- Harry, to głupi plan.
Hermiona przeszła aż cztery kondygnacje i, wypowiadając te
słowa, miała zadyszkę. Spojrzała na Gryfona, ponownie opierając rękę na ścianie
i zastanawiając się, czy zasymulowanie omdlenia – lub prawdziwe omdlenie – coś
by pomogło.
- Znów próbujemy wejść samemu po tych schodach? (bo to
zdanie też jest bez sensu, przecież weszła po nich, nie całkiem, ale w dużej
mierze i ledwo żyje) – surowo zauważył Ron, chwytając ją pod łokciem dla
stabilności. – Myślę, że już rozmawialiśmy na temat samotnych wędrówek po
schodach od czasu, kiedy Filch cię na nich znalazł.
- No wiesz, nie było nikogo, kto mógłby mi wtedy pomóc, prawda?
– Hermiona spojrzała na obu z wyrzutem. – Obaj byliście tutaj, kontynuując
wasze „początki ćwiczeń pojedynków”, dzięki czemu chcecie spłoszyć kogoś, kto
próbuje zabić jednego z nas.
To było coś, na co Harry by nie wpadł. Ktoś próbował go
zabić. Ergo, ułatwiłby im to, upewniając wszystkich, że on i Ron byliby każdego
ranka w pewnym miejscu, mniej lub bardziej sami, gdzie mogli być z łatwością
zaskoczeni i na wyciągnięcie ręki dla wszystkich zainteresowanych. Hermiona została
stanowczo wykluczona z ich planu i podejrzewała, że specjalnie wybrali małe,
brukowane, głęboko ukryte w korytarzach dachu pomieszczenie, bo wiedzieli, że
to mało prawdopodobne, aby się tam dostała.
- Wszystko będzie idealnie. Bądź cierpliwa. – Harry
zerknął na zegarek i westchnął. – Nie teraz. Ty się tutaj zakradałaś, a Ginny
po prostu zniknęła - też próbowała nas odwieść od tego planu – a już prawie
czas na śniadanie. Równie dobrze możemy zejść na dół i najpierw uporać się z
kiełbaskami.
- Świetnie. – Hermiona skrzywiła się, masując plecy. Po pokonaniu
schodów, w głowie kręciło się jej bardziej niż zwykle, a przeciążone mięśnie
brzucha też bolały. Jeszcze dwa tygodnie do przewidywanego terminu porodu, a
ten dzień nie mógł po prostu przyjść wystarczająco szybko. Teraz była taka
wielka, że jeśli nie przechylałaby się do tyłu, kiedy stała lub chodziła,
przewróciłaby się do przodu. – W takim razie, obaj możecie pomóc mi zejść.
- Jasne. – Ron przytaknął, a Harry zarzucił torbę na
ramię i chwycił Hermionę pod drugi łokieć. – Wiesz, naprawdę nie powinnaś
chodzić na lekcje, Hermiono… Mogłabyś wziąć wolne i tak jesteś na przód z
programem, jak zwykle…
- Wezmę kilka dni, kiedy będę miała już małego lub małą.
To wystarczająco niewygodne, nie chcę tracić jeszcze dodatkowo zajęć. Owutemy za
pasem, Ron, wiesz o tym, bo zrobiłam ci już harmonogram.
- Wiem, wiem. Uczę się według niego, serio. – Ron przeniósł
ją nad znikającym stopniem i z powrotem opuścił na stopnie. – Chyba przytyłaś
drugie tyle, co ważyłaś wcześniej.
- Rzekł ze swoim zwyczajnym taktem i dyskrecją –
skomentował Harry, wywracając oczyma. – Ron, nigdy nie mówi się kobiecie o tym,
że jest ciężka, nawet ty powinieneś o tym wiedzieć.
- No wiesz, nikt nie kazał jej tego zaczynać – zaśmiał
się Ron. - Kiedyś podnosiłem ją jedną ręką.
Hermiona zarumieniła się. Rzeczywiście raz podniósł ją
jedną ręką, ale tego rodzaju spraw nie powinni omawiać z Harrym.
- Dzięki, Ron. Czuję się jak ogromny, chodzący dom – dodała, krzywiąc się, bo poczuła
ból w plecach. – Nie mogę się doczekać, aż to się skończy.
- Wyglądasz na gotową – stwierdził Harry, wyraźnie
starając się być taktownym i nie używać słów typu „wieloryb”, „dom” lub
„eksplodować”. – Jeszcze kilka tygodni, tak?
- Dokładnie to dwa.
Chociaż może się przeciągnąć do czterech. – Wzdrygnęła się. – Widocznie
czarodzieje skłaniają się ku naturalnemu porodowi, ponieważ ogólnie stwierdza
się, że zmuszając dziecko do narodzin, zanim będzie gotowe, mogą hamować
późniejszy rozwój magiczny, a pewnie żaden z was nie ma pojęcia, o czym mówię.
- Jesteśmy gotowi służyć pomocą, zachęcaniem i pozwolić
ci bić nas, jeśli będziesz miała taką ochotę podczas porodu – wesoło rzucił
Ron. – Ale nie oczekuj od nas posiadania jakiejkolwiek wiedzy o tym procesie,
bo jej nie mamy, a szczerze mówiąc, nawet nie zamierzam nigdy jej posiąść.
Jeśli mam w przyszłości zostać ojcem, zamierzam trzymać jej dłoń i pozwolić
krzyczeć na mnie, ale nic poza tym.
- Już mi za nią przykro. A jeśli powiem jej, żeby
rozkazała ci patrzeć na cały ten ból pod groźbą spania na kanapie przez resztę
twojego życia? – Hermiona wywróciła oczami. – Nie zrozumcie tego tak, że chcę
was mieć wtedy przy sobie, nie martwcie się. Poza panią Pomfrey będzie ze mną
Ginny. Możecie poczekać gdzieś na zewnątrz, aż wszystko się skończy i będę
mogła was przyjąć, żebyście mogli wygłosić długą mowę o tym, jak piękne jest
moje dziecko.
Obydwóm wyraźnie ulżyło.
- Jeśli by to sprawiło, że czułabyś się lepiej,
moglibyśmy też być przy tobie – szczerze powiedział Harry.
- Zamierzam wystarczająco dużo martwić się bez waszej
dwójki – wyszczerzyła się Hermiona, czule go ściskając. – Ale dziękuję.
- Proszę bardzo. – Uśmiechnął się. – Będziemy pilnować
drzwi dla bezpieczeństwa.
- Świetnie. – Pilnowanie drzwi – najlepiej jednych na
dole schodów prowadzących do skrzydła szpitalnego, nie na szczycie – powinni
zapewnić im wystarczające bezpieczeństwo. Więc to już nie będzie zaprzątało jej głowy, kiedy
ona i Ginny będą zajęte.
- Z naszym stalowym zdrowiem. – Ron gwałtownie stanął. –
O, chłopie… zapomniałem mojej pracy domowej z transmutacji, zostawiłem ją pod
poduszką. Harry, zaprowadź Hermionę na śniadanie, dogonię was.
- Pod poduszką? – Dziewczyna spojrzała na przyjaciela, by
uzyskać potwierdzenie, że się nie przesłyszała, a Ron pobiegł. – Harry,
dlaczego…
- To część jego przyspieszonego programu uczenia się –
wyjaśnił, lekko się uśmiechając. – Śpi z pracą domową pod poduszką, dzięki
czemu każdej nocy wiedza przechodzi do jego mózgu podczas snu.
- Och, na Merlina. – Westchnęła, zakrywając oczy wolną
ręką. – Proszę, powiedz mi, że nie kupił żadnych podejrzanych pomocy naukowych…
- Nic takiego nie zauważyłem. Oczywiście nie spędzam z
nim każdej minuty – dodał szybko i pomógł jej wykonać następny krok. – Jednak
nie sądzę, że zadałby sobie aż tyle kłopotu. Egzaminy są ważne, wiem, ale
szczerze, to możemy oblać wszystkie i nadal zostać przyjęci na trening aurorski
po wojnie i reszcie.
- Pewnie. – Niestety, Hermiona miała szczerą nadzieję, że
– po tym, jak brali udział w wojnie – będą woleli jakieś bezpieczne i spokojne
stanowisko jak profesjonalny gracz quidditcha lub dentysta aligatorów. – Ee…
Harry? Mogę cię o coś spytać?
- Oczywiście. O co tylko chcesz.
- Zostaniesz ojcem chrzestnym dziecka? – nerwowo
wyrzuciła z siebie. – Wiem, że rozmawialiśmy o tym wcześniej, ale nie
ustaliliśmy tego jasno. Dużo o tym myślałam i naprawdę chcę, żebyś to był ty.
- Naprawdę? – Harry zarumienił się i spojrzał na nią z radością.
– Znaczy… Oczywiście, z chęcią. Wiesz, jeśli jesteś pewna.
- Jestem całkowicie pewna. Jeśli coś mi się stanie, kiedy
dziecko będzie jeszcze małe, moi rodzice się nim zajmą, bo ty nie wiesz, jak
obchodzić się z dziećmi.
- Racja. – Żywo przytaknął. – Ja… dziękuję, Hermiono.
Ona w odpowiedzi pochyliła się i przytuliła go mocno,
udając, że nie zauważyła cichego pociągania nosem przy czubku swojej głowy.
- Wiesz, że cię kocham. I zawsze chciałam mieć
denerwującego młodszego brata.
- Och. – Przez chwilę ściskał ją mocniej. – Też cię
kocham. Wiesz o tym. I będę dobrym ojcem chrzestnym, obiecuję. Żadnych głośnych
zabawek ani rozchorowanie małego lub małej od zbyt dużej ilości słodyczy.
- I o to chodzi. – Delikatnie potarła mu plecy, zanim go
puściła. – A teraz możesz zacząć od zabrania mnie i dziecka na śniadanie.
***
Severus bez celu pochylał się nad talerzem, głową w dół,
ukradkiem przyglądając się stołowi Gryfonów. Potter bardziej niż zwykle
troszczył się o Hermionę, a ona dotykała go po ręce, ramionach albo pochylała
się nad nim opiekuńczo. Gdyby na twarzy Ginny Weasley nie widział spokoju i
pobłażliwości, Severus nie byłby zdolny powstrzymać się przed rzuceniem na
chłopaka jakiejś klątwy.
Skłonił się do udawania, że nic się nie zmieniło. Byłoby
to prostsze, gdyby spędzał mniej czasu z Hermioną, ale nie mógł sobie wybaczyć
pojedynczego opuszczenia ich zajęć. Każda godzina z nią była jak łyk zatrutego
wina, który smakował jak pogorszenie jego bólu.
Wkrótce miała urodzić. Poppy w tajemnicy zdradziła mu, że
dziecko może być wcześniakiem, więc na wszelki wypadek poprosiła o wcześniejsze
przygotowanie niektórych eliksirów. Zmarnował dwie partie, obawiając się o
bezpieczeństwo Hermiony, ale wszystkie były już gotowe. Niedługo na świat ma
przyjść jego syn lub córka.
- Severusie?
Nie podskoczył, co zawdzięczał tylko i wyłącznie długim
ćwiczeniom.
- Tak, Minerwo? – Niechętnie odwrócił wzrok od jego
zwyczajowego ścisłego przyglądaniu się talerzowi Hermiony. (Porządne jedzenie
było ważne dla zdrowia jej i dziecka).
- Bawisz się swoim jedzeniem, zamiast je po prostu zjeść.
– Minerwa pochyliła się przez krzesło Sinistry, spoglądając uważnie. – Ostatnio
coś marnie jadasz… wszystko w porządku?
Severus zmarszczył brwi. Minerwa wiedziała – po tych
wszystkich latach, cholernie dobrze wiedziała – że kiedy był bardziej nerwowy,
mniej jadł. Musi zacząć przychodzić na śniadanie po jej wyjściu, nie będzie
mogła wtedy zobaczyć, ile je.
- Oczywiście, Minerwo. Dziękuję za troskę.
- Hmm. – Spojrzała na niego, jakby mu nie wierzyła, ale
wróciła do posiłku. Jej otwarty niepokój zwiastował prawdziwy atak, kiedy nie
będzie przygotowany. – Tonks będzie musiała dziś porozmawiać z panną Bulstrode
i panem Baddockiem. Proces panny Edgecombe został zaplanowany na ten weekend,
przez szacunek dla faktu, że wszyscy ważniejsi świadkowie uczestniczą w
lekcjach, a niektórzy mają niedługo owutemy.
Acha. Inny powód dla jego dzisiejszego podłego nastroju.
Severus spojrzał w dół stołu i zadrwił trochę na widok Lupina księżycowo
szczęśliwego. Pochylał się nad młodą aurorką, która miała obecnie jasnoniebieskie
włosy i ckliwy uśmiech. Gorycz, że Lupin mógł szczęśliwie paradować ze swoją
znacznie młodszą kochanką przed całą szkołą, podczas gdy on zostałby
wysmarowany i zrugany, jeśli kiedyś wymsknęłoby mu się jedno słówko za dużo.
- Oczywiście, Minerwo.
***
Tego
ranka Potter cały czas absorbował Hermionę. Draco nie mógł się powstrzymać
przed obserwowaniem i skrzywił się do swojej jajecznicy. Nie mógł nienawidzić
Hermiony za to, że nie odwzajemniała jego uczuć – miała zajęte serce na długo,
nim zaczął ją zauważać, a ona się o tym nie dowiedziała. Nie mógł nienawidzić
również Severusa, bo… cóż było zbyt dużo powodów, aby je teraz wyliczać. Był
jednak nieszczęśliwy i potrzebował kogoś nienawidzić, a Potter to zawsze dobry
cel.
Do tego jeszcze Lupin. Z jakiegoś powodu Nimfadora
siedziała przy stole nauczycielskim, a wilkołak ukradkiem zerkał na nią, kiedy
myślał, że nikt nie patrzy. Prawdopodobnie pod stołem trzymał jej dłoń. Draco napisał
do matki zaraz po tym, jak Hermiona powiedziała mu o tej nieszczęsnej
plątaninie – nie tylko Narcyza nic nie wiedziała, ale kiedy zapytała siostrę, Andromeda
przyznała, że Ted nigdy nie spotkał się z mężczyzną. Pan Tonks nietaktownie
wyraził się o wilkołakach (mugolak czy nie, wuj Ted wyraźnie był rozsądnym
człowiekiem), a Lupin już nigdy więcej nie był wspominany w ich domu.
Jednak mimo jej godnego pożałowania gustu do mężczyzn,
Nimfadora wciąż była jego kuzynką. Jedyną, jaką miał. Miło by było ją trochę
poznać i miał nawet do tego przygotowany wcześniej dobry powód…
Nimfadora opuściła Wielką Salę wyjściem dla profesorów,
ale Draco dawno temu znalazł skrót, który praktycznie skrzyżował ten konkretny
korytarz w połowie, więc miał dużo czasu na dogonienie jej. Jej i Lupina, który
podążył za nią jak szczeniak.
- Dzień dobry, Nimfadoro.
Spojrzała na niego.
- Cześć, Draco. Chciałeś o coś zapytać?
- Tak – powiedział, ostentacyjnie wpatrując się w Lupina.
Wilkołak odchrząknął, pocierając nerwowo kark.
- Ee… powinienem przygotować się do zajęć. Do zobaczenia,
Tonks.
- Do zobaczenia. – Patrzyła, jak odchodzi, a gdy zniknął,
obróciła się do Dracona z wyrzutem. – Nie widzę się z nim często.
- Mnie widziałaś tylko raz, a jesteśmy rodziną.
- Och. Słuszna uwaga. – Wyglądała na skruszoną. – Ale
byłeś jeszcze w Mungu albo w szkole odkąd nasze mamy zaczęły ponownie
rozmawiać.
- Można tak powiedzieć. – Przytaknął, przyglądając się
uważnie jej twarzy. Była metamorfomagiem, oczywiście, ale przynajmniej przez
chwilę musiała wyglądać jak Black. Szpiczasty podbródek, jasna cera, duże,
czarne oczy jak Bellatriks i Andromeda, arystokratyczny, prosty nos… - Ale są
jeszcze kwestie spadku, które powinniśmy omówić.
Nimfadora zamrugała.
- Jakiego spadku?
- Kiedy zmarła ciotka Bella, cały jej majątek powędrował
do mojej matki. Odkąd Syriusz Black i ciotka Andromeda zostali wydziedziczeni, matka
i ja zostaliśmy jedynymi żyjącymi spadkobiercami szlachetnego i starożytnego
rodu Blacków i całej jego fortuny, z wyjątkiem domu i starego skrzata, które
Blackowi udało się przekazać Harry’emu Potterowi. Odkąd mój ojciec nie żyje,
cała fortuna Malfoyów, z wyjątkiem części mojej matki, należy do mnie. – Draco
wzruszył ramionami. – Oboje zdecydowaliśmy, że oddamy ciotce Andromedzie jedną
trzecią spadku Blacków, którą by otrzymała, gdyby nie uciekła z tym „okropnym
człowiekiem z wielkim nosem”, jak nazywała go babcia.
Nimfadora zachichotała.
- Zawsze myślałam, że rodzina mamy gorzej się o nim
wyrażała.
- Reszta tak, ale babcia szczyciła się swoją wytwornością.
Nigdy z jej ust nie padły słowa świadczące o braku wychowania… albo
przynajmniej nie publicznie. – Draco uśmiechnął się. – Chciałem cię zapytać,
czy ciotka nie obraziłaby się, gdyby matka zaoferowałaby jej takie rozwiązanie.
To tylko spadek, który i tak byłby w jej posiadaniu, gdyby jej rodzice byli
bardziej racjonalni, a nie żadna pomoc.
- To… no, nie jestem pewna, ale sądzę, że się zgodzi. –
Nimfadora wolno przytaknęła. – Jesteś jednak pewien, że ty i ciocia Narcyza nie
będziecie potrzebować tych pieniędzy?
-
Wątpię, żebyśmy zauważyli jakiekolwiek braki – rzekł Draco. – Sądzę też, że
matka czułaby się lepiej, jeśli mogłaby wykupić przebaczenie u ciotki
Andromedy, zamiast dostać je za darmo.
- To okropne, Draco. – Nimfadora uśmiechnęła się i
pokręciła głową. – Myślę, że wiem o co ci chodzi. W ten sposób nie będzie się
czuła zobowiązana ponownie rozmawiać z mamą.
- Dokładnie. Jest Ślizgonką. Jeśli ktoś jest dla nas miły
i wygląda na podejrzanego, zaczynamy się denerwować – Uśmiech Dracona był
prawie identyczny z tym, który gościł na jej ustach. Było to coś, co sprawiło
mu przyjemność. To powodowało, że bardziej przypominała mu prawdziwą rodzinę –
A tak z czystej ciekawości, w jakim domu byłaś?
Uśmiechnęła się, dotykając włosów.
- Czy to nie oczywiste? Ravenclaw, jak tata.
- Oczywiście – przytaknął. - Zawsze zastanawiałem się,
jak mugolakowi udało się z jedną z sióstr Black. Poraził ją swym intelektem,
tak?
- Tak, to i podarowanie czegoś, co nazwał Nowymi Zaklęciami
Cesarza na Strojach do Quidditcha Drużyny Gryfonów. – Nimfadora uśmiechnęła się
dumnie. – Pokonali Slytherin w Mistrzostwach, ale kiedy dotknęli ziemi, ich
stroje stały się niewidzialne. Nadal mieli Puchar Quidditcha, ale mama mówi, że
warto było zobaczyć ich krzyczących i biegnących do szatni, próbując zasłaniać
się miotłami. Tamtego roku cały zespół składał się z chłopaków, inaczej pewnie
pomyślałaby, że to mniej słodkie.
Draco śmiał się tak, że aż musiał oprzeć się o ścianę.
- O, tak. Muszę poznać to zaklęcie!
- Masz moje wsparcie. – Nimfadora zachichotała. – Jednak
mnie nie chciał go nauczyć, kiedy byłam w szkole, bez względu na to, jak bardzo
prosiłam. Powiedział, że jeśli to zrobi, będę miała problemy, bo profesor
Dumbledore pamięta, czyi rodzice użyli go ostatnim razem.
- Możliwe. Ale byłoby warto. – Rzeczywisty obraz Pottera
i Weasleya gorączkowo pędzących do szatni, osłaniając strategiczne miejsca,
byłby skarbem. Gdyby tylko mógł upokorzyć ich w ten sposób na jawie.
- O, tak. – Zaśmiała się. – Czasami go teraz używam. Nic
nie spowalnia przestępców tak, jak nagłe uczucie nagości.
- Mogę to sobie wyobrazić – wyszczerzył się. – Już lubię twojego
tatę. Rozumiem, dlaczego ciotka Andromeda wyszła za niego.
- Tak – przyznała dumnie. – W szkole był prawdziwym
rozrabiaką, według mamy. Ale zabawnym i dobrodusznym, który dużo się śmiał.
Mama zawsze mówiła, że w domu Blacków nigdy nie było tyle frajdy, a ona lubiła
się pośmiać.
Dom Malfoyów także nie był przepełniony śmiechem i
sympatia Dracona do ciotki wzrosła. Tak, Ted Tonks był mugolakiem, jednak
sprytnym i przebiegłym, który lubił się śmiać. Rozumiał wybór ciotki.
-
Skoro uważasz, że propozycja nie urazi ciotki Andromedy, powiem matce, żeby
śmiało działała. Oczywiście jako próbę wykupu przeszłości, a nie jej.
- Jasne. A mama naprawdę jest zadowolona, że znów rozmawiają,
serio.
- Ja również. To bardzo jej pomogło. – Draco uśmiechnął
się w odpowiedzi. Pomyślał, że mógłby polubić swoją kuzynkę, nawet jeśli jest
aurorem. – I cieszę się, że w końcu mogłem z tobą porozmawiać, Nimfadoro.
Zmarszczyła się.
- Tonks. Nienawidzę „Nimfadory”.
- Serio?
- Merlinie, tak. – Tonks skrzywiła się. – Czy masz
pojęcie, co takie imię może oznaczać w szkole? „Niffy” było najmilszym
zdrobnieniem, jakie miałam. I nie mogłam go nawet skrócić, bo „Dora” jest tak
samo straszne.
- Rozumiem cię. Dobra, Tonks. Jednak nie brzmi to zbyt
dostojnie.
- I tak lepiej niż inne. – Spojrzała na zegarek. – A ty
nie masz teraz lekcji?
- Cholera. Mam. – Draco przewrócił oczami. - Obrona przed
czarną magią. Bez obrazy przeznaczonej dla twojego… ach… przyjaciela, ale jest
niesamowicie nudny. Jestem Malfoyem; znałem mnóstwo klątw i antyklątw, których
nas teraz uczą, zanim przeszedłem mutację. I używałem większości w czasie
wojny.
- Wspominał o tym problemie. Albo będzie uczył tego, co
połowa klasy już umie, albo zostawi drugą połowę daleko w tyle z materiałem. –
Tonks przytaknęła. – Przynajmniej wiesz, że zdasz owutem, prawda?
- Z zamkniętymi oczyma i jedyną ręką związaną za plecami.
Jednak powinienem chociaż pojawić się w klasie, inaczej wszyscy się wściekną. –
Lupin stara się być surowy, jednocześnie żałośnie próbując być autorytetem –
Miło było z tobą… porozmawiać, Tonks.
- Wzajemnie. – Uśmiechnęła się do niego. – Złapiemy się
jeszcze tutaj, co?
- Z wielką chęcią. – Po raz pierwszy od dłuższego czasu
nie myślał o Hermionie. Pobiegł do klasy, którą dzielili.
***
Hermiona skrzywiła się, kiedy ponownie poczuła ucisk w
brzuchu. Ron pochylił się zaniepokojony.
- Dobrze się czujesz? – głośno szepnął.
- Tak. – Postarała się wymusić uspokajający uśmiech,
gdzieś pomiędzy zmartwioną wypowiedzią Rona a pytaniem profesora. - Plecy mnie
bolą, to wszystko.
- Okej. – Powrócił do gryzmolenia po pergaminie. Mimo że
mocno próbowała, nie mogła przekonać jego lub siebie do robienia notatek. Mieli
styczność z większością tego, czego próbował nauczyć ich Lupin, na spotkaniach
GD i nawet Ron miał to teraz doskonale utrwalone.
Ukradkiem zerknęła na zegarek i poczuła, jak mała bańka z
podnieceniem zaczęła podskakiwać. Ten bolesny skurcz był podejrzanie regularny.
Oczywiście, to mogą być dopiero skurcze Braxtona Hicksa i nie powinna zbędnie
się nastrajać, ale to nie wyglądało na takie skurcze czy kopnięcia, jakich
doświadczała wcześniej…
Spróbowała robić notatki, bardziej z chęci wspierania
profesora Lupina niż czegoś innego. Fakt, że ponad połowa siódmorocznych rzadko
kiedy zwracała na niego uwagę, nie ułatwiało mu pracy. Jednak nawet jeśli nie
była już prefektem, powinna dawać dobry przykład. Zauważyła, że coraz trudniej
jest jej się skupić. Osiem minut między jednym a drugim.
- Na pewno wszystko w porządku? – spytał Harry,
dyskretniej niż Ron.
- Tak. – Nawet jeśli nie było, nie chciała, żeby
ktokolwiek o tym wiedział. I nawet jeśli było to, co podejrzewała, miało trwać
jeszcze godziny. Nie musiała robić zamieszania. – To naprawdę niekomfortowe
siedzieć przez całą podwójną lekcję.
- No tak. Racja. – Skrzywił się, spoglądając na jej brzuch,
który był przyczyną przyjęcia pozycji bardziej półleżącej niż siedzącej, z dala
od biurka. – Chcesz się trochę przespacerować? Nie sądzę, żeby Remus robił z
tym jakieś problemy.
- Profesor Lupin, Harry. Jesteśmy na lekcji. I nie,
wszystko w porządku.
Chłopak skinął
głową i powrócił do rysowania wężyków na marginesie pergaminu. A może to były
po prostu gryzmoły. Trudno to stwierdzić, bo Harry nigdy nie wyrósł z rysowania
patyczaków, a patyczakowe wężyki były tylko gryzmołami, jeśli się nad tym
zastanowić…
Zmusiła się do ponownego skoncentrowania na wykładzie. Z
jakiegoś powodu coraz bardziej się rozpraszała. Czy to nie za wcześnie? Powinna
się tym martwić? Trzydzieści siedem tygodni, dokładnie to trzydzieści sześć i
pół, czyli za wcześnie. Z drugiej strony, była naprawdę ogromna, a wciąż była
nastolatką, a to jej pierwsze dziecko. Te czynniki często przyczyniały się do
wcześniejszego porodu, pani Pomfrey ją o tym uprzedziła. Jednak pielęgniarka uspokoiła
ją, że dziecko będzie prawdopodobnie zdrowe; dobrze rozwinięte i duże na swój
wiek, a niektóre dzieci po prostu są gotowe trochę wcześniej. Poza tym, to
wciąż mogą być skurcze Braxtona Hicksa. Nawet, jeśli są niezwykle regularne.
- Hermiono?
- Czuję się dobrze! – Harry patrzył na nią z
rozbawieniem. – Co?
- Dzwonek już zadzwonił. Zazwyczaj jesteś już w drodze do
toalety.
- Och. Racja. – Pospiesznie zebrała książki. – Zamyśliłam
się.
- Domyśliłem się. Daj mi torbę. – Potrząsł głową. – Chcesz,
żebym cię zaprowadził na numerologię?
- Nie, poradzę sobie. Draco idzie w tamtą stronę, jestem
pewna, że nie będzie miał nic przeciwko… - Przy kolejnym skurczu kolana się pod
nią ugięły. Zaciskając zęby, szybko złapała się blatu biurka. – Mm… wszystko
dobrze, serio.
- Według mnie to nie wygląda dobrze – wtrącił Ron,
rzucając jej zmartwione spojrzenie. – Wygląda jakbyś łamała słowo.
Spojrzała na niego.
- Jakbym łamała… co?
- Powiedziałaś, że nie będziesz rodziła dziecka w trakcie
lekcji, Hermiono. Przyrzekłaś.
Dupek. Ale ma rację.
- Ee… nie rodzę go przecież teraz ani nic…
- Wiedziałem! – Ron podniósł głos. – Re… Profesorze
Lupin! Hermiona zaczyna rodzić!
- Hermiono? – Remus delikatnie chwycił jej ramię.
Odrobinę zbyt delikatnie… gdyby Ron porządnie nie chwycił ją pod drugie ramię,
przechyliłaby się z powrotem. W duszy przyrzekła sobie, że już nigdy nie będzie
narzekała na mocne chwyty obrońców. – Hermiono, zaczynasz rodzić?
- Ja… nie wiem. Chyba tak. Jest zbyt wcześnie, żeby mieć
pewność. – Zarumieniła się. Każdy w klasie szeptał lub patrzył na nią albo
jedno i drugie. Przeważnie to ostatnie. – Poradzę sobie, żeby iść na
numerologię, naprawdę. Wczesne etapy mogą trwać wiele godzin, a ja nawet nie
jestem pewna, czy na pewno rodzę. To może być fałszywy alarm, nie ma sposobu,
aby się upewnić…
- Mimo tego, myślę, że lepiej odprowadzić cię do skrzydła
szpitalnego, dla pewności. Harry, popilnujesz rzeczy Hermiony?
- Wezmę je ze sobą. – Rozpromienił się. – Kazała mi i
Ronowi poczekać na zewnątrz.
- Tak. – Ron również pojaśniał. – Będziemy musieli
opuścić kilka lekcji, ale to przypadek nadzwyczajny! Raz na całe życie!
- Masz pretekst do opuszczenia eliksirów – powiedziała
Hermiona, lekko go szturchając. – Dobra, jeśli chcesz być pomocy, idź i znajdź
Ginny. Ona mi pomoże. A ty, Harry, zajdź do mojego pokoju i zostaw tam torbę z
książkami, a weź tę niebieską z kołyski.
- Już się robi!
- Zaraz będziemy z powrotem!
Obaj zniknęli. Hermiona oparła się w większym stopniu na
ramieniu Lupina, co pomogło, zanim nie zesztywniał.
- Draco, masz teraz numerologię, prawda? Mógłbyś
uprzedzić profesor Vector, że Hermiony nie będzie na dzisiejszych zajęciach?
- Oczywiście. – Ślizgon wyglądał na zmartwionego, więc
Hemriona próbowała uśmiechnąć się do niego zachęcająco. Oddalał się od niej,
odkąd zaczął rozmawiać z Crabbem, ale wciąż byli przyjaciółmi. – Pomóc ci
dotrzeć do skrzydła szpitalnego? Byłbym szczęśliwy…
- Nie, nie, poradzę sobie. – Lupin uśmiechnął się do
niego, ale Hermiona sądziła, że nie było to szczere. – A wy wszyscy, idźcie na swoje
lekcje.
Zanim dotarli do połowy drogi, Hermiona rozpaczliwie
pragnęła, aby był przy niej Draco. Lub żeby któryś z chłopców ją trzymał. Lupin
po prostu nie potrafił jej utrzymać, a ostatni skurcz był na tyle silny, że
musiała oprzeć się na solidniejszej i mniej zawodnej ścianie.
- Nnngh…
- Co tu się dzieje?
Nigdy nie była tak szczęśliwa, widząc Severusa.
Przenigdy. Nawet podczas balu po zwycięstwie, kiedy zostało poczęte dziecko.
Próbowała się do niego uśmiechnąć, ale bardziej to przypominało grymas.
- Hermiona zaczęła rodzić – wyjaśnił Lupin, sięgając
delikatnie po jej ramię. – Właśnie idziemy do skrzydła szpitalnego.
- Ach. Rozumiem. Jesteście na drodze do skrzydła
szpitalnego, mimo że ona leży na ścianie, a ty stoisz sobie bezskutecznie i
żadne z was się nie porusza. – Jego drwina była piękna, szyderczo
spostrzegawcza. Nigdy nie doceniała go tak bardzo.
Lupin wyprostował się, marszcząc brwi.
- Severusie, zrobiła przerwę z powodu skurczu…
- W takim wypadku powinieneś ją asekurować, a nie stać
jak jeden z jej przyjaciół-idiotów, czekając na wydanie polecenia. – Severus
wydał z siebie dźwięk zniecierpliwienia i Hermiona nagle znalazła się w jego
ramionach, bezpiecznie przytrzymywana przy jego klatce piersiowej. Ręce
założyła mu za szyję i z małym westchnieniem oparła mu głowę na ramieniu. –
Zaniosę pannę Granger do skrzydła szpitalnego. Jeśli chcesz, możesz także
bezużytecznie iść za nami.
Zachichotała bardzo cicho, a on obrócił się i odszedł.
Ponad jego ramieniem, zauważyła rozeźlonego i zakłopotanego profesora Lupina…
nie poszedł za nimi. Haha. Severus uświadomił go, że nie jest użyteczny.
- Dziękuję – wymamrotała, odrobinę mocniej się
przytrzymując.
- Nie mam ochoty zobaczyć, jak spadasz po schodach i się
łamiesz, bo Lupin nie mógł cię utrzymać. – Brzmiał marudnie, ale w porównaniu z
nim trzymał ją naprawdę bezpiecznie. – Naprawdę rodzisz czy bredził z
nadmiernego pobudzenia?
- Chyba to pierwsze. Miałam wcześniej kilka fałszywych
skurczy, ale one były… inne. Trochę wyżej i jakoś… no, trudno to opisać, ale to
nie to samo. I te są znacznie bardziej regularne.
- Od jak dawna je masz?
- Zaczęły się po śniadaniu. – Prychnął, a ona się
zarumieniła. – I tak, mimo tego poszłam na lekcje, ale szczerze nie jestem
pewna. Ból, kłucie i skurcze prawie w ogóle nie ustępowały przez tygodnie. Minęło
trochę czasu, zanim zrozumiałam, że różnią się od tych.
- Chciałam iść na
numerologię – wymamrotała, ponownie ukrywając twarz w zgięciu jego szyi. Pachniał
dużo lepiej, niż pamiętała. Bardziej ziołami, a nie dymem. – Ale naprawdę
pierwszy etap trwa praktycznie wieki. Mogłabym spokojnie pójść.
- Hmph. – Czy podtrzymywał ją mocniej? – Głupota, ale
świadoma.
- Tak. – Przytuliła się odrobinę bardziej, mając
nadzieję, że nie zauważy. – Nie chciałam czuć się głupio, gdybym zrobiła
awanturę i wszystko okazałoby się nieprawdziwe.
- Nawet jeśli. – Głos brzmiał na lekko napięty. Nic
więcej nie powiedział. Nie poluzował uścisku, a ona cieszyła się, będąc w jego
ramionach. Zbyt szybko dotarli na miejsce, gdzie ostrożnie położył ją na łóżku.
Pani Pomfrey szybko się pojawiła. – Poppy, panna Granger zdaje się być w
pierwszym etapie porodu.
Pielęgniarka wymamrotała zaklęcie, machając różdżką nad
brzuchem Hermiony. Z końca jej różdżki wystrzelił krótki pióropusz
pomarańczowego dymu, na co przytaknęła.
- O, tak… Wody odeszły?
- Jeszcze nie. – Hermiona dotknęła rękami brzucha. – To
naprawdę już?
- O, tak. – Pani Pomfrey uśmiechnęła się zachęcająco. –
Dziecko jest w drodze. Severusie, dziękuję za przyniesienie tutaj panny Granger
– dodała. – Już się nią zaopiekuję.
- Dziękuję – cicho powiedziała Hermiona, a Severus
patrzył na nią długą, tajemniczą chwilę, zanim przytaknął i odszedł. Zapiekły
ją oczy, kiedy wyszedł, i musiała stłumić w sobie irracjonalną chęć zawołania
go z powrotem. Jego syn lub córka właśnie przychodził na świat, on musiał tu
być…
- Teraz - wesoło powiedziała Poppy – wyskakuj z tych szat
i włóż coś odpowiedniejszego.
Wow... Nareszcie ! Jest jak zwykle ciekawy, choć w innych było więcej akcji. Cóż ... Czekam na następną notkę i mam nadzieję, że będzie dłuższa.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. Lara544 ^^
Co prawda czytałam wszystko na tym drugim blogu, ale skoro przeniosłaś to nie widzę potrzeby by zostawiać komentarz tam. :D Podsumowując; Ciekawy pomysł na opowiadanie (standardowy tekst^^). Czasem bywały takie momenty gdzie czegoś mi brakowało, bądź coś nie do końca było rozwinięte... Poza tym całość lekko się czyta i błędów jako tako się nie dopatrzyłam. :D Jak mniemam kolejny rozdział na Tym blogu będzie połączeniem Chapteru 22,2 i ciągu dalszego? :)No nic... Czekam na newsa. :-]
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Mustela
PS Mogłabyś ustawić na tym blogu gadżet "Obserwatorzy"? Łatwiej byłoby mi zaglądać Tu :)
PS2 Dodaje do linków na http://mustela-menu.blogspot.se/
PS3 I zdejmij blokadę na komentarzach [ustawienia - posty i komentarze - Kto może komentować?(każdy) i Włącz weryfikację obrazkową (nie)] :D (jakby co służę pomocą gg-43422658)
Jeju, kocham ten rozdział. Jest boski. To jak Remus prowadzi Hermionę do Skrzydła Szpitalnego i wcale ale to wcale jej nie pomaga. I nagle pojawia się Severus! Ah. Normalnie cudnie !
OdpowiedzUsuń