sobota, 2 czerwca 2012

Rozdział 20: Ikony


*
    Draco Malfoy wyświadczał przysługę Colinowi Creeveyowi.

    To stwierdzenie było samo z siebie absurdalne. Draco nie wyświadczał przysług, szczególnie jeśli chodziło o chodzącego i idiotycznie uśmiechającego się chłopaka w szaliku Gryffindoru. Jednak Hermiona poprosiła go, by potraktował to jako przysługę dla niej, więc - będąc tak szczęśliwym, że pomyślała o nim jak o kimś tak bliskim, aby o coś go poprosić - od razu się zgodził.

    Patrząc z perspektywy czasu, powinien zapytać, czego dokładnie chce od niego Colin. Dzięki Merlinowi, jego kostiumy nie były takie złe. Creevey ubrał osiem szósto- i siódmoklasistek w stroje "kwiatowych wróżek", które najwyraźniej były jakimś przesądem podtrzymywanym przez mugolskich ogrodników. Draco musiał jedynie odgrywać Uosobienie Zimy (a raczej przystojnie wyglądać w jasnoszarej wełnie i białej satynie), a później Samotnego Rycerza w czarnym aksamicie, z mieczem, którego ostrze trzymało się w miejscu dzięki czarom, by ukryć brak lewego przedramienia.

    Zdjęcia Rycerza robili na zewnątrz. Draco prawie zamarzł na śmierć, ponieważ był luty, a temperatura dawała/pozostawiała wiele do życzenia, dodatkowo Prawie Bezgłowy Nick i Szara Dama pozowali razem z nim. Na szczęście Colin okazał się tak miły i pomógł mu dotrzeć do stołu Ślizgonów oraz wlać kawę, zanim zniknął na schodach. Dziesięć minut później Draconowi wydawało się, że widzi go prowadzącego przez drzwi Wielkiej Sali profesora Lupina ubranego w powiewną brązową szatę przewiązaną długim sznurem. Między nim a Nimfadorą coś się wydarzyło i straciła zainteresowanie wilkołakiem.

    Przerwa kończyła mu się dopiero po posiłku. (Lupin wciąż miał wokół ust resztki czegoś niebieskiego po śniadaniu, ale nic nie wskazywało na to, żeby cierpiał - co za szkoda).

    Malfoy wrócił na zewnątrz, czekając na swoją kolej do pozowania na małym dziedzińcu, który Klub Zaklęć przekształcił we wszystkie cztery pory roku w ciągu niespełna półtorej godziny.

    Wiosna miło przyciągała uwagę - była nią Ginny Weasley w czemu-nie-bardziej przezroczystej, zwiewnej zieleni z gołymi ramionami i więcej niż lekkim dekoltem. (Na pewno rzucono jakieś zaklęcia ogrzewające). Ron Weasley zapewnił im dodatkową rozrywkę, rumieniąc się i nakazując Creeveyowi, aby ją czymś okrył. Potter nie narzekał na show, lecz nie podobało mu się, że Draco dobrze się bawi, więc Ślizgon na przekór okazywał swój ubaw, jak najbardziej umiał.

    Zignorował Lato, bowiem Justin Finch-Fletchley wyglądał jak Naturalny Mężczyzna w bieli i błękicie. Za to Jesień uzyskała jego pełną aprobatę.

    Była nią oczywiście Hermiona. W dodatku ubrana w szaty, które on jej podarował. Chociaż mnóstwo razy próbował sobie wytłumaczyć, że nie zrozumiała aluzji, jednak niewielka część jego duszy nie posiadała się z radości na widok przyjęcia wyznania. Miał rację... wyglądała w nich pięknie, szczególnie z rozwianymi włosami gdzieniegdzie spiętymi i udekorowanymi drobinami pomarańczowej jarzębiny. Creevey nakazał pozować delikatnie, unieść spódnicę, by widać było kostki i smukłe stópki, a Draco nagle poczuł się bardzo zadowolony z tego, że siedzi na niewygodnej i zimnej skale. Hermiona wyglądała zbyt kusząco.

    Czuł, że już trochę zdrętwiał... Gryfonka zbyt szybko zeszła ze swojej skały, ponownie ukrywając kostki. Uśmiechnęła się do Colina. Może to i dobrze, że Draco natychmiast powlekł się w stronę ich miejsca "zbiórki" - w przeciwnym wypadku przez jakieś publiczne oświadczenie mógłby wprawić w zakłopotanie i ją, i samego siebie .

    Powie jej, ale później. Dzisiaj. Definitywnie musi jej dzisiaj powiedzieć.

*
    Hermiona nie mogła się powstrzymać przed podziwianiem wytrzymałości Colina. Wstał przed świtem, by pokazać Hagridowi jego gigantyczny kostium św. Krzysztofa (w komplecie z nie do końca rozbudzonym jeszcze pierwszoroczniakiem na ramieniu), i do tej pory ciągle był w ruchu. Nawet jego zdolny asystent Dennis biegał wokół niego, by dopilnować, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Wszyscy inni mieli przerwy przed zdjęciami. Nikt nie miał więcej niż dwóch czy trzech sesji, a Colin dał im dużo czasu na odpoczynek i zmianę strojów.

    Teraz wyglądał na bardzo zmęczonego, ale jednocześnie zadowolonego.

    - Prawie skończone - powiedział pogodnie. - Jeszcze ty z Archaniołami Michałem i Gabrielem i skończymy. Dziś był ciężki dzień.

    Hermiona przytaknęła.

    - Jesteś absolutnie pewien, że chcesz koniecznie mnie do tych zdjęć? - spytała, wciąż czując się odrobinę dziwnie. - Ja... nie...

    - Oczywiście. - Colin opuścił aparat, przez który patrzył, uśmiechając się do niej. - Jesteś idealna. Od zawsze nienawidziłem zdjęć, na których Dziewica była niebieskooką blondynką lub na których wyglądała jak kamień. Sztywna zawsze wypadała naprawdę źle. Jesteś jasnej karnacji, ale przynajmniej włosy i oczy masz ciemne, a twoja cera nawet zimą nie jest koloru kości słoniowej.

    - To nie zmienia faktu, że czuję się dziwnie. - Nerwowo wygładziła suknię na brzuchu. - Wiem, że Ślizgoni nazywają mnie Stalową Dziewicą, ale to nie jest stosowne.

    - To właśnie podsunęło mi ten cały pomysł. - Colin przeniósł misę pełną fig bliżej jej ręki i cofnął się, aby zobaczyć efekt. - Wyglądasz... niesamowicie. Tak, jak zawsze sobie ją wyobrażałem. Krucha, delikatna i śliczna w bardzo zwyczajny sposób. Jak prawdziwa osoba.

    - Dziękuję. - Uśmiechnęła się do niego, a aparat kliknął. - Czekaj, nie byłam gotowa...

    - Byłaś. - Colin ponownie obniżył swoje narzędzie pracy. - Nadal robię pozowane, ale myślę, że może być lepiej.

    Dziesięć minut później skończyli. Colin pomógł jej podnieść się ze stołka, na którym siedziała. – Dziękuję za wszystko, Hermiono.

    - Nie ma za co. Było nawet zabawnie. Nie zapomnij, że obiecałeś kopie moich zdjęć. - Jednak nie miała odwagi myśleć, jak zareagują jej rodzice, widząc ją w roli Maryi Dziewicy.

    - Wszystkim obiecałem odbitki. Całą noc będę je wywoływał w pracowni eliksirów. - Creevey uśmiechnął się, wyglądając na bardzo zadowolonego tą perspektywą. - No, lepiej zacznijmy z moimi archaniołami, zanim skrzydła Justina znów odpadną. Jakoś nie chcą się z nim zżyć.

    - Może to jakiś boski znak odrzucenia dla gejów - zaśmiała się. - Albo członkowie Klubu Zaklęć się zmęczyli. Wyglądają na wykończonych.

    - Do niczego ich nie zmuszałem - dodał na swoją obronę, patrząc na nią niewinnym wzrokiem "kto? ja?". - Zgodzili się pod warunkiem, że profesor Flitwick będzie oglądał ich popisy, dlatego tu jesteście.

    Pokiwała głową.

    - Colin? Mogę zadać ci pytanie, zanim pójdziesz?

    Znajdował się już przy drzwiach, a kiedy się odwrócił, spojrzał na nią pytająco.

    - Tak?

    - Dlaczego wziąłeś tylko dwóch archaniołów? Przecież masz cztery pory roku.

    - Nie mogłem znaleźć odpowiednich osób. - Skrzywił się. - Szukałem, ale nie znalazłem nikogo, kto choćby w najmniejszym stopniu byłby odpowiedni na Rafaela, a kiedy zapytałem profesora Snape'a, czy zostałby Urielem, odmówił. Dodatkowo zagroził, że wypcha mi nos aparatem.

    Gryfonka trochę czytała na temat ich sesji, kiedy się dowiedziała o jej tematyce, dlatego obdarzyła kolegę wystraszonym spojrzeniem i krzyknęła:

    - Poprosiłeś profesora Snape'a, żeby pozował jako Anioł Śmierci?

    - Oczywiście. Byłby idealny. Surowy i niepokojący, rozumiesz? - Colin głęboko westchnął. - No, cóż.

    - Colin, postąpiłeś bardzo nietaktownie!

    - Chodzi ci o to, że był Śmierciożercą? - Wzruszył ramionami. - Racja. Muszę już iść, bo mogę zastać wszędzie pierzasty huragan.

    Przygryzając usta, obserwowała jak odchodzi. Nic dziwnego, że cały dzień nie widziała czubka haczykowatego nosa... Został nie tylko obrażony przez bezmyślny wniosek Colina, ale także niepotrzebnie mogło go to poruszyć. Wiedziała, że śmierć była teraz, delikatnie mówiąc, trudnym i dotkliwym tematem dla Severusa. A zostać poproszonym o jej reprezentowanie...

    Lepiej go poszuka. Wystarczy, jeśli upewni się, że nie zamienia uczniów w ropuchy lub nie zamknął się nieszczęśliwy w swoich pokojach.

    Ściągnięcie z siebie przebrania Maryi Dziewicy nie zajęło jej dużo czasu, szczególnie z pomocą Dilly, i ponownie była w swoich brzydkich, ale wygodnych szatach, po czym skierowała się do lochów. Nie uzyskała odpowiedzi, kiedy zastukała do drzwi jego biura, więc zawróciła do swojego dormitorium. Nagle usłyszała, że ktoś krzyknął jej imię.

    - Hermiono! - Obróciła się, by ujrzeć Dracona, także już w uczniowskich szatach i uśmiechającego się do niej. - Co cię zmusiło do zawędrowania w te okolice?

    - Szukam profesora Snape'a. - Poczuła, że się rumieni i pośpiesznie dodała wyjaśnienie: - Colin zachował się trochę niegrzecznie w stosunku do niego. Spytał się, czy będzie dla niego pozował jako Anioł Śmierci.

    Draco zamrugał.

    - Mały, pozbawiony taktu gówniarz... Nie zaskoczyło mnie to. Nie ma go w zamku. Po śniadaniu poszedł do Hogsmeade. Powiedział McGonagall, że idzie uzupełnić w sklepie zapasy do uczniowskiego składziku, ale mi przekazał co innego. Chciał tylko uciec od tego całego zamieszania.

    - Och. - To miało sens. Ale nie mogła oprzeć się bycia lekko zawiedzioną, że chociaż raz nie widział, jak ładnie wyglądała. - Pocieszę się tym, że póki ma coś do roboty, nie zamieni Colina w doniczkę na kwiatki.

    - Jestem pewien, że mógłby zrobić oba - zaśmiał się Malfoy. - Jednak tego nie zrobi. Teraz, po wojnie, złagodniał. Widziałem na własne oczy, że przez wszystkie lekcje żaden uczeń u niego nie płakał.

     Wyszczerzyła się.

    - Słyszałam o tym. Jest znany nawet z tego, że pozwolił - bez wściekłości w głosie - wyjść Harry'emu z klasy eliksirów.

    - Taa. Chyba coś go uspokoiło. - Draco wyglądał jakoś na bardziej zrelaksowanego niż zwykle i przez chwilę jego uśmiech nie przypominał krzywego grymasu. - Jestem naprawdę zadowolony, że podstępem zmusiłaś mnie do tego całego fotografowania.

    - Nie zmuszałam cię! Poprosiłam!

    - Nic nie wspomniałaś o tym, że będą jakieś kostiumy. I pozowanie bladym świtem w błocie.

    - No... prawdę powiedziawszy, sama o tym nie wiedziałam. - Hermiona z zakłopotaniem schyliła głowę. - Colin tylko wspomniał, że chce zacząć robić portfolio. Nie mówił, że chce samodzielnie wprowadzić cały czarodziejski świat do obrazowych opowieści.

    - Tak to nazwał? Cała historia obrazowych rzeczy? - Ślizgon wzruszył ramionami. - To było interesujące. Przynajmniej moje stroje zachwycały. I miałem rację... brązowy i żółty nie są dla ciebie.

    - Rzeczywiście. Dziękuję, to był piękny prezent. - Uniosła głowę, a ich oczy się spotkały. Uśmiechnęła się do niego. Naprawdę postarał się z tym podarunkiem i ucieszyła się, wiedząc, że pomyślał, iż ładnie wyglądała w tamtych szatach. Dziecko kopnęło i delikatnie złapała się za brzuch. Chciałabym, żeby twój tatuś mnie w nich zobaczył... ciekawe, czy dla niego też wyglądałabym ładnie?

    Draco nagle krzyknął, szybko się odwracając. Wyciągnęła rękę i dotknęła jego ramienia.

    - Wszystko w porządku?
   
    - Tak, oczywiście. - Uśmiechnął się do niej, ale tym razem było to bezsensowne rozciągnięcie warg pozbawione tego ciepła, które okazywał chwilę temu. - Po prostu za długo byłem na mrozie... to sprawia, że ramię mnie trochę kłuje - Potarł koniec lewej ręki tuż poniżej łokcia i się skrzywił. - Nie przyznaję się do tego publicznie, ale czasami ciągle mi dokucza.

    - Och, współczuję. - Pokiwała głową. - Ron ma coś podobnego, szczególnie podczas zimna. Powinieneś się rozgrzać przed kolacją.

    - Może i tak. - Przytaknął, a jego naciągnięta twarz, jak założyła Gryfonka, wyrażała ból. - Do zobaczenia później, Hermiono.
*
Severus nie był zadowolony z odkrycia, że klasa eliksirów jest zajęta, kiedy po kolacji zszedł uzupełnić składzik świeżym korzeniem stokrotki i suszonymi kwiatami wrotyczu pospolitego. Cały dzień spędził poza szkołą, unikając Colina Creeveya, który właśnie rozłożył swoje rzeczy po całej sali lekcyjnej. Mistrz eliksirów regularnie pozwalał uczniom – włączając Creeveya – wywoływać tutaj fotografie, ale tylko za zgodą i nadzorem.
Co prawda chłopak zaskakująco dobrze rzucił zaklęcie rozpraszające światło i pomieszczenie pozostało zacienione nawet po tym, jak drzwi otworzyły się niespodziewanie.
– Co pan tu robi, panie Creevey?
– Wywołuję dzisiejsze zdjęcia – odparł w zamyśleniu, trzymając i oceniając odbitkę. – Wyszło świetnie. Niech pan na nie spojrzy. – Jego ton był swobodny, lecz nie pozbawiony szacunku – po prostu za bardzo zaangażował się w to, co robił, by zwracać uwagę na intruza.
– Nie dałem panu zgody na korzystanie z pracowni – zauważył Severus, ale podszedł do stolika, na którym leżało kilka suchych zdjęć. Na jednym z nich był Draco stojący między dwoma duchami. Piękna kobieta, w którą wpatrywał się błagalnie, jak upiorny rycerz próbowała ostrzec go przed niebezpieczeństwem. – La Belle Dame Sans Merci* – dodał cicho.
– Kobieta z Malfoyem? Zgadza się – odpowiedział Creevey, zaskakując Severusa. – Zawsze chciałem tego spróbować. Lubię Keatsa**.
– Jestem zaskoczony. Nigdy nie okazywałeś tyle cierpliwości, aby odrobić pracę domową, a co dopiero czytać poezję. – Obraz był piękny… i nieco nieziemski. Draco wyglądał trochę pewniej niż Szara Dama. Zapomniany miecz leżał u jego stóp, podczas gdy on sam wyciągnął rękę w jej stronę. – Co nie zmienia faktu, że nie pozwoliłem ci tu przebywać.
– Nie było pana, a chciałem to szybko skończyć. – Colin wzruszył ramionami. – Bez obaw, posprzątam, kiedy wszystko będzie zrobione. – Kolejne zdjęcie wyciągnął z przyjemnym dźwiękiem z eliksiru nadającego ruch postaciom. – O, to jest śliczne… proszę spojrzeć.
Zamiast ukarać chłopaka za bezczelność, Severus pochylił się, by obejrzeć pracę. Zobaczył Ginewrę Weasley stojącą na ogromnym stosie kamieni. Rude włosy rozwiały się wokół niej, gdy śmiała się z zachwytem.
– Wiosna – zgadł, a Creevey przytaknął, wyglądając na zadowolonego. – Draco wspomniał, że masz zamiar wykonać sesję poświęconą porom roku.
– Świetnie się spisał jako Zima, proszę spojrzeć. – Patrzył na inne zdjęcie, tym razem z Draconem ubranym w srebrzystą szarość i jaskrawą biel, siedzącym na tych samych skałach, lecz teraz wokół padał śnieg; kilka płatków znalazło się we włosach chłopaka. Postać na obrazku uniosła głowę, by spojrzeć w niebo; szczupła twarz pogrążona była w niezmąconym spokoju.
Severus powoli pokiwał głową.
– Dobra robota – wypowiedział na głos myśli. Nigdy wcześniej nie uwierzyłby, że porywczy i zanadto entuzjastyczny Colin Creevey jest zdolny wyobrazić i sfotografować spokojny i refleksyjny moment.
– Dziękuję. Czarodziejskie fotografie są skomplikowane. Nie można wybrać ujęcia, na którym model dobrze siedział; oni muszą całym umysłem się w to zaangażować albo postać na zdjęciu opuści je, kiedy tylko zacznie się poruszać. Harry próbował uciec z pierwszych klatek, które zrobiłem… On nienawidzi być fotografowanym. Jeszcze dwa lata temu Malfoy zupełnie nie nadawał się do tego, by być Zimą. Zmienił się, wie pan? Potrafi cieszyć się ciszą i spokojem. Teraz jest idealny.
Severus spojrzał na nieokreślony wyraz twarzy Creeveya. Jego zwykle wesoły uśmiech zniknął, ustępując miejsca skupieniu właściwemu rzemieślnikowi przy pracy. Nagle strasznie wydoroślał, a Severus z boleścią przypomniał sobie tę samą bladą twarz i wiotkie ciało na noszach, smród krwi i pęknięte jelita zwisające z rozprutego brzucha.
– Masz rację – odpowiedział cicho i odwrócił się do jednego ze zdjęć wiszących do wyschnięcia.
To była Hermiona. Brzuch miała trochę ściśnięty. Creevey zauważył i pokazał światu delikatne piękno kości i rysy, które Snape spostrzegł. Siedziała na tym samym kamieniu, co inni, z jesiennymi liśćmi dryfującymi wokół jej smukłych stópek i kostek, dłonie ułożyła na brzuchu, a mały uśmiech skryła w kącikach ust.
– Bardzo ładne. – Ocenił bardzo płytko i nieadekwatnie, gdyż poczuł fizyczny pociąg do tego, aby wyciągnąć ją stamtąd i odciążyć te biedne plecy od tego przywiązania do jego dziecka, które nie będzie zabierało jej myśli od niego…
– Jest piękna, prawda? – Colin zabrzmiał tak dumnie, jakby sam ją stworzył. – Ale to jest jeszcze lepsze. – Uniósł inne z suchych zdjęć, podtrzymując delikatnie. – Proszę spojrzeć.
Tym razem z włosami rozpuszczonymi na ramionach, częściowo przykrytych miękką draperią błękitnego materiału. Pod spodem miała prostą, bezkształtną zieloną sukienkę. która rozciągnęła się na brzuchu, gdy Gryfonka siedziała na drewnianym stołku, wrzeciono leżało u jej stóp, a miska fig stała na szklanej półce naprzeciwko niej. Jeszcze raz się uśmiechnęła, lecz innym uśmiechem. Ciepły i zachęcający uśmiech, jak gdyby zaraz miała podnieść się i radośnie powitać przybysza.
– To jest… ikona – powoli wydusił z siebie Severus. – Fotograficzna ikona. – Hermiona jako Dziewica… Powinien być zszokowany, jednak nie wyglądał na takiego. Nie była wystrojona czy idealną woskową lalką, tylko śliczną dziewczyną z nieregularnymi rysami, nieposkromionymi włosami oraz ciepłymi, ciemnymi oczami.
– Jedna z wielu. – Creevey uśmiechnął się z czułością do zdjęcia. – Dwóch Archaniołów, czterech Świętych i Dziewica Maryja.
– Tylko dwóch Archaniołów? – Chciał mieć to zdjęcie. Chciał móc patrzeć na ten uśmiech o każdej porze.
– Tylko tylu znalazłem. – Colin po raz pierwszy wyglądał na speszonego. – Ee.. Hermiona wyjaśniła mi, że niegrzecznie postąpiłem, prosząc pana o coś takiego. Jest mi naprawdę przykro, że to zaoferowałem. Ale w szkole nie było nikogo innego, kto mógłby to zrobić.
Czuł się obrażony. I zły oraz zraniony, że chłopak pomyślał o nim w ten sposób.
– Dlaczego uważasz, że bym pasował?
– Ponieważ zna pan śmierć – niepewnie wypowiedział Creevey. – Bo stawiał pan jej czoła i walczył z nią. Bał się tego i zaprzeczał temu; zaakceptował pan to i w końcu zrozumiał ją tak, jak nikt żywy tego nie zrobił. Zawsze wyobrażałem sobie Uriela bardzo… zrezygnowanego, bardziej niż cokolwiek innego. Nie zrozpaczonego, bo miał dużo czasu, aby oswoić się z tą myślą. Jednak trochę smutnego, że to jest konieczne. I pan… pan byłby idealny.
– W takim razie nie jestem urażony. – I prawie tak było – nie całkowicie, tylko prawie – pragnął, otrzymać ponownie oburzającą propozycję. Ktoś, kto mógł uchwycić ulotne piękno Hermiony i ciężko wywalczony spokój Dracona, może znalazł i coś w nim. – Przynajmniej nie przez tę prośbę. Jednak z drugiej strony twoja obecność w mojej klasie bez pozwolenia…
Po raz pierwszy Colin zwrócił na Severusa całą swoją uwagę.
– Przepraszam, jeśli sprawiłem panu kłopot, ale naprawdę chciałem ja najszybciej skończyć. Zdjęcia są lepsze, jeśli wywoła się je w ciągu dwudziestu czterech godzin, kiedy jeszcze ją świeże.
– To nie kwestia kłopotu dla mnie, panie Creevey, chodzi o twoje bycie w miejscu, gdzie nie powinieneś przebywać bez pozwolenia nauczyciela – Oświadczenie, które powinien wypowiedzieć, wypadło raczej słabo. Colin mimo wszystko wtrącał się i wścibiał w nieswoje sprawy jak niegrzeczny uczeń, jednak pracował – ciężko i efektywnie.
Creevey wyraźnie zauważył brak jego zwykłej pewności.
– Więc dlaczego nie odebrał pan Gryffindorowi dwudziestu punktów lub nie odesłał mnie do pokoju wspólnego? – zapytał. Severus zawahał się i przytaknął. – To… dziwne dla wszystkich, prawda? My wciąż tu jesteśmy, po wojnie. – Oparł dłoń na brzuchu, gdzie z pewnością ma pod szatami imponującą bliznę. – Wy… nauczyciele, którzy walczyliście z nami, nie traktujecie nas w ten sam sposób. I my również nie traktujemy was tak samo.  Nie można pilnować kogoś w bitwie, chroniąc oraz krążąc wokół niego z Eliksirem Uzupełniającym Krew, który wlewa się prosto do gardła, a po tym wszystkim wrócić do szkoły i myśleć: „No rzeczywiście, uczę eliksirów” i więcej się tym nie przejmować. Założę się, że nie może pan walczyć z kimś, namawiać go i leczyć, a później myśleć o nim tylko w kategorii: „No tak, to tylko kolejny uczeń”.  Ponieważ nie jestem zwykłym uczniem. Zabijałem ludzi i patrzyłem, jak moi przyjaciele umierają. Jakiś ogromny kawał drewna przebił mnie na wylot i byłem wtedy pewien, że zaraz umrę. I tak mocno, jak teraz próbuję naprawdę nie myśleć o jakichś pierdolonych punktach dla domów albo szlabanach i innych badziewiach, bo to jest kurewsko nieważne! – Słowa, które z siebie wyrzucił, po chwili dotarły do niego i się strasznie zarumienił. – Ee… Wie pan, o co mi chodzi, sir.
Seveus powoli przytaknął.
– Wiem, o co panu chodzi. – Przypomniał sobie, jak krzyczał na Creeveya w polu walki, rycząc zamówienia, które chłopak szybko i odważnie wykonywał. Przypomniał sobie jego brata, Denisa, zabieranego na noszach, wrzeszczącego z bólu, który spowodował kwas wylany na twarz, ramię i barki. A Colin zacisnął zęby i podniósł się, by wypełnić dziurę w ich stanowisku. Wrócili – prawie wszyscy uczniowie, którzy przeżyli, wrócili – i udawali, że wciąż są tylko uczniami, a on, Minerwa i Hooch próbowali nadal być tylko nauczycielami, ale Creevey miał rację. Wszystko nieodwołalnie się zmieniło, a jednocześnie udawano dla dobra osób postronnych i nie było sensu starać się utrzymać tego między sobą.
– To dobrze. Nie staram się być bezczelny, proszę pana, tylko właśnie… – Colin wzruszył ramionami. – Jesteśmy tutaj, żeby uporać się z emocjami, prawda? Nie chodzi mi o prawdziwe lekcje, ale… Każdy chce udawać, że wszystko jest tak, jak wcześniej i mamy ciągnąć to dalej, lecz nie jesteśmy już dziećmi…
– Racja. Nie jesteście. – Severus uniósł kolejne zdjęcie i przyjrzał mu się uważnie. Susan Bones jako walkiria w zbroi Gabriela. Na stole leżały także zaczarowane zdjęcia Lavender Brown klęczącej przed lawendowym krzakiem. Obie dziewczyny były śliczne. Susan powodowała, że Lavender wyglądała jak pozbawione kolorów dziecko. (Bones doznała obrażeń wewnętrznych w przedostatni dzień bitwy, w ten sam, w którym zabito Hannę Abbot). – Ale pozory trzeba utrzymać. Nie sugeruję, że któreś z was, które walczyło ramię w ramię z nami, będzie faworyzowane, bo to mogłoby mocno poruszyć Radę Naczelną, nie wspominając o opinii publicznej.
– Oczywiście. Będę pamiętał i zapytam następnym razem. Ale trudno jest ciągle udawać, jeśli wie pan, o co mi chodzi.
– Panie Creevey, wiem lepiej niż większość, jak ciężko upominać się, by grać kogoś innego. – Severus przytaknął, a uczucie absurdalnego podniecenia o to, co może się stać, wypełniło go, kiedy młody człowiek kiwnął i krzywo się do niego uśmiechnął. Nie wyobrażał sobie, że nawet wśród Gryfonów może liczyć na szacunek. Nawet, jeśli była ich tylko garstka.
– Tak myślałem. – Creevey powrócił do pracy. – I będę próbował wejść dobrze w swoją rolę. A teraz, z całym szacunkiem, proszę pana o wyjście i pozwolenie mi dokończenie tego, inaczej spędzę tutaj całą noc.
Severus nie mógł się powstrzymać od nagłego wybuchu śmiechu, który zaskoczył zarówno jego, jak i Colina.
 – Innymi słowy, odpierdol się, sir. Bardzo dobrze, Creevey. Już mnie tu nie ma, wracam do siebie.
Odpowiedział mu wesołym uśmiechem.
– Dziękuję, panie profesorze. O to mi chodziło.
Severus wyszedł, ale zanim to zrobił, ukradkiem schował do kieszeni zdjęcie Hermiony jako Maryi. Colin zawsze robił dużo odbitek, a to zdjęcie chciał mieć znaczenie mocniej, niż Colin mógłby sobie wyobrazić.
Właśnie planował schować je w bezpieczne miejsce, kiedy otworzył ukryte drzwi w jego kwaterze. Gdy wszedł, coś stłukło się pod jego stopami. Spojrzał w dół na szczątki filiżanki, a później poniósł wzrok na Dracona.
Dracona, który był straszliwie napięty.
Dracona z włosami w nieładzie i bladą twarzą.
Młody Malfoy patrzył na niego z okropnym zarzutem, którego Severus nie widział na jego obliczu od nocy śmierci Albusa Dumbledore’a.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – wyrzucił z siebie Draco, pięść miał zaciśniętą, gdy odwrócił się do ojca chrzestnego. – Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?
Severus spojrzał na niego.
– Nie powiedziałem czego?
– Że dziecko jest twoje!

* Odsyłam tutaj
** John Keats – angielski poeta romantyczny nazywany w Anglii „poetą poetów”; za życia był niedoceniany i atakowany przez krytykę literacką; autor ballady „La Belle Dame Sans Merci”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz