą się różową istotę. –
Gratuluję, Hermiono. Masz syna.
Hermiona lekko się podciągnęła, uważnie
obserwując, jak Ginny wyciera maluszka i wkłada w kocyk, który wysłali jej
rodzice.
- Chcę go zobaczyć.
- Proszę. – Ginny uśmiechnęła się, układając
zawiniątko w ramionach Hermiony. – Jest piękny.
Był piękny. Miał grzywę ciemnych włosków, lekko
spłaszczoną twarz i malutki nosek. Kiedy go przytuliła, przestał płakać i
otworzył oczka. Były w dziwnym, ciemnym zielonobrązowym kolorze i patrzyły na
nią z zaciekawieniem.
Pocałowała go w klejące się czółko.
- Witaj.
*
Drzwi otworzyły się z hukiem i Harry podskoczył,
gubiąc pionki. Ron również zerwał się na nogi, krzywiąc się i łapiąc za kolana.
Ginny wyglądała na zmęczoną i miała jakąś czerwonobrązową plamę na policzku,
ale uśmiechała się.
- To chłopiec! Chodźcie i zobaczcie!
Harry poczuł dziwne uczucie w okolicach brzucha i
podążył za Ginny po schodach. Został ojcem chrzestnym. Hermiona została matką.
Miał zalążek rodziny, której był częścią.
Powinien być szczęśliwy. Prawda?
Jeśli Ginny wyglądała na zmęczoną, to Hermiona
była wyczerpana. Uśmiechała się i przytulała zawiniątko do swojej klatki
piersiowej.
- Zasnął – wyszeptała. – Chodźcie go zobaczyć.
Harry za Ronem podszedł do łóżka. Ron nagle
zaczął się chichrać. Harry spojrzał zaciekawiony na chłopca. Był bardzo mały i
czerwony, z niesamowicie płaską twarzą. Wyglądał jak obcy z wystającymi oczami
i kopulastą głową. Wcale nie był ładny.
- Piękny, co nie? – Hermiona wpatrywała się w
dziecko-obcego z zauroczeniem w oczach. – Ma na imię Martin.
- Jest uroczy – zgodził się Ron, a oczy Martina
się otworzyły. (Bardzo dziwny, ciemny kolor. Czy noworodki nie mają niebieskich
oczu?) – Hej, spojrzał na mnie! Gusi-gusi-gu! Lubi mnie!
- Jasne, że cię lubi. – Hermiona słabo
zachichotała. – Martin, ten rudzielec to wujek Ron, a ten w okularach to wujek
Harry.
- Cześć. – Harry pochylił się, więc dziwne oczy
spoczęły na nim. Martin wyglądał na zaskoczonego, jakby nie myślał dużo o
Harrym. – Jest naprawdę śliczny, Hermiono. Będzie miał twoje oczy. – To było
coś, co trzeba powiedzieć, tak?
- I włosy. Jak tylko wyschną, zaczną odstawać we
wszystkie strony. – Ginny złapała Harry’ego w talii, a on oparł się na nią,
czując się lepiej. – Ron, jeśli nie przestaniesz tak hałasować, mały się
rozpłacze.
- Ale jest taki fajny! Zmieniłem zdanie, kiedyś
tam chcę mieć takiego maluszka. – Ron poklepał Martina po jednym z pulchnych
policzków. – Nawet, jeśli będzie potrzebował wieczności na narodziny.
Ginny zadrżała i Harry otoczył ją ramieniem.
- Będzie potrzebował i to naprawdę nie jest takie
przyjemne, jak mówią ludzie. Trwa wieki, jest męczące i bolesne.
- Bardzo bolesne. Ale ty, Ginny, masz szerszą
miednicę ode mnie, więc nie będziesz miała tak źle jak ja. – Hermiona skrzywiła
się. – Pani Pomfrey musiała rzucić na mnie tuzin różnych uzdrawiających zaklęć,
zanim moje biodra miały z powrotem prawidłowy kształt.
Ron przestał się śmiać i lekko zzieleniał. Harry
wykorzystał szansę do porozmawiania o czymś innym niż dziwnie wyglądające
dziecko.
- Pani Pomfrey nie mogła sprawić, żeby to nie
było takie bolesne?
Hermiona pokręciła głową.
- Nie… w sumie to mogła, ale przyniosłoby to
efekt przeciwny do zamierzonego. Poród boli, ponieważ wszystkie mięśnie muszą
działać, aby wypchnąć dziecko na zewnątrz. Mogła dać mi znieczulenie, ale to
byłoby wtedy jak… nie wiem… znieczulenie nóg przed biegiem w maratonie. Nie
bolałyby podczas biegu, ale nie ma szans na wygraną, bo nie można poprawnie
biec, kiedy ich nie czujesz. Wiesz, o co mi chodzi?
- Taa. Chyba tak. – Hermiona wyglądała inaczej.
Dojrzalej. Może odnosił takie wrażenie, bo była bardzo zmęczona, ale kiedy spojrzała
na dziecko, wydawała się być bardzo daleko myślami. – Uhm… wyglądasz na bardzo
zmęczoną, Hermiono. Zostawić cię, abyś odpoczęła?
- Świetny pomysł. – Jak na zawołanie ziewnęła. –
Cieszę się, że przyszliście.
- Też się cieszymy. – Ron pochylił się, aby
pocałować czubek jej głowy. – Prześpij się trochę. Pa, pa, Martin… do
zobaczenia jutro!
Harry szybko i niezręcznie przytulił Hermionę.
- Branoc.
- Branoc, Harry. – Uśmiechnęła się do niego,
dzięki czemu poczuł się lepiej.
***
Dziecko urodziło się pięć godzin i czterdzieści
trzy minuty temu. Chłopiec. Zdrowy. Uroczy, według Ginny Weasley.
Było już dziesięć minut po trzeciej nad ranem. Od
jakiegoś czasu patrzył na zegar. Położna wróciła do siebie. Poppy
najprawdopodobniej już spała. Hermiona pewnie też, po spędzeniu większości dnia
na rodzeniu. Na korytarzach nie było nikogo. Jeśli, w trakcie patrolu, tylko
spojrzałby na dziecko, nie zostałby zauważony.
Odbył krótki patrol, zanim się poddał i z cichym
prychnięciem zdegustowania samym sobą udał się wprost do skrzydła szpitalnego.
Pragnienie zobaczenia dziecka było irracjonalne i bezsensowne. Wiedział, że nie
byłby w stanie odpocząć dopóki nie upewniłby się, że chłopiec jest zdrowy,
chociaż do tej pory mógł już dojść do siebie. Wtedy mógłby pozwolić sobie… na pewne
rzeczy.
W skrzydle szpitalnym panowała ciemność i cisza.
Niepostrzeżenie – jak jakiś cień – wsunął się między łóżka. Hermiona znajdowała
się w jednym z prywatnych pokoi ukrytym na końcu dużego ambulatorium. Stuknął
różdżką w klamkę, żeby drzwi otworzyły się bezgłośnie. Lekko je uchylił i
zamarł, nasłuchując cichych szmerów z wewnątrz.
- Świat zewnętrzny pewnie wydaje się być dla
ciebie strasznie wielki – szeptała Hermiona. Spojrzał przez szparę i zobaczył
ją siedzącą na łóżku z puszystym, zielonym zawiniątkiem w ramionach i szybko
odwrócił wzrok, kiedy uświadomił sobie, że karmiła piersią. – Szczególnie po
tym, jak przez tyle czasu byłeś ściśnięty. Nie martw się. Będę przy tobie,
obiecuję. – Zagruchała, lekko przenosząc dziecko. – I nie będę już tyle spała,
ale to dobrze. Mam nosidełko, w które cię będę wkładać, więc będę mogła się
uczyć, kiedy będziemy się przytulać. Mamusia wie, jak wykonywać wiele zadań
jednocześnie – mówiła tym cichym, kojącym tonem, aż nie mógł się powstrzymać
przed zerknięciem na nią. Na twarzy malowała jej się miłość, co sprawiło, że w
okolicach żołądka zawiązał mu się supeł, który podskoczył z radości i
zazdrości. Kochała dziecko – zaabsorbowało ją całą – a Severus zazdrościł
synowi, chociaż był szczęśliwy.
Na długo zanim zmęczył się patrzeniem, ułożyła
sobie dziecko wygodniej w ramionach, poprawiając koszulę nocną i ponownie
przytulając je przy ramieniu.
- Teraz… moje kochanie jest gotowe, żeby znów
zasnąć? – spytała, a Severus pomyślał, że usłyszał słabe gaworzenie od dziecka.
Po ułożeniu dziecka w kołysce spojrzała w górę i zobaczyła otwarte drzwi. –
Halo?
Powinien zamknąć drzwi. I odejść. Ale tak długo
niszczył już swoją samokontrolę, że wśliznął się do środka, zamykając cicho za
sobą drzwi.
- Ja… - Co, do diaska, miał powiedzieć? – Czy
już… doszłaś do siebie?
- Pani Pomfrey mówiła, że jutro, najpóźniej
pojutrze, będę na siłach. – Pokręciła głową, uśmiechając się. – Mugolskimi
sposobami trwałoby to znacznie dłużej. – Spojrzała w dół na dziecko, po czym
przeniosła wzrok w górę na niego. – Jest idealny – powiedziała z czułością i
się uśmiechnęła. – Jest podobny do mojego taty. Chcesz go… uhm… zobaczyć?
- Ja… tak. – Nie było sensu kłamać, musiała się
domyślić, po co tu przyszedł. – Jak słyszałem, jest zdrowy. – Przysunął się
bliżej, a ona przechyliła zawiniątko bliżej niego. Zobaczył trochę spłaszczoną,
czerwoną główkę, na której znajdował się czarny meszek otoczony jasnozielonym
kocem. Oczy miał zamknięte, najwyraźniej spał.
- Ma brązowe oczka – oświadczyła Hermiona,
delikatnie czyszcząc malutki policzek. – Czyż nie jest piękny?
- On jest… bardzo mały – cicho powiedział
Severus, lekko unosząc dłoń i szybko przyciskając ją do boku, kiedy to
zauważył. Nie mógł szczerze powiedzieć, że jego syn był piękny – wyglądał, jak
mała, łysa, różowa małpka – ale był maleńki, bezsilny i delikatny, co sprawiło,
że pierś jego ojca zabolała ze skomplikowanych emocji. – Czy noworodki są
takich wymiarów?
- Jest trochę mniejszy niż zwykle, bo urodził się
odrobinę za wcześnie – wyjaśniła, z podziwem spoglądając na synka. – Jego waga
urodzeniowa mieści się w normach, co z tego, że prawie na dolnej granicy. Pani
Pomfrey mówi, że jest perfekcyjnie zdrowy.
- To dobrze. – Zauważył, jak unosi rękę do
dziecka, więc szybko z powrotem przytrzymał ją przy boku. – Nie przypomina
ciebie. Ani mnie. Szczęście, jak sądzę.
- Cechy upodabniające go do któregoś z nas mogą
ujawnić się później. Trudno powiedzieć teraz coś konkretnego. – Hermiona
wyglądała na rozbawioną. – Ron sądzi, że mały jest uroczy. Myślę, że dla
Harry’ego wygląda dziwnie. Próbował być miły, ale patrzył na niego trochę…
zabawnie.
Severus zmarszczył brwi. Jego syn może wyglądać
na trochę różowego i wymiętego, ale nie było żadnego powodu, żeby Potter
zachowywał się jak zwykle chamsko i bezmyślnie. Przecież lubił Hermionę.
- Wygląda jak doskonałe i zwykłe dziecko, prawda?
Co w tym dziwnego?
- Nie sądzę, żeby Harry miał kiedykolwiek
sposobność zobaczenia noworodka. Pewnie spodziewał się czegoś ładniejszego i pulchniejszego.
– Ucałowała delikatnie czółko synka. – Jak dzieci w telewizji.
Jego syn był znacznie lepszy niż tłuste,
wyglądające jak beczki dzieci, które widział w telewizji, kiedy był młody. Mały
wyglądał na bardziej czujnego, nawet kiedy spał w ramionach matki.
- Możliwe, że powinienem nakarmić Pottera
eliksirem nadymającym i odrobiną eliksiru bezsennego snu, to wtedy zobaczymy,
czy myśli, że ślicznie jest wyglądać jak pudding na narkotykach – wymamrotał.
Cicho się zaśmiała.
- To byłoby trudne do wyjaśnienia pani dyrektor,
mimo że zasłużone.
Severus zauważył tylko ślad irytacji i się
uśmiechnął. Z całą jej wyrozumiałością, Hermiona irytowała się, że Potter nie
sądził, iż jej dziecko jest ładne.
- Zapewniam cię, że mój związek z jego… stanem
nigdy nie zostanie odkryty.
- Biorąc pod uwagę, że pani Pomfrey może z
łatwością zrobić jakieś diagnozy, które mogłyby ciebie… - Cicho parsknęła. –
Ale nie. Jeszcze nie jest traktowany jak w rzeczywistości dzieci. – Przytuliła
syna, po czym spojrzała na Severusa z dziwną nadzieją. – Chcesz… ee… potrzymać
go?
Severus pospiesznie się cofnął.
- Mogę go upuścić – rzekł, choć wiedział, że nie
zrobiłby tego. Lata treningów samego siebie do zachowania absolutnego refleksu,
nie zawiodłyby go teraz. Jednak wiedział, że trzymając dziecko, uznając je
nawet w tym prywatnym pomieszczeniu, było bardzo, bardzo złym pomysłem.
- Nie upuścisz – zapewniła, pospiesznie
spuszczając wzrok. – Nie musisz tego robić. Tylko myślałam… uh… że może chcesz.
Chciała, żeby potrzymał dziecko. Coraz częściej
zdarzało się, że pragnął uszczęśliwić Hermionę, nawet przez chwilę, spychając
swoją zwykłą ostrożność na bok.
- Dobrze. Daj mi go. – Ułożył ręce, naśladując
jej układ, więc ułożyła w nich dziecko, opierając mu główkę na jego ramieniu i
wspierając ciało małego drugą ręką.
Chłopiec ważył troszkę więcej niż Akilah. Severus
spuścił wzrok na maleńką twarz, nieświadomie rejestrując słabe zapachy
dochodzące mu do nosa. Lawenda, prawdopodobnie z kocyka, rumianek z eliksiru
kojącego, o który prosiła go Poppy i dziwny zapach, którego nie mógł
zidentyfikować, a mógł być pozostałością po porodzie… Podczas gdy on próbował
określać ilościowo małą, żywą istotę w jego ramionach, którą w jakiś sposób
mógł zrozumieć, maluszek otworzył oczka. Były brązowe, jak powiedziała Hermiona…
w dziwnym, mrocznym odcieniu, z przebłyskami zieleni, ale w większości brązowe.
Spoglądały na niego przez chwilę z jawną ciekawością, po czym zamknęły się, gdy
dziecko westchnęło i ponownie zatopiło się we śnie.
Severus nigdy nie widział takiego zaufania
skierowanego do niego i zadowolenia z drzemki.. Przez dłuższą chwilę całkowicie
zapomniał o Hermionie, kiedy trzymał swojego syna. Potem spojrzał na nią,
przełykając twardą gulę, która powstała mu w gardle. Pozwól mi go uznać.
Pozwól być z wami, kochać was oboje, na co zasługujecie. Troszczyć się o was…
Nie wiem jak, ale chcę tego tak bardzo… Nie mógł tego powiedzieć.
Zaoferowała mu miejsce w życiu dziecka, jego dzieciństwie, ale nie w swoim.
Posiadanie tylko jednego było gorsze od całkowitego odcięcia się od nich.
- Wybrałaś już imię?
- Tak. Martin Phillip Granger. – Hermiona
sięgnęła do kocyka, by go lekko odchylić, odsłaniając małą, czerwoną piąstkę,
którą pogłaskała czubkiem palca. – Martin po moim dziadku, Phillip po tacie. –
Delikatnie się uśmiechnęła. – Gdyby był dziewczynką, nazywałby się Katherine
Jane, po babci i mamie.
- Ładne imiona – cicho przyznał. Martin znaczy
„waleczny”, jak sobie przypominał, a samo w sobie nie było to bojowo brzmiące
imię… dobrze dobrane imię dla dziecka poczętego w czasie świętowania zwycięstwa
po wojnie. – Czy twoi rodzice przybędą, żeby go zobaczyć?
- Jutro. Profesor McGonagall już to
zorganizowała. – Ziewnęła, zasłaniając usta dłonią. – Są bardzo podekscytowani,
już dostałam od nich dwie sowy.
- W takim razie pozwolę ci iść spać. – Ostrożnie
ułożył syna w kołysce, opatulając go kocykiem. Martin ponownie westchnął przez
sen, ściągając lekko usta podczas odkręcania główki.
- Chyba powinnam tak zrobić. – Oparła się plecami
o poduszki, posyłając mu uśmiech, od którego serce rozbolało go na nowo. –
Dziękuję, że przyszedłeś.
- Dobranoc, Hermiono – cicho odpowiedział i
wymknął się, zanim mogła znów spojrzeć na niego w ten sposób. Zapomniał o
patrolu. Skierował się wprost do swoich kwater, aby tam leżeć bezsennie do
świtu.
Chuda, puszysta postać wymknęła się spod jednego
z łóżek w skrzydle szpitalnym i usiadła, liżąc w zamyśleniu swoje łapy.
Interesujące wydarzenie…
*
- Hermiono! – Chwila, kiedy była przed drzwiami,
a Jane Granger ruszyła prosto do córki, uciskając ją delikatnie. – Och,
kochanie, nie mogę w to uwierzyć!
- Gdzie jest nowy członek rodzinki? – zapytał
Phillip, wyciągając dużego, niebieskiego misia spod pachy. – Kołyska wygląda
na… niezła jakość wykonania, Hermiono. Wygląda jak antyk.
- Bo to jest antyk. Skrzaty domowe są lekko
cofnięte w czasie, ale to ma przynajmniej sześćset lat. – Hermiona wydostała
się z rąk matki i sięgnęła do kołyski po synka. – Jednak zawartość jest
nowiutka i ma mniej niż dzień. Czyż nie jest piękny?
Harry byłby pewnie niezadowolony, ale jej rodzice
gaworzyli i bawili się tak dobrze, jak Hermiona miała na to nadzieję. Przyszli
z naręczem prezentów – zabawek, małych śpioszków, kaftaników, wełnianych
czapeczek z uszkami i mnóstwem innych rzeczy – a ona opowiedziała im o
upominkach od innych osób.
- Pani Weasley wysłała mi około sześciu
malusieńkich wełnianych sweterków, kocyk i ogromną puszkę
krówek, abym szybciej powróciła do siebie.
- Miło z jej strony. – Odkąd nastała pora
Phillipa na noszenie dziecka, Jane znalazła zastosowanie dla swoich rąk,
obejmując Hermionę. – Wydaje się bardzo miłą kobietą.
- Naprawdę taka jest, mamo. – Szczęśliwa Gryfonka
oparła się na ramieniu rodzicielki. – Dostałam jeszcze mnóstwo szokująco
wysłużonych małych ciuszków od Billa i Fleur, wszystkie z koronkami i
kokardkami. Wiem, że biedny Bill nie miał nic do czynienia z dobieraniu tych
rzeczy.
Jane zachichotała.
- Kiedy się urodziłaś, dostałaś przynajmniej tuzin
ślicznych szydełkowanych kubraczków z wstążeczkami, różyczkami i innymi takimi
ozdóbkami. Za każdym razem, kiedy miałaś je na sobie, wymiotowałaś na nie.
- Jeśli Martin będzie na to wymiotował, nie będę
miała mu tego za złe. – Hermiona wzruszyła ramionami. – Neville dał mi fajny
balsam wygładzający do skóry Martina, a pani Pomfrey podarowała mi mały zestaw
z lekarstwami na codzienne dolegliwości niemowląt. Katar, potówki i tym
podobne. – Nagle wybuchła śmiechem. – Ale mamo, powinnaś zobaczyć prezent Krzywołapa!
- Krzywołapa? Twój kot przyniósł ci prezent? –
Phillip na chwilę przestał zabawę z wnuczkiem. – Jak udało mu się to zrobić?
- Nie wiem, jak się tu dostał, naprawdę. –
Uśmiechnęła się. – Kiedy wstałam, wmaszerował przez drzwi, ciągnąc za sobą
martwego królika, który był prawie tak wielki jak on!
Wyciekała jeszcze z niego krew na podłogę, i och, tato, wyglądał tak dumnie z tego
powodu!
Jane i Phillip zaśmiali się.
- A niech go, podejrzewałam, że będzie myślał, że
oczekuje się od niego dopilnowania, żeby ci niczego nie zabrakło, kiedy tu
leżysz – powiedziała Jane, głaszcząc delikatnie córkę po włosach. – Co, do
diaska, z tym zrobiłaś?
- Dilly – to skrzat przydzielony do mnie i
Martina – wzięła ze sobą tego królika. Będę miała go pewnie na lunch. – Uśmiechnęła
się, kręcąc głową ze smutkiem. – Nie mogłam tego wyrzucić, po tym, jak zadał
sobie tyle trudu.
- No cóż, króliki są bardzo odżywcze –
podsumowała Jane, wyglądając trochę niepewnie. – To bardzo miłe z jego strony,
że go przyniósł.
- Tak. Całkiem dobrze przyjął Martina, na
szczęście. Nie mogę sobie wyobrazić, co bym zrobiła, gdyby był zazdrosny.
Hermiona spojrzała na koniec łóżka, gdzie Krzywołap zwinął się w kłębek na
kocyku od Molly, a pomarańczowa sierść wypadała na żółtą wełnę. – Jesteś jak
dziecko, prawda?
Krzywuś lekko zamruczał, założył łapkę na łepek i
wrócił do snu.
- Wygląda jakby był wyczerpany po podróży. –
Phillip oddał dziecko w ręce żony i poklepał Krzywołapa. – Dzięki za opiekę nad
moją córką, Krzywek.
Krzywołapowi tylko drgnęło ucho, jakby w
zrozumieniu… wtedy nagle poderwał się i zeskoczył z łóżka, znajdując
schronienie za kołyską. Cała trójka Grangerów przyglądała mu się przez chwilę,
aż drzwi otworzyły się z hukiem.
- Cześć, Hermiono! – Ron wszedł z niezwykle
przygaszonym Harrym u boku. – Kupiliśmy coś dla dziecka!
- Czuję się prawie jak w święta z tymi wszystkimi
prezentami, tylko są dla mnie trochę za małe – zaśmiała się, kiedy otworzyła
torbę, którą wręczył jej Ron – wrócił i kupił straszny strój Armat z Chudley. –
Och, Ron, on jest za mały na quidditcha!
- Nigdy nie jest się za małym na kibicowanie –
powiedział, czule wpatrując się w bawiącego się z babcią małego. – Ty sądzisz,
że quidditch jest zły, więc to oczywiste, że Harry i ja musimy go nauczyć.
Phillip parsknął.
- Ja będę go uczył o piłce nożnej, ty o
quidditchu – powiedział, z aprobatą kiwając głową. – Tak między nami, wychowamy
go na sportowca.
- To zadanie ojca – powiedziała Jane z dziwnym
wyrazem na jej przyjaźnie wyglądającej twarzy. – Nie mogę uwierzyć, że on nadal
nie chce być częścią jego przyszłości.
- Och, mamo… - Hermiona odebrała jej synka,
obronnie go przytulając. – Nie zaczynaj znowu, dobra?
Jane była absolutnie pomocna dla córki i cieszyła
się z przyjścia na świat wnuczka, ale jej komentarze o ojcu dziecka były znacznie
bardziej dokuczliwe niż cała ciąża.
- Ale on powinien tu być! – wyrzuciła z siebie,
ciągle naburmuszona. – Tutaj jest to piękne dziecko, a ojca nie widać… -
Obdarzyła Ron podejrzanym spojrzeniem. Zawsze podejrzewała Rona, w końcu byli
razem w tamtym okresie.
Ron zamrugał i pokręcił głową.
- Niech pani na mnie tak nie patrzy – powiedział
poważnie.. – Ono nie jest moje. Nie ma rudych włosów. – Dla podkreślenia
wypowiedzi szarpnął za jeden ognisty lok. – Wszyscy w mojej rodzinie są rudzi,
a jego włosy są nawet ciemniejsze niż Hermiony.
Jane ponownie spojrzała na Martina i pokiwała
głową, wyraźnie koncentrując się na tym fakcie.
- Chciałabym, żebyś powiedziała nam, kim on jest,
kochanie. – Dotknęła ramienia córki w pojednawczym geście. – Oczywiście
zachowalibyśmy to w sekrecie, jeśli byś tego pragnęła.
- Nie zrobilibyście tego. Zamordowalibyście go. –
Przyjrzała się rodzicom i przyjaciołom. – Cała czwórka. Zabilibyście go,
później wskrzesilibyście, przyprowadzilibyście tutaj i rozkazali porządnie
traktować mnie w przyszłości.
- Taa, pewnie tak. – Przynajmniej Ron miał na
tyle przyzwoitości, by wyglądać na lekko zażenowanego. – Ale on cię wykorzystał,
Hermiono.
- Nie, nie zrobił tego. Nie wiecie wszystkiego. –
Martin zapłakał i Hermiona zajęła się odwiązaniem części koszuli przy szyi, po
czym ułożyła go w odpowiednim miejscu. Harry pospiesznie się odwrócił, podobnie
Phillip. Ron, mający częściej niż oni sposobność oglądania piersi, nie
zareagował. – On jest moim synem i to
powinno się liczyć najbardziej.
- Ale on nie powinien odchodzić od tak, Hermiono.
– Harry wciąż był odwrócony twarzą w drugą stronę, ale brzmiał na
zdenerwowanego. – Nie powinien traktować ciebie i dziecka, jakbyście w ogóle
nie istnieli.
- Nie robi tego. – Hermiona przytuliła Martina
trochę mocniej. – To jest najlepsze, dla niego, dla mnie i dla Martina.
Tak po prostu… jest.
- Ale Martin będzie chciał wiedzieć – rzekła
Jane. – Nie jest prosto dorastać bez ojca, Hermiono…
- Tak, a co jeśli będzie wyglądał jak on? – Harry
obrócił się, krzywiąc. – Co jeśli ktoś to odkryje, a Martin nie będzie wiedział
i…
- Hej, wezmę panią i pana Granger na wycieczkę po
zamku! – głośno obwieścił Ron. Wszyscy na niego spojrzeli, a on wywrócił oczami.
– Rzekł ze swoim taktem, biorąc pod uwagę, że Hermiona może zaczyna się
denerwować i powinniśmy teraz o tym nie rozmawiać.*
- Dzięki, Ron – wyszeptała, rzucając mu drżący
uśmiech.
- Taa, no to… - Pomachał rękami do Harry’ego i
rodziców Hermiony, kiedy wychodzili. Jane wyglądała na winną, a Philip na
trochę zirytowanego. – Może nie byłem najlepszym chłopakiem na świecie,
Hermiono, ale nauczyłem się, kiedy się denerwujesz. – Pochylił się i cmoknął ją
w policzek. – Oprowadzę ich kilka razy po zamku, żeby dać tobie i małemu trochę
spokoju, dobra?
- Świetnie. Dzięki. – Gryfonka pociągnęła nosem i
także pocałowała go w policzek. – Naprawdę nie byłeś
najlepszym chłopakiem, ale jesteś wspaniałym przyjacielem.
- To moja specjalność. – Ron spuścił wzrok i
uśmiechnął się. – Trochę za tym tęsknię.
Hermiona parsknęła.
- Długo nie narzekałeś na brak piersi, odkąd
zerwaliśmy, Ron, wiedziałam o tym.
- Bardzo lubię je wszystkie, ale twoje były
pierwszymi, które zobaczyłem z tak bliska i zajęły szczególne miejsce w moim sercu.
– Rudzielec zaśmiał się, wycofując do drzwi, kiedy zamachnęła się na niego z
poduszką. – Dobra, dobra, już idę. Czuj się lepiej. Nie pozwolę im mówić o tym
więcej.
- Ale jeśli odkryjesz, kim jest, zabijesz go.
- Nie zabiję w takim sensie. Rzucę się na niego,
ale nie mam zamiaru go zabić, jeśli ty
też nie chcesz.
- Nie mam takiego zamiaru.
- Więc ja także. Tylko go trochę pokiereszuję.
* nawiązanie do słów Harry’ego z rozdziału 22.1:
„Rzekł ze swoim zwyczajnym taktem i dyskrecją” skierowanymi do Rona
Dopiero w niedzielę? XD Czuję niedobór Severusa :-D
OdpowiedzUsuńHahah, właśnie Severus będzie w niedzielę :) Chyba że wcześniej przetłumaczę następny rozdział, to drugą część wstawię również wcześniej :D
UsuńWstawiaj, wstawiaj! :D I tłumacz koniecznie! :D Już mnie naprawdę ogromnie kusi, żeby zajrzeć do oryginału, ale, ale czekam! :D Wiesz ile radości sprawiasz ludziom? :D
UsuńEj, miałabym maleńką prośbę. A właściwie to dwie xD Mogłabyś dodać gadżet "Oberwatorzy"? Wiem, że gdzieś w opcjach sama mogłabym to zaobserwować, ale nie mogę tego znaleźć, a Oberwatorzy mi przypominają o nowościach xD I rzecz druga, a mianowicie weryfikacja obrazkowa :D Czasami coś mi się z laptopem dzieje i nie wczytuje obrazka, w efekcie czego nie mogę dodać komentarza -,- O wysyłaniu takowego z telefonu w ogóle nie wspominając XD Da się zrobić, czy nie bardzo? :D
Czekam z niecierpliwością na nexta! ^_^ Jest super...
OdpowiedzUsuńOj, Sev w roli tatusia^.^ A Potter niech lepiej popatrzy na siebie ! ;D Czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,;*