sobota, 2 czerwca 2012

Rozdział 21: Sojusznicy

           Severus nie mógł zaprzeczyć zarzutowi. Nie potrafił skłamać Draconowi, nie po tym wszystkim.
            – Jak się dowiedziałeś?
            – Jak się… nawet nie spróbujesz zaprzeczyć – jego głos podniósł się lekko, trzęsąc w furii. – Utrzymywałeś to przede mną w sekrecie, pomijając to i wszystko, na co cię stać, to: „jak się dowiedziałeś”?
            – Obiecaliśmy to sobie z oczywistych powodów, chcąc utrzymać tajemnicę… – Przyszło mu to do głowy i Severus poczuł, jak żołądek wiąże mu się w supeł. Gryfoński honor Hermiony niewątpliwie nie pozwolił jej ukrywać tego przed Draconem, nim weźmie jakąkolwiek odpowiedzialność za dziecko. Jednak nie spodziewał się, że nastąpi to tak szybko. – Powiedziała ci?
Draco zaśmiał się zirytowany, pozbawionym radości śmiechem.
– No jasne. Powiedziała mi – zakpił. – To oczywiste, że nie ma o tym pojęcia. Nie wie, że ja wiem.
– Użyłeś legilimencji – zgadł Snape, a Draco odwrócił wzrok, co było jednoznaczną odpowiedzią. – Użyłeś na niej legilimencji bez jej wiedzy i pozwolenia!
– Tylko chciałem powiedzieć jej, co czułem… co czuję! – Odwrócił się, unosząc zaciśnięte pięści. – Ale nie byłem… nie wiedziałem, czy jej zależy. Czy mnie nie wyśmieje… Chciałem tylko się dowiedzieć, co czuje, i wiem, że nie powinienem był tego robić, ale patrzyłem tylko chwilkę. – Gwałtownie pokręcił głową. – Myślała o dziecku. I tobie. O tym, że ono jest twoje.
– Rzadkie podsłuchiwanie wychodzi na dobre wszystkim – powiedział Severus, z trudem powstrzymując złość. – Ale to, że ktoś włamuje się do umysłu kogoś, kto mu ufa, świadczy o tym, że nie zasługuje na to zaufanie. Dobrze o tym wiesz, Draco.
– Wiem! – głos mu się załamał, a Snape uświadomił sobie, że chłopak zaraz się rozpłacze. – Wiem o tym, ale nadeszła mnie ta straszliwa pokusa, a ty… – Obrócił się, by oskarżycielsko spojrzeć na ojca chrzestnego przeszywającym wzrokiem. – Zachęcałeś mnie! Powiedziałeś, żebym spróbował, a cały czas o tym  wiedziałeś!
– Tak, wiedziałem, że jestem ojcem dziecka. A ty podobnie do wszystkich uczniów Hogwartu doskonale zdawałeś sobie sprawę z tego, że ojciec dziecka Hermiony Granger zdecydował się go nie uznać i nie ujawniać się! – Zwalczył w sobie chęć odwrócenia się i przemierzania pokoju, w zamian spojrzał prosto w oczy chłopakowi, wznosząc mocną tarczę oklumencyjną. – Zaakceptujesz lub zaakceptowałbyś dziecko bez ojca. Czy to naprawdę takie okropne, pogodzić się z myślą, że jest moje?
Draco otworzył usta i szybko je zamknął.
– I tak po prostu… oddasz mi ich? – zapytał, nie dowierzając. – Poddasz się?
– Nie należą  do mnie, więc nie mogę ich tobie oddać. – Skradzione zdjęcie gryzło go w sumienie. – Między mną a panną Granger nic nie ma i nic nie było, wyłączając jedno z nas… ale to chwilowy brak rozsądku. Nigdy nie chciałbym cię zachęcać, gdybym miał wobec niej jakieś zamiary, niewątpliwie o tym wiesz.
– Myślałem… nie wiem, co myśleć. – Ślizgon ponownie się odwrócił. – Kiedyś powiedziałeś, że byłem ci tak bliski, jak syn, którego nigdy nie będziesz miał przypomniał dziwnie stłumionym głosem. – Ale teraz nim nie jestem. Ty nie… chcesz dziecka?
Severus poczuł jak supeł lekko się rozluźnia.
– Chcę, żeby było szczęśliwe – odpowiedział cicho. – I wiem, że byłbym złym ojcem, nawet jeśli jego matka i ja bylibyśmy… zaangażowani. Ale nie jesteśmy.
– A ja sądzę, że nie byłbyś taki zły. – Napięcie opuściło ramiona Dracona. – Ale ty i Hermiona naprawdę nie…
– Nie – uciął. Poczuł bezlitosny ból, by się przyznać. – Walcz o nią, jeśli chcesz. Masz moje pozwolenie.
– A co z dzieckiem? – niepewnie zapytał.
– Ciągle jesteś najbliższym synem, jakiego będę miał, Draco – łagodnie powiedział, wyciągając dłoń, by dotknąć szczupłego ramienia. – Synowi lub córce Hermiony lepiej będzie beze mnie.
Ramię drgnęło pod jego ręką, ale nie wyrwało się.
– Ona nie chce, żebyś je uznał?
– Proponowała mi szansę, jeślibym chciał, ale wie, że związek ze mną może tylko skomplikować życie dziecku. – Wiedziała o tym. Musiała. Oferowała to tylko ze względu na gryfońskie przymioty. Na pewno.
Draco szarpnął się, łapiąc dłonią pusty rękaw ponad zakończeniem lewej dłoni.
– Muszę to przemyśleć – odpowiedział, nie patrząc na Severusa. – Cieszę się, że mi powiedziałeś.
– Może powinienem był to zrobić wcześniej. Ale podzielenie się czymkolwiek, co mogłoby zagrozić ujawnieniem mojego sekretu, jest trudne do przezwyciężenia.
– Tak. – Draco skierował się do drzwi, ignorując lub może nie zauważając stłuczonej chińskiej filiżanki pod stopami. Kiedy do nich dotarł, zatrzymał się, na chwilę opierając na nich rękę. – Lubi mnie – powiedział bardzo cicho. – Ale tylko jako przyjaciela. Nic więcej. Nie sądzę, żeby w przyszłości coś się zmieniło.
– Przykro mi – odrzekł Severus. I choć miał to na myśli, ponieważ naprawdę chciał, żeby jego chrześniak był szczęśliwy, to jednak mała i haniebna część jego umysłu cieszyła się i miała nadzieję na coś, do czego nie miał ochoty się przyznać nawet przed sobą.
– Tak. – Głos Dracona ponownie się załamał, a on sam wyśliznął się pospiesznie.
Severus mechanicznie sprzątnął rozlaną herbatę i potłuczone resztki filiżanki, a krótkie zadowolenie ponownie wywołało jego smutek. Draco był nieszczęśliwy. Jego dziecko nie miało szans na dzieciństwo z ojcem.
A on nie pozwolił sobie myśleć o Hermionie. W ogóle.
*
Draco nie przywiązywał większej uwagi do tego, gdzie idzie. Po prostu szedł ze spuszczoną głową i wzrokiem skoncentrowanym na utkwionym kamieniu pod nogami.
Hermiona nie dbała o niego. Och, lubiła go, myślała jak o przyjacielu, lecz nie interesowała się nim. Nie w ten sposób, który chciał.
Była zakochana w jego ojcu chrzestnym. Severus mógł sobie myśleć, że to było tylko chwilowe zauroczenie, ale ona kochała ojca swojego dziecka, bardzo za nim tęskniła. A on pozostanie jedynie przyjacielem.
To niesprawiedliwe. Chciał nienawidzić Snape’a za to, co mu zrobił, ale to nie znaczy, że będzie nienawidził jedyną osobę, która go kocha, która chce dla niego szczęścia i była gotowa poddać się ze względu na niego. Ponieważ oczywiście skłamał o tym, że się nie zaangażował. Jak ktoś, kto tak dobrze znał Hermionę, walczył z nią ramię w ramię, spał z nią, nie przejmował się nią?
Wyłączając Weasleya, ale on był idiotą, a to, że on i Hermiona zerwali, tylko to potwierdziło.
Podmuch zimnego wiatru wywiał mu z głowy pomysł zamordowania Weasleya w jakiś upokarzający sposób, który wyglądałby na przypadek. Zauważył, że dotarł na wieżę astronomiczną. Ach, te przyzwyczajenia... spokój tego miejsca przyciągał. Razem z Vince’em i Gregiem często zakradali się tutaj, kiedy byli młodsi.
Słaba woń dymu świadczyła, że nie był tu sam. Potężna sylwetka opierała się o kamienny parapet, a słaby błysk czerwonego światła zdradził papieros. Postać jeszcze nie zauważyła Dracona, miał czas, by odejść…
– Hej, Vince. – Draco stanął naprzeciw niego, czując lekki ból pustki na brak trzeciej osoby obok niego. – Myślałem, że przestałeś.
– Owszem. – Długo zaciągnął się, a następnie wypuścił dużą smugę dymu, która szybko odleciała niesiona przez wiatr. – Ale każdy, kto mówił mi, żebym przestał, nie żyje, więc…
– Jasne. – Greg i Vince wymykali się tu, żeby palić już od drugiego roku. Czasami do nich dołączał…. nie palił, bo później śmierdziały mu włosy, ale stawał pod wiatr i gadał z nimi, gdy kończyli palić i odmrukiwali zgody teraz i wtedy. To było… spokojne. Kiedy On powrócił, musieli porzucić okropny mugolski zwyczaj, a rzeczy zaczęły się zmieniać dla wszystkich. – Zapomniałem, jak cholernie zimno jest tu na górze.
Vince cicho parsknął.
– Tak. Pomaga, gdy zapomniałeś płaszcza.
– Nie planowałem przyjść tutaj. Chciałem tylko się przejść… no i trafiłem jakoś. – Draco owinął się szatami.
– Tak. – Nastąpiła długa cisza. – Czemu zmieniłeś strony?
To właśnie był Vince. Pan Taktowny i Pośredni.
– Bo nie chciałem zginąć.
Vince zmarszczył brwi. Malfoy nie potrzebował widzieć jego twarzy w ciemności. Po tych wszystkich latach spędzonych z nim, po prostu słyszał, jak kawałki puzzli układają mu się w głowie pod akompaniamentem słów boli-jak-myślę.
– Ale On zabijał wszystkich, którzy zmienili strony.
– I tak by próbował mnie zabić. – Wyjaśnianie Vince’owi (i Gregowi) było takim przyzwyczajeniem, które obecnie pomagało mu o tym mówić. – Żeby ukarać mojego ojca za opuszczenie Go. Dlatego dał mi za zadanie zabić Dumbledore’a. Myślał, że wtedy zginę. A kiedy nie podołałem temu, musiałem wybierać między ucieczką i torturami do śmierci, gdyby mnie złapali albo nie uciekać i być torturowanym od razu. Ucieczka była najlepszym wyjściem.
– Rozumiem. – Vincent myślał nad tym ponad minutę. – Ale nie musiałeś z Nimi walczyć.
– Musiałem. Chciałem wygrać i Go zabić, więc nie mogłem poddać się i być torturowanym do śmierci. – Draco wzruszył ramionami. – Survival, Vince. Władza jest fajna, ale życie jest lepsze. Gdybyś był nadal żywy, dopiero wtedy próbowałbyś zdobyć władzę.
– Mogłeś coś powiedzieć. Chociaż nam. – Vince ponownie zaciągnął się papierosem, a czerwony punkcik zajaśniał. – Odszedłeś od nas, Draco.
– No tak. Masz pojęcie, co On by wam zrobił, gdyby dowiedział się, że wiecie, gdzie jestem i co planuję? – Malfoy westchnął, opierając się o kamienny parapet. – Co byłby ze mnie za przyjaciel, gdybym wciągnął was w to bagno?
– Hm. – Właśnie coś analizował, a Draco czekał cierpliwie, aż zostanie zrozumiany. – Mogłeś ich trzymać z dala od nas. Wiedziałeś, kto się ukrywał.
– Zrobiłbym tak, gdyby wtajemniczyli mnie w swoje plany, ale miałem wtedy wstrząs mózgu. – Draco westchnął. – Jednak Potter próbował zatrzymać aurorów, kiedy Snape powiedział mu, kto może być w środku. Może i jest dupkiem, ale ma trochę pojęcia o atakowaniu kobiet i dzieci po tym, co stało się jemu i jego matce.
– Racja. – Kolejne analizowanie i kolejna pauza. – Brakuje mi go – wyrzucił z siebie nieco zakłopotany Crabbe.
Nie trzeba było pytać kogo.
– Mnie też – cicho powiedział Draco. – Was dwóch. Trzymaliśmy się razem szmat czasu.
– Tak. – Vince obrócił się i teraz opierał się plecami o kamienny parapet, przechylając głowę, by patrzeć w gwiazdy. – Z Pansy nie jest tak samo. No wiesz… nie jest źle, ale…
Draco uśmiechnął się, zadowolony, że stał w ciemności. Vince kochał się w Parkinson od lat, ale przed nim i Gregiem udawał, żeby się nie dowiedzieli.
– Tak. Pansy nie jest zła. Nawet, jeśli mnie rzuciła.
– Myślałem, że było na odwrót – rzekł z lekkim zaskoczeniem.
Malfoy zaśmiał się.
– Nie bój się. Wysłała mi notkę, że byłem chamem i łajdakiem i że zasługuje na kogoś znacznie lepszego ode mnie, dziękuję bardzo. – Przerwał na chwilę. – Rozumiem, że całkiem nieźle sobie teraz radzicie.
Prawie mógł usłyszeć głuchy rumieniec na twarzy przyjaciela.
– No… wszystko jest w porządku… – wymamrotał, brzmiąc na zadowolonego. – Ma dobre pomysły.
– Pewnie lepsze od moich. Nigdy nie porzuciłbym przebiegłości. Albo chytrości. A na pewno nie bycie Wzorowym Ślizgonem. – Przyznanie się było mniej bolesne, niż przed… przed nikim innym nie byłoby takie, jak przed Vince’em. – Będzie ci szefowała do śmierci któregoś z was.
– Nieważne – nieśmiało wymamrotał Crabbe.
– Tak, mogę się założyć. – Draco uśmiechnął się, a ciężka dłoń uderzyła go w ramię. – Hej!
– Przestań. – Vince brzmiał na znacznie bardziej zrelaksowanego niż on od dłuższego czasu, a kolejne pytanie zaskoczyło Dracona. – Jesteś z Granger, co nie?
Gorzkie rozczarowanie i strata oraz prawie-zapomnienie konieczności posiadania znów przyjaciela powróciło.
– Nie – mruknął. – Nigdy więcej.
– Czemu?
– Jest zainteresowana kimś innym. Dziś wieczorem się dowiedziałem.
– Och. – Nie brzmiało to jak wyraz sympatii, dlatego przyniosło ulgę. Nie chciał sympatii, to mogłoby tylko sprawić, że poczułby się jeszcze gorzej. – Może to i lepiej. Potter zdarłby z ciebie skórę.
– Mógłby próbować. – Wzruszył ramionami. – Oczywiście on i Weasley mają przewagę. Są wyżsi niż ja.
Dudnienie niezadowolenia wydostało się od Vince’a.
– Znowu próbują? Po tym, jak walczyłeś razem z nimi?
– Nadal jestem Ślizgonem. Wiesz, jak ich lubią.
– Tak. – Vince westchnął głęboko i nieprzekonująco. – Podejrzewam, że powinienem zacząć znów mieć cię na oku. Nie mogę jakoś uwierzyć, że tamta dwójka będzie się zachowywać przyzwoicie.
To było najbliższe stwierdzeniu, „że wszystko wybaczone i Draco zaakceptował je jako dotarcie do Vince’a, klapnął go przyjaźnie w ramię. – Dzięki.
– Zapomnij o tym. – Crabbe wyrzucił papierosa w kąt wieży. Upadł jak mała czerwona gwiazda wchodząca w ciemność. – Lepiej wracajmy do środka. Strasznie tu zimno.
 
*


W Hogwarcie jest za dużo schodów. Dużo za dużo.
- Dlaczego nie mogę chodzić do parterowej szkoły? – Hermiona narzekała między oddechami, pochylając się nad ścianą. Wydawać się mogło, że to prosta rzecz – dotrzeć do skrzydła szpitalnego, by odebrać eliksiry na zgagę. Patrząc na to z perspektywy czasu, mogła wysłać Dilly. Albo poczekać do jutra, zapas był na wyczerpaniu, ale coś jeszcze zostało.
W połowie drogi powrotnej do swojego pokoju, wyczerpanie uderzyło w nią jak duża, miękka skała, co zmusiło Hermionę do zrobienia przerwy przy kamiennej balustradzie. Strasznie kręciło jej się w głowie. To był długi dzień i nawet Colin zgadzał się, że potrzebny jest jej odpoczynek. Dormitorium nagle wydało się strasznie odległe i poczuła strach przed upadkiem z takiej ilości schodów, gdyby zakręciło jej się w głowie.
Zatrzymała się między dolną kondygnacją schodów. Już dawno minęła godzina, o której uczniowie nie powinni być poza wieżami i dormitoriami. Jeśli zostanie złapana, znajdzie się w kłopotach… ale z drugiej strony, ktoś jednak ją znajdzie i pomoże dostać się do pokoju, więc miała mają nadzieję, że niebawem ktoś ją spotka.
- Miaaau! – Pani Norris pojawiła się u dołu stopni, patrząc oskarżycielsko na Hermionę.
Wdzięczność za brejowate, mugolskie jedzenie dla kotów ją uratowała.
            - Tak, wiem, że nie powinnam być na zewnątrz – ze znużeniem powiedziała Hermiona. – Ale próbuję wrócić do dormitorium. Możesz pójść po pana Filcha lub kogoś innego?
- Mrrrau – wymruczała nie mniej przeraźliwie, ale na szczęście nuta oskarżenia zniknęła i kotka błyskawicznie pobiegła po woźnego.
Ledwie minęła minuta, a Hermiona już usłyszała ciche mamrotanie, przeplatane przeraźliwym miauczeniem. Poczuła ogromną ulgę.
- Co ty sobie myślisz, przesiadując na schodach o tej porze? – Pan Filch nie brzmiał radośnie, gdy kogoś przyłapał na włóczędze, ale słychać było lekkie zaniepokojenie.
- Zakręciło mi się w głowie – wyrzuciła z siebie z zakłopotaniem. -  Trochę się dziś przepracowałam i bałam się, że przez przypadek spadnę ze schodów.
Musiałaby mieć ogromnego pecha, zabijając się przez upadek ze schodów po uniknięciu śmierci w ten sam sposób z rąk drugiej osoby.
- Nie powinnaś chodzić sama po zamku o tej godzinie – rzekł z dezaprobatą, ale zaoferował jej szczupłą rękę, która podniosła ją z zaskakującą siłą. – Chodźmy.
Hermiona posuwała się w dół schodów mocno przyciśnięta do ramienia znienawidzonego przez uczniów woźnego. Nie mogła się powstrzymać przed spytaniem:
- Żadnego szlabanu?
- Nie, tak jest w regulaminie szkoły – szybko wyjaśnił, jakby był pewien, że ona nie ma pojęcia, iż mogło to być spowodowane osobistą sympatią do niej. – Nie ma kary dla uczniów, którzy zostali trafieni zaklęciem, klątwą lub poszkodowanych w jakikolwiek inny sposób, co uniemożliwiłoby im powrót do ich pokojów wspólnych przed odpowiednią godziną, jeśli tylko ich uszkodzenie nie wynikało z jakiegoś głupiego zakładu lub inną, własną głupotę.
-  W jakiś sposób sama się do tego przyczyniłam. – Granger z wdzięcznością oparła się na oferowanym ramieniu. – Ale dziękuję. Naprawdę nie chciałam odsiedzieć na tych schodach tyle czasu, aż ktoś mnie znajdzie.
- Oczywiście, że nie .- Pan Filch podtrzymywał ją bez widocznej trudności, pani Norris truchtała przed nimi i co jakiś czas spoglądała do tyłu, by upewnić się, ze idą za nią. – Zaklęcie na zawroty powinno przywrócić ci kondycję.
- Za dużo rzeczy na raz. – Zmarszczyła brwi. – Zgaga, żylaki i nagła słabość.
Pan Filch prychnął, co pewnie miało przedstawiać rozbawienie.
- Niedługo się to skończy.
- Jeszcze ponad miesiąc – powiedziała, spoglądając ze smutkiem na brzuch. Kolejny miesiąc stawania się coraz grubszą wcale nie brzmiał pociągająco.
- To przecież może stać się wcześniej. Często tak się zdarza przy pierwszym dziecku. – Właściwie zabrzmiało to komfortowo i Hermiona zdecydowała nie wykładać mu długiej listy złych rzeczy, które dzieją się wcześniakom. – I nie myśl, że nie dam szlabanu dziecku, gdy będzie biegało o tej porze po szkole w wieku jedenastu lat.
- Oczywiście. – Hermiona przytaknęła poważnie. – Wtedy nawet gorzej, napisze pan do mnie i opowie wszystko, co się stało. A ja wyślę mu lub jej Wyjca.
- Och. – Pan Filch zamilkł na chwilę, pocierając brodę raz czy dwa. – Tak, oczywiście. Jednak nigdy ich nie zatrzymałem.
            - Racja, nie zatrzymał pan. Jeśli zniknęli beze mnie, mogli spalić zamek. – Hermiona zadrżała. – Nie chce pan wiedzieć, co mogliby wymyślić beze mnie lub Ginny w pobliżu.
Wokół panowała cisza, gdy dochodzili do drzwi dormitorium.
            - Ale jednak jesteś, więc nic nie zrobią.
            - Tak, jestem. Dziękuję za pomoc, panie Filch. – Poklepała go po szczupłym ramieniu, a on spurpurowiał z przyjemnego zażenowania. – W przyszłości będę uważać.
            - Zobaczymy. – Kiwnął jej i odszedł. Pani Norris ponowne otarła się o nogi Hermiony i zniknęła.
            - To było… miłe. – Gryfonka uśmiechnęła się i weszła do dormitorium, gdzie Dilly mogła skrzyczeć ją za brak uwagi o/na siebie.
*
            - Chciałabym, żeby charłaki można zamieniać – w zamyśleniu powiedziała Hermiona, krojąc korzeń walerianowy na płótno grubości papierka.
            - Co masz na myśli? – Severus był lekko zesztywniały, kiedy po raz pierwszy przyszła do klasy eliksirów tego popołudnia. Znacznie bardziej wolał być władczym nauczycielem, jak wcześniej, a nie przebywać w przyjaznym towarzystwie. Wcześniej sobie tego nie wyobrażał. Jednak jego rezerwa stopniała po kłótni na temat właściwości trawy, a to pytanie zadał z czystej ciekawości.
            - Mówiłam o panu Filchu. Pomógł mi wrócić do dormitorium, kiedy niedawno wieczorem dostałam zawrotów głowy na schodach. – Bezmyślnie pogłaskała spory już brzuch. – To było bardzo miłe z jego strony. Nie mogę dłużej obwiniać go za bycie zawziętym w stosunku do uczniów – to musi być dla niego straszne, patrzeć na te wszystkie magiczne dzieci biegające wokół i robiące mu dowcipy, jakby był chodzącym przedmiotem, a samemu nigdy nie doświadczyć żadnej mocy. Naprawdę nie mogę go winić za tę urazę wobec nas.
            - Masz rację. – Severus wolno przytaknął. – Rzeczywiście mógłby być szczęśliwszy gdziekolwiek indziej, ale właśnie tu jest szansa na pokazanie, że charłaki w naszym świecie także są potrzebni jako pracownicy. Myślę, że nie wiedział, na co się porywa.
            Hermiona kiwnęła.
            - Chciałabym, żeby charłaki można zamienić… wie pan, mugolskie historie o pobudce i znalezieniu dziecka na wycieraczce. Jednak to byłoby trudne, gdyby w czarodziejskiej rodzinie narodził się charłak i trzeba by znaleźć odpowiednią mugolską rodzinę z czarodziejskim dzieckiem, aby dokonać zamiany.
            Severus przyznał jej rację.
            - Dochodzi do tego jeszcze problem wieku. Dzieci musiałyby się urodzić w podobnym czasie. Fascynacja noworodkami i niemowlętami jest na tyle duża, że przebywający z takimi dziećmi łatwo zauważyliby różnicę. A jeszcze trzeba by je stopniowo upodabniać, bo dziecko zmienia się, gdy rośnie…
            - Więc nikt nigdy nie musiałby się o tym dowiedzieć. Poza biednymi mugolskimi rodzicami, którzy obudziliby się i znaleźli inne dziecko w kołysce, która należała do ich prawdziwego dziecka – dodała Hermiona. – Dużo z tych historii o zamianach sprawia, że silne, zdrowe dziecko zamienia się w słabe i chorowite.
            - Prawdopodobnie rodzice zlekceważyliby ten fakt, jak to jest w przypadku braku magicznego potencjału. Nikt, kto z łatwością chciałby uprowadzić inne dziecko, by wymienić swoje własne, pewnie nie troszczyłby się o to drugie dziecko. – Severus zamyślił się. – To jest możliwe.  Zdolność do wychowania zdrowego, magicznego dziecka była najważniejszym celem jeszcze całkiem niedawno dla wielu czarodziejów.
            Hermiona zadrżała, otaczając obronnie ręką swojego nienarodzonego jeszcze maluszka.
            - To okropna myśl. Wyrzucenie własnego dziecka i kradzież innego, by zajęło jego miejsce… Ale jednak są ludzie, którzy robią rzeczy, o jakich się nam nawet nie śniło z powodów, które wydawały się dla nich sensowne.
            - To może wyjaśnić wzrost narodzin charłaków w dwudziestym wieku – powiedział Snape, marszcząc brwi, gdy rozdrobnił zasuszony kwiat trawy z nieuwagą. – Ministerstwo zapoczątkowało regulację wywierającą wpływ również na tamtejszych mugoli…
            - A mugole zaczęli łapać trop, na przykładzie śmiertelności noworodków. Uprowadzenie dziecka jakiegoś farmera, które mało kto jeszcze nawet widział, to jedna rzecz, ale seria tajemniczych porywań, w których rodzice mogą udowodnić, że dziecko porwano, to druga.
            - Aby ich ukarać, tak. – Umieścił kwiat trawy i ponownie pochylił się nad ławką, marszcząc brwi. – Były spekulacje na temat zwiększającej się liczby charłaków… nie aż tak dużej liczby, nawet teraz, ale ich odsetek się zwiększał… to rezultat za małej populacji. Jeśli nasze gdybania byłyby prawdziwe, ta liczba by nie rosła w ogóle, tylko wzrósłby udział tych, które przeżyły, aby zostać policzonymi.
            - Raczej każdego po trochu. – Hermiona przyglądała mu się ukradkiem. Był znacznie bardziej zrelaksowany, niż kiedy znajdował się wśród ludzi, pochylając się, aż oparł biodro o ławkę. – Jeśli nasze gdybanie okazałoby się prawidłowe, mugolaki prawdopodobnie przedstawiałyby się nawet jako najczystsza czarodziejska linia, jako jeden z zastępstw dla niewystarczająco uzdolnionych dzieci lub wychowanych w błędnej manii na punkcie krwi po byciu oddanym do innej, „odpowiedniej” rodziny. Odrażający jest sam pomysł, że to mogłoby dać wystarczającą ilość ochrony genetycznej stagnacji, zwłaszcza, że mówi się o tym, iż tylko silne, zdrowe i atrakcyjne dzieci powinny przetrwać.
            - Regularne napływy zdrowych zapasów prostaków do rozmnażających się czystokrwistych linii. – Severus zaśmiał się szyderczo. – Jeśli kiedykolwiek zaproponujesz coś takiego w obecności czystokrwistego, zostaniesz zlinczowana. Mogłoby to wyjaśnić, jak to się stało, że ich rody żyją już tak długo. Mnóstwo arystokratów rozmnożyło się w czasie niemożliwym do wykonania w ciągu kilkuset lat. Nawet z najdłuższą czarodziejską długością życia, większość starszych czystokrwistych rodzin zrobiło to z zaskakującą szybkością.
            - Fascynujące by było zrobić naprawdę dogłębne badania genealogiczne – rzekła Hermiona, zapominając o korzeniu walerianowym. – W historiach rodzinnych i tak dalej. Okazałoby się, że nie są tacy czyści… na przykład ukrywane martwe urodzenia albo przedwczesna śmierć i następnie posiadanie jednego dziecka. Lub przypadki, gdzie zwykle silne rodzinne podobieństwo ustępuje na pokolenie albo dwa, albo w ogóle znika.
            Zaśmiał się nagle i pokręcił głową, kiedy spojrzała na niego zaskoczona.
            - Hermiono, czy kiedyś domyśliłaś się, że takie myślenie nie doprowadzi cię do potrzebnych badań?
            Jego głos brzmiał tak ciepło, jak jeszcze nigdy nie słyszała; głos rozbawienia bez najmniejszej pogardy. Głos, który miał znacznie więcej do czynienia z jej nagłym rumieńcem, niż jego pytanie.
            - Ee… nie. Nigdy nie zadowalam się podejrzeniami. Chcę znać fakty.
            - Zauważyłem. – Z uśmiechem potrząsną głową. – bardzo dobrze. W duchu kontynuowania badań, czy wiesz, dlaczego kroisz korzeń w plastry zamiast w kostki?
            Odwzajemniła uśmiech.
            - Ponieważ krojąc w kostki, za długo by się gotowały i pióra sęku straciłyby swoje właściwości.
            - Dokładnie. Interakcja między składnikami jest tak ważna, jak ich wrodzone właściwości… - zaczął swój wykład, a Hermiona usiadła szczęśliwa i zaczęła słuchać.
***
Severus był zmartwiony.
Akilah leżała skulona na jego poduszce, wewnątrz zamkniętej i oddzielonej od reszty kwater sypialni, kiedy szedł spać. Po krótkiej sprzeczce nad własnością rzeczonej poduszki, kugucharzyca oddaliła się z wyższością, zapewne ułożyć się do snu w szufladzie ze skarpetkami i ponownie robiąc tam nieporządek.
Gdy się obudził, nie było jej nigdzie w jego pokojach. Otworzył każdą szafkę i szufladę, a ona pewnie znalazła jakiś tajemniczy kąt, gdzie wchodziło się przez dwoje zamkniętych drzwi i jakąś kamienną ścianę. I zniknęła. Był prawie całkowicie pewien, że kuguchary nie mogą się zgubić, lecz to naprawdę duży zamek, a na zewnątrz zimno. Na dodatek nie był pewien, jak czułaby się pani Norris, odkrywając intruza na swoim terenie.
            Po dwóch filiżankach herbaty i ponownym przeszukaniu pokoi, poddał się i zgarnął wystarczająco dużo jej futra, które zgubiła w jego skarpetkach, aby rzucić zaklęcie namierzające. Było na tyle wcześnie, że nikt nie mógł zobaczyć, jak robi z siebie głupca nad zwierzątkiem, jednak ono ciągle było bardzo młode i mogło być wszędzie.
            Jak się okazało, nie wszędzie, a w dormitorium Hermiony Granger. Zmartwienie przemieniło się w irytację, a na twarzy zawitał mu grymas, kiedy pukał do drzwi uczennicy. On i Hermiona zbyt długo i zbyt swobodnie rozmawiali zeszłej nocy, co pozostawiło go niezdolnego do pozbycia się jej z myśli, a w następstwie ze snów, a Akilah celowo zakradła się do niej, chcąc go rozdrażnić.
            – Idę! – Usłyszał Hermionę i minutę później otworzyła drzwi, ziewając. – O, witam – powiedziała, uśmiechając się do niego zaspana. – Szuka pan kogoś?
            Przez sekundę lub dwie nie był w stanie nic odpowiedzieć. Hermiona miała zaróżowione od snu policzki, jej włosy spięte były w luźny warkocz, a koszula nocna odsłaniała szyję i obojczyk, co nie uszło uwadze jego oczom, zanim spojrzał na jej piersi i lekkie draperie na ciężkim i wielkim już brzuchu. Nigdy nie widział jej tak pięknej i z bólem na nią patrzył
            – Tak – udało mu się powiedzieć; głos nie zdradził jego emocji. – Mieliśmy małą kłótnię zeszłej nocy i nadąsana uciekła ode mnie.
            Te słowa sprawiły, że się zaśmiała.
– Podejrzewałam taki przebieg sprawy. Krzywuś często wycina mi takie numery. – Obróciła się, a miękki kark i smukła linia ramion uderzyły w niego, aż ponownie oniemiał. Zabrała Akilah z plątaniny koców na łóżku, przytulając czule prawie dorosłego kuguchara. – Zasnęłaś obrażona i uciekłaś od swojego pana? Nie ładnie sprawiać mu zmartwienie, Aki.
            Akilah tylko mruczała, podczas gdy Hermiona niosła ją plecami do drzwi, a Severus wyciągnął po nią mechanicznie ręce.
            – To moja poduszka – powiedział stanowczo do zwierzaka, nie śmiąc spojrzeć w oczy Hermionie. Uznał, że rozmowa z kugucharzycą będzie dla niego mniej kłopotliwa. – Nie będę przepraszał za zniesienie cię z niej. – Aki przestała mruczeć, by spojrzeć na niego zdegustowana. – Kupię ci drugą poduszkę. Będziesz miała własną – oznajmił, za co został nagrodzony mruczeniem.
            – Z Krzywusiem miałam ten sam problem. – Hermiona uśmiechnęła się do niego. – Byłam tą osobą, która skończyła z nową poduszką. Jednak pan ma silniejszą wolę ode mnie.
            Ta siła woli pozwoliła zakończyć mu grzecznie tę rozmowę i jakoś wrócić do kwater, nie tracąc spokoju. Ułożył Akilah na krześle i spojrzał na nią.
            – Zrobiłaś to specjalnie – wyrzucił z siebie. Akilah tylko lizała swe łapki, celowo go ignorując. – Zmusiłaś mnie, żebym tam poszedł, żebym… zobaczył ją rano, specjalnie!
            Nie chciał niczego innego poza porwaniem ją w ramiona. Wiedział, że nie była piękna, nigdy nie będzie, ale w jego oczach nie mogła być nikim innym, kiedy otworzyła te drzwi. Z płynącym z głębi serca jękiem osunął się na krzesełko przy biurku i skrył twarz w dłoniach. Po chwili mały ciężar z drobnymi łapkami znalazł się na jego kolanach, a mokry nosek wepchnął mu się ciekawsko przed brodę. Mechanicznie opuścił rękę, by ją pogłaskać.
            – Jestem głupi – wyszeptał, a Akilah pieszczotliwie otarła nosem jego policzek. –Jestem sentymentalnym idiotą, który powinien ją nienawidzić za to, co zrobiła z moim życiem i ze mną. A jestem tylko samotnym mężczyzną w średnim wieku, zadurzonym w niej po uszy, za którą nie mam prawa tęsknić i z nią być.
Akilah zamruczała, ponownie pocierając pyszczkiem jego twarz, na co mocno zacisnął oczy. Kocham ją. Chcę jej. I ona nie może się o tym nigdy dowiedzieć, ponieważ wolałbym się rzucić do jeziora i utopić, niż pozwolić na użalanie się nade mną.

1 komentarz:

  1. Nazwał ją Hermioną *-* A jeśli zrobił to już wcześniej, to będę się śmiała. Co prawda całość przeczytałam całkiem niedawno, ale już mi się miesza od tych wszystkich ficków :D
    Kochana, o ile dobrze pamiętam... cóż, minął już miesiąc od poprzedniej części, a to taaaakie króciutkie ;< Mam nadzieję, że złapiesz mocnej weny na to tłumaczenie, bo jest naprawdę genialne - zarówno opowiadanie, jak i Twoja praca nad tym. Cieszę się, że postanowiłaś założyć bloga tutaj, bo doszły mnie słuchy, że Onet wkrótce padnie (a przynajmniej blogi onetowskie).
    Widzę po szablonie, że jeszcze się tu nie ogarnęłaś. Gdybyś potrzebowała jakiejś pomocy z Blogspotem, to mogę Ci pomóc ;)

    wiecej-niz-slowa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń