Hermiona zwinęła
pracę z numerologii i spojrzała na zegarek. Zostało jej pół
godziny do zjawienia się w biurze profesora Snape'a.
Jej nowy pokój
był bardzo ładny. Mniejszy niż wspólne dormitorium, ale tutaj nie
musiała dzielić się półkami na książki, biurkiem do odrabiania
lekcji i wanną z drążkiem, którego mogła się przytrzymywać, by
wyjść. Zdaje się, że to jeden z pokoi zarezerwowanych dla
egzaminatorów sumów i owutemów. Skrzaty postarały się nawet o
kołyskę, którą ustawiły w kącie. Wyglądała na tak starą, że
nie zdziwiłaby się, gdyby pochodziła jeszcze z czasów
Założycieli. Była dębowa
i zapewne
strasznie ciężka i Hermiona nawet nie próbowała jej przesunąć.
Poklepała
ją niezdarnie ręką tocząc się w stronę łazienki. Jeśli
dotrze tam
przed wyjściem, wszystko powinno być w jak najlepszym porządku.
Bez względu na to, czego profesor Snape chce ją uczyć, nie ma
zamiaru prosić go o przerwę na toaletę.
Gdy potrzeba
została zaspokojona, przejrzała się w lustrze. W szkolnych szatach
nikt dobrze nie wyglądał, a już szczególnie w ciąży. Makijażowi
powiedziała stanowcze „nie”. Nie potrzebowała go i jedynie raz
czy dwa na specjalną okazję była pomalowana. Jeśli już
spróbowała, była przekonana, że robi to źle. Jednak teraz
chciała zrobić coś, by pokazać mu, że jest dorosła. Chciała
pokazać się jako odpowiedzialna matka, a nie sentymentalna idiotka.
Z ubraniami
i twarzą nic nie mogła zrobić. Pozostawały, więc tylko włosy.
Na co dzień po prostu je ignorowała i
wiązała w coś przypominającego luźny, dziecinny kucyk. Marszcząc
brwi, sięgnęła po szczotkę.
Dwadzieścia
osiem minut później zapukała do ciężkich drzwi gabinetu
profesora Snape'a.
Otworzyły się
prawie natychmiast i spojrzała na niego. Skrzywił się i odwrócił
do niej plecami.
- Wejdź i
zamknij za sobą.
Wykonała
polecenie, przyglądając mu się ukradkiem. Wyglądał...
niespokojnie.
- Przepraszam za
spóźnienie, profesorze. Nie chodzę już tak szybko, jak kiedyś.
- Jesteś
punktualnie. Usiądź – nakazał gestem.
Rozejrzała się
po gabinecie. Na środku czystej podłogi stały dwa krzesła przy
stoliku z planszą do gry w szachy.
Pozwolił wybrać
jej, czy chce grac białymi, czy czarnymi. Zdecydowała się na
czarne - gdy on zacznie, będzie miała już jakąś wskazówkę, co
robić dalej. Ostrożnie zasiadła na krześle i spojrzała na niego
podenerwowana.
- Naprawdę nie
jestem w tym dobra.
- Nie możesz
zrobić czegoś prostszego, gdy spróbujesz się nauczyć - szydził
z niej, siadając naprzeciwko. Niech go cholera weźmie, bo zrobił
to z taką gracją i wdziękiem - a nie jak jakiś hipopotam na dwóch
łapach.
- Próbowałam
się nauczyć. Próbuję odkąd zobaczyłam tamtą szachownicę.
Chciałam zapamiętać strategię z książek, a Ron i Ginny też nie
zostawili mnie na lodzie... - Przygryzła usta, przyglądając się
planszy, na której pionki poruszały się ociężale i nie były w
najlepszym stanie. - Chciałabym tylko wreszcie wygrać w tych
koszmarach.
- Rozumiem. -
Brzmiał mniej złośliwie. Można by rzec, że milej niż zwykle. -
W koszmarach masz trudności, bo grasz przeciwko własnemu umysłowi
i dlatego nie możesz go pokonać. Zapewniam cię, że nikt nie wygra
w szachy, grając ze samym sobą bez oszukiwania na korzyść którejś
ze stron.
Przytaknęła,
przełykając gulę w gardle.
- Wiem. Wiec
jaki tego sens?
- Na razie
będziesz ćwiczyła, aż mnie pokonasz. - Kiwnęła głową,
ponownie przygryzając usta. Gdy odezwał się ponownie, wrócił
stary suchy ton nauczyciela. - Tą partią zobaczymy, na co cię
stać. Szachy są grą, w którą można grać, odtwarzając
odpowiednie sztuczki i zagrywki z pamięci, dostosowując je do
sytuacji. Twój brak kreatywności nie powinien ograniczać zdolności
do gry. Zatem jest coś innego, co cię powstrzymuje. Zagraj, jakbyś
grała normalnie, a ja będę obserwował.
- Dobrze -
zgodziła się, lekko się odprężając. Ocena jej kompetencji. To
może być trudne, ale przynajmniej on nie spodziewa się po niej
więcej niż ją stać.
Spojrzał na nią
zaciekawiony, po czym wolno kiwnął głową.
- Świetnie. W
takim razie zaczynajmy.
Minęły
zaledwie trzy minuty, zanim postawił ją w macie. Nawet nie
wiedziała, jak do tego doszło. W kolejnej partii wyglądał, jakby
celowo się powstrzymywał. Ruszał się wolno i cierpliwie czekał,
aż ona wykona swój ruch. Przegrała (jakby to było zdziwieniem),
ale udało jej się zbić trzy pionki.
Była pewna, że specjalnie na to pozwolił.
- Widzę pewne
trudności. Nie grasz, aby wygrać. Grasz, żeby nie stracić
pionków. Wahasz się nawet przy zbijaniu moich pionków. Twoje
koszmary sprawiły, że nadajesz szachom ludzkie cechy i nie chcesz
robić niepotrzebnych ofiar.
- Nienawidzę
patrzeć na cierpienie - wyznała, przyglądając się czarnym
pionkom wracającym na swoje miejsca. - Wiem, że to tylko figurki
szachowe, ale...
- Ale stawiając
się na ich miejscu, współczujesz im. Sentymentalne i głupie, ale
zrozumiałe. - Podniosła wzrok i zobaczyła, że przygląda jej się
w zamyśleniu. - Następnym razem użyjemy mugolskich szachów. Może
będzie łatwiej.
- Następnym
razem?
- Jedna lekcja
nie zdoła poprawić twoich taktycznych błędów. - Oparł się o
krzesło. - Grasz w szachy jakbyś walczyła, panno Granger. Twoje
odruchy są
właściwe, ale pozwalasz sercu nad nimi zapanować. Chronisz swoje
piony, nawet, jeśli przynosi to więcej szkody niż pożytku. Tak
jak podpowiadasz Longbottomowi, mimo zagrożenia utraty punktów.
- Lepsze kilka
straconych punktów niż wybuch kociołka - powiedziała Hermiona,
uważając, by jej głos nie był wyzywający. - Neville robi błędy,
kiedy jest podenerwowany. Przyglądam się jemu dla bezpieczeństwa
wszystkich.
- I uważasz, że
ja jestem tam tylko jako ozdoba? - Uniósł brew, odpowiadając bez
urazy.
- Oczywiście,
że nie, ale nas była dwudziestka. Nie może pan przyglądać się
Neville'owi przez cały czas, bo musi pan pilnować też innych. -
Wzruszyła ramionami, chwytając gońca. Ten pogroził jej małą
pięścią i się wyprostował. - Więc miałam go, Rona i Harry'ego
na oku, tak jak Draco miał Crabbe'a i Goyle'a. Mówił pan na naszej
pierwszej lekcji, że nie możemy pozwolić kolegom obok robić
błędów w warzeniu.
Mrugnął
wyraźnie zaskoczony.
- Nie mówiłem
niczego takiego.
- Ależ owszem,
zrobił to pan. Odjął pan punkt Harry'emu, ponieważ pozwolił
Neville'owi dodać pióra za wcześnie. Powiedział pan to dlatego,
bo chciał dobrze się zaprezentować, co było nieco
niesprawiedliwe, bo Harry nigdy wcześniej nie widział eliksiru na
oczy, nie mówiąc już o robieniu go, a nie sądzę, że zdawał
sobie sprawę z tego, że coś może się nie udać. Jednak, jeśli
możemy stracić punkty za nieudzielenie komuś pomocy, to logiczne,
że trzeba to robić.
- A to, że
powstrzymywałem się z odjęciem ci punktów za to, co robiłaś,
nie uświadamia ci, że twoje założenia są błędne? - spytał,
trochę mniej uszczypliwie niż zwykle.
- Nie bardzo.
Nigdy nie odebrał pan punktów innym, tylko mnie. Raczej założyłam,
że to była cześć planu, który miał powstrzymać mnie od bycia
nieznośną Wiem-To-Wszystko. - Starała się utrzymać swobodny ton,
nie chcąc, by zobaczył, jak bardzo ją to raniło. Chciała, by
pozostał w jej głowie jako zły nauczyciel, który kategorycznie
odmawiał jej choćby słów: "dobra robota".
- Wybrałaś
sobie bardzo dobry cel, w którym demonstrujesz konieczność
nieprzychylności do nastawienia antygryfońskiego - powiedział
jasno, gdy patrzyła na niego zdziwiona. - Nie zawsze kierowałem
się... osobistą krytyką. Byliście po prostu najbardziej
hałasującymi Gryfonami w klasie.
Hermiona
zarumieniła się, próbując nie wyglądać na zbyt zadowoloną.
- Naprawdę?
- Nie popełnij
błędu, panno Granger, moje uprzedzenie do twojego domu może być
nieco przesadzone, ale na pewno nieudawane. Co do zasad, Gryfoni są
aroganccy, leniwi i zadufani w sobie. Tyranizują Ślizgonów i
kompletnie lekceważą Puchonów i Krukonów - którzy, gdyby chcieli
współpracować, mogliby z chirurgiczną dbałością o szczegóły,
dbając, by nie pozostały żadne obciążające ich ślady, osunąć
sobie z drogi i Ślizgonów, i Gryfonów. Zgadza się, że nie jesteś
leniwa i zadufana w sobie, lecz zawsze arogancka. Dumna ze swojej
inteligencji i talentu, wolisz zdać się na wyjątkową pamięć do
podręcznikowych definicji niż samodzielnie pomyśleć.
Hermiona
spuściła głowę. Krytyka boli, ale ukryte komplementy przeważały
nad nią. Duma z intelektu i talentu, wyjątkowa pamięć, ale nie
zadufanie w sobie ani lenistwo. Zauważył jak ciężko pracowała.
- Starałam się
robić jak najlepiej. Ee... Pamiętam dość dużo z tego, co napisał
pan w swoim podręczniku do eliksirów, robiłam dużo notatek.
Próbowałam prześledzić pańskie wnioski na podstawie tekstów
źródłowych - wyłączając pańskie poprawki, by dojść do tego,
czemu zmienił pan przepisy. To fascynujące, choć pani Pince jest
naprawdę coraz bardziej zdenerwowana za te spustoszenie w dziale
eliksirów.
- Istotnie. -
Zdziwienie wyrażały jedynie ściągnięte brwi, lecz wyraźnie był
zainteresowany. - Odwrócenie inżynierii nie jest kreatywnością,
panno Granger, to dopiero początek. Masz już jakieś podejrzenia,
dlaczego zrobiłem to, co zrobiłem?
- Nie jestem
pewna. To trochę żenujące, że nie myślałam o tym jak
wcześniej. Wiedziałam lepiej. To, że mam dobrą pamięć i
powinnam pamiętać, że uczyliśmy się o ślazie na trzecim roku i
zorientować się, że nie jest możliwe połączenie go z sześcioma
jajami Popiełka, by zapobiec wybuchowi, dla przykładu. Ale byłam
tak przyzwyczajona do robienia tego, co mówiły książki...
- To, panno
Granger, jest doskonałym przykładem, dlaczego tak mało uczniów
radzi sobie z eliksirami na poziomie owutemów. - Teraz wyglądał na
prawie zadowolonego i lekko skinął. - Mimo że mają techniczne
zdolności do warzenia mikstur, większość z nich po prostu nie
zachowuje starej tradycji i wpada w zastawione pułapki w tekście.
Prawdziwa umiejętność robienia eliksirów zachowuje nie tylko
wspaniałą pamięć, lecz również wyciąganie wniosków. Krótko
mówiąc, gdy po raz pierwszy zapomnisz, że ropa czyrakobulwy może
eksplodować, kiedy zmieszamy ją z jakimś cytrusem, będzie to twój
ostatni raz.
Hermiona
przytaknęła. To miało sens. Jedyną umiejętnością, jakiej wtedy
potrzeba, jest ślepe podążanie za zapisanymi instrukcjami. Ale do
eksperymentów, albo nawet przystosowanie się do istniejącego już
eliksiru, potrzebna była kompletna wiedza encyklopedyczna o
wszystkich składnikach, a także pamiętanie o reakcjach, które
mogą wystąpić po połączeniu ich z innymi, jak łączyć w grupy,
co nie może być dodane bez trzeciej, łagodzącej ingrediencji, co
sprawia, że eliksir na powrót staje się niebezpieczny...
- Kiedy w
ten sposób o tym pomyślę, wydaje się
to być oczywiste - wyznała ze smutną miną. - Czuję się
strasznie głupio, że nie zauważyłam tego wcześniej.
- Dobrze.
Straszna głupota jest dość dobrym określeniem. - Nie powiedział
tego jak zwykle. - Mimo to zdaję sobie sprawę, mówiąc, że
głupota jest nadal u większości uczniów nawet na poziomie
owutemów - urwał i spojrzał na nią z troską. - Samo pisanie
pracy, w najlepszym wypadku niewielkiej części materiału
eliksirów, nie wystarczy. Angażujesz się w badania podczas czasu
wolnego i to może być przydatne. Następnym razem możesz przynieść
ze sobą swoje notatki. Sprawdzę je i zobaczę, czy są tam jakieś
przydatne informacje, które można zamienić w dodatkowy esej.
Hermiona
popatrzyła na niego. Spodziewała się raczej jakiejś reprymendy, a
nie oferowania pomocy.
- Naprawdę? Nie
miałby pan nic przeciwko?
- Gdyby tak
było, niczego był nie proponował. - Spojrzał na nią wzrokiem
Jaka-Z-Ciebie-Idiotka. - To wszystko na dzisiaj, panno Granger.
Oczekuję cię tutaj o siódmej w sobotę z twoimi badaniami. -
Spojrzał podejrzliwie na jej brzuch. Zdenerwowane spojrzenia
starszych nauczycieli i nastoletnich chłopców były podobne. - Póki
co możesz powrócić do swojego pokoju. Rozumiem, że
potrzebujesz... ee... dużo odpoczywać.
Niespokojne
podejrzenie było skryte pod maską kompletnej obojętności lub
wrogości, a Hermiona nie pomogła, niezdarnie stając na nogach.
- Łatwo się
męczę - odpowiedziała, kładąc rękę na plecach. Ała.
- Jeszcze nie jest tak źle, ale... dziękuję za to. Ma pan rację...
to jest moją słabością, nad którą muszę popracować.
Parsknął i
spojrzał na nią nieczytelnym wyrazem twarzy, gdy wyprostowała się
i wygładziła szatę na brzuchu.
- Spędziłem
ostatnie sześć i pół roku próbując przekonać cię, że nie
wiesz wszystkiego i że potrzebujesz nauczyć się myślenia o sobie.
Na pewno nie zamierzam się teraz poddać, kiedy sukces jest wreszcie
na wyciągnięcie ręki.
Uśmiechnęła
się do niego.
- Doceniam ten
trud włożony przez lata. Dziękuję i dobranoc.
***
Severus miał
większe trudności niż zwykle przy ocenianiu bezmyślnych prac pierwszorocznych.
To było trudniejsze nawet bez rzeczy zaprzątających mu myśli.
Jak włosy
Hermiony Granger. Nigdy nie widział w nich nic więcej poza nienaruszonym i
nieokiełznanym bałaganem. Miała je inaczej uczesane na Balu Bożonarodzeniowym?
Nie mógł sobie przypomnieć, ale na pewno by pamiętał, gdyby zobaczył zwykłą
szopę. Znacznie atrakcyjniej wyglądała w upiętym na czubku głowy kucyku. I to było, jak zauważył, jedną z
najbardziej uderzających całkowicie zmian w jej wyglądzie.
Uroda dziewczyny w żadnym wypadku nie
wystarczała, aby spełnić standardy czystokrwistych – jasnobrązowe włosy i
rumiana cera po prostu nie nadawały jej pożądanego dramatyzmu, mimo że jej duże
brązowe oczy przykuwały uwagę. Miała inne zalety, lecz nie rekompensowały one braków.
Szaty miały tendencję do ukrywania kształtu ciała i mnóstwo czystokrwistych
albo osób jego pokroju, które spędzały swoje dorosłe życie pośród dzieci innych
czarodziejów, rozwinęło w sobie znacznie bardziej wyrafinowane znaczenie
określania osobistego piękna niż rozmiar i wielkość piersi oraz pośladków.
Zresztą każdy z podstawową wiedzą o zaklęciach mógł posiadać obfity biust i
wystający tyłek. Ładne dłonie, delikatne stopy, para rozczulających oczu albo
piękna szyja – to były cechy, które przyciągały wzrok w szatach, pokazując, że
dziewczyna ma w sobie coś.
A Hermiona Granger miała prawdopodobnie
najwspanialszą szyję, jaką widział. Smukła i doskonała, otoczona przez cienkie
nitki falujących włosów pieszczących jej nieskazitelnie bladą skórę… Kiedy
weszła do jego biura i usiadła, przez wstydliwy moment był w nią wpatrzony jak
w obrazek. Czy ta dziewczyna miała jakiekolwiek pojęcie, że ukrywając przed
wszystkimi te okropne włosy, mogłaby sprawić, że chłopcy walczyliby o miejsce naprzeciwko niej?
Jej ręce były jeszcze piękniejsze niż
szyja. Trochę pulchne, możliwe że przez ciążę, ale tylko odrobinę. Palce miała
ciągle szczupłe i pajęczo długie, a nie przysadziste i krótkie. Delikatne,
zaróżowione i gładkie po wewnętrznej stronie dłonie. Musiał odwrócić wzrok,
zanim spojrzał na nadgarstki, ale niezupełnie mu się to udało. Zdołał uchwycić je
kątem oka. A wyglądały bardzo atrakcyjnie.
Zmarszczył brwi, chwytając ostatni esej ze
stosu do oddania, mając w zamiarze nagryzmolić szczególnie nieprzyjemny komentarz
u dołu, uświadamiając uczniowi, że jego mózg składa się wyłącznie z tłuszczu i
powietrza. Docenianie Hermiony jako rosnącej kobiety było złe. Docenianie jej
jako bardzo atrakcyjnej rosnącej
kobiety było jeszcze gorsze. Szczególnie teraz, kiedy zaczynała myśleć o sobie.
Wiedza, że dalej będzie badała jego wczesne notatki, zaczynając w końcu
rozumieć prawdziwą złożoność sztuki warzenia eliksirów, sprawia tylko, że staje
się jeszcze bardziej atrakcyjna.
Akilah wspięła się mu na kolana. Wyciągnął dłoń,
by pogłaskać ją z roztargnieniem.
– Następnym razem może przedstawię cię
pannie Granger – powiedział, spoglądając w dół. Okrążała jego kolana, wpatrując
się w uda. – Chciałbym się dowiedzieć, co o niej sądzisz.
Akilah tylko miauknęła. Przestała krążyć i
powzięła za misję siłowanie się z nim.
– Ałł!
Odsunął ramię z dala od jej ostrych pazurów
i jeszcze ostrzejszych zębów, krzywiąc się z bólu. Uważała, żeby nie zranić go
do krwi, ale i tak okropnie bolało.
– Jeśli zrobisz to jeszcze raz, zapomnij o
mleku przed snem.
Kugucharzyca przeniosła na niego wzrok,
mówiący: „nie odważyłbyś się” tak wyraźnie, jakby to powiedziała, i ułożyła się
do snu na jego kolanach. Właśnie był gotów odejść od biurka. Kruguchary czasami
zdumiewająco przypominały koty.
***
Kiedy Hermiona otworzyła jej własne, z
nikim nie dzielone drzwi, spostrzegła skrzatkę męczącą się z poduszkami.
– Dzień dobry, panienko Granger! – pisnęła
skrzatka, uśmiechając się do niej promiennie. – Jestem Dilly. Pani dyrektor
wysłała mnie do sprawdzenia, czy z panienką wszystko w porządku. – Nagle
zmarszczyła czoło. – Pani dyrektor obiecała, że nie będzie już panienka
zostawiała wokół siebie czapeczek.
– Eee… nie. Żadnych czapeczek. – Hermiona
poróżowiała. – Przepraszam za nie.
– Panienka jest bardzo młoda – powiedziała
Dilly trochę udobruchana przeprosinami. – Panienka pyta Dilly o wszystko, czego
potrzebuje, wszystko o wszystkim – jeśli Dilly tu nie będzie, niech tylko powie
i już Dilly się pojawi. Panienka niech lepiej nie biega po zamku z jej
kondycją.
– Dziękuję ci, Dilly. Spróbuję ograniczyć
to… ee… bieganie do minimum. – Usiadła na krześle i rozejrzała się. Herbata
stała na tacy na małym stoliczku, a z łazienki wydobywała się przyjemna para. –
Dziękuję ci , Dilly… przygotowałaś kąpiel?
– Tak, panienko. Dilly rozumie, że gorąca
kąpiel pomaga plecom panienki. – Skrzatka wyglądała na zadowoloną z siebie. –
Panienka musi wziąć gorącą kąpiel i wypić trochę herbaty, a potem do łóżka.
Panienka musi dużo wypoczywać.
Hermiona spojrzała na nią. To był
zdecydowanie najbardziej rozkazujący ton, jakim zwrócił się do niej skrzat.
– Może krótka kąpiel, ale naprawdę nie chcę
herbaty.
Dilly się skrzywiła. Jak na kogoś
mierzącego zaledwie dwie stopy, z nosem jak kapelusz grzyba i okrągłymi
niebieskimi oczami, tak wielkimi jak spodki, była doskonałą kopią pani Weasley.
– Panienka musi myśleć o dziecku.
– Tak, pewnie, że panienka musi. –
Hermiona nie pomagała, nabijając się ze stanowczości skrzatki. – Pójdę się wykąpać.
Woda o
lekkim zapachu róż i drzewa sandałowego sprawiła, że Hermiona nie chciała z
niej wyjść, aż wyczuwalnie nie ostygła. Dilly nie było, kiedy wyjrzała z
łazienki. Jednak gdy tylko poszła po herbatę i ciastko, poczuła na sobie uważny
wzrok skrzatki. Dilly wyraźnie bardzo zależało, by ciągle mieć ją na oku, a
Hermiona nie chciała, żeby mała skrzatka czuła się niedoceniona.
Miała zamiar
wziąć drugie ciastko, kiedy
ktoś zapukał do drzwi.
– Kto tam?
Przed
zamachem na Harry’ego również nie była tak nieostrożna, by wpuszczać każdego,
nie wiedząc, kim jest.
– Tu Ginny. Mogę wejść i zobaczyć
twoje nowe dormitorium?
– Jasne, wchodź! – Hermionie nie
przeszkadzało wstać, zamiast, siedząc, nakazać Ginny, by weszła i rozejrzała
się po pokoju. – Chcesz herbaty? Mam ciasteczka.
Ginny
rozejrzała się po pokoju i zwróciła w stronę ładnego, małego stoliczka i dwóch
wygodnych krzeseł, które pojawiły się, gdy Hermiona była na lekcji szachów.
– Wow. Gdybym wiedziała, że dzięki
wpadce dostanę własny pokój z kominkiem, łazienkę i skrzata, włożyłabym nieco
więcej wysiłku, żeby być z Harry’m sam na sam podczas świętowania zwycięstwa –
powiedziała, kręcąc głową i uśmiechając się do Hermiony z udawaną zawiścią. –
Mama oczywiście to przewidziała.
– Jasne. Jeśli Harry nie okazałby
się wstydliwszą kobietą niż ty, dopiero wtedy byłaby przerażona. – Hermiona
zaśmiała się. – A to, że będzie, jest bardzo możliwe, ale nie polecam ci tego.
Harry jest bardzo słodki, ale…
– Ale jest dojrzalszy niż Ron, który
zatrzymał się w rozwoju jakoś na dwunastym roku życia. – Parsknęła. – Nikt mnie
nie popędza ani nic. Masz bardzo ładny pokój.
– Wiem. Najlepsze, że wolny od
Lavender – oznajmiła, sięgając po ciastko. – Gdybym jeszcze raz usłyszała
szepty na temat mojego luźnego podejścia i nieistniejących możliwości
małżeństwa…
– Ciągle to robi? – Ginny
potrząsnęła głową. – Idiotka. Nie wierzę, że ktoś chciałby trzymać urazę o Rona.
– Zrobił to, żeby wywołać u mnie
zazdrość i rzucić ją, po pewnym czasie.
Nie winię jej za bycie złą. – Hermiona łyknęła herbaty i westchnęła. –
Tylko chciałabym, żeby zostawiła go w spokoju. To nie leży tylko w moim
interesie.
– Nie. – Ginny pochyliła się i
poklepała ją po ramieniu. – Szczerze mówiąc, to byłam szczęśliwa, kiedy się
rozstaliście. On na ciebie nie zasługuje. Pan Wielki Piegowaty Głupek.
Zachichotała.
Ginny nie gdera na większość swoich braci, jeszcze Charlie jest wyjątkiem, bo
przez jego pozwolenie Bill skończył strasznie, poślubiając Fleur
– On nie jest taki zły, my tylko nie
zgadzamy się. We wszystkim.
Ginny
przytaknęła.
– Zawsze zastanawiałam się, jak
dokładnie zerwaliście? – spytała, biorąc ciasteczko. – Wiem, że to musiałabyś
być ty – Ron by się nie odważył. Nigdy nie chce o tym gadać.
Hermiona nagle
się uśmiechnęła.
– W rzeczywistości rozstaliśmy się w
bardzo cywilizowany, ale dziwny, sposób. Było po balu zwycięskim, przed
południem, kiedy ludzie zaczęli się budzić. Znalazłam go w kuchni Dworku
Malfoyów ściskającego filiżankę herbaty. Płakał. I… cóż, wiedziałam o Cyntii,
no i chciałam go rzucić, ale wtedy o tym jeszcze nie wiedziałam. No i
powiedziałam: „cześć”, on też powiedział „cześć”, wtedy zaczęłam, że myślałam o
nas i chyba lepiej będzie nam oddzielnie, jako przyjaciele, odpowiedział, że się
z tym zgadza… tak było, mniej więcej.
Ginny
spojrzała na nią.
– Tylko tak?
– Tylko tak. Oboje mieliśmy
okropnego kaca i nie wszystko, co robiliśmy, miało choć trochę sensu, który by
pomógł, ale… no. Zakończyliśmy tylko formalnie to, czego nie było już od dawna.
– Hermiona uśmiechnęła się smutno. – Dałam mu eliksir na kaca, on dał mi
filiżankę herbaty. Byliśmy z powrotem starymi przyjaciółmi.
– Wow. – Ginny zamyśliła się,
pogryzając ciastko. – Myślałam, że wasze zerwanie zawierało jakąś walkę i takie
tam.
– Było i to, tylko że noc wcześniej.
Mamy tego sporo na przestrzeni lat. – Siorbnęła. Smakowało trochę dziwnie i
podejrzewała, że dostała jakieś ziółka. Nigdy nie lubiła herbat ziołowych.
Smaczne angielskie śniadanie w zupełności jej wystarczało. – Naprawdę nie
czułam, że potrzebne to i tym razem.
– Myślę, że wiem czemu. – Ginny
wzruszyła ramionami. – Nie, żebym kiedyś wiedziała, co w nim widziałaś.
– Jesteś jego siostrą, nie powinnaś
wiedzieć. – Hermiona uśmiechnęła się do niej raczej czule. – Odczuwam to samo
do Harry’ego, serio… Bardzo go lubię, ale naprawdę nie widzę w nim niczego jako
tak pociągającego.
– To mi się akurat podoba. – Ginny
wzięła kolejne ciastko, widocznie jej posmakowały. – Wiesz, że krążą plotki,
jako że to Harry jest ojcem dziecka?
– Sądzę, że podejrzewają każdego
chłopaka, którego znam, nawet Colina Creeveya – rzekła cierpko. – Ale to nie jest Colin.
– Jasne, że nie. Która dziewczyna
przy zdrowych zmysłach rozebrałaby się przed Colinem? Robiłby zdjęcia tak
szybko, jakby tylko zdołał patrzeć.
Hermiona
prawie zakrztusiła się herbatą. Ginny definitywnie odziedziczyła humor po pani
Weasley.
– To też. Zresztą, on jest za
bardzo… entuzjastyczny. Jestem pewna, że to wystarczająco odpychające.
– Och, pewnie . Ostatnio Dennis
rozmawia ciszej. Colin przeciwnie, reaguje na wszystko, drąc się na całe
gardło. – Ginny potrząsnęła głową, lekko się uśmiechając. – Jednak Colina widzę
tylko w namiętnym i wyłącznym połączeniu z jego aparatem.
– Aparatami. Jest ich więcej.
Zazwyczaj ma ich wokół siebie cały harem.
– Och, Hermiono, to okropne! – Ginny
śmiejąc się, zrobiła zdegustowaną minę jak Hermiona. – Przynajmniej wiem, że to
nie może być Harry, ale jeśli to byłoby możliwe utrzymać go dzięki temu z dala
od tego tłumu na więcej niż trzydzieści sekund, zrobiłabym to. Mówiłabym to
ludziom za każdym razem, kiedy zaczynaliby ten temat. Zamknęłoby to ich dość
szybko.
– Dobra. Teraz możesz zająć się
wymyślaniem alibi dla profesora Lupina, wszystkich swoich braci, wykluczając
Percy’ego, Szalonookiego…
– O, fuu! Tylko nie Szalonooki!
– Wolałabym uwieść Knarla, ale
słyszałam też takie cudo. Nawet o Kingsleyu Shacklebolcie.
– Jego chłopak byłby cholernie
zaskoczony, słysząc coś takiego.
– Więc wolałabym Kingsleya. No i
jest jeszcze Justin Finch-Fletchley, Neville Longbottom, Terry Boot…
– Wszystko, co chodzi w spodniach.
Dalej?
– Poza twoim tatą, tak. I jeszcze
jacyś żonaci – ci nie chcieliby wiązać się ze mną, nawet jeśli bym to
zaoferowała.
Ginny
wzdrygnęła się.
– Więc dowiedziałaś się o istnieniu
zakładów, co jeszcze?
– Neville mi powiedział. Był wprost
oburzony. To miłe. – Hermiona powzięła trochę satysfakcji z wiedzy, że w
siedemdziesięciu dwóch zgadnięciach, nikt nie trafił.
– Żaden z nich nie jest prawdziwy,
co nie? – spytała, uśmiechnąwszy się, gdy Hermiona spojrzała na nią zaskoczona.
– Znam tę minę, Hermiono Granger! To jest twoje „znam odpowiedź, a ty nie, ha,
ha, ha!”. Oczywiście jeśli żaden z nich nie jest ojcem, lista potencjalnych
ojców zwęża się…
– Ginny!
Dziewczyna
nie była głupia. Mogła to rozpracować. Do tego ona, jak reszta Weasleyów, nie
potrafiła trzymać buzi na kłódkę, kiedy działała pod wpływem emocji.
– Nie martw się, ciągle nie udało mi
się dojść do tego, kto nim jest. Problem stanowi to, że każdy gada, co mu ślina
na język przyniesie, i teraz nikt naprawdę nie wie, kto, gdzie i jak długo. O
ile mi wiadomo, to miałaś randkę z profesorem Flitwickiem, Seamusem Finneganem
i Jadowitą Tentakulą na środku sali balowej.
– Ginny, to obrzydliwe. – Ale, na
całe szczęście, nikt nie był choć trochę bliżej prawdy. – Przestań, bo będę
miała koszmary. A te miałam zeszłej nocy, dzięki.
– Naprawdę? Z kim? Profesorem
Snape’em?
– Nim i domowym skrzatem, który mnie
niańczy. A przez „niańczy” rozumiem obchodzenie się ze mną tak, jak robi to
twoja mama. – Hermiona uśmiechnęła się . – Kazała mi wziąć gorącą kąpiel, wypić
herbatę i iść spać. W grzeczny i usłużny sposób, ale w porządku.
– Dziwne. – Pokręciła głową,
zabierając jeszcze kilka ciastek, kierując się do drzwi. – Niemal zapomniałam
zapytać. Czego chciał Snape?
Hermiona się
wzdrygnęła.
– Uczy mnie gry w szachy.
– Że co? Szachy? Serio?
– Pracujemy nad poprawą mojej
taktyki i tak dalej.
Ginny nie
wierzyła.
– Prędzej czy później się podda.
Biedaczek. Przez te wszystkie lata ciągłego stresu…
– Faktycznie. Myślę, że to będzie
bardzo pomocne. – Hermiona zdała sobie sprawę z tego, że była trochę sentymentalna
i pochopnie zakończyła swoje badania. – Pozwala mi zrobić jakieś dodatkowe
prace, żeby podnieść ocenę z eliksirów.
– No jasne. – Ginny się
wyszczerzyła. – Cóż, nie będę marzyć o jakimś romansie z twoją jedyną i
prawdziwą miłością, Hermiono. Gdyby można było posiadać potomstwo z pracą
domową, na pewno postawiłabym na nią sykla w tych zakładach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz