niedziela, 29 lipca 2012

Rozdział 22: Rodzina

             - Harry, to głupi plan.
            Hermiona przeszła aż cztery kondygnacje i, wypowiadając te słowa, miała zadyszkę. Spojrzała na Gryfona, ponownie opierając rękę na ścianie i zastanawiając się, czy zasymulowanie omdlenia – lub prawdziwe omdlenie – coś by pomogło.
            - Znów próbujemy wejść samemu po tych schodach? (bo to zdanie też jest bez sensu, przecież weszła po nich, nie całkiem, ale w dużej mierze i ledwo żyje) – surowo zauważył Ron, chwytając ją pod łokciem dla stabilności. – Myślę, że już rozmawialiśmy na temat samotnych wędrówek po schodach od czasu, kiedy Filch cię na nich znalazł.
            - No wiesz, nie było nikogo, kto mógłby mi wtedy pomóc, prawda? – Hermiona spojrzała na obu z wyrzutem. – Obaj byliście tutaj, kontynuując wasze „początki ćwiczeń pojedynków”, dzięki czemu chcecie spłoszyć kogoś, kto próbuje zabić jednego z nas.
            To było coś, na co Harry by nie wpadł. Ktoś próbował go zabić. Ergo, ułatwiłby im to, upewniając wszystkich, że on i Ron byliby każdego ranka w pewnym miejscu, mniej lub bardziej sami, gdzie mogli być z łatwością zaskoczeni i na wyciągnięcie ręki dla wszystkich zainteresowanych. Hermiona została stanowczo wykluczona z ich planu i podejrzewała, że specjalnie wybrali małe, brukowane, głęboko ukryte w korytarzach dachu pomieszczenie, bo wiedzieli, że to mało prawdopodobne, aby się tam dostała.
            - Wszystko będzie idealnie. Bądź cierpliwa. – Harry zerknął na zegarek i westchnął. – Nie teraz. Ty się tutaj zakradałaś, a Ginny po prostu zniknęła - też próbowała nas odwieść od tego planu – a już prawie czas na śniadanie. Równie dobrze możemy zejść na dół i najpierw uporać się z kiełbaskami.
            - Świetnie. – Hermiona skrzywiła się, masując plecy. Po pokonaniu schodów, w głowie kręciło się jej bardziej niż zwykle, a przeciążone mięśnie brzucha też bolały. Jeszcze dwa tygodnie do przewidywanego terminu porodu, a ten dzień nie mógł po prostu przyjść wystarczająco szybko. Teraz była taka wielka, że jeśli nie przechylałaby się do tyłu, kiedy stała lub chodziła, przewróciłaby się do przodu. – W takim razie, obaj możecie pomóc mi zejść.
            - Jasne. – Ron przytaknął, a Harry zarzucił torbę na ramię i chwycił Hermionę pod drugi łokieć. – Wiesz, naprawdę nie powinnaś chodzić na lekcje, Hermiono… Mogłabyś wziąć wolne i tak jesteś na przód z programem, jak zwykle…
            - Wezmę kilka dni, kiedy będę miała już małego lub małą. To wystarczająco niewygodne, nie chcę tracić jeszcze dodatkowo zajęć. Owutemy za pasem, Ron, wiesz o tym, bo zrobiłam ci już harmonogram.
            - Wiem, wiem. Uczę się według niego, serio. – Ron przeniósł ją nad znikającym stopniem i z powrotem opuścił na stopnie. – Chyba przytyłaś drugie tyle, co ważyłaś wcześniej.
            - Rzekł ze swoim zwyczajnym taktem i dyskrecją – skomentował Harry, wywracając oczyma. – Ron, nigdy nie mówi się kobiecie o tym, że jest ciężka, nawet ty powinieneś o tym wiedzieć.
            - No wiesz, nikt nie kazał jej tego zaczynać – zaśmiał się Ron. - Kiedyś podnosiłem ją jedną ręką.
            Hermiona zarumieniła się. Rzeczywiście raz podniósł ją jedną ręką, ale tego rodzaju spraw nie powinni omawiać z Harrym.
            - Dzięki, Ron. Czuję się jak ogromny, chodzący dom – dodała, krzywiąc się, bo poczuła ból w plecach. – Nie mogę się doczekać, aż to się skończy.
            - Wyglądasz na gotową – stwierdził Harry, wyraźnie starając się być taktownym i nie używać słów typu „wieloryb”, „dom” lub „eksplodować”. – Jeszcze kilka tygodni, tak?
            - Dokładnie to dwa.  Chociaż może się przeciągnąć do czterech. – Wzdrygnęła się. – Widocznie czarodzieje skłaniają się ku naturalnemu porodowi, ponieważ ogólnie stwierdza się, że zmuszając dziecko do narodzin, zanim będzie gotowe, mogą hamować późniejszy rozwój magiczny, a pewnie żaden z was nie ma pojęcia, o czym mówię.
            - Jesteśmy gotowi służyć pomocą, zachęcaniem i pozwolić ci bić nas, jeśli będziesz miała taką ochotę podczas porodu – wesoło rzucił Ron. – Ale nie oczekuj od nas posiadania jakiejkolwiek wiedzy o tym procesie, bo jej nie mamy, a szczerze mówiąc, nawet nie zamierzam nigdy jej posiąść. Jeśli mam w przyszłości zostać ojcem, zamierzam trzymać jej dłoń i pozwolić krzyczeć na mnie, ale nic poza tym.
            - Już mi za nią przykro. A jeśli powiem jej, żeby rozkazała ci patrzeć na cały ten ból pod groźbą spania na kanapie przez resztę twojego życia? – Hermiona wywróciła oczami. – Nie zrozumcie tego tak, że chcę was mieć wtedy przy sobie, nie martwcie się. Poza panią Pomfrey będzie ze mną Ginny. Możecie poczekać gdzieś na zewnątrz, aż wszystko się skończy i będę mogła was przyjąć, żebyście mogli wygłosić długą mowę o tym, jak piękne jest moje dziecko.
            Obydwóm wyraźnie ulżyło.
            - Jeśli by to sprawiło, że czułabyś się lepiej, moglibyśmy też być przy tobie – szczerze powiedział Harry.
            - Zamierzam wystarczająco dużo martwić się bez waszej dwójki – wyszczerzyła się Hermiona, czule go ściskając. – Ale dziękuję.
            - Proszę bardzo. – Uśmiechnął się. – Będziemy pilnować drzwi dla bezpieczeństwa.
            - Świetnie. – Pilnowanie drzwi – najlepiej jednych na dole schodów prowadzących do skrzydła szpitalnego, nie na szczycie – powinni zapewnić im wystarczające bezpieczeństwo.  Więc to już nie będzie zaprzątało jej głowy, kiedy ona i Ginny będą zajęte.
            - Z naszym stalowym zdrowiem. – Ron gwałtownie stanął. – O, chłopie… zapomniałem mojej pracy domowej z transmutacji, zostawiłem ją pod poduszką. Harry, zaprowadź Hermionę na śniadanie, dogonię was.
            - Pod poduszką? – Dziewczyna spojrzała na przyjaciela, by uzyskać potwierdzenie, że się nie przesłyszała, a Ron pobiegł. – Harry, dlaczego…
            - To część jego przyspieszonego programu uczenia się – wyjaśnił, lekko się uśmiechając. – Śpi z pracą domową pod poduszką, dzięki czemu każdej nocy wiedza przechodzi do jego mózgu podczas snu.
            - Och, na Merlina. – Westchnęła, zakrywając oczy wolną ręką. – Proszę, powiedz mi, że nie kupił żadnych podejrzanych pomocy naukowych…
            - Nic takiego nie zauważyłem. Oczywiście nie spędzam z nim każdej minuty – dodał szybko i pomógł jej wykonać następny krok. – Jednak nie sądzę, że zadałby sobie aż tyle kłopotu. Egzaminy są ważne, wiem, ale szczerze, to możemy oblać wszystkie i nadal zostać przyjęci na trening aurorski po wojnie i reszcie.
            - Pewnie. – Niestety, Hermiona miała szczerą nadzieję, że – po tym, jak brali udział w wojnie – będą woleli jakieś bezpieczne i spokojne stanowisko jak profesjonalny gracz quidditcha lub dentysta aligatorów. – Ee… Harry? Mogę cię o coś spytać?
            - Oczywiście. O co tylko chcesz.
            - Zostaniesz ojcem chrzestnym dziecka? – nerwowo wyrzuciła z siebie. – Wiem, że rozmawialiśmy o tym wcześniej, ale nie ustaliliśmy tego jasno. Dużo o tym myślałam i naprawdę chcę, żebyś to był ty.
            - Naprawdę? – Harry zarumienił się i spojrzał na nią z radością. – Znaczy… Oczywiście, z chęcią. Wiesz, jeśli jesteś pewna.
            - Jestem całkowicie pewna. Jeśli coś mi się stanie, kiedy dziecko będzie jeszcze małe, moi rodzice się nim zajmą, bo ty nie wiesz, jak obchodzić się z dziećmi.
            - Racja. – Żywo przytaknął. – Ja… dziękuję, Hermiono.
            Ona w odpowiedzi pochyliła się i przytuliła go mocno, udając, że nie zauważyła cichego pociągania nosem przy czubku swojej głowy.
            - Wiesz, że cię kocham. I zawsze chciałam mieć denerwującego młodszego brata.
            - Och. – Przez chwilę ściskał ją mocniej. – Też cię kocham. Wiesz o tym. I będę dobrym ojcem chrzestnym, obiecuję. Żadnych głośnych zabawek ani rozchorowanie małego lub małej od zbyt dużej ilości słodyczy.
            - I o to chodzi. – Delikatnie potarła mu plecy, zanim go puściła. – A teraz możesz zacząć od zabrania mnie i dziecka na śniadanie.
***
            Severus bez celu pochylał się nad talerzem, głową w dół, ukradkiem przyglądając się stołowi Gryfonów. Potter bardziej niż zwykle troszczył się o Hermionę, a ona dotykała go po ręce, ramionach albo pochylała się nad nim opiekuńczo. Gdyby na twarzy Ginny Weasley nie widział spokoju i pobłażliwości, Severus nie byłby zdolny powstrzymać się przed rzuceniem na chłopaka jakiejś klątwy.
            Skłonił się do udawania, że nic się nie zmieniło. Byłoby to prostsze, gdyby spędzał mniej czasu z Hermioną, ale nie mógł sobie wybaczyć pojedynczego opuszczenia ich zajęć. Każda godzina z nią była jak łyk zatrutego wina, który smakował jak pogorszenie jego bólu.
            Wkrótce miała urodzić. Poppy w tajemnicy zdradziła mu, że dziecko może być wcześniakiem, więc na wszelki wypadek poprosiła o wcześniejsze przygotowanie niektórych eliksirów. Zmarnował dwie partie, obawiając się o bezpieczeństwo Hermiony, ale wszystkie były już gotowe. Niedługo na świat ma przyjść jego syn lub córka.
            - Severusie?
            Nie podskoczył, co zawdzięczał tylko i wyłącznie długim ćwiczeniom.
            - Tak, Minerwo? – Niechętnie odwrócił wzrok od jego zwyczajowego ścisłego przyglądaniu się talerzowi Hermiony. (Porządne jedzenie było ważne dla zdrowia jej i dziecka).
            - Bawisz się swoim jedzeniem, zamiast je po prostu zjeść. – Minerwa pochyliła się przez krzesło Sinistry, spoglądając uważnie. – Ostatnio coś marnie jadasz… wszystko w porządku?
            Severus zmarszczył brwi. Minerwa wiedziała – po tych wszystkich latach, cholernie dobrze wiedziała – że kiedy był bardziej nerwowy, mniej jadł. Musi zacząć przychodzić na śniadanie po jej wyjściu, nie będzie mogła wtedy zobaczyć, ile je.
            - Oczywiście, Minerwo. Dziękuję za troskę.
            - Hmm. – Spojrzała na niego, jakby mu nie wierzyła, ale wróciła do posiłku. Jej otwarty niepokój zwiastował prawdziwy atak, kiedy nie będzie przygotowany. – Tonks będzie musiała dziś porozmawiać z panną Bulstrode i panem Baddockiem. Proces panny Edgecombe został zaplanowany na ten weekend, przez szacunek dla faktu, że wszyscy ważniejsi świadkowie uczestniczą w lekcjach, a niektórzy mają niedługo owutemy.
            Acha. Inny powód dla jego dzisiejszego podłego nastroju. Severus spojrzał w dół stołu i zadrwił trochę na widok Lupina księżycowo szczęśliwego. Pochylał się nad młodą aurorką, która miała obecnie jasnoniebieskie włosy i ckliwy uśmiech. Gorycz, że Lupin mógł szczęśliwie paradować ze swoją znacznie młodszą kochanką przed całą szkołą, podczas gdy on zostałby wysmarowany i zrugany, jeśli kiedyś wymsknęłoby mu się jedno słówko za dużo.
            - Oczywiście, Minerwo.
***
Tego ranka Potter cały czas absorbował Hermionę. Draco nie mógł się powstrzymać przed obserwowaniem i skrzywił się do swojej jajecznicy. Nie mógł nienawidzić Hermiony za to, że nie odwzajemniała jego uczuć – miała zajęte serce na długo, nim zaczął ją zauważać, a ona się o tym nie dowiedziała. Nie mógł nienawidzić również Severusa, bo… cóż było zbyt dużo powodów, aby je teraz wyliczać. Był jednak nieszczęśliwy i potrzebował kogoś nienawidzić, a Potter to zawsze dobry cel.
            Do tego jeszcze Lupin. Z jakiegoś powodu Nimfadora siedziała przy stole nauczycielskim, a wilkołak ukradkiem zerkał na nią, kiedy myślał, że nikt nie patrzy. Prawdopodobnie pod stołem trzymał jej dłoń. Draco napisał do matki zaraz po tym, jak Hermiona powiedziała mu o tej nieszczęsnej plątaninie – nie tylko Narcyza nic nie wiedziała, ale kiedy zapytała siostrę, Andromeda przyznała, że Ted nigdy nie spotkał się z mężczyzną. Pan Tonks nietaktownie wyraził się o wilkołakach (mugolak czy nie, wuj Ted wyraźnie był rozsądnym człowiekiem), a Lupin już nigdy więcej nie był wspominany w ich domu.
            Jednak mimo jej godnego pożałowania gustu do mężczyzn, Nimfadora wciąż była jego kuzynką. Jedyną, jaką miał. Miło by było ją trochę poznać i miał nawet do tego przygotowany wcześniej dobry powód…
            Nimfadora opuściła Wielką Salę wyjściem dla profesorów, ale Draco dawno temu znalazł skrót, który praktycznie skrzyżował ten konkretny korytarz w połowie, więc miał dużo czasu na dogonienie jej. Jej i Lupina, który podążył za nią jak szczeniak.
            - Dzień dobry, Nimfadoro.
            Spojrzała na niego.
            - Cześć, Draco. Chciałeś o coś zapytać?
            - Tak – powiedział, ostentacyjnie wpatrując się w Lupina.
            Wilkołak odchrząknął, pocierając nerwowo kark.
            - Ee… powinienem przygotować się do zajęć. Do zobaczenia, Tonks.
            - Do zobaczenia. – Patrzyła, jak odchodzi, a gdy zniknął, obróciła się do Dracona z wyrzutem. – Nie widzę się z nim często.
            - Mnie widziałaś tylko raz, a jesteśmy rodziną.
            - Och. Słuszna uwaga. – Wyglądała na skruszoną. – Ale byłeś jeszcze w Mungu albo w szkole odkąd nasze mamy zaczęły ponownie rozmawiać.
            - Można tak powiedzieć. – Przytaknął, przyglądając się uważnie jej twarzy. Była metamorfomagiem, oczywiście, ale przynajmniej przez chwilę musiała wyglądać jak Black. Szpiczasty podbródek, jasna cera, duże, czarne oczy jak Bellatriks i Andromeda, arystokratyczny, prosty nos… - Ale są jeszcze kwestie spadku, które powinniśmy omówić.
            Nimfadora zamrugała.
            - Jakiego spadku?
            - Kiedy zmarła ciotka Bella, cały jej majątek powędrował do mojej matki. Odkąd Syriusz Black i ciotka Andromeda zostali wydziedziczeni, matka i ja zostaliśmy jedynymi żyjącymi spadkobiercami szlachetnego i starożytnego rodu Blacków i całej jego fortuny, z wyjątkiem domu i starego skrzata, które Blackowi udało się przekazać Harry’emu Potterowi. Odkąd mój ojciec nie żyje, cała fortuna Malfoyów, z wyjątkiem części mojej matki, należy do mnie. – Draco wzruszył ramionami. – Oboje zdecydowaliśmy, że oddamy ciotce Andromedzie jedną trzecią spadku Blacków, którą by otrzymała, gdyby nie uciekła z tym „okropnym człowiekiem z wielkim nosem”, jak nazywała go babcia.
            Nimfadora zachichotała.
            - Zawsze myślałam, że rodzina mamy gorzej się o nim wyrażała.
            - Reszta tak, ale babcia szczyciła się swoją wytwornością. Nigdy z jej ust nie padły słowa świadczące o braku wychowania… albo przynajmniej nie publicznie. – Draco uśmiechnął się. – Chciałem cię zapytać, czy ciotka nie obraziłaby się, gdyby matka zaoferowałaby jej takie rozwiązanie. To tylko spadek, który i tak byłby w jej posiadaniu, gdyby jej rodzice byli bardziej racjonalni, a nie żadna pomoc.
            - To… no, nie jestem pewna, ale sądzę, że się zgodzi. – Nimfadora wolno przytaknęła. – Jesteś jednak pewien, że ty i ciocia Narcyza nie będziecie potrzebować tych pieniędzy?
- Wątpię, żebyśmy zauważyli jakiekolwiek braki – rzekł Draco. – Sądzę też, że matka czułaby się lepiej, jeśli mogłaby wykupić przebaczenie u ciotki Andromedy, zamiast dostać je za darmo.
            - To okropne, Draco. – Nimfadora uśmiechnęła się i pokręciła głową. – Myślę, że wiem o co ci chodzi. W ten sposób nie będzie się czuła zobowiązana ponownie rozmawiać z mamą.
            - Dokładnie. Jest Ślizgonką. Jeśli ktoś jest dla nas miły i wygląda na podejrzanego, zaczynamy się denerwować – Uśmiech Dracona był prawie identyczny z tym, który gościł na jej ustach. Było to coś, co sprawiło mu przyjemność. To powodowało, że bardziej przypominała mu prawdziwą rodzinę – A tak z czystej ciekawości, w jakim domu byłaś?
            Uśmiechnęła się, dotykając włosów.
            - Czy to nie oczywiste? Ravenclaw, jak tata.
            - Oczywiście – przytaknął. - Zawsze zastanawiałem się, jak mugolakowi udało się z jedną z sióstr Black. Poraził ją swym intelektem, tak?
            - Tak, to i podarowanie czegoś, co nazwał Nowymi Zaklęciami Cesarza na Strojach do Quidditcha Drużyny Gryfonów. – Nimfadora uśmiechnęła się dumnie. – Pokonali Slytherin w Mistrzostwach, ale kiedy dotknęli ziemi, ich stroje stały się niewidzialne. Nadal mieli Puchar Quidditcha, ale mama mówi, że warto było zobaczyć ich krzyczących i biegnących do szatni, próbując zasłaniać się miotłami. Tamtego roku cały zespół składał się z chłopaków, inaczej pewnie pomyślałaby, że to mniej słodkie.
            Draco śmiał się tak, że aż musiał oprzeć się o ścianę.
            - O, tak. Muszę poznać to zaklęcie!
            - Masz moje wsparcie. – Nimfadora zachichotała. – Jednak mnie nie chciał go nauczyć, kiedy byłam w szkole, bez względu na to, jak bardzo prosiłam. Powiedział, że jeśli to zrobi, będę miała problemy, bo profesor Dumbledore pamięta, czyi rodzice użyli go ostatnim razem.
            - Możliwe. Ale byłoby warto. – Rzeczywisty obraz Pottera i Weasleya gorączkowo pędzących do szatni, osłaniając strategiczne miejsca, byłby skarbem. Gdyby tylko mógł upokorzyć ich w ten sposób na jawie.
            - O, tak. – Zaśmiała się. – Czasami go teraz używam. Nic nie spowalnia przestępców tak, jak nagłe uczucie nagości.
            - Mogę to sobie wyobrazić – wyszczerzył się. – Już lubię twojego tatę. Rozumiem, dlaczego ciotka Andromeda wyszła za niego.
            - Tak – przyznała dumnie. – W szkole był prawdziwym rozrabiaką, według mamy. Ale zabawnym i dobrodusznym, który dużo się śmiał. Mama zawsze mówiła, że w domu Blacków nigdy nie było tyle frajdy, a ona lubiła się pośmiać.
            Dom Malfoyów także nie był przepełniony śmiechem i sympatia Dracona do ciotki wzrosła. Tak, Ted Tonks był mugolakiem, jednak sprytnym i przebiegłym, który lubił się śmiać. Rozumiał wybór ciotki.
            - Skoro uważasz, że propozycja nie urazi ciotki Andromedy, powiem matce, żeby śmiało działała. Oczywiście jako próbę wykupu przeszłości, a nie jej.
            - Jasne. A mama naprawdę jest zadowolona, że znów rozmawiają, serio.
            - Ja również. To bardzo jej pomogło. – Draco uśmiechnął się w odpowiedzi. Pomyślał, że mógłby polubić swoją kuzynkę, nawet jeśli jest aurorem. – I cieszę się, że w końcu mogłem z tobą porozmawiać, Nimfadoro.
            Zmarszczyła się.
            - Tonks. Nienawidzę „Nimfadory”.
            - Serio?
            - Merlinie, tak. – Tonks skrzywiła się. – Czy masz pojęcie, co takie imię może oznaczać w szkole? „Niffy” było najmilszym zdrobnieniem, jakie miałam. I nie mogłam go nawet skrócić, bo „Dora” jest tak samo straszne.
            - Rozumiem cię. Dobra, Tonks. Jednak nie brzmi to zbyt dostojnie.
            - I tak lepiej niż inne. – Spojrzała na zegarek. – A ty nie masz teraz lekcji?
            - Cholera. Mam. – Draco przewrócił oczami. - Obrona przed czarną magią. Bez obrazy przeznaczonej dla twojego… ach… przyjaciela, ale jest niesamowicie nudny. Jestem Malfoyem; znałem mnóstwo klątw i antyklątw, których nas teraz uczą, zanim przeszedłem mutację. I używałem większości w czasie wojny.
            - Wspominał o tym problemie. Albo będzie uczył tego, co połowa klasy już umie, albo zostawi drugą połowę daleko w tyle z materiałem. – Tonks przytaknęła. – Przynajmniej wiesz, że zdasz owutem, prawda?
            - Z zamkniętymi oczyma i jedyną ręką związaną za plecami. Jednak powinienem chociaż pojawić się w klasie, inaczej wszyscy się wściekną. – Lupin stara się być surowy, jednocześnie żałośnie próbując być autorytetem – Miło było z tobą… porozmawiać, Tonks.
            - Wzajemnie. – Uśmiechnęła się do niego. – Złapiemy się jeszcze tutaj, co?
            - Z wielką chęcią. – Po raz pierwszy od dłuższego czasu nie myślał o Hermionie. Pobiegł do klasy, którą dzielili.
***
            Hermiona skrzywiła się, kiedy ponownie poczuła ucisk w brzuchu. Ron pochylił się zaniepokojony.
            - Dobrze się czujesz? – głośno szepnął.
            - Tak. – Postarała się wymusić uspokajający uśmiech, gdzieś pomiędzy zmartwioną wypowiedzią Rona a pytaniem profesora. - Plecy mnie bolą, to wszystko.
            - Okej. – Powrócił do gryzmolenia po pergaminie. Mimo że mocno próbowała, nie mogła przekonać jego lub siebie do robienia notatek. Mieli styczność z większością tego, czego próbował nauczyć ich Lupin, na spotkaniach GD i nawet Ron miał to teraz doskonale utrwalone.
            Ukradkiem zerknęła na zegarek i poczuła, jak mała bańka z podnieceniem zaczęła podskakiwać. Ten bolesny skurcz był podejrzanie regularny. Oczywiście, to mogą być dopiero skurcze Braxtona Hicksa i nie powinna zbędnie się nastrajać, ale to nie wyglądało na takie skurcze czy kopnięcia, jakich doświadczała wcześniej…
            Spróbowała robić notatki, bardziej z chęci wspierania profesora Lupina niż czegoś innego. Fakt, że ponad połowa siódmorocznych rzadko kiedy zwracała na niego uwagę, nie ułatwiało mu pracy. Jednak nawet jeśli nie była już prefektem, powinna dawać dobry przykład. Zauważyła, że coraz trudniej jest jej się skupić. Osiem minut między jednym a drugim.
            - Na pewno wszystko w porządku? – spytał Harry, dyskretniej niż Ron.
            - Tak. – Nawet jeśli nie było, nie chciała, żeby ktokolwiek o tym wiedział. I nawet jeśli było to, co podejrzewała, miało trwać jeszcze godziny. Nie musiała robić zamieszania. – To naprawdę niekomfortowe siedzieć przez całą podwójną lekcję.
            - No tak. Racja. – Skrzywił się, spoglądając na jej brzuch, który był przyczyną przyjęcia pozycji bardziej półleżącej niż siedzącej, z dala od biurka. – Chcesz się trochę przespacerować? Nie sądzę, żeby Remus robił z tym jakieś problemy.
            - Profesor Lupin, Harry. Jesteśmy na lekcji. I nie, wszystko w porządku.
             Chłopak skinął głową i powrócił do rysowania wężyków na marginesie pergaminu. A może to były po prostu gryzmoły. Trudno to stwierdzić, bo Harry nigdy nie wyrósł z rysowania patyczaków, a patyczakowe wężyki były tylko gryzmołami, jeśli się nad tym zastanowić…
            Zmusiła się do ponownego skoncentrowania na wykładzie. Z jakiegoś powodu coraz bardziej się rozpraszała. Czy to nie za wcześnie? Powinna się tym martwić? Trzydzieści siedem tygodni, dokładnie to trzydzieści sześć i pół, czyli za wcześnie. Z drugiej strony, była naprawdę ogromna, a wciąż była nastolatką, a to jej pierwsze dziecko. Te czynniki często przyczyniały się do wcześniejszego porodu, pani Pomfrey ją o tym uprzedziła. Jednak pielęgniarka uspokoiła ją, że dziecko będzie prawdopodobnie zdrowe; dobrze rozwinięte i duże na swój wiek, a niektóre dzieci po prostu są gotowe trochę wcześniej. Poza tym, to wciąż mogą być skurcze Braxtona Hicksa. Nawet, jeśli są niezwykle regularne.
            - Hermiono?
            - Czuję się dobrze! – Harry patrzył na nią z rozbawieniem. – Co?
            - Dzwonek już zadzwonił. Zazwyczaj jesteś już w drodze do toalety.
            - Och. Racja. – Pospiesznie zebrała książki. – Zamyśliłam się.
            - Domyśliłem się. Daj mi torbę. – Potrząsł głową. – Chcesz, żebym cię zaprowadził na numerologię?
            - Nie, poradzę sobie. Draco idzie w tamtą stronę, jestem pewna, że nie będzie miał nic przeciwko… - Przy kolejnym skurczu kolana się pod nią ugięły. Zaciskając zęby, szybko złapała się blatu biurka. – Mm… wszystko dobrze, serio.
            - Według mnie to nie wygląda dobrze – wtrącił Ron, rzucając jej zmartwione spojrzenie. – Wygląda jakbyś łamała słowo.
            Spojrzała na niego.
            - Jakbym łamała… co?
            - Powiedziałaś, że nie będziesz rodziła dziecka w trakcie lekcji, Hermiono. Przyrzekłaś.
            Dupek. Ale ma rację.
            - Ee… nie rodzę go przecież teraz ani nic…
            - Wiedziałem! – Ron podniósł głos. – Re… Profesorze Lupin! Hermiona zaczyna rodzić!
            - Hermiono? – Remus delikatnie chwycił jej ramię. Odrobinę zbyt delikatnie… gdyby Ron porządnie nie chwycił ją pod drugie ramię, przechyliłaby się z powrotem. W duszy przyrzekła sobie, że już nigdy nie będzie narzekała na mocne chwyty obrońców. – Hermiono, zaczynasz rodzić?
            - Ja… nie wiem. Chyba tak. Jest zbyt wcześnie, żeby mieć pewność. – Zarumieniła się. Każdy w klasie szeptał lub patrzył na nią albo jedno i drugie. Przeważnie to ostatnie. – Poradzę sobie, żeby iść na numerologię, naprawdę. Wczesne etapy mogą trwać wiele godzin, a ja nawet nie jestem pewna, czy na pewno rodzę. To może być fałszywy alarm, nie ma sposobu, aby się upewnić…
            - Mimo tego, myślę, że lepiej odprowadzić cię do skrzydła szpitalnego, dla pewności. Harry, popilnujesz rzeczy Hermiony?
            - Wezmę je ze sobą. – Rozpromienił się. – Kazała mi i Ronowi poczekać na zewnątrz.
            - Tak. – Ron również pojaśniał. – Będziemy musieli opuścić kilka lekcji, ale to przypadek nadzwyczajny! Raz na całe życie!
            - Masz pretekst do opuszczenia eliksirów – powiedziała Hermiona, lekko go szturchając. – Dobra, jeśli chcesz być pomocy, idź i znajdź Ginny. Ona mi pomoże. A ty, Harry, zajdź do mojego pokoju i zostaw tam torbę z książkami, a weź tę niebieską z kołyski.
            - Już się robi!
            - Zaraz będziemy z powrotem!
            Obaj zniknęli. Hermiona oparła się w większym stopniu na ramieniu Lupina, co pomogło, zanim nie zesztywniał.
            - Draco, masz teraz numerologię, prawda? Mógłbyś uprzedzić profesor Vector, że Hermiony nie będzie na dzisiejszych zajęciach?
            - Oczywiście. – Ślizgon wyglądał na zmartwionego, więc Hemriona próbowała uśmiechnąć się do niego zachęcająco. Oddalał się od niej, odkąd zaczął rozmawiać z Crabbem, ale wciąż byli przyjaciółmi. – Pomóc ci dotrzeć do skrzydła szpitalnego? Byłbym szczęśliwy…
            - Nie, nie, poradzę sobie. – Lupin uśmiechnął się do niego, ale Hermiona sądziła, że nie było to szczere. – A wy wszyscy, idźcie na swoje lekcje.
            Zanim dotarli do połowy drogi, Hermiona rozpaczliwie pragnęła, aby był przy niej Draco. Lub żeby któryś z chłopców ją trzymał. Lupin po prostu nie potrafił jej utrzymać, a ostatni skurcz był na tyle silny, że musiała oprzeć się na solidniejszej i mniej zawodnej ścianie.
            - Nnngh…
            - Co tu się dzieje?
            Nigdy nie była tak szczęśliwa, widząc Severusa. Przenigdy. Nawet podczas balu po zwycięstwie, kiedy zostało poczęte dziecko. Próbowała się do niego uśmiechnąć, ale bardziej to przypominało grymas.
            - Hermiona zaczęła rodzić – wyjaśnił Lupin, sięgając delikatnie po jej ramię. – Właśnie idziemy do skrzydła szpitalnego.
            - Ach. Rozumiem. Jesteście na drodze do skrzydła szpitalnego, mimo że ona leży na ścianie, a ty stoisz sobie bezskutecznie i żadne z was się nie porusza. – Jego drwina była piękna, szyderczo spostrzegawcza. Nigdy nie doceniała go tak bardzo.
            Lupin wyprostował się, marszcząc brwi.
            - Severusie, zrobiła przerwę z powodu skurczu…
            - W takim wypadku powinieneś ją asekurować, a nie stać jak jeden z jej przyjaciół-idiotów, czekając na wydanie polecenia. – Severus wydał z siebie dźwięk zniecierpliwienia i Hermiona nagle znalazła się w jego ramionach, bezpiecznie przytrzymywana przy jego klatce piersiowej. Ręce założyła mu za szyję i z małym westchnieniem oparła mu głowę na ramieniu. – Zaniosę pannę Granger do skrzydła szpitalnego. Jeśli chcesz, możesz także bezużytecznie iść za nami.
            Zachichotała bardzo cicho, a on obrócił się i odszedł. Ponad jego ramieniem, zauważyła rozeźlonego i zakłopotanego profesora Lupina… nie poszedł za nimi. Haha. Severus uświadomił go, że nie jest użyteczny.
            - Dziękuję – wymamrotała, odrobinę mocniej się przytrzymując.
            - Nie mam ochoty zobaczyć, jak spadasz po schodach i się łamiesz, bo Lupin nie mógł cię utrzymać. – Brzmiał marudnie, ale w porównaniu z nim trzymał ją naprawdę bezpiecznie. – Naprawdę rodzisz czy bredził z nadmiernego pobudzenia?
            - Chyba to pierwsze. Miałam wcześniej kilka fałszywych skurczy, ale one były… inne. Trochę wyżej i jakoś… no, trudno to opisać, ale to nie to samo. I te są znacznie bardziej regularne.
            - Od jak dawna je masz?
            - Zaczęły się po śniadaniu. – Prychnął, a ona się zarumieniła. – I tak, mimo tego poszłam na lekcje, ale szczerze nie jestem pewna. Ból, kłucie i skurcze prawie w ogóle nie ustępowały przez tygodnie. Minęło trochę czasu, zanim zrozumiałam, że różnią się od tych.
            - Rozumiem. I wtedy kogoś uprzedziłaś czy mimo tego zamierzałaś iść na numerologię?
             - Chciałam iść na numerologię – wymamrotała, ponownie ukrywając twarz w zgięciu jego szyi. Pachniał dużo lepiej, niż pamiętała. Bardziej ziołami, a nie dymem. – Ale naprawdę pierwszy etap trwa praktycznie wieki. Mogłabym spokojnie pójść.
            - Hmph. – Czy podtrzymywał ją mocniej? – Głupota, ale świadoma.
            - Tak. – Przytuliła się odrobinę bardziej, mając nadzieję, że nie zauważy. – Nie chciałam czuć się głupio, gdybym zrobiła awanturę i wszystko okazałoby się nieprawdziwe.
            - Nawet jeśli. – Głos brzmiał na lekko napięty. Nic więcej nie powiedział. Nie poluzował uścisku, a ona cieszyła się, będąc w jego ramionach. Zbyt szybko dotarli na miejsce, gdzie ostrożnie położył ją na łóżku. Pani Pomfrey szybko się pojawiła. – Poppy, panna Granger zdaje się być w pierwszym etapie porodu.
            Pielęgniarka wymamrotała zaklęcie, machając różdżką nad brzuchem Hermiony. Z końca jej różdżki wystrzelił krótki pióropusz pomarańczowego dymu, na co przytaknęła.
            - O, tak… Wody odeszły?
            - Jeszcze nie. – Hermiona dotknęła rękami brzucha. – To naprawdę już?
            - O, tak. – Pani Pomfrey uśmiechnęła się zachęcająco. – Dziecko jest w drodze. Severusie, dziękuję za przyniesienie tutaj panny Granger – dodała. – Już się nią zaopiekuję.
            - Dziękuję – cicho powiedziała Hermiona, a Severus patrzył na nią długą, tajemniczą chwilę, zanim przytaknął i odszedł. Zapiekły ją oczy, kiedy wyszedł, i musiała stłumić w sobie irracjonalną chęć zawołania go z powrotem. Jego syn lub córka właśnie przychodził na świat, on musiał tu być…
            - Teraz - wesoło powiedziała Poppy – wyskakuj z tych szat i włóż coś odpowiedniejszego.

3 komentarze:

  1. Wow... Nareszcie ! Jest jak zwykle ciekawy, choć w innych było więcej akcji. Cóż ... Czekam na następną notkę i mam nadzieję, że będzie dłuższa.
    Pozdrawiam. Lara544 ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Co prawda czytałam wszystko na tym drugim blogu, ale skoro przeniosłaś to nie widzę potrzeby by zostawiać komentarz tam. :D Podsumowując; Ciekawy pomysł na opowiadanie (standardowy tekst^^). Czasem bywały takie momenty gdzie czegoś mi brakowało, bądź coś nie do końca było rozwinięte... Poza tym całość lekko się czyta i błędów jako tako się nie dopatrzyłam. :D Jak mniemam kolejny rozdział na Tym blogu będzie połączeniem Chapteru 22,2 i ciągu dalszego? :)No nic... Czekam na newsa. :-]
    Pozdrawiam!
    Mustela
    PS Mogłabyś ustawić na tym blogu gadżet "Obserwatorzy"? Łatwiej byłoby mi zaglądać Tu :)
    PS2 Dodaje do linków na http://mustela-menu.blogspot.se/
    PS3 I zdejmij blokadę na komentarzach [ustawienia - posty i komentarze - Kto może komentować?(każdy) i Włącz weryfikację obrazkową (nie)] :D (jakby co służę pomocą gg-43422658)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeju, kocham ten rozdział. Jest boski. To jak Remus prowadzi Hermionę do Skrzydła Szpitalnego i wcale ale to wcale jej nie pomaga. I nagle pojawia się Severus! Ah. Normalnie cudnie !

    OdpowiedzUsuń