sobota, 2 czerwca 2012

Rozdział 19: Sumienie

    Wyrzucenie i aresztowanie Marietty Edgecombe spowodowało większe poruszenie wśród uczniów niż ciąża Hermiony Granger. Było już późno, zanim Severusowi udało się zaprowadzić ostatnich przestraszonych Ślizgonów do łóżek. Tylko Draco protestował przeciwko temu, jak jakiś podekscytowany pierwszoroczny. Dopiero uświadomienie mu niebezpieczeństwa, w jakim mogłaby znaleźć się dziewczyna po ujawnieniu jego uczuć do niej, skłoniło go do poddania się i pójścia spać. Gdy wszystko wreszcie ucichło, Snape rzucił kilka zaklęć usypiających na sypialnie najmłodszych i opuścił pokój wspólny Ślizgonów. Miał dziwne przeczucie, że ktoś chce z nim porozmawiać.
    Minerwa McGonagall ciągle siedziała za swoim biurkiem, jej tiara leżała nieopodal, a na twarzy widniało zmęczenie. Zmarszczki wokół oczu i srebrne pasma we włosach czasami go przerażały - tak długo pozostawała taka sama, że nagła zmiana wywoływała u niego niemały szok.
    - Witaj, Severusie - powiedziała, unosząc kącik ust w zmęczonej próbie uśmiechu. - Właśnie miałam nadzieję cię zobaczyć.
    - Biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności. - Przytaknął, kierując się w stronę swojego ulubionego miejsca przy kominku. Odkąd zaczął zdawać raporty Albusowi Dumbledore'owi, to było jego miejsce. Spojrzał na portret byłego dyrektora - to dziwne, że on jako jedyny pozostawił po sobie i ducha, i swoją podobiznę na ścianie - i uniósł brew. - Zdaje się, że poglądy naszej nowej pani dyrektor różnią się od twoich, Albusie.
    McGonagall skrzywiła się, a obraz trochę spochmurniał.
    - Nadal uważam, że Minerwa potraktowała ją trochę za ostro - odpowiedział zamyślony Dumbledore. - Ale nie sądzę, że moje poczynania bardzo by się różniły w takim wypadku.
    - Och, oczywiście - prychnął Severus. - Członek nieważnego domu zaatakował jednego z twoich ukochanych Gryfonów. - Nie był w nastroju, żeby mu słodzić. Hermiona i jego dziecko mogli zginąć - ta myśl wciąż sprawiała, że krew tężała w żyłach.
    - Severusie, to niesprawiedliwe - łagodnie zaprotestował Albus. - Nie mogę zaprzeczyć, że czasami trochę pobłażałem mojemu staremu domowi...
    - "Trochę" i "czasami" nie są odpowiednimi słowami w tym przypadku, Dumbledore. - Obaj zaskoczeni spojrzeli na Minerwę. Z tego, co wiedział Severus, nigdy nie zwróciła się takim tonem do starszego kolegi. - Strasznie rzucało się w oczy twoje ciągłe faworyzowanie Gryfonów. Nie mogę zaprzeczyć, że sama tego nie robiłam, ale wszyscy opiekunowie są łagodniejsi dla swoich wychowanków. Jednak ty, jako dyrektor, nie powinieneś być stronniczy.
    Były dyrektor zamrugał.
    - Niby kiedy tak rzuciło się w oczy moje...
    - Kiedy usiłowano zamordować ucznia Slytherinu, sprawca dostał tygodniowy szlaban, tylko dlatego, że był Gryfonem - podsunął jedwabistym tonem Snape.
    Albus przyglądał się mu przez chwilę, po czym spuścił wzrok.
    - Severusie, odkąd...
    - Odkąd byłeś bardziej skoncentrowany na Jamesie i Syriuszu niż na Severusie, który był znacznie bardziej użyteczny w czasie pierwszej wojny niż tamta dwójka razem wzięta - zaoponowała ostro Minerwa. - Albusie, wiem, że byłeś tego świadomy, ja również.  Ich zachowanie było niewybaczalne, a ty jeszcze ich usprawiedliwiałeś.
    Severus nie był pewien, czy powinien czuć się znieważony, czy zadowolony ze słów Minerwy, ale oszołomiony wyraz twarzy Dumbledore'a zdecydowanie go cieszył. Znacznie prościej można było go rozzłościć teraz – martwego, kiedy dłużej nie używał swojego czaru osobistego i ojcowskiej postawy, by stłumić złość mistrza eliksirów.
    - Zgadzam się w stu procentach - dodał chłodno. - Szczególnie odkąd zobaczyłem na własne oczy, że ty nie wykazałabyś się takim pobłażaniem dla Ślizgona, który usiłowałby zabić Gryfona.
    - To nie to samo, Severusie - odpowiedziała Minerwa, spoglądając na niego z naganą. - Po wszystkim przecież Draco próbował go zabić, a i tak okazał mu łagodność, nawet jeśli nie mógł tego zrobić w twoim wypadku.
    - Ale...
    - Wystarczy, Albusie - ucięła Minerwa, patrząc na portret tym samym pełnym nagany spojrzeniem. - Żadne z nas nie ma ochoty teraz o tym z tobą rozmawiać. Proszę, skończmy tę dyskusję.
    Wszystkie portrety były magicznie zobowiązane do słuchania obecnego dyrektora szkoły, więc Albus, wciąż nachmurzony, nie miał wyboru i musiał się wycofać.
    - Znacznie lepiej - stwierdziła z ulgą. - Wiesz, Severusie, nigdy się co do tego nie zgadzaliśmy. Ja zawsze ostrzej karałam niż Albus - odkąd pamiętam, był skłonny wybaczyć i zapomnieć, nawet, jeśli podchodziło to pod czystą głupotę.
    - Taki już jego charakter. - Severus odnosił z tego korzyści, choć wciąż go to irytowało. - Ty zawsze byłaś... poważniejsza.
    - I to więcej niż raz. - Minerwa uśmiechnęła się do niego figlarnie, po czym, zobaczywszy jego wstrząśniętą minę, szczerze się zaśmiała. - Wiedziałeś, że kiedyś udzieliłam niezłej reprymendy, krótko po tym, jak zaczęłam nauczać, za przemycenie zwierzaka do szkoły? Byłam nieźle oburzona za bycie potraktowaną jak krnąbrny uczeń, mimo że pracowałam jako nauczyciel.
    - Ja... nie wiedziałem o tym. - Zmiana tematu była nagła i wystarczająco dezorientująca bez względu na nowy tok rozmowy, więc Severus nie mógł się w nim odnaleźć.
    - Oczywiście, nie wiedziałeś. Zawsze byłam trochę zasmucona, że nie poszedłeś w moje ślady - wyznała, spoglądając na niego znad okularów. - Byłeś jeszcze taki młody, kiedy zacząłeś uczyć. To mogło sprawić, że niekiedy popełniałeś błędy.
    - Okazje same z siebie nie przychodzą - odpowiedział, odwracając wzrok. Wolałby... popełniać niekiedy błędy. Mimo że było kilka kobiet, żadna nie była tą jedyną, by chciał wiedzieć, gdzie spędzał z nią czas. Dla bezpieczeństwa, jeśli nie przez wzgląd na przyzwoitość.
    - Nie sądzę. Przykre. - Minerwa przytaknęła. - Wciąż wierzę, że Albus utracił panowanie nad sytuacją pomiędzy tobą i Syriuszem. A ja chyba wyrzucałabym każdego ucznia, który próbowałby zamordować swojego kolegę, bez względu na to, z którego domu pochodzi.
    - Zapomniałaś dodać o przyznawaniu ogromnej ilości punktów uczniowi, który zapobiegłby temu zdarzeniu, także bez względu na dom. - Severus uśmiechnął się lekko na te słowa. - Malcolm Baddock był dumny jak paw, a Milicenta Bulstrode nigdy tak entuzjastycznie nie gratulowała swojemu koledze. Uważam, że są bardziej skłonni niż wcześniej, by zaakceptować cię jako bezstronnego dyrektora.
    - To świetnie. Zamierzam być tak bardzo bezstronnym dyrektorem, jak to tylko możliwe. Który weźmie w swoje ręce również dawne rywalizacje między nami. W przeciwieństwie do ciebie, nie jestem już opiekunem domu. - Uśmiech pojawił się na jej twarzy. - Nie będziesz dłużej tym dokuczliwym studentem, który nie ustaje w zadawaniu niezręcznych pytań, zamiast robić tego, co do niego należy. Panna Granger może była trudna jako dziecko, ale ty to dopiero byłeś diabłem wcielonym.
    Severus próbował nie wyglądać na zbyt zadowolonego. To był komplement, choć wielu nie patrzy na to w ten sposób.
    - Z drugiej strony panna Granger nie zadaje tylu pytań... chociaż zaczyna się tego uczyć.
    Dyrektorka przytaknęła.
    - Może jest to oznaka dojrzałości.
    - Może. - Severus odwrócił wzrok, nie do końca ufając swojej mimice. Hermiona była dorosła, chociaż wciąż miała chwile, w których zachowywała się jak nastolatka. A ta wiedza nie była dla niego przyjemna.
    - Sądzę, że tak. - Minerwa wstała zza biurka, krzywiąc się i kładąc rękę na plecach. - Mimo wszystko, Severusie, nie mam zamiaru zezwalać uczniom atakować swoich kolegów, bez względu na ich domy. Jednak teraz w moim interesie jest znaleźć się w wygodnym łóżku z kompresem ciepłej wody, bo to był strasznie długi dzień. Ty także powinieneś się przespać. Wyglądasz okropnie.
    - Być może masz rację. - Prawie stracił dziecko, skończył rywalizację z Minerwą i Slytherin otrzymał sześćdziesiąt punktów - i to wszystko w ciągu jednego dnia. Nic dziwnego, że wydawał się strasznie długi i wyczerpujący.
    Gdyby się pospieszył, zdążyłby zasnąć przed następną zmianą dowodzących w jego osobistym wszechświecie.
***

    - Ta partia była okropna.
       Hermiona zgodziła się z nim i odchyliła się na oparcie krzesła, pocierając dłonią zmęczoną twarz.
    - Wiem, przepraszam. Po prostu jakoś nie mogę się skupić.
    Snape kiwnął głową, wstając od szachownicy, by dolać im obojgu herbaty.
    - Myślałem, że już zahartowałaś się na zamachy na twoje życie - powiedział sucho.
    - Chyba nie da się do tego przyzwyczaić, tak sądzę, przynajmniej nie w moim wypadku. Dziękuję. - Przyjęła od niego filiżankę z herbatą i spodek, które wręczył jej sącząc swoją. Zwykła i mocna - była zaskoczona, że ich gusta smakowe się pokrywają. - Ale nie tak bardzo. Chociaż w sumie wszystko stało się tak szybko i była to całkowicie nieudolna próba.
    - Nieudolnym mordercom powodzi się każdego dnia. - Zajął swoje poprzednie miejsce naprzeciw niej, przyglądając się planszy. Prawie wszystkie jej pionki zostały zbite i leżały w rogu stolika. - Co jest tak zajmujące, że udaje się temu odciągnąć cię od nauki podstaw taktycznego myślenia?
    Przygryzła wargę.
    - Poczucie winy  - wyznała z trudem. - To ja rzuciłam to zaklęcie na Mariettę. Nie bezpośrednio, ale wiedziałam, co się stanie donosicielowi. Powinnam była wnikliwiej je sprawdzić.
    - Nieprawda. Potrzebowałaś nauczyć się myślenia - sprostował, przygotowując szachownicę do kolejnej gry. - Znałaś naturę tego zaklęcia, po prostu nie przemyślałaś wszystkich możliwych konsekwencji.
    - Racja. Ten sam problem mam z szachami, prawda? Znam wszystkie ruchy, ale nie potrafię przewidzieć ich konsekwencji. - Hermiona wzięła łyk herbaty, marszcząc brwi. Irytującym było dowiadywać się o takich brakach u samej siebie, podczas gdy sądziła, że ma dobrze uporządkowany umysł. Z drugiej strony czuła się miło, mogąc usiąść i wysilić się trochę w dorosłej rozmowie z Severusem Snape'em...
    - Tak jest. Nie byłem pewien, czy uchwyciłaś istotę problemu. - Jego ton był lekceważący, co zwykle sygnalizowało, że miała w czymś rację, a on nie chciał wyglądać na zadowolonego.
    - Nie lubię tego, ale już uchwyciłam. - Hermiona sięgnęła po dwa pionki, które zdobyła - pewnie za sprawą przypadku. - Nie lubię chaosu, jak i nieprzewidywalności. Lubię, jak wszystko mam uporządkowane.
    - Uczucie zbyt uporządkowanego umysłu. - Oparł się plecami w swoim fotelu, przypatrując się jej z namysłem. - Jeśli chcesz być naukowcem, nie musisz nic w sobie zmieniać. Jednak praca z magią wymaga stałego przystosowywania się, jakby nawet najmniejsza zmiana w rozpoczynaniu procesu mogła spowodować szalenie różne rezultaty końcowe.
    - Jak w eliksirach. Ciągle czuję się winna rzucenia zaklęcia na Mariettę, nawet jeśli ona próbowała mnie zabić. Czy znów zachowuję się jak beznadziejny Gryfon?
    Uśmiechał się przez chwilę.
    - Właściwie nie. Prawdziwy Gryfon - w negatywnym znaczeniu - powstrzymałby poczucie winy, kiedy ofiara klątwy spróbowała cofnąć skutki przeklęcia.
    Hermiona skrzywiła się.
       - W imieniu mojego domu... och. - To było zdecydowanie zbyt dokładne dla wygody. - Ale nie można próbą cofnięcia konsekwencji uzasadniać rzucania na kogoś zaklęć. To nie jest tak, jakbym wiedziała, że ona będzie próbowała mnie zrzucić ze schodów.
    - Oczywiście, że nie. Jej działania w żaden sposób nie usprawiedliwiają twoich. Ty czujesz się winna, bo wiesz, że źle zrobiłaś.
    - Zrobiłam. I robię. - Hermiona oparła filiżankę na "półce" z brzucha. Jeśli siedziała pod dobrym kątem, mogła położyć talerz z chlebem i masłem, jak teraz herbatę. - Odkrywam w sobie irytującą tendencję do obwiniania się za moje czyny – powiedziała, czując się trochę nieswojo. - Podejrzewam, że mam być złym przypadkiem dojrzałości. Myślałam, że bycie Gryfonką miało mnie od tego uodpornić.
    - Generalnie, co wynika z mojego doświadczenia, powinno tak się stać. Może twój rozległy kontakt z członkami innych domów w czasie wojny osłabił tę odporność.
    - Możliwe. - Jej filiżanka lekko uderzyła w spodek, a ona sama delikatnie ucisnęła ręką bok brzucha. - Och, przestań, maleńki. Od czasu do czasu używa mojej wątroby jako piłki - wyjaśniła na zaciekawiony wzrok Snape'a. – I... uch... pęcherza jako bębna. Mogę?
    - Oczywiście. - Tym razem nie podnosił się, tylko machnął jej w stronę drzwi. - Podaj swoje imię. Zmieniłem bariery ochronne dla ciebie, bo nie mam zamiaru chodzić z tobą do toalety co dziesięć minut.
    - Naprawdę? - Skrzywił się, na co odwróciła się czym prędzej w kierunku drzwi. - Ach tak. Dziękuję.
    Zmienił bariery do prywatnych komnat, by umożliwić jej dostęp. Nieograniczony dostęp. Mogła grzebać w jego szufladach albo oglądać prywatną kolekcję książek bez pozwolenia i bez przeszkód. Nie, żeby chciała, ale sam ten gest... Hermiona szła tak szybko, jak to możliwe, zdeterminowana nie pozwolić mu myśleć, że od razu kręci się w jego pokojach.
    Dłonie miała jeszcze mokre, kiedy wróciła do biura.
    - Dziękuję ponownie - powtórzyła, uśmiechając się do niego z lekką nieśmiałością. - Szczerze mówiąc, nie sądzę, że byłabym w stanie dłużej chodzić do toalety dla dziewcząt na pierwszym piętrze.
    - Wydaje się, jakbyś chodziła jak dostojna, kacza mama - zgodził się i uśmiechnął do niej, kiedy lekceważąco prychnęła. - O czym rozmawialiśmy, zanim wyszłaś?
    - O mojej niezdolności do przewidzenia konsekwencji działań i czynniku łagodzącym w małym stopniu bycie wystarczająco dorosłym, by czuć się winnym za wyrządzenie komuś trwałej szkody. - Granger z ulgą zasiadła na krześle. - Do którego odnosi się mój kaczkowaty chód, serio. - To było jak grzebanie w bolącym zębie. Tak bardzo, jak nigdy nie chciała z nikim rozmawiać ponownie na ten temat, nie mogła pomóc sobie, odnosząc się do ciąży podczas ich rozmów. - Drugi przykład mojego nieprzemyślanego działania, którym zraniłam kogoś jeszcze.
    - To szczególne... wydarzenie przyniosło konsekwencje również tobie - zauważył, podczas gdy wyraz jego twarzy był nieokreślony. - W przeciwieństwie do rzucenia zaklęcia na pannę Edgecombe.
    - To prawda. - Smutno się uśmiechnęła. - Wie pan, książki mówią na temat piękna życia i cudu macierzyństwa i tego wszystkiego, ale wie pan, o czym nawet nie wspominają? O zgadze. Żyję na eliksirze przeciw zgadze, odkąd przestałam mieć mdłości każdego ranka.
    - Zastanawiałem się, dlaczego pani Pomfrey prosiła o więcej tego eliksiru. - W zamyśleniu uderzył szczupłym palcem o szachownicę. - Mogłabyś sama go robić. Jest dość prosty w wykonaniu, a ułatwi ci życie i żaden ze składników ci nie zaszkodzi.
    - Naprawdę? Mogłabym? - Starała się nie brzmieć zbyt entuzjastycznie. Tęskniła za warzeniem, bo samo pisanie esejów, bez żadnej praktyki, strasznie ją nudziło. - Musiałabym używać laboratorium... Nie miałby pan nic przeciwko?
    - Nie. Mam lepsze rzeczy do roboty, niż bawienie się ciągle w warzenie eliksirów na poziomie trzecioklasisty. - Wzruszył ramionami. - Oczywiście musiałbym cię nadzorować, ale to przynajmniej zminimalizuje czas, który muszę spędzać na uzupełnianiu zapasów skrzydła szpitalnego.
    - To byłoby wspaniałe! - Uniósł brew, na co zarumieniła się ze wstydu za okazanie swojej radości. - Po prostu tęsknię za warzeniem eliksirów. To jest tak jak... - Pokazała niejasno. - Taka rozległa dziedzina. Lubię zaklęcia czy transmutację, ale one mają tylko dużo poziomów do zdobycia, nawet do najbardziej skomplikowanych zaklęć w tych przedmiotach. A eliksiry... szczególnie z tymi wszystkimi nowymi badaniami, które przeprowadzałam... są skomplikowane. Mają tak wiele zmiennych, a jednak wszystkie mogą być kwalifikowane, jeśli tylko je zrozumiesz.
    Snape powoli kiwnął głową.
    - W rzeczywistości wiele mają wspólnego z szachami. Widzisz te same cechy jako wyzwanie podczas tworzenia eliksiru i zagrożenia podczas gry.
    Nigdy nie myślała o tym w ten sposób. Zamyśliła się na moment.
    - Nie zgodzę się. Warzenie jest.... tworzeniem czegoś z czegoś i to lubię. Szachy są rodzajem ataku na moją osobę i to sprawia, że czuję się bardziej zagrożona i staje się to znacznie mniej ekscytujące.
    - Rozumiem. - Ponownie zaczął uderzać palcem w planszę. - Sądzę, że w laboratorium spotkamy się w sobotni poranek. Być może teorie, których próbowałem cię nauczyć będą tam łatwiejsze do zrozumienia.

***
    Severus uśmiechał się lekko, kiedy wracał do swoich kwater. Wieczory spędzone z Hermioną często bywały frustrujące, gdy widział, jak zmaga się z myślą, że to powinno być proste dla kogoś tak bystrego. Jednak dzisiejsza praca wreszcie zaowocowała. Zaczęła rozumieć własne błędy, a nawet nad nimi trochę pracować. Przyznanie się do tego, że czuje winę/się winna za zranienie panny Edgecombe, mile go zaskoczyło. Odpowiedzialność nie była cechą Gryfonów, ale wydawało się, że ona gdzieś jej/ją nabyła.
    Uśmiech zszedł mu z twarzy, gdy zauważył, że jego mały salonik został zajęty przez bladą postać - przezroczystego ducha z długą i siwą brodą.
    - Czego chcesz, Albusie? - spytał z lekką nutą niechęci. Rozmowa z byłym dyrektorem zawsze była bolesna. Poczuł, że jego uczucie zadowolenia z postępu Hermiony znika.
    - Razem z Minerwą zdenerwowaliście trochę mój portret zeszłej nocy - łagodnie zaczął duch Albusa Dumbledore'a. - Nawet nie pozwoliliście mu dokończyć zdania, jak zrozumiałem.
    - Żadne z nas nie miało ochoty z nim rozmawiać. - Severus skrzyżował ręce. - I mam na myśli dokładnie to, co powiedziałem.
    - Domyśliłem się. - Gość złożył długie palce i w zamyśleniu spojrzał na Snape'a. - Masz rację, zawsze byłem trochę stronniczy. Nie wiąż moich słów z tym, że mój portret się nie zgodził. W końcu został stworzony, by naśladować moje postępowanie za życia. Jednak będąc martwym, mam inne spojrzenie na swoje własne życie, Severusie.
    - "Trochę" jest niedomówieniem. Bezwstydnie gloryfikowałeś Gryffindor, jednocześnie ignorując pozostałe trzy domy tak bardzo, jak to możliwe. - Opiekun Slytherinu przeszedł wzdłuż gabinetu i nalał sobie brandy. Herbata nie wystarczy, jeśli czeka go rozmowa z Dumbledore'em. - Nawet Gryfoni to zauważyli.
    - Och, Merlinie. Jest gorzej niż się spodziewałem... - westchnął ciężko, przelatując do najbliższego regału, by przejrzeć książki. - Wtedy myślałem, że robię dobrze.
    - Jak zawsze. - Zgodnie z tym, co wiedział Severus, Dumbledore nigdy nie przyznał się do błędu. Pomyłki lub złe informacje - owszem, ale nigdy do popełnienia błędu.
    - Chyba masz rację. Ponownie. - Albus przyglądał się grzbietowi tomu o dwudziestowiecznej alchemii. - Panna Granger była tu jakiś czas temu. Zniknąłem w ścianie, zanim weszła, nie chcąc jej przestraszyć.
    A niech to cholera weźmie. Severus zbyt dobrze znał ten niewinny ton. To było dumbledore'owskie: "daję ci szansę na tłumaczenia, zanim zacznę niewygodnie pytać".
    - Nie powinno cię to niepokoić - odpowiedział sztywno, zaciskając zęby. - Panna Granger uczy się podstaw taktyki, gdyż Lupin jest żałośnie niekompetentny, kiedy przychodzi do nauki czegoś więcej niż pokazanie dwóm osobom rzucania na siebie klątw w klasie. Dziewczyna używa też mojej łazienki, odkąd spacer do tej na pierwszym piętrze zajmuje jej tak dużo czasu.
    - A ty zmieniłeś zabezpieczenia do własnych kwater, by mogła tu przychodzić podczas twojej nieobecności. - Nawet jako duch, Dumbledore potrafił irytować swoimi iskierkami w oczach. - Przywilej, którego nikt wcześniej nie doświadczył.
    - Ponieważ nikt na niego nie zasłużył - uciął krótko, spotykając srebrne iskierki z czarną tonią swoich oczu. Dziś nie był w nastroju do drażnienia, tym bardziej, że miał dobry humor, zanim pojawił się duch byłego dyrektora. - Nie przybyłeś do moich kwater bez powodu i w dodatku podczas mojej nieobecności, będąc wystarczająco zręcznym, by dotrzeć tu szybko, a nie będąc nękanym i kopanym regularnie w pęcherz.
    Dumbledore skrzywił się.
    - Dobry Merlinie. Nie miałem pojęcia, że dzieci mogą tak robić.
    - Ja też nie. Najwyraźniej ciąża jest znacznie bardziej niekomfortowa niż mówią. - Czas rozwiązania coraz bardziej się zbliżał. Próbował ukryć swoje zafascynowanie złożonym procesem budowy ciała człowieka od początku jego istnienia, ale nie był pewien, czy mu się udawało.
    - Widocznie tak. Panna Granger wydaje się doskonale radzić z presją. - Iskierki w oczach lekko złagodniały, a Albus pokiwał głową z aprobatą. - Wyglądała na wesołą, kiedy ją mijałem, a od profesorów słyszę same dobre rzeczy na jej temat.
    - Ona... daje sobie radę. - Severus musiał oprzeć się pokusie zmiękczenia się na myśl o niej. - Ciężko pracuje. Zdaje mi się, że podchodzi do owutemów z większym podekscytowaniem niż strachem.
    - Świetnie. - Duch przytaknął. - To wyjątkowa młoda kobieta, która z pewnością wiele osiągnie.
    - Niemowlę w czasie ukończenia szkoły niszczy marzenia o odniesieniu sukcesu. Nie będzie miała na to czasu i możliwości. - Ta myśl jeszcze bardziej pogorszyła nastrój Snape'a. Jasne, sama była sobie winna, ale nie chciał widzieć, jak jej obietnica zostaje zniszczona przez jego dziecko.
    - Ona cię jeszcze zaskoczy, Severusie. - Błyski radości powróciły i to znaczniej irytujące niż kiedykolwiek wcześniej.
    - Wątpię. Albusie, to był długi dzień, a mam jeszcze wystawić oceny. - Severus spojrzał na ducha, który nieco posmutniał, tracąc trochę swoich iskierek.
    - Oczywiście, Severusie. Dobranoc. - Dumbledore wyfrunął przez drzwi. Mistrz eliksirów w tym czasie poświęcił kilka minut do rzucenia dodatkowych osłon przeciw duchom. Nie chciał, by każdy mógł naruszać jego prywatność - nawet Draco nie mógł sam wejść do sypialni.
    Naprawdę miał wystawić oceny, ale odłożył to na później, najpierw biorąc się za czytanie ostatniego wypracowania Hermiony. Zagłębiała się w poznawanie znacznie bardziej skomplikowanych eliksirów leczniczych. Zastanawiał się, czy nie kieruje się w stronę zostania Uzdrowicielką. Byłaby w stanie zorganizować opiekę nad dzieckiem, gdyby poszła do jednego z małych oddziałów w Walii lub Szkocji zamiast pracować w Św. Mungu. Mieli tam wiele problemów ze znalezieniem stażystów, więc byłaby jak znalazł, a oni prawdopodobnie pomogliby jej w wychowaniu małego lub małej.
    Spędził kilka spokojnych godzina na pisaniu komentarzy na pergaminach - tylko niewiele z nich było krytycznych - i poszedł spać. Wpatrując się w ciemność, pozwolił sobie na przyjemne wyobrażenie ślicznej, ubranej w zielone szaty Uzdrowicielki ze smukłą szyją i delikatnymi dłońmi, która, szczęśliwa, wykonywała swoją pracę i która zakończyła popołudnie, odbierając ze słonecznego i pełnego dzieci pokoju malucha z kręconymi włosami. Zasnął podczas budowy i wyposażania ich domku, nie mogąc się zdecydować, jak dużo regałów z książkami mogłoby się przydać.

***

    - Hej, Hermiono!
     Wołana podniosła głowę znad śniadania, kiedy Colin Creevey klapnął po drugiej stronie stołu.
    - Cześć, Colin.
    - Cześć! - Chłopak uśmiechnął się do niej. Wojna i strata jednego z jego ulubionych aparatów w rękach śmierciożerców w ogóle nie umniejszyła jego pogodności. - Słuchaj, mogłabyś coś dla mnie zrobić?
    - O co chodzi? - Hermiona uniosła brew. - Czy jest to związane z fotografowaniem?
    - No, tak. Nie trudno zgadnąć, co? - Uśmiechnął się i poklepał wiszący u jego szyi aparat. - Wiesz, muszę zacząć zbierać prace do portfolio. Mógłbym oddać je w przyszłym roku, ale spójrzmy prawdzie w oczy, jesteś szansą, która może się nigdy nie powtórzyć. Pracując w szkole, mam ograniczenie wiekowe. Każdy ma poniżej osiemnastki, czterdziestki... lub osiemdziesiątki. Jedna pani w ciąży i facet bez ręki byliby wspaniałym urozmaiceniem, co o tym sądzisz?
    - Draco się na to zgodził? - Spojrzała na niego zaskoczona.
    - Nie. I to właśnie druga część tej przysługi. Potrzebuję cię, byś pomogła mi go przekonać. - Colin wpatrywał się w stół Ślizgonów z głodem w oczach. - On ma świetną budowę kości. Jeśli dobrałbym odpowiednie światło i lepszy strój...
    - Okej, jeśli chcesz, żebym go przekonała, przestań tak robić - zagroziła, próbując się nie uśmiechać. - Wpatrujesz się w niego jak głodny wilk w jagniątko. Draco może to uznać za lekko odpychające.
    - Nie jesteś fotografem - westchnął. - Wy nigdy nie zrozumiecie znaczenia struktury kości. To jak? Pomożesz mi?
    Hermiona nie mogła powstrzymać uśmiechu na widok jego entuzjazmu.
    - Zgodzę się, jeśli... dasz kopię tych zdjęć dla moich rodziców.
    - Sprzedane! - zaśmiał się, stając na nogi. - Spróbuj przetrzymać dzidziusia jeszcze z tydzień lub dwa, dobra? Profesor Flitwick mówił, że Klub Zaklęć zrobiłby dekoracje, ale naprawdę muszę mieć wszystkie kostiumy dopracowane.
    - Kostiumy? - Colin właśnie pospiesznie odchodził. - Ej! Colin, czekaj! Jakie kostiumy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz