Pansy Parkinson nie
była głupia. Oczywiście, jako dziecko nie grzeszyła subtelnością… otrzymywała
dużo komplementów – młoda i odpowiednio niewinna. Zmieniła się.
Profesor
Snape zasugerował bardzo interesujący pomysł odnośnie przejęcia władzy w
Slytherinie. Nie było żadnego powodu, dla którego chłopcy nie powierzyliby jej
liderowania, dziewczyny również… a Vince będzie zadowolony, jeśli zaproponuje mu
bycie jej prawą ręką. Wiedział, że potrzebuje kogoś, kto pokierowałby jego życiem, skoro on i Draco już nie
rozmawiają.
Jednak
nie był użyteczny jako szpieg. Do tego zatrudniła Teodora Notta. Teo był starym
przyjacielem i nawet jeśli teraz nie wykazywał się w walkach – uszkodził sobie jakieś
połączenia nerwowe podczas wojny, bardzo to przeżył – wciąż był sprytny, podstępny
i trudno go było zauważyć. Zawsze szczęśliwy, zdolny do zrobienia czegoś z
tradycyjnych rzeczy, aby poniżyć Gryfonów, nawet jeśli nie mógłby już dłużej utrzymać
bezpośredniej konfrontacji.
Pansy
nienawidziła Gryffindoru od zawsze, ale wojna odrobinę zniosła tę niechęć. Oni zrujnowali wszystko. Z trudem
wróciła reszta uczniów – Slytherin, Hufflepuff i Ravenclaw poniosły duże straty,
podczas gdy Gryfoni poradzili sobie nawet bez pojedynczych ofiar, nie licząc
byłych uczniów. Spinnet została uduszona, prawda? Jedna zasmarkana dziewucha ze
starej Drużyny Quidditcha Gryfonów. Mogli sobie wygrać wojnę, ale profesor
Snape powiedział, że ona może pogodzić się z tymczasową porażką. W międzyczasie
miała skupić się na tym, by ten cholerny Puchar Domów choć raz, zanim opuści
Hogwart, im odebrać. Niech wygrają go nawet Puchoni albo Krukoni… byleby tylko
nie był ponownie w rękach Gryfonów.
– A
więc? – Rozejrzała się po słuchających. Mieli dla siebie cały zimny korytarz. Mało
kto wiedział, jak rozległe są lochy Ślizgonów. Były to przydatne, miłe miejsca
do tajnych rozmów.
– Nadal
nie wiem, kto próbuje zabić Pottera – rzekł cicho Teo. Znów schudł i Pansy
zapamiętała, by przypomnieć Vince’owi, żeby nakłonił go do jedzenia. – Gdyby
ktoś… może to być znowu jakiś spisek Gryfonów. Do tej pory ataki nie były
szczególnie ukierunkowane.
– Nie
mam pojęcia, ale chciałabym wiedzieć, kto za tym stoi – powiedziała Pansy z
zamyśleniem. – To nie podobne do żadnego z nas, chyba że któryś młodszy… starsi
uczniowie znają lepsze zaklęcia i trucizny niż oni.
– Może Puchoni.
Diggory, Abbott i Macmillan nie kumplują się z Potterem, raczej są wrogo
nastawieni, mimo że poprowadził ich do zwycięstwa. Myślę, że domyślili się, że Gryfki
widziały w nich jedynie ofiary. – Teo wzdrygnął się. – Poza tym są cierpliwi i nie rzucają zaklęć
tak, żeby poszło na nas.
– Albo mogą najpierw po
cichu odciągnąć kilkoro przyjaciół Pottera, aby poczuł to, co czuli oni. –
Pansy przytaknęła. Nie mieli żadnej pewności, że było właśnie tak, ale dobrze
brzmiało w teorii i, póki co, musiało wystarczyć. – Co wiemy w drugiej sprawie?
– Nikt nic nie wie.
Nawet nauczyciele. Użyłem Uszu Dalekiego Zasięgu w oknie pokoju nauczycieli. –
Teo potrząsnął głową. – Granger (nieźle) trzyma język za zębami... z tego, co słyszałem, to
nawet Potter i Weasleyowie nie wiedzą, kto jest ojcem.
Pansy się skrzywiła.
– Cholera. Im mocniej
utrzymuje to w tajemnicy, tym bardziej możliwe, że to jakiś mocny materiał na
szantaż. Jeśli wstydzi się powiedzieć Potty’emu i Łasicowi…
– Myślisz, że przespała
się z Flitwickiem? – spytał Teo, wzdrygając się. – Zawsze ich do siebie
ciągnęło, ale ona raczej prędzej by umarła, niż przyznała, że to prawda.
– Racja. Co za
obrzydliwe myśli. – Pansy ściągnęła brwi, otulając się ciaśniej płaszczem i
opierając o ścianę. – To nie ma sensu. Od początku: molowi książkowemu Granger
udało się zaliczyć kogoś, kto nie jest Weasleyem… myślicie, że kłamała?
Teo zaprzeczył.
– Nie, Padma Patil
mówiła, że Granger od samego początku mocno za tym obstaje. Mówiła też, że
Parvati jej powiedziała, jakby Granger czuła ulgę po tym, jak już nie jest z
Weasleyem. Nie zamartwiała się nawet, kiedy więcej czasu poświęcał Brown
zamiast niej.
– Hmm, no nie wiem. Więc
skoro zdołała dostać się do czyjegoś łóżka, dlaczego nie została z nim? Warzyła
podstawowe eliksiry już na pierwszym czy drugim roku… a jeśli nawet nie
potrafiła, nie były trudne do zdobycia, jeśli nie chciała dziecka. Dlaczego
zepsuła sobie rok owutemów dzieckiem? Zrozumiałabym, gdyby to była dziewczyna
Weasleyów – oni wszyscy mnożyli się jak króliki. Ale podejrzewałam, że Granger
wolałaby umrzeć, niż nie dostać W ze wszystkich przedmiotów.
– Może moralność nie pozwoliła użyć jej tych
eliksirów – wtrącił Teo, trochę sztywno. Prawdopodobnie on tak sądził… mnóstwo
starych rodzin miało podobne zdanie na ten temat. Dzięki temu stare rodziny
często tylko zdołały utrzymać jedno albo dwójkę zdrowych dzieci w pokoleniu,
myślała Pansy.
– Nie wyglądała na
taką. Nie jest sentymentalna. – Pansy zmarszczyła brwi. – Brown, Weasley… oni –
jasne, ale Granger?
– Jakbyś nie zauważyła,
różnią się charakterami. Ale jeśli chcesz do niej dotrzeć, będziesz miała
więcej szczęścia, spychając ją ze schodów.
Pansy prychnęła.
– Skoro chcesz spróbować
mnie przechytrzyć, Teo, wymyśl coś innego, bo stać cię na więcej niż takie
prymitywne zachowania.
Uśmiechnął się.
Wiedział, jak stare rodziny – zwłaszcza czystokrwiści – pragnęli zdrowego
potomstwa. Przypadkowo zabijając Gryfona, mógł raczej zyskać jej uznanie u
innych Ślizgonów, lecz zabijając nienarodzone dziecko, naraziłby się tylko na
problemy z strony całego świata. Mugolak czy nie, każdy czarodziej miał swoją
wartość.
– Tylko sprawdzam, czy
nie działam z kimś, kto nie myśli przyszłościowo, Pansy.
– Może i jej nienawidzę
– a uwierzcie mi, tak jest – ale nie pozwolę jej zniszczyć mojej reputacji. –
Zastanowiła się przez chwilę, po czym dodała: – Poza tym zepchnięcie jej ze
schodów nie byłoby zbyt miłe.
*
– Hermiono? – Ktoś
cicho zapukał do drzwi. – Jesteś?
– Dilly otworzy drzwi!
– Skrzatka zapiszczała z entuzjazmem, rzucając Hermionie spojrzenie „Masz się
nie ruszać”. Popędziła w stronę drzwi, otworzyła je i stanęła naprzeciwko
Justina Finch-Fletchleya. – Czy panienka życzy sobie herbaty dla swojego
gościa?
– Tak, proszę. –
Uśmiechnęła się do Justina. Była jeszcze jedna dobra rzecz wynikająca z
posiadania własnego pokoju. Mogła zapraszać również osoby z poza Gryffindoru. –
Wybacz mi, że nie wstanę, ale pilnuję mnie przez godzinę po kolacji i nie mogę
nawet tknąć mojej pracy domowej.
Pani Pomfrey kazała Dilly się upewnić, że tak na pewno będzie. Mam się
powstrzymywać od wszelkiego wysiłku, nawet chodzenia po pokoju. Sądzę, że mogę stracić
mój Przywilej Niekończącego Się Otrzymywania Świeżej Herbaty.
– Rozumiem. – Uśmiechnął
się, kiedy nakazała mu, by usiadł. – Chyba fajnie jest mieć własny pokój… i
swojego domowego skrzata.
– Dilly rządzi się mną
zadziwiająco łatwo – wyznała ze śmiechem. – Zaczęła wyrywać mi książki z rąk,
jeśli za późno wzięłam się do czytania. Chyba pani Pomfrey i profesor
McGonagall używają jej jako tajnej broni w swojej akcji, żebym zadbała o
siebie, a nie o dobre wyniki na owutemach.
– Wiesz, dziecko jest
ważniejsze. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam… mogę przyjść kiedy indziej.
– Nie, coś ty. Mam
jeszcze jakieś pół godziny, odpoczynku od nauki. Zapewniam cię, że rozmowa z
kimś jest znacznie ciekawsza niż szydełkowanie. – Odłożyła igły. – Mógłbyś
powiedzieć, co to może być?
Justin przyjrzał się
uważnie, przechylając głowę lekko w bok.
– Mały sweterek?
– Robię postępy –
powiedziała wyraźnie szczęśliwsza. – Jest trochę większy niż planowałam, ale
przynajmniej ma kształt sweterka. Dziecko i tak do niego kiedyś dorośnie.
– Na pewno. –
Przytaknął, blizna na jego policzku nadawała mu piracki wygląd. Zastanawiała
się, jak wyjaśnił rodzinie pochodzenie tej i wielu innych. – A jak się czujesz?
Masz jeszcze żylaki?
– Całe szczęście, że są
na to eliksiry. – Uniosła brwi ze zdziwienia. – A ty skąd o tym wiesz?
Zaśmiał się.
– Mam malutką
siostrzenicę i siostra się na nie skarżyła. Zdradziła więcej szczegółów niż
chciałem słuchać.
– Acha. – Przytaknęła.
Dilly przyniosła tacę z herbatą i Hermiona pozwoliła jej ich obsłużyć. Nalała
naparu do filiżanek, zaoferowała mleko, cukier, o który poprosili i ciasteczka,
z których zrezygnowali. – Przyszedłeś porozmawiać o czymś konkretnym czy tylko chciałeś
spytać mnie o żylaki?
– I to, i to. – Upił
łyk. – Po ataku w Święta martwiliśmy się o ciebie. Jako reprezentant Prefektów
Naczelnych przyszedłem ci powiedzieć, że masz wsparcie i troskę wszystkich Prefektów,
nawet Slytherinu, choć Pansy nie wyglądała na zadowoloną.
– I tak powinno być.
Nienawidzi mnie – i to nie tylko dlatego, że jestem Gryfonką. – Hermiona
zmarszczyła brwi nad szydełkiem. Czyżby za dużo razy objechała na około ten
rękaw? – Dziękuję, Justinie. To wiele dla mnie znaczy. I gratuluję odznaki
Prefekta…Chyba wcześniej zapomniałam ci pogratulować.
– Najwyraźniej tak, ale
nic nie szkodzi. Po walce tym wszystkim z wami – włączając to, kiedy obudziłem
się i zobaczyłem ciebie i profesora Snape’a trzymającego mnie wykrwawiającego
się na śmierć, czułbym się naprawdę niezręcznie, oczekując odznaki.
– Zapomniałeś wspomnieć
o entuzjastycznym pocałunku, kiedy powstrzymałeś Macnaira przed ścięciem mi
głowy – przypomniała Hermiona, dotykając blizny na swojej szczęce i uśmiechając
się do niego. – Jestem ci naprawdę bardzo wdzięczna.
– To właśnie ja. –
Nagle się uśmiechnął. – Jeśli wyrażałbym jakiekolwiek zainteresowanie kobietami,
na pewno spróbowałbym prześladować je pocałunkami. Było bardzo miło.
Hermiona poróżowiała.
– Tak… ee… dziękuję. Pochlebiam
sobie, że nie wybiłam ci zębów ani nic.
– Byłem pod wrażeniem.
– Justin wzruszył ramionami i napił się herbaty. – Niezależnie od oficjalnych
widomości chciałem z tobą porozmawiać, jak mugolak z mugolakiem.
– Jasne. O czym?
– O byciu mugolakiem. –
Potrząsnął głową, przeciągając palcem wzdłuż blizny ciągnącej się od skroni aż
do kącika ust. – Jak powiedziałaś rodzicom o wojnie?
– Dużo kłamałam i
uniknęłam powrotu do domu. Ciągle nie wiedzą, jak było niebezpiecznie – utrzymanie
ich z dala od czarodziejów oznaczało odmówienie prenumeraty Proroka
Codziennego. Wiedzą, że były jakieś zamieszki, ale..
– Jakieś zamieszki.
Jedenaście dni coraz to groźniejszych walk i trzy dni otwartej wojny – rzekł
cierpko. – Były i większe, i mniejsze. Oczywiście musiałem długo tłumaczyć się
z tych blizn. Na szczęście oberwanie gradem potłuczonego szkła z różdżki
pozostawia blizny podobne do takich, jakbym rzucił się przez szybę. Moi rodzice
byli zdenerwowani, ale przygoda ze szkłem brzmiała tak normalnie w porównaniu z
niektórymi rzeczami, które robiłem przez ostatnie siedem lat, że nie bardzo
zwrócili na to uwagę.
– Rozumiem ich postępowanie.
– Smutny uśmiech zagościł na jej twarzy. – Moi rodzice zareagowali podobnie jak
ja, a tata wyraził to, świętując zwycięstwo w jakiejś kawiarni. Byli tak
szczęśliwi, że przeżyłam i zaszłam w ciążę, że nie denerwowali się zbytnio.
– A ja rozumiem ich postępowanie. W końcu mogło być
znacznie gorzej. – Justin oparł się o krzesło. – Wojna – lub pijackie awantury
wśród Szkotów, jak wyjaśniłem reszcie rodziny – nie jest tak groźna, gdy
jesteśmy w szkole. Wiesz, uczęszczanie do szkoły z internatem jest… proste do
wyjaśnienia. Ale co będzie za rok? Nie ma czarodziejskich uniwersytetów, a nie
ma mowy, żebym teraz poszedł do mugolskiego. Dość łatwo będę mógł znaleźć pracę
w świecie czarodziejów, ale… – Wzruszył ramionami. – Moi rodzice i siostra wiedzą,
kim jestem, lecz nie możemy ujawnić tego przed resztą rodziny. Nie wspominając
o kilkorgu przyjaciołach sprzed czasów, kiedy dostałem list. Co mam im
powiedzieć, kiedy spytają się, co robię? Że wymachuję różdżką dla dobra świata?
Hermiona skrzywiła się.
– To nie będzie proste.
– Proste, to za mało
powiedziane. Dobrze przemyślałem to, żeby rodzice mówili wszystkim, że uciekłem
i dołączyłem do jakiejś sekty. Przynajmniej wyjaśnili moją nieobecność w ich
życiu. – Justin potarł w zamyśleniu czoło i westchnął. – Kocham moją rodzinę.
Tęsknię za nimi. Tylko… nie wiem, co mam im powiedzieć.
– Chciałabym ci pomóc.
To tak jak z moimi rodzicami, po śmierci babci… dla nich to było prostsze.
Przed przyjściem do Hogwartu nie miałam w ogóle przyjaciół. – Wzruszyła
ramionami. – Rodzice planowali mówić ludziom, że posłali mnie do szkoły w
Europie. Oczywiście skutkuje to lepiej, kiedy twoja rodzina i przyjaciele nie skoczą
do Europy na kawę, bo mają taki kaprys.
Honorowy Justin
Finch-Fletchley, potomek starej i bogatej linii właścicieli ziemskich,
zaczerwienił się i uśmiechnął nieśmiało.
– To prawda. No i co mam
teraz powiedzieć ludziom?
– Mam dziecko i biorę rok
wolnego od szkoły, by to wszystko przemyśleć.
Póki to się nie skończy, będziemy mogli wrócić z nowym planem. –
Hermiona spojrzała na niego z zamyśleniem. – Ale rozważając twoją pozycję, też
mógłbyś tak zrobić. Powiedzieć wszystkim, że chcesz wziąć rok wolego. Mógłbyś
podróżować… poznać czarodziejskie społeczeństwo, może spotkasz jakiegoś miłego
pana.
– To jest myśl. – Justin przytaknął powoli. – Bardzo lubię podróżować. Może zrobiłbym i to, i to? Gdybym zdobył posadę w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, to może…
– Zadziała. Dałbyś
ludziom trochę czasu, by zobaczyć ich reakcję. A praca w bliżej nieokreślonym-ale-ważnym
oddziale Ministerstwa prawdopodobnie da wystarczająco dobre wyjaśnienie na
dłuższy czas.
– Być może. Dziękuję. –
Uśmiechnął się do niej. – To takie… trudne. Próbować żyć w dwóch światach
jednocześnie.
– Wiem. Uwierz mi, że
wiem. – Oddała uśmiech. – Ale ty przynajmniej nigdy nie będziesz musiał
wyjaśniać, dlaczego twoje dziecko porusza się na zdjęciach.
*
– Myślę,
że zostaliśmy zaskoczeni przez Malfoya i Sami-Wiecie… Voldemorta – powiedział
Ron, garbiąc się przy stole z miną głębokiego przygnębienia. – Oni zawsze byli
bardzo pomocni w pozostawianiu śladów i w ogóle.
– Nie
można było wyczuć trucizny w motylach? – spytała po raz trzeci Ginny. – Profesor
Lupin nie wie nic więcej?
– Tylko tyle, ile
powiedziała mu Hermiona – odpowiedział cierpliwie Harry. – To mógłby być tylko ktoś
od trzeciego roku wzwyż. Albo jakiś bystry drugoroczny.
– Nie ma mowy, że się
dowiemy w prosty sposób, bo kim-by-nie-byli są za młody, żeby posiadać taką
wiedzę albo chcą, żebyśmy myśleli, że są za młodzi – zgodziła się Hermiona,
przewracając swoje notatki z eliksirów. Postanowiła napisać je staranniej,
skoro profesor Snape będzie je przeglądał, i spróbować wziąć pod uwagę
informacje dodatkowe i przypisy, które zapisała wcześniej.
– Ale to się wiąże ze
Ślizgonami, prawda? – Ron wychylił się do przodu. – Wiecie, kto jeszcze
chciałby śmierci Harry’ego?
– Zgadzam się –
stwierdził Harry, marszcząc brwi. – Malfoy może być sobie zreformowany…
przestań się wykrzywiać, Ron, muszę przyznać, że pozbycie się własnej ręki było
dość rozstrzygające, ale nie znaczy, że wszyscy inni też tacy są. Crabbe, na przykład… to jest na jego poziomie
intelektualnym.
– Prawda. – Przytaknęła
Ginny. – Crabbe nie jest bystry, ale jest zdolny do czegoś takiego.
– To nie może być
sprawka Crabbe’a – zaprzeczyła Hermiona. Wszyscy na nią spojrzeli, a ona tylko
przewróciła oczami. – No wiecie… motylki? Proszę was.
– Racja, Hermiono, to
trochę do niego nie pasuje. – Ron bezmyślnie obgryzał paznokieć. – A Pansy? Ona
lubi wszystkie dziewczyńskie rzeczy…
Dalsze domysły nastąpiły
tylko w kręgu pozostałej trójki, podczas gdy Hermiona skoncentrowała się na
dalszej pracy. W końcu zdecydowano, że Pansy, Daphne i Blaise Zabini („Zawsze
uważałem, że on trochę przypomina jakąś panienkę, co nie, Harry?”) są głównymi
podejrzanymi. Millicenta Bulstrode, to było już powszechnie przyjęte, jako
pierwsza chciałaby zniknięcia Hermiony, a w każdym razie po prostu wyrzucenia jej
przez okno.
Hermiona słuchała ich z
odrobinę zmarszczonym czołem. Automatycznie założyli, że to na pewno wina
Ślizgonów. Zazwyczaj tak było, ale teraz nad tym myślała. Chociaż Draco był
szczery, to w całej szkole zakładano z góry, że Ślizgoni maczali w tym palce.
Wiedziała z wieloletniego doświadczenia, że nie ma sensu przerywać Harry’emu i
Ronowi, kiedy byli tak nakręceni w oczernianiu przeciwnika.
Co za szczęście, że
potrafi ich zrozumieć, kiedy tylko trochę się uspokoją.
*
– Severusie?
Mogę na słówko?
Właśnie
dlatego omijał szerokim łukiem pokój nauczycielski. Ludzie domagali się rozmawiania z nim. Niektórzy, jak Pomona
i Filius, czasami byli interesujący. Inni czasami zabawni (Hooch) albo śmiertelnie
nudni (Sinistra). Ale oni wszyscy wyglądali, jakby chcieli rozmawiać cały czas.
A teraz Lupin wrócił i Severus nawet nie mógł pozostać sam przez chwilę, żeby wypić
herbatę i poczytać w spokoju „Przegląd Alchemiczny”.
– Jeśli musisz –
odpowiedział, nie zamykając magazynu ani w żaden inny sposób nie zwracając na
Lupina całej swojej uwagi. – O co chodzi?
– Chciałem ci
podziękować za pomoc Hermionie – rzekł delikatnym głosem w swoim zwykłym i
niepewnym wstępie. Mężczyzna przyszedł przeprosić i to właśnie go irytowało… tym
bardziej, gdy wiadomo, że łagodne oblicze tylko maskuje ukrytą w środku bestię.
– To bardzo miło z twojej strony, poświęcać swój wolny czas.
– Gdyby właściwie
opanowała podstawy obrony, nie musiałbym – rzucił ostro. – Albo gyby nie
spędziła ostatnich sześciu lat na niedbałej nauce i zamiłowaniu do swoich
przyjaciół-idiotów.
Lupin skrzywił się.
– Harry mówił, że
Hermiona poświęcała wiele swojego wolnego czasu na naukę obrony – odpowiedział
wciąż łagodnym głosem. – Jestem pewien, że docenia te dodatkowe lekcje.
– Zdaje się to robić. –
Severus spojrzał na niego z dezaprobatą. – Ufam, że nie robisz jej zbyt wiele ustępstw na lekcjach ze względu na
jej… stan. Może nie być taka zwinna jak wcześniej, ale nic się nie stało z jej
umysłem i różdżką w ręku.
– Pani Pomfrey
ostrzegała nas, żebyśmy jej za bardzo nie przemęczali – zaoponował Lupin.
Pewnie dziewczyna siedzi na wszystkich lekcjach i od czasu do czasu rzuci
jakieś zaklęcie albo dwa. – Ale robi wszystko poprawnie.
– To oczywiste. –
Severus spojrzał na trzymaną w rękach gazetę, po czym spojrzał na Lupina. – Czy
to wszystko?
– Hm, tak. – Ramiona
trochę mu opadły. – Dobrze, że ma twoją pomoc, biorąc pod uwagę twoją niechęć w
stosunku do jej przyjaciół i domu.
Severus prychnął, a
wilkołak w końcu odszedł. Mieszając z roztargnieniem herbatę, patrzył
bezmyślnie w gazetę. Jego pomoc dobra dla niej. Prychnął ponownie. Wilkołak nie
wydaje się myśleć o tym, co było dobre dla niego, gdyby wiedział, że Severus
tknął swoimi nieczystymi, tłustymi łapami Hermionę. Nieważne, że wina nie leży
po jego stronie. Zakon znowu przyczepiłby się do niego, gdyby się o tym dowiedzieli,
a Lupin jako pierwszy skoczyłby mu do gardła.
Uśmiechnął się, gdy
tylko to sobie wyobraził… oburzenie na wiadomość, że słodka i mała Hermiona
nosi w sobie dziecko Tego Wstrętnego Nietoperza, bezsilna furia jej przyjaciół,
kiedy zorientują się, że była jego. A ona broniłaby go, zawstydzona swoim
czynem, ponieważ miała swoją przyzwoitość, by pozwolić na to swojemu sumieniu.
Takich przyjemności jak
eksplozja, która mogłaby po tym nastąpić, nie życzyłby jej dziecku. Lepiej być osieroconym
bękartem niż wiedzieć, że jest się bękartem Severusa Snape’a. A dziecko może
nawet nie być sierotą. Nawet jeśli Draco jej nie poślubi, kobieta, która może
urodzić zdrowe dziecko, była cenna, nawet jeśli większość czarodziejów nie
myślałoby o tym w ten sposób.
To nie byłoby jedyną
atrakcją. Upnie włosy na ich następną lekcję, a on zostanie uderzony na nowo
tym, jak perfekcyjnie i doskonale to zrobiła. Mnóstwo jej klasowych kolegów
ciągle jest niepewnych, nie wyglądają na dojrzałych. Nawet z tą ciążą sprawiającą,
że jej ruchy są wolniejsze i niezdarne, Hermiona miała idealnie wymodelowaną i
perfekcyjnie proporcjonalną sylwetkę. Znalazł więcej niż jeden pretekst na to,
żeby spędzić z nią czas i podziwiać jej smukłą szyję oraz pełne gracji ruchy
rąk nad szachownicą.
I och, wyraz twarzy
Lupina, gdyby dowiedział się, że Smarkerus podziwia piękną uczennicę, byłby tak
dobry, że aż warty poświęcenia swojego wolnego czasu…!
*
Nigdy
tak naprawdę nie miała okazji spędzić tyle czasu na podziwianiu jego dłoni.
Teraz, patrząc jak przeszedł przez błędy, które zrobiła, ruszając pionami po
szachownicy, nie pomagało jej obserwowanie. Szczupłe dłonie, pokryte
niewyraźnymi bliznami pochodzącymi od warzenia eliksirów, z długimi palcami i lekko
wypukłymi kostkami. W przerwach między ruchami była tak nimi zafascynowana, że nie
uważała na to, co robi, i musiała w końcu za to zapłacić.
– Szach mat.
– Znowu? – Spojrzała na
planszę i zasłoniła oczy. – No nie, podejrzewałam, że zrobi pan ten ruch, ale
nie zauważyłam tego.
– Najwyraźniej nie. –
Zebrał rozrzucone piony – proste, pozbawione twarzy, nieruchome kawałki drewna.
Miał rację… znacznie prościej się gra, kiedy pionki nie mogły wyrazić protestu
lub patrzeć na nią z niezadowoloną miną. – W końcu udało ci się utrzymać wzrok
na szachownicy albo na przeciwniku przez całą partię. To postęp.
– Tak jest. Nie
drgnęłam ani razu. – Głównie dlatego, że jej myśli zajmowały jego dłonie, ale
jednak. – Powinniśmy zagrać jeszcze raz?
– Myślę, że dwie partie
wystarczą na dzisiaj. – Nigdy wcześniej nie wspomniał o tym poza pierwszą
lekcją, ale wciąż martwił się o jej samopoczucie. – Możesz zrobić sobie
herbaty, kiedy ja będę przeglądał twoje badania.
Właśnie wypiła
filiżankę herbaty i to było błędem. Próbowała ignorować podniesione ciśnienie w
pęcherzu moczowym, kiedy wstawała. Przez jej twarz przeszedł grymas.
– Ee…proszę pana,
przepraszam na chwilkę.
– Co się… och. – Spojrzał
na nią nieswojo. – Oczywiście.
Do tej pory udało jej
się uniknąć tej konieczności. Teraz mocno się zarumieniła.
– Czy tutaj… ee… jest gdzieś
bliżej niż na pierwszym piętrze? – Stopnie były niewygodne, nawet kiedy jej
pęcherz był pusty.
– Nie. – Przyglądał się
jej aż do drzwi, aż westchnął ze zniecierpliwieniem. – Jeśli będziesz poruszała
się tak szybko, jak teraz, to nie dotrzesz tam przed porą snu.
– Nic nie poradę –
odpowiedziała, zaciskając zęby. Teraz naprawdę musiała odejść. – Idę najszybciej,
jak mogę.
– W wyższych celach –
wymamrotał i podszedł do niej. – Tędy. – Poprowadził ją w dół monotonnego
korytarza i zatrzymał naprzeciwko wspornika wyglądającego jakby ściana lochów
została oświetlona przez drewniane pochodnie. – Snape.
Obok
wspornika pojawiły się drzwi. Otworzyły się. Hermiona spojrzała na niego. Czy
przyprowadził ją tam, gdzie ona myśli, że ją przyprowadził?
– Nie
mamy całej nocy, panno Granger – powiedział lodowatym głosem i przepuścił ją
przodem. Byli właśnie tam, gdzie się domyślała – zaprowadził ją do swoich
prywatnych kwater. Stanęła w małym pokoiku, który był prawdopodobnie średniej
wielkości, gdyby nie rzędy półek na książki. Na jednej ze ścian znajdował się
kominek, naprzeciwko niego biurko, a drugie drzwi obok niego. Przeprowadził ją
przez pomieszczenie, aż znalazła się w jego sypialni.
Dobry Boże. Jego
sypialnia. W Hogwarcie nie było dziewczyny, która sobie jej nie wyobrażała.
To
był trochę rozczarowujący widok… normalne, hogwarckie łóżko z kolumienkami i
zielono-niebieskimi zasłonami, kilka wysłużonych dywaników oraz zwykłe meble do
sypialni. Żadnych luster, a jedyną dekoracją był mały krajobraz wiszący na
ścianie.
– Już się napatrzyłaś?
– Brzmiał na bardzo poirytowanego i wyglądał na zażenowanego. Hermiona wyjąkała
coś niewyraźnie, kiedy wskazał jej trzecie, mniejsze drzwi. – Tam. Tylko się
pospiesz.
– Postaram się. –
Przecięła sypialnię i znalazła się w błogiej oazie łazienki. Która była mała,
tak przy okazji. Udało się sprawić wrażenie trochę zabałaganionej, ale była
całkowicie czysta. I miała toaletę, a to było teraz najważniejsze.
Podczas mycia rąk rozejrzała
się wokół. Znajdowała się w bardzo męskiej łazience… jedna podstarzała szczotka
do włosów, kilka nieoznaczonych butelek i to wszystko. Nie miała na tyle
odwagi, by dotknąć jego ręcznika, by osuszyć ręce, więc wytarła je o szaty.
Wychodząc z łazienki, posłała mu mały uśmiech.
– Dziękuję.
– W tych okolicznościach…
– Oddalił się, nie patrząc na jej brzuch. – Do toalety na pierwszym piętrze
jest trochę daleko.
– Zgadzam się – odparła
żarliwie. Nie często musiała przebyć tak długą drogę z zaciśniętymi kolanami. –
Jestem panu ogromnie wdzięczna.
W odpowiedzi tylko
przytaknął. Hermiona bawiła się skrajem szaty. To było… dziwne, stać tutaj, w
jego sypialni, zastanawiając się, co powiedzieć. Odczuła ulgę, usłyszawszy
miaukniecie. Akilah rozciągnęła się na czymś, co niewątpliwie było poduszką
Snape’a i podeszła na skraj łóżka, domagając się uwagi.
– Witaj, piękna – powiedziała Hermiona, drapiąc
ją za uszami. Kugucharzyca zamruczała i poklepała miękką łapą brzuch
dziewczyny. Krzywuś miał tendencję do ignorowania coraz bardziej oczywistego
dziecka, ale Akilah wyglądała na zafascynowaną. – Przykro mi, maluszek nie odkopie…
teraz śpi. – Akilah potrąciła nosem jej brzuch, wyraźnie licząc na odpowiedź,
kiedy Hermiona ponownie zaczęła drapać ją za uszami.
– Skąd wiesz, że
dziecko śpi? – Podniosła głowę i zobaczyła Snape’a robiącego identyczną minę
jak Krzywołap w obecności ryb – z jego twarzy bił najczystszy zachwyt.
– Cóż, nie wiem tego
naprawdę. – Poklepała się delikatnie po brzuchu drugą ręką. – Ale nie czuję go
w ogóle i zakładam, że on lub ona sobie śpi.
– Rozumiem. – Moment
minął i Severus odwrócił wzrok. – Co do twoich badań: skrupulatne, ale
pozbawione wyobraźni. Czekamy, panno Granger.
*
Rito,
mam
dla ciebie historię. Obiecuję, że będziesz szczęśliwsza niż na Turnieju
Trójmagicznym. Proszę, skontaktuj się ze mną jak najszybciej.
Z
poważaniem, etc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz