sobota, 2 czerwca 2012

Rozdział 14: Ofiara

Hermiona zwinęła pracę z numerologii i spojrzała na zegarek. Zostało jej pół godziny do zjawienia się w biurze profesora Snape'a.
Jej nowy pokój był bardzo ładny. Mniejszy niż wspólne dormitorium, ale tutaj nie musiała dzielić się półkami na książki, biurkiem do odrabiania lekcji i wanną z drążkiem, którego mogła się przytrzymywać, by wyjść. Zdaje się, że to jeden z pokoi zarezerwowanych dla egzaminatorów sumów i owutemów. Skrzaty postarały się nawet o kołyskę, którą ustawiły w kącie. Wyglądała na tak starą, że nie zdziwiłaby się, gdyby pochodziła jeszcze z czasów Założycieli. Była dębowa i zapewne strasznie ciężka i Hermiona nawet nie próbowała jej przesunąć.
Poklepała ją niezdarnie ręką tocząc się w stronę łazienki. Jeśli dotrze tam przed wyjściem, wszystko powinno być w jak najlepszym porządku. Bez względu na to, czego profesor Snape chce ją uczyć, nie ma zamiaru prosić go o przerwę na toaletę.
Gdy potrzeba została zaspokojona, przejrzała się w lustrze. W szkolnych szatach nikt dobrze nie wyglądał, a już szczególnie w ciąży. Makijażowi powiedziała stanowcze „nie”. Nie potrzebowała go i jedynie raz czy dwa na specjalną okazję była pomalowana. Jeśli już spróbowała, była przekonana, że robi to źle. Jednak teraz chciała zrobić coś, by pokazać mu, że jest dorosła. Chciała pokazać się jako odpowiedzialna matka, a nie sentymentalna idiotka.
Z ubraniami i twarzą nic nie mogła zrobić. Pozostawały, więc tylko włosy. Na co dzień po prostu je ignorowała i wiązała w coś przypominającego luźny, dziecinny kucyk. Marszcząc brwi, sięgnęła po szczotkę.
Dwadzieścia osiem minut później zapukała do ciężkich drzwi gabinetu profesora Snape'a.
Otworzyły się prawie natychmiast i spojrzała na niego. Skrzywił się i odwrócił do niej plecami.
- Wejdź i zamknij za sobą.
Wykonała polecenie, przyglądając mu się ukradkiem. Wyglądał... niespokojnie.
- Przepraszam za spóźnienie, profesorze. Nie chodzę już tak szybko, jak kiedyś.
- Jesteś punktualnie. Usiądź – nakazał gestem.
Rozejrzała się po gabinecie. Na środku czystej podłogi stały dwa krzesła przy stoliku z planszą do gry w szachy.
Pozwolił wybrać jej, czy chce grac białymi, czy czarnymi. Zdecydowała się na czarne - gdy on zacznie, będzie miała już jakąś wskazówkę, co robić dalej. Ostrożnie zasiadła na krześle i spojrzała na niego podenerwowana.
- Naprawdę nie jestem w tym dobra.
- Nie możesz zrobić czegoś prostszego, gdy spróbujesz się nauczyć - szydził z niej, siadając naprzeciwko. Niech go cholera weźmie, bo zrobił to z taką gracją i wdziękiem - a nie jak jakiś hipopotam na dwóch łapach.
- Próbowałam się nauczyć. Próbuję odkąd zobaczyłam tamtą szachownicę. Chciałam zapamiętać strategię z książek, a Ron i Ginny też nie zostawili mnie na lodzie... - Przygryzła usta, przyglądając się planszy, na której pionki poruszały się ociężale i nie były w najlepszym stanie. - Chciałabym tylko wreszcie wygrać w tych koszmarach.
- Rozumiem. - Brzmiał mniej złośliwie. Można by rzec, że milej niż zwykle. - W koszmarach masz trudności, bo grasz przeciwko własnemu umysłowi i dlatego nie możesz go pokonać. Zapewniam cię, że nikt nie wygra w szachy, grając ze samym sobą bez oszukiwania na korzyść którejś ze stron.
Przytaknęła, przełykając gulę w gardle.
- Wiem. Wiec jaki tego sens?
- Na razie będziesz ćwiczyła, aż mnie pokonasz. - Kiwnęła głową, ponownie przygryzając usta. Gdy odezwał się ponownie, wrócił stary suchy ton nauczyciela. - Tą partią zobaczymy, na co cię stać. Szachy są grą, w którą można grać, odtwarzając odpowiednie sztuczki i zagrywki z pamięci, dostosowując je do sytuacji. Twój brak kreatywności nie powinien ograniczać zdolności do gry. Zatem jest coś innego, co cię powstrzymuje. Zagraj, jakbyś grała normalnie, a ja będę obserwował.
- Dobrze - zgodziła się, lekko się odprężając. Ocena jej kompetencji. To może być trudne, ale przynajmniej on nie spodziewa się po niej więcej niż ją stać.
Spojrzał na nią zaciekawiony, po czym wolno kiwnął głową.
- Świetnie. W takim razie zaczynajmy.
Minęły zaledwie trzy minuty, zanim postawił ją w macie. Nawet nie wiedziała, jak do tego doszło. W kolejnej partii wyglądał, jakby celowo się powstrzymywał. Ruszał się wolno i cierpliwie czekał, aż ona wykona swój ruch. Przegrała (jakby to było zdziwieniem), ale udało jej się zbić trzy pionki. Była pewna, że specjalnie na to pozwolił.
- Widzę pewne trudności. Nie grasz, aby wygrać. Grasz, żeby nie stracić pionków. Wahasz się nawet przy zbijaniu moich pionków. Twoje koszmary sprawiły, że nadajesz szachom ludzkie cechy i nie chcesz robić niepotrzebnych ofiar.
- Nienawidzę patrzeć na cierpienie - wyznała, przyglądając się czarnym pionkom wracającym na swoje miejsca. - Wiem, że to tylko figurki szachowe, ale...
- Ale stawiając się na ich miejscu, współczujesz im. Sentymentalne i głupie, ale zrozumiałe. - Podniosła wzrok i zobaczyła, że przygląda jej się w zamyśleniu. - Następnym razem użyjemy mugolskich szachów. Może będzie łatwiej.
- Następnym razem?
- Jedna lekcja nie zdoła poprawić twoich taktycznych błędów. - Oparł się o krzesło. - Grasz w szachy jakbyś walczyła, panno Granger. Twoje odruchy są właściwe, ale pozwalasz sercu nad nimi zapanować. Chronisz swoje piony, nawet, jeśli przynosi to więcej szkody niż pożytku. Tak jak podpowiadasz Longbottomowi, mimo zagrożenia utraty punktów.
- Lepsze kilka straconych punktów niż wybuch kociołka - powiedziała Hermiona, uważając, by jej głos nie był wyzywający. - Neville robi błędy, kiedy jest podenerwowany. Przyglądam się jemu dla bezpieczeństwa wszystkich.
- I uważasz, że ja jestem tam tylko jako ozdoba? - Uniósł brew, odpowiadając bez urazy.
- Oczywiście, że nie, ale nas była dwudziestka. Nie może pan przyglądać się Neville'owi przez cały czas, bo musi pan pilnować też innych. - Wzruszyła ramionami, chwytając gońca. Ten pogroził jej małą pięścią i się wyprostował. - Więc miałam go, Rona i Harry'ego na oku, tak jak Draco miał Crabbe'a i Goyle'a. Mówił pan na naszej pierwszej lekcji, że nie możemy pozwolić kolegom obok robić błędów w warzeniu.
Mrugnął wyraźnie zaskoczony.
- Nie mówiłem niczego takiego.
- Ależ owszem, zrobił to pan. Odjął pan punkt Harry'emu, ponieważ pozwolił Neville'owi dodać pióra za wcześnie. Powiedział pan to dlatego, bo chciał dobrze się zaprezentować, co było nieco niesprawiedliwe, bo Harry nigdy wcześniej nie widział eliksiru na oczy, nie mówiąc już o robieniu go, a nie sądzę, że zdawał sobie sprawę z tego, że coś może się nie udać. Jednak, jeśli możemy stracić punkty za nieudzielenie komuś pomocy, to logiczne, że trzeba to robić.
- A to, że powstrzymywałem się z odjęciem ci punktów za to, co robiłaś, nie uświadamia ci, że twoje założenia są błędne? - spytał, trochę mniej uszczypliwie niż zwykle.
- Nie bardzo. Nigdy nie odebrał pan punktów innym, tylko mnie. Raczej założyłam, że to była cześć planu, który miał powstrzymać mnie od bycia nieznośną Wiem-To-Wszystko. - Starała się utrzymać swobodny ton, nie chcąc, by zobaczył, jak bardzo ją to raniło. Chciała, by pozostał w jej głowie jako zły nauczyciel, który kategorycznie odmawiał jej choćby słów: "dobra robota".
- Wybrałaś sobie bardzo dobry cel, w którym demonstrujesz konieczność nieprzychylności do nastawienia antygryfońskiego - powiedział jasno, gdy patrzyła na niego zdziwiona. - Nie zawsze kierowałem się... osobistą krytyką. Byliście po prostu najbardziej hałasującymi Gryfonami w klasie.
Hermiona zarumieniła się, próbując nie wyglądać na zbyt zadowoloną.
- Naprawdę?
- Nie popełnij błędu, panno Granger, moje uprzedzenie do twojego domu może być nieco przesadzone, ale na pewno nieudawane. Co do zasad, Gryfoni są aroganccy, leniwi i zadufani w sobie. Tyranizują Ślizgonów i kompletnie lekceważą Puchonów i Krukonów - którzy, gdyby chcieli współpracować, mogliby z chirurgiczną dbałością o szczegóły, dbając, by nie pozostały żadne obciążające ich ślady, osunąć sobie z drogi i Ślizgonów, i Gryfonów. Zgadza się, że nie jesteś leniwa i zadufana w sobie, lecz zawsze arogancka. Dumna ze swojej inteligencji i talentu, wolisz zdać się na wyjątkową pamięć do podręcznikowych definicji niż samodzielnie pomyśleć.
Hermiona spuściła głowę. Krytyka boli, ale ukryte komplementy przeważały nad nią. Duma z intelektu i talentu, wyjątkowa pamięć, ale nie zadufanie w sobie ani lenistwo. Zauważył jak ciężko pracowała.
- Starałam się robić jak najlepiej. Ee... Pamiętam dość dużo z tego, co napisał pan w swoim podręczniku do eliksirów, robiłam dużo notatek. Próbowałam prześledzić pańskie wnioski na podstawie tekstów źródłowych - wyłączając pańskie poprawki, by dojść do tego, czemu zmienił pan przepisy. To fascynujące, choć pani Pince jest naprawdę coraz bardziej zdenerwowana za te spustoszenie w dziale eliksirów.
- Istotnie. - Zdziwienie wyrażały jedynie ściągnięte brwi, lecz wyraźnie był zainteresowany. - Odwrócenie inżynierii nie jest kreatywnością, panno Granger, to dopiero początek. Masz już jakieś podejrzenia, dlaczego zrobiłem to, co zrobiłem?
- Nie jestem pewna. To trochę żenujące, że nie myślałam o tym jak wcześniej. Wiedziałam lepiej. To, że mam dobrą pamięć i powinnam pamiętać, że uczyliśmy się o ślazie na trzecim roku i zorientować się, że nie jest możliwe połączenie go z sześcioma jajami Popiełka, by zapobiec wybuchowi, dla przykładu. Ale byłam tak przyzwyczajona do robienia tego, co mówiły książki...
- To, panno Granger, jest doskonałym przykładem, dlaczego tak mało uczniów radzi sobie z eliksirami na poziomie owutemów. - Teraz wyglądał na prawie zadowolonego i lekko skinął. - Mimo że mają techniczne zdolności do warzenia mikstur, większość z nich po prostu nie zachowuje starej tradycji i wpada w zastawione pułapki w tekście. Prawdziwa umiejętność robienia eliksirów zachowuje nie tylko wspaniałą pamięć, lecz również wyciąganie wniosków. Krótko mówiąc, gdy po raz pierwszy zapomnisz, że ropa czyrakobulwy może eksplodować, kiedy zmieszamy ją z jakimś cytrusem, będzie to twój ostatni raz.
Hermiona przytaknęła. To miało sens. Jedyną umiejętnością, jakiej wtedy potrzeba, jest ślepe podążanie za zapisanymi instrukcjami. Ale do eksperymentów, albo nawet przystosowanie się do istniejącego już eliksiru, potrzebna była kompletna wiedza encyklopedyczna o wszystkich składnikach, a także pamiętanie o reakcjach, które mogą wystąpić po połączeniu ich z innymi, jak łączyć w grupy, co nie może być dodane bez trzeciej, łagodzącej ingrediencji, co sprawia, że eliksir na powrót staje się niebezpieczny...
- Kiedy w ten sposób o tym pomyślę, wydaje się to być oczywiste - wyznała ze smutną miną. - Czuję się strasznie głupio, że nie zauważyłam tego wcześniej.
- Dobrze. Straszna głupota jest dość dobrym określeniem. - Nie powiedział tego jak zwykle. - Mimo to zdaję sobie sprawę, mówiąc, że głupota jest nadal u większości uczniów nawet na poziomie owutemów - urwał i spojrzał na nią z troską. - Samo pisanie pracy, w najlepszym wypadku niewielkiej części materiału eliksirów, nie wystarczy. Angażujesz się w badania podczas czasu wolnego i to może być przydatne. Następnym razem możesz przynieść ze sobą swoje notatki. Sprawdzę je i zobaczę, czy są tam jakieś przydatne informacje, które można zamienić w dodatkowy esej.
Hermiona popatrzyła na niego. Spodziewała się raczej jakiejś reprymendy, a nie oferowania pomocy.
- Naprawdę? Nie miałby pan nic przeciwko?
- Gdyby tak było, niczego był nie proponował. - Spojrzał na nią wzrokiem Jaka-Z-Ciebie-Idiotka. - To wszystko na dzisiaj, panno Granger. Oczekuję cię tutaj o siódmej w sobotę z twoimi badaniami. - Spojrzał podejrzliwie na jej brzuch. Zdenerwowane spojrzenia starszych nauczycieli i nastoletnich chłopców były podobne. - Póki co możesz powrócić do swojego pokoju. Rozumiem, że potrzebujesz... ee... dużo odpoczywać.
Niespokojne podejrzenie było skryte pod maską kompletnej obojętności lub wrogości, a Hermiona nie pomogła, niezdarnie stając na nogach.
- Łatwo się męczę - odpowiedziała, kładąc rękę na plecach. Ała. - Jeszcze nie jest tak źle, ale... dziękuję za to. Ma pan rację... to jest moją słabością, nad którą muszę popracować.
Parsknął i spojrzał na nią nieczytelnym wyrazem twarzy, gdy wyprostowała się i wygładziła szatę na brzuchu.
- Spędziłem ostatnie sześć i pół roku próbując przekonać cię, że nie wiesz wszystkiego i że potrzebujesz nauczyć się myślenia o sobie. Na pewno nie zamierzam się teraz poddać, kiedy sukces jest wreszcie na wyciągnięcie ręki.
Uśmiechnęła się do niego.
- Doceniam ten trud włożony przez lata. Dziękuję i dobranoc.
***
Severus miał większe trudności niż zwykle przy ocenianiu bezmyślnych prac pierwszorocznych. To było trudniejsze nawet bez rzeczy zaprzątających mu myśli.
Jak włosy Hermiony Granger. Nigdy nie widział w nich nic więcej poza nienaruszonym i nieokiełznanym bałaganem. Miała je inaczej uczesane na Balu Bożonarodzeniowym? Nie mógł sobie przypomnieć, ale na pewno by pamiętał, gdyby zobaczył zwykłą szopę. Znacznie atrakcyjniej wyglądała w upiętym na czubku głowy kucyku. I to było, jak zauważył, jedną z najbardziej uderzających całkowicie zmian w jej wyglądzie.
Uroda dziewczyny w żadnym wypadku nie wystarczała, aby spełnić standardy czystokrwistych – jasnobrązowe włosy i rumiana cera po prostu nie nadawały jej pożądanego dramatyzmu, mimo że jej duże brązowe oczy przykuwały uwagę. Miała inne zalety, lecz nie rekompensowały one braków. Szaty miały tendencję do ukrywania kształtu ciała i mnóstwo czystokrwistych albo osób jego pokroju, które spędzały swoje dorosłe życie pośród dzieci innych czarodziejów, rozwinęło w sobie znacznie bardziej wyrafinowane znaczenie określania osobistego piękna niż rozmiar i wielkość piersi oraz pośladków. Zresztą każdy z podstawową wiedzą o zaklęciach mógł posiadać obfity biust i wystający tyłek. Ładne dłonie, delikatne stopy, para rozczulających oczu albo piękna szyja – to były cechy, które przyciągały wzrok w szatach, pokazując, że dziewczyna ma w sobie coś.
A Hermiona Granger miała prawdopodobnie najwspanialszą szyję, jaką widział. Smukła i doskonała, otoczona przez cienkie nitki falujących włosów pieszczących jej nieskazitelnie bladą skórę… Kiedy weszła do jego biura i usiadła, przez wstydliwy moment był w nią wpatrzony jak w obrazek. Czy ta dziewczyna miała jakiekolwiek pojęcie, że ukrywając przed wszystkimi te okropne włosy, mogłaby sprawić, że chłopcy walczyliby o miejsce naprzeciwko niej?
Jej ręce były jeszcze piękniejsze niż szyja. Trochę pulchne, możliwe że przez ciążę, ale tylko odrobinę. Palce miała ciągle szczupłe i pajęczo długie, a nie przysadziste i krótkie. Delikatne, zaróżowione i gładkie po wewnętrznej stronie dłonie. Musiał odwrócić wzrok, zanim spojrzał na nadgarstki, ale niezupełnie mu się to udało. Zdołał uchwycić je kątem oka. A wyglądały bardzo atrakcyjnie.
Zmarszczył brwi, chwytając ostatni esej ze stosu do oddania, mając w zamiarze nagryzmolić szczególnie nieprzyjemny komentarz u dołu, uświadamiając uczniowi, że jego mózg składa się wyłącznie z tłuszczu i powietrza. Docenianie Hermiony jako rosnącej kobiety było złe. Docenianie jej jako bardzo atrakcyjnej rosnącej kobiety było jeszcze gorsze. Szczególnie teraz, kiedy zaczynała myśleć o sobie. Wiedza, że dalej będzie badała jego wczesne notatki, zaczynając w końcu rozumieć prawdziwą złożoność sztuki warzenia eliksirów, sprawia tylko, że staje się jeszcze bardziej atrakcyjna.
Akilah wspięła się mu na kolana. Wyciągnął dłoń, by pogłaskać ją z roztargnieniem.
– Następnym razem może przedstawię cię pannie Granger – powiedział, spoglądając w dół. Okrążała jego kolana, wpatrując się w uda. – Chciałbym się dowiedzieć, co o niej sądzisz.
Akilah tylko miauknęła. Przestała krążyć i powzięła za misję siłowanie się z nim.
– Ałł!
Odsunął ramię z dala od jej ostrych pazurów i jeszcze ostrzejszych zębów, krzywiąc się z bólu. Uważała, żeby nie zranić go do krwi, ale i tak okropnie bolało.
– Jeśli zrobisz to jeszcze raz, zapomnij o mleku przed snem.
Kugucharzyca przeniosła na niego wzrok, mówiący: „nie odważyłbyś się” tak wyraźnie, jakby to powiedziała, i ułożyła się do snu na jego kolanach. Właśnie był gotów odejść od biurka. Kruguchary czasami zdumiewająco przypominały koty.
***
Kiedy Hermiona otworzyła jej własne, z nikim nie dzielone drzwi, spostrzegła skrzatkę męczącą się z poduszkami.
– Dzień dobry, panienko Granger! – pisnęła skrzatka, uśmiechając się do niej promiennie. – Jestem Dilly. Pani dyrektor wysłała mnie do sprawdzenia, czy z panienką wszystko w porządku. – Nagle zmarszczyła czoło. – Pani dyrektor obiecała, że nie będzie już panienka zostawiała wokół siebie czapeczek.
– Eee… nie. Żadnych czapeczek. – Hermiona poróżowiała. – Przepraszam za nie.
– Panienka jest bardzo młoda – powiedziała Dilly trochę udobruchana przeprosinami. – Panienka pyta Dilly o wszystko, czego potrzebuje, wszystko o wszystkim – jeśli Dilly tu nie będzie, niech tylko powie i już Dilly się pojawi. Panienka niech lepiej nie biega po zamku z jej kondycją.
– Dziękuję ci, Dilly. Spróbuję ograniczyć to… ee… bieganie do minimum. – Usiadła na krześle i rozejrzała się. Herbata stała na tacy na małym stoliczku, a z łazienki wydobywała się przyjemna para. – Dziękuję ci , Dilly… przygotowałaś kąpiel?
– Tak, panienko. Dilly rozumie, że gorąca kąpiel pomaga plecom panienki. – Skrzatka wyglądała na zadowoloną z siebie. – Panienka musi wziąć gorącą kąpiel i wypić trochę herbaty, a potem do łóżka. Panienka musi dużo wypoczywać.
Hermiona spojrzała na nią. To był zdecydowanie najbardziej rozkazujący ton, jakim zwrócił się do niej skrzat.
– Może krótka kąpiel, ale naprawdę nie chcę herbaty.
Dilly się skrzywiła. Jak na kogoś mierzącego zaledwie dwie stopy, z nosem jak kapelusz grzyba i okrągłymi niebieskimi oczami, tak wielkimi jak spodki, była doskonałą kopią pani Weasley.
Panienka musi myśleć o dziecku.
Tak, pewnie, że panienka musi. – Hermiona nie pomagała, nabijając się ze stanowczości skrzatki. – Pójdę się wykąpać.
Woda o lekkim zapachu róż i drzewa sandałowego sprawiła, że Hermiona nie chciała z niej wyjść, aż wyczuwalnie nie ostygła. Dilly nie było, kiedy wyjrzała z łazienki. Jednak gdy tylko poszła po herbatę i ciastko, poczuła na sobie uważny wzrok skrzatki. Dilly wyraźnie bardzo zależało, by ciągle mieć ją na oku, a Hermiona nie chciała, żeby mała skrzatka czuła się niedoceniona.
Miała zamiar wziąć drugie ciastko, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
Kto tam?
Przed zamachem na Harry’ego również nie była tak nieostrożna, by wpuszczać każdego, nie wiedząc, kim jest.
Tu Ginny. Mogę wejść i zobaczyć twoje nowe dormitorium?
Jasne, wchodź! – Hermionie nie przeszkadzało wstać, zamiast, siedząc, nakazać Ginny, by weszła i rozejrzała się po pokoju. – Chcesz herbaty? Mam ciasteczka.
Ginny rozejrzała się po pokoju i zwróciła w stronę ładnego, małego stoliczka i dwóch wygodnych krzeseł, które pojawiły się, gdy Hermiona była na lekcji szachów.
Wow. Gdybym wiedziała, że dzięki wpadce dostanę własny pokój z kominkiem, łazienkę i skrzata, włożyłabym nieco więcej wysiłku, żeby być z Harry’m sam na sam podczas świętowania zwycięstwa – powiedziała, kręcąc głową i uśmiechając się do Hermiony z udawaną zawiścią. – Mama oczywiście to przewidziała.
Jasne. Jeśli Harry nie okazałby się wstydliwszą kobietą niż ty, dopiero wtedy byłaby przerażona. – Hermiona zaśmiała się. – A to, że będzie, jest bardzo możliwe, ale nie polecam ci tego. Harry jest bardzo słodki, ale…
Ale jest dojrzalszy niż Ron, który zatrzymał się w rozwoju jakoś na dwunastym roku życia. – Parsknęła. – Nikt mnie nie popędza ani nic. Masz bardzo ładny pokój.
Wiem. Najlepsze, że wolny od Lavender – oznajmiła, sięgając po ciastko. – Gdybym jeszcze raz usłyszała szepty na temat mojego luźnego podejścia i nieistniejących możliwości małżeństwa…
Ciągle to robi? – Ginny potrząsnęła głową. – Idiotka. Nie wierzę, że ktoś chciałby trzymać urazę o Rona.
Zrobił to, żeby wywołać u mnie zazdrość i rzucić ją, po pewnym czasie.  Nie winię jej za bycie złą. – Hermiona łyknęła herbaty i westchnęła. – Tylko chciałabym, żeby zostawiła go w spokoju. To nie leży tylko w moim interesie.
Nie. – Ginny pochyliła się i poklepała ją po ramieniu. – Szczerze mówiąc, to byłam szczęśliwa, kiedy się rozstaliście. On na ciebie nie zasługuje. Pan Wielki Piegowaty Głupek.
Zachichotała. Ginny nie gdera na większość swoich braci, jeszcze Charlie jest wyjątkiem, bo przez jego pozwolenie Bill skończył strasznie, poślubiając Fleur
On nie jest taki zły, my tylko nie zgadzamy się. We wszystkim.
Ginny przytaknęła.
Zawsze zastanawiałam się, jak dokładnie zerwaliście? – spytała, biorąc ciasteczko. – Wiem, że to musiałabyś być ty – Ron by się nie odważył. Nigdy nie chce o tym gadać.
Hermiona nagle się uśmiechnęła.
W rzeczywistości rozstaliśmy się w bardzo cywilizowany, ale dziwny, sposób. Było po balu zwycięskim, przed południem, kiedy ludzie zaczęli się budzić. Znalazłam go w kuchni Dworku Malfoyów ściskającego filiżankę herbaty. Płakał. I… cóż, wiedziałam o Cyntii, no i chciałam go rzucić, ale wtedy o tym jeszcze nie wiedziałam. No i powiedziałam: „cześć”, on też powiedział „cześć”, wtedy zaczęłam, że myślałam o nas i chyba lepiej będzie nam oddzielnie, jako przyjaciele, odpowiedział, że się z tym zgadza… tak było, mniej więcej.
Ginny spojrzała na nią.
Tylko tak?
Tylko tak. Oboje mieliśmy okropnego kaca i nie wszystko, co robiliśmy, miało choć trochę sensu, który by pomógł, ale… no. Zakończyliśmy tylko formalnie to, czego nie było już od dawna. – Hermiona uśmiechnęła się smutno. – Dałam mu eliksir na kaca, on dał mi filiżankę herbaty. Byliśmy z powrotem starymi przyjaciółmi.
Wow. – Ginny zamyśliła się, pogryzając ciastko. – Myślałam, że wasze zerwanie zawierało jakąś walkę i takie tam.
Było i to, tylko że noc wcześniej. Mamy tego sporo na przestrzeni lat. – Siorbnęła. Smakowało trochę dziwnie i podejrzewała, że dostała jakieś ziółka. Nigdy nie lubiła herbat ziołowych. Smaczne angielskie śniadanie w zupełności jej wystarczało. – Naprawdę nie czułam, że potrzebne to i tym razem.
Myślę, że wiem czemu. – Ginny wzruszyła ramionami. – Nie, żebym kiedyś wiedziała, co w nim widziałaś.
Jesteś jego siostrą, nie powinnaś wiedzieć. – Hermiona uśmiechnęła się do niej raczej czule. – Odczuwam to samo do Harry’ego, serio… Bardzo go lubię, ale naprawdę nie widzę w nim niczego jako tak pociągającego.
To mi się akurat podoba. – Ginny wzięła kolejne ciastko, widocznie jej posmakowały. – Wiesz, że krążą plotki, jako że to Harry jest ojcem dziecka?
Sądzę, że podejrzewają każdego chłopaka, którego znam, nawet Colina Creeveya – rzekła cierpko. – Ale to nie jest Colin.
Jasne, że nie. Która dziewczyna przy zdrowych zmysłach rozebrałaby się przed Colinem? Robiłby zdjęcia tak szybko, jakby tylko zdołał patrzeć.
Hermiona prawie zakrztusiła się herbatą. Ginny definitywnie odziedziczyła humor po pani Weasley.
To też. Zresztą, on jest za bardzo… entuzjastyczny. Jestem pewna, że to wystarczająco odpychające.
Och, pewnie . Ostatnio Dennis rozmawia ciszej. Colin przeciwnie, reaguje na wszystko, drąc się na całe gardło. – Ginny potrząsnęła głową, lekko się uśmiechając. – Jednak Colina widzę tylko w namiętnym i wyłącznym połączeniu z jego aparatem.
Aparatami. Jest ich więcej. Zazwyczaj ma ich wokół siebie cały harem.
Och, Hermiono, to okropne! – Ginny śmiejąc się, zrobiła zdegustowaną minę jak Hermiona. – Przynajmniej wiem, że to nie może być Harry, ale jeśli to byłoby możliwe utrzymać go dzięki temu z dala od tego tłumu na więcej niż trzydzieści sekund, zrobiłabym to. Mówiłabym to ludziom za każdym razem, kiedy zaczynaliby ten temat. Zamknęłoby to ich dość szybko.
Dobra. Teraz możesz zająć się wymyślaniem alibi dla profesora Lupina, wszystkich swoich braci, wykluczając Percy’ego, Szalonookiego…
O, fuu! Tylko nie Szalonooki!
Wolałabym uwieść Knarla, ale słyszałam też takie cudo. Nawet o Kingsleyu Shacklebolcie.
Jego chłopak byłby cholernie zaskoczony, słysząc coś takiego.
Więc wolałabym Kingsleya. No i jest jeszcze Justin Finch-Fletchley, Neville Longbottom, Terry Boot…
Wszystko, co chodzi w spodniach. Dalej?
Poza twoim tatą, tak. I jeszcze jacyś żonaci – ci nie chcieliby wiązać się ze mną, nawet jeśli bym to zaoferowała.
Ginny wzdrygnęła się.
Więc dowiedziałaś się o istnieniu zakładów, co jeszcze?
Neville mi powiedział. Był wprost oburzony. To miłe. – Hermiona powzięła trochę satysfakcji z wiedzy, że w siedemdziesięciu dwóch zgadnięciach, nikt nie trafił.
Żaden z nich nie jest prawdziwy, co nie? – spytała, uśmiechnąwszy się, gdy Hermiona spojrzała na nią zaskoczona. – Znam tę minę, Hermiono Granger! To jest twoje „znam odpowiedź, a ty nie, ha, ha, ha!”. Oczywiście jeśli żaden z nich nie jest ojcem, lista potencjalnych ojców zwęża się…
Ginny!
Dziewczyna nie była głupia. Mogła to rozpracować. Do tego ona, jak reszta Weasleyów, nie potrafiła trzymać buzi na kłódkę, kiedy działała pod wpływem emocji.
Nie martw się, ciągle nie udało mi się dojść do tego, kto nim jest. Problem stanowi to, że każdy gada, co mu ślina na język przyniesie, i teraz nikt naprawdę nie wie, kto, gdzie i jak długo. O ile mi wiadomo, to miałaś randkę z profesorem Flitwickiem, Seamusem Finneganem i Jadowitą Tentakulą na środku sali balowej.
Ginny, to obrzydliwe. – Ale, na całe szczęście, nikt nie był choć trochę bliżej prawdy. – Przestań, bo będę miała koszmary. A te miałam zeszłej nocy, dzięki.
Naprawdę? Z kim? Profesorem Snape’em?
Nim i domowym skrzatem, który mnie niańczy. A przez „niańczy” rozumiem obchodzenie się ze mną tak, jak robi to twoja mama. – Hermiona uśmiechnęła się . – Kazała mi wziąć gorącą kąpiel, wypić herbatę i iść spać. W grzeczny i usłużny sposób, ale w porządku.
Dziwne. – Pokręciła głową, zabierając jeszcze kilka ciastek, kierując się do drzwi. – Niemal zapomniałam zapytać. Czego chciał Snape?
Hermiona się wzdrygnęła.
Uczy mnie gry w szachy.
Że co? Szachy? Serio?
Pracujemy nad poprawą mojej taktyki i tak dalej.
Ginny nie wierzyła.
Prędzej czy później się podda. Biedaczek. Przez te wszystkie lata ciągłego stresu…
Faktycznie. Myślę, że to będzie bardzo pomocne. – Hermiona zdała sobie sprawę z tego, że była trochę sentymentalna i pochopnie zakończyła swoje badania. – Pozwala mi zrobić jakieś dodatkowe prace, żeby podnieść ocenę z eliksirów.
No jasne. – Ginny się wyszczerzyła. – Cóż, nie będę marzyć o jakimś romansie z twoją jedyną i prawdziwą miłością, Hermiono. Gdyby można było posiadać potomstwo z pracą domową, na pewno postawiłabym na nią sykla w tych zakładach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz