Severus Snape unikał alkoholu od blisko osiemnastu lat. Pierwszym
powodem była jego pozycja szpiega, później doszła jeszcze opieka nad
Draconem. Ostatnio upił się, gdy dowiedział się, że uczennica jest z nim
w ciąży.
Ta sama osoba sprawiła, że znów zasiadł do butelki.
Oczywiście uważając, by nie przesadzić, ale jedna niewielka brandy nie
sprawi, że zacznie gonić swoje uczennice po korytarzach. Podobny efekt
mógł uzyskać po pewnym eliksirze, ale nie miał zamiaru znów znaleźć się w
skrzydle szpitalnym, a bezsensownym wydawało się spędzenie tam paru
godzin na dochodzeniu do siebie, skoro tutaj miał butelkę dobrego
alkoholu.
Nachylił się nad ogniem, wolno sącząc trunek. Akilah
drzemała na jego kolanach. Hermiona Granger. Przez sześć lat była
zwykłym pionkiem Pottera. Mózgiem wszystkich wypraw tria. Cienkim
głosikiem, który wciąż wymachiwał ręką. Podczas wojny stała się kimś
jeszcze – współpracownikiem przy leczeniu, przeciętnym, ale oddanym
wojownikiem, kimś, na kogo mógł liczyć, kiedy wkoło rozprzestrzeniała
się panika.
Teraz szkodziła bardziej jego samokontroli niż cała
czwórka Huncwotów, mimo że nie robiła tego celowo. Więc nie mógł jej za
to nienawidzić.
– Severus?
Spojrzał na Dracona stojącego w progu drzwi.
– Czy coś się stało?
–
Nie, no coś ty. Zagrażam tylko dwójce trzeciorocznych, którzy jako
jedyni nie boją się ze mną przebywać w pokoju wspólnym. Chyba obaj
myślą, że mam zamiar dobrać im się do gardeł, gdy tylko spuszczą ze mnie
wzrok. – Draco wzruszył ramionami. – Mogę sobie pójść, jeśli chciałeś
pobyć trochę sam… Albo mogę zrobić herbaty.
Herbata brzmiała dobrze. Coś kojącego i ciepłego złagodzi palenie w gardle po brandy.
– Herbatę mogę zaakceptować. Jestem tylko odrobinę zmęczony…
–
Złamanie klątwy, która przerwała śniadanie, robi swoje. – Draco
podszedł do serwisu herbacianego i zmarszczył brwi. – Znów piłeś zwykłą
Ceylon.
– Lubię zwykłą, czarną herbatę – burknął Severus. – Jest wystarczająco silna, by rano postawić mnie na nogi.
Akilah
rozciągnęła się, wbijając mu pazury w brzuch, i zeskoczyła z jego
kolan, by obwąchać nogi Dracona. Chłopak przyglądał jej się trochę
zdenerwowany.
– Ee… jestem reformowany – powiedział, zwracając się
bezpośrednio do niej w taki sposób, jakby rozumiała, a nie tylko była
jakimś zwierzakiem. Niesamowite, chłopak naprawdę czegoś nauczył się od
Hagrida. – Proszę, nie wykorzystaj moich błędów przeciwko mnie.
– Nie
wykorzystała ich przeciwko mnie, a ja zabiłem o wiele więcej osób od
ciebie. Może jest niesprawna. Kugucharzycy brakuje kompetencji do
wykrycia podejrzanych i niewartych zaufania osób.
Akilah zamruczała, stając na tylnych łapach i sięgając z nadzieją do kolan Dracona. Uśmiechnął się i podrapał ją za uszami.
– Wie, gdzie trzymasz mleko, prawda?
–
Dałem jej trochę dziś rano. – Cicha, zwykła rozmowa uspokoiła go
bardziej niż alkohol. Po miesiącach niewidywania się z nikim innym,
obecność Dracona stała się… komfortowa. – Daj jej więcej, jeśli chce…
Hagrid mówił, że tego potrzebuje do rozwoju.
Draco wlał trochę mleka do talerza i postawił przy palenisku. Akilah natychmiast przestała interesować się ludźmi.
– Skąd ją masz? Wczoraj jeszcze jej nie było.
–
Była pewnego rodzaju prezentem na Święta – oznajmił lekko, popijając
ponownie brandy. – Wydaje mi się, że jej szanse na przetrwanie zimy są
większe w zamku niż poza nim.
– Pewnie poruszyła twoją uśpioną miłość
do podrzutków – powiedział Draco, obracając się do dzbanka. – Wiesz,
trochę myślałem. Z Granger wszystko w porządku?
– Tak. Wstrząśnięta,
ale zdrowa. – Severus zdziwiony uniósł jedną brew, w zamyśleniu
przyglądając się chrześniakowi. – Ciągle o niej myślisz?
Zarumienił się.
– Taak, faktycznie. Ja.. ee… dałem jej prezent.
Tym razem obie brwi podjechały do góry.
– Naprawdę? Co?
–
Ładny komplet szat. Złote i brązowe… Naprawdę powinna przestać z tym
niebieskim. Różowy i zielony są w porządku, ale po prostu nie mogę
znieść niebieskiego. Albo fioletowego. – Draco zarumienił się bardziej
pod bacznym spojrzeniem Severusa.
– To… znaczący podarunek.
Młody
mężczyzna dający ubranie młodej kobiecie – zwłaszcza coś ładnego, a nie
jakieś bezkształtne dziergane swetry – czynił romantyczny znak, było to
znaczące zwłaszcza wśród czystokriwstych czarodziejów. Dając prezent
sprzyjający wyglądowi osobie obdarowywanej, wyraża się w subtelny, ale
oczywisty sposób zainteresowanie. Znaczy to mniej więcej, że dana osoba
mu się podoba.
– Ona nic nie wie – wymamrotał, zajmując się herbatą. – Pomyślałem… dobra, wtedy wydawało się to być dobrym pomysłem.
–
Na pewno. – Narcyza zapewne dostałaby histerii. Jej ukochany syn
podrywa szlamę i do tego nie zachwycająco piękną. Nie byłaby zadowolona
nawet wysoką, smukłą, złotowłosą mugolaczką z muzycznym głosem,
błyszczącymi błękitnymi oczami i nieskazitelną cerą, ale łatwiej by się
pogodziła z tą wybranką niż z drobną, piskliwą mugolaczką o brązowych
oczach, przeciętnej rumianej cerze i zaniedbanych brązowych włosach.
Chociaż jeśli Severus pokazałby jej niespotykaną inteligencję i magiczną
siłę Hermiony, Cyzia nie ignorowałaby kompletnie dziewczyny „zdolnej” w
zastępstwie za „dobrze wychowaną” lub „znakomicie piękną”, póki jej
synowa wnosiła coś do rodziny. Oczywiście on raczej robił wszystko od
końca…
– Draco… Wiem, że lubisz tę dziewczynę, ale myślałeś nad tym poważnie?
– Co masz na myśli? – spytał zrażony.
–
Jak poważnie zaangażowany w to jesteś? – spytał Severus, uważnie
przyglądając się chłopakowi. – Blackowie zwykle żenili się młodo, jeśli w
ogóle brali ślub. Twoja matka i obie twoje ciotki, na przykład.
Planujesz pójść w ślady rodziny?
Draco dość długo zwlekał z
odpowiedzią, nakładając ciastek i nalewając herbaty. Mężczyzna
podtrzymywał ciszę, wiedząc, że chrześniak długo tak nie wytrzyma. Trwał
tak, aż nie wręczył filiżanki herbaty Severusowi i nie usiadł na drugim
krześle. Dopiero wtedy się odezwał.
– Nie wiem. Może. Zawsze z góry zakładałem, że to będzie Pansy, no i teraz… Cóż, nie wyszło.
–
Rzeczywiście. – Draco nigdy nie zdecyduje się na dokładne opisanie
okoliczności rozstania z Pansy, ale zdawał się bardziej zakłopotany, niż
naprawdę był. – A zastanawiałeś się, czy panna Granger zaakceptuje
zamiennik?
– Nie. Nawet przestała mnie wkurzać, więc zaryzykuję. –
Draco uśmiechnął się krzywo. – Hermiona Granger jest inteligentną,
lojalną, słodką z natury i bardzo atrakcyjną kobietą. Nawet teraz.
Podoba mi się w niej całkiem sporo. Gdyby kiedykolwiek do czegoś między
nami doszło, z mojej strony byłoby to poważne. Ale nie zaczynaj wybierać
zaproszeń ślubnych, jeszcze jej się o nic nie pytałem.
Severus przytaknął.
– A dziecko? Twój ojciec byłby zupełnie przerażony na myśl o wychowywaniu dziecka innego mężczyzny.
–
Nie jestem moim ojcem – cicho odpowiedział, spoglądając w ogień. –
Zawsze chciałem mieć dzieci, wiesz o tym. Jeśli wszystko zrobię… jeśli
wszystko się powiedzie, nie sądzę, żebym miał z tym jakieś problemy. –
Uśmiechnął się smutno. – To chyba byłoby najlepsze, serio… Wszyscy w
mojej rodzinie są obłąkani. Chyba dziedziczenie ma z tym coś wspólnego. W
ten sposób miałbym szansę to zakończyć.
Kiwnął powoli głową.
– Będzie dobrą matką – powiedział, popijając herbatę i wpatrując się w płomienie. – Pewnie trochę wybredną i surową.
– Pewnie. – Draco ponownie się uśmiechnął, jakby to było przyjemną myślą. – Nie aprobujesz tego?
–
Nie. Nie, nie aprobuję. – To było dobrym rozwiązaniem. Draco bardzo
lubił swoją matkę, a Cyzia spełniała zachcianki i adorowała swojego
małżonka oraz dziecko, co wykraczało poza zdrowy rozsądek. Draco byłby
dobry zarówno dla Hermiony jak i jej dziecka, a ona była wystarczająco
rozsądna, aby nie rozpieścić za bardzo malucha. Severus byłby w stanie
samemu mieć na nie oko, ponieważ praktycznie był rodziną. Tak, będzie
działać bardzo dobrze. Spojrzał na chrześniaka. – Nie radzę spieszyć się
z takimi deklaracjami, ale jeśli będziesz starał się ją zdobyć powoli…
–
Mam zamiar. – Draco przytaknął, wyglądając, jakby mu trochę ulżyło.
Najwyraźniej pozwolenie Severusa było ważne w realizacji jego planu. –
Powoli i delikatnie. Nie jest rodzajem tych kobiet, które można zdobyć,
obdarowując drogimi prezentami i komplementami. Muszę jej zaimponować
moim intelektem. Dobrze, że takowy posiadam.
*
Profesor McGonagall wręczyła Hermionie filiżankę herbaty i wskazała z
charakterystyczną szorstkością otwarte pudełko ciasteczek .
– Imbirową Traszkę?
–
Nie, dziękuję. – Hermiona, chcąc być grzeczna, upiła łyk herbaty i
odstawiła ją na stoliku naprzeciw niej. – Dziękuję, że zgodziła się pani
ze mną porozmawiać, pani profesor. Wiem, że to profesor Sinistra jest
teraz moim opiekunem domu, ale… nie znamy się zbyt dobrze i ona nie wie
tak dużo o tym. – Dotknęła lekko brzucha. – Jest pani jedyną osobą,
wyłączając ojca dziecka, z którą o tym rozmawiałam. On… hm… naprawdę nie
mogę porozmawiać z nim na ten temat ponownie, jeśli wie pani, co mam na
myśli.
– Mniej więcej. – Profesor McGonagall skrzywiła się. – Nigdy
wcześniej nie byłam w twojej sytuacji, ale widywałam ją dość często u
uczniów i u znajomych. Oczywiście w moich czasach zostalibyście zmuszeni
do małżeństwa i nikt nie kłopotałby się zapytaniem cię o zdanie na ten
temat.
– Tylko jeśli bym mogła nazwać go swoim ukochanym, w innym
wypadku nie ma o tym nawet mowy. – Hermiona uśmiechnęła się smutno. –
Pewnie wyszłabym za Rona i unieszczęśliwiłabym nas oboje.
– Zapewne
masz rację. – Profesorka potrząsnęła głową na samą myśl. – Pan Weasley
jest dzielnym wojownikiem i dobrym młodym mężczyzną, ale z pewnością nie
jest jeszcze wystarczająco dojrzały do małżeństwa. Artur Weasley był o
wiele spokojniejszy i ustatkowany w jego wieku. Gdyby się dokładnie
przyjrzeć, tylko Charlie i Percy odziedziczyli to po nim… reszta jest
znacznie bardziej podobna do matki.
– Naprawdę? – spytała Hermiona,
spoglądając na brzuch. – Zastanawiałam się, czy on lub ona będzie miało
coś po mnie. Jeśli spotka pani jedenastolatka z wiecznie podniesioną w
górze ręką i oddającego kilometrowe wypracowania, niech mnie pani
powiadomi.
Profesor McGonagall zachichotała.
– Będę się uważnie rozglądać. Rzadko zdarza się znaleźć ucznia o tak entuzjastycznym nastawieniu do nauki.
Hermiona
próbowała ukryć swoją niemrawą minę, gdy przypomniała sobie reprymendę
profesora Snape’a na temat jej zdolności uczenia się.
– To nie była
tylko nauka. Ja… chciałam pokazać, że należę do tego świata. Że jestem
wystarczająco dobra. I – zasmuciła się – nie wyobrażam sobie siebie z
głupią miną.
– Rozumiem – powiedziała profesorka, uśmiechając się do niej. – Jako uczeń myślałam dokładnie tak samo.
Hermiona przytaknęła.
–
To nie tylko moja nauka – wyjaśniła cicho. – Po prostu nienawidzę
wiedzieć, że zrobiłam coś głupiego. A zrobiłam. To – delikatnie dotknęła
wypukłości – jest wystarczającym przykładem. Nęka mnie poczucie winy,
jak bardzo zraniłam jego ojca… Co sprawia, że czuję się jak jakaś
straszna osoba, zresztą jak można się inaczej czuć, robiąc coś głupiego i
w dodatku kogoś przy tym raniąc?
– Rozumiem. – Starsza kobieta upiła
herbaty, przyglądając się jej troskliwie. – Przyznaję, panno Granger, w
ciągu mojej trzydziestoletniej kadencji nauczyciela i dwudziestoletniej
jako opiekuna Gryffindoru, nigdy nie spotkałam się z taką sytuacją.
Jednakże zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby pomóc, i jeśli coś mi
powiesz, zatrzymam to dla siebie.
– Dziękuję. – Hermiona wzięła w
ręce filiżankę i zaczęła bawić się jej uszkiem. – Sama nie wiem,
dlaczego chcę o tym rozmawiać...
– Chęć samego wyznania jest już dużym krokiem. Jak to dziś mówią, wyrzuć to z siebie, a na pewno poczujesz się lepiej.
– Być może. To mogłoby również przekonać panią, że jestem głupia, a tego z pewnością nie chcę – powiedziała, spuszczając wzrok.
–
Panno Granger, zapewniam cię, że bez względu na to, co zrobiłaś,
słyszałam coś głupszego. Byłam opiekunką Gryffindoru przez dwadzieścia
lat, a mówiąc szczerze, Gryfoni nie są intelektualistami i nie myślą nad
swoimi czynami.
Hermionie nie mogła powstrzymać chichotu.
– Taak, zauważyłam. Ale ja wiem lepiej.
–
Nie, bo ja, panno Granger. Niestety ta wiedza nie powstrzymała mnie
przed zepchnięciem Augustusa Notta ze schodów, gdy miałam siedemnaście
lat. Prawie go wtedy zabiłam. – Zasmuciła się. – W samoobronie próbował
przytrzymać się przodu mojej szaty. To było dopiero głupie i
niebezpieczne, teraz bardzo tego żałuję.
Hermiona przytaknęła.
– To było niemądre, racja – przyznała cicho. – Ja nie byłam lepsza.
– Właśnie, a co zrobiłaś? – Profesor McGonagall spojrzała na nią znad okularów. – Mów śmiało. Oczywiście, jeśli jesteś gotowa.
–
Ja… nie byłam z wami całkowicie szczera – powiedziała jeszcze ciszej.
– Nie powiedziałam wszystkiego. Ja… ee… byłam z kimś, kto był pijany.
Wiem, że w normalnych okolicznościach nie chciałby mnie… hmm…
–
Uwiodłaś osobę kompletnie pijaną, która nie pamiętała tego wydarzenia
następnego dnia, mimo że była zbyt pijana do wyrażenia świadomej zgody. –
Hermionie opadła szczęka, na co dyrektorka zareagowała śmiechem. – Moja
droga, nie jestem tylko zapoznana z regułami, ale sądzę, że mam dużo
większe doświadczenie od ciebie. Wiesz, kiedyś byłam młoda – przyznaję,
było to dawno temu.
Hermiona mocno się zarumieniła.
– Ee… tak,
pani profesor. – Minerwa McGonagall była ładną kobietą, nawet teraz. W
młodości musiała być bardzo atrakcyjna. Na pewno bardziej niż Hermiona…
szczupła, ale nie za bardzo, ułożone włosy… – W każdym razie hmm… to nie
było dokładnie tak… No janse, podobało mi się, a on tam był. Nie wiem,
co myślał, ale na pewno nie to, co ja.
– Podczas naszej pierwszej
rozmowy wspomniałaś, że już wcześniej ci się podobał – wtrąciła,
przyglądając się z troską dziewczynie.
– To było nieco wcześniej. –
Hermiona wpatrywała się w swoją filiżankę. – Byłam… jestem… zakochałam
się w nim. Teraz też go kocham, po tym wszystkim. Wiem, że nie znam go
za dobrze, ale zdaje mi się… zdaje mi się, że go rozumiem. Wiem, że to
tylko zauroczenie i że nie mogę tego używać, jako wytłumaczenia dla
mojego postępowania, ponieważ to jest złe. Ja tylko… – Wargi jej
zadrżały. – Nigdy nie czułam się już tak, jak przed tym – szepnęła. –
Nawet z Ronem.
– Och. Och, rozumiem. – Głos profesor McGonagall był dziwnie spokojny i łagodny.
–
Boże, czuję się tak głupio. – Zakryła twarz z jednej strony, by wziąć
głęboki oddech. – Nawet Lavender nie jest tak głupia jak ja. Oczywiście
jest pustogłową, złośliwą krową gadającą bez sensu jak puszek pigmejski,
ale nawet ona nie p-przespałaby się z kimś w żałosnej próbie zwrócenia
na siebie jego uwagi!
Filiżanka wypadła jej z ręki i usłyszała, jak uderza o podłogę.
– Pomijając twój niepochlebny opis koleżanki, Hermiono, rozumiem cię.
–
Ja tylko… ja wiem lepiej! Ja! – Hermiona schowała twarz w dłoniach,
pozwalając włosom opaść kurtyną wokół głowy, by uchronić się od z
pewnością pełnego rozczarowania wzroku profesor McGonagall. – Ja tylko…
chcę uwiadomić mu, że byłam pijaną dziewczyną i… i teraz on nigdy mi nie
wybaczy. Wszystko zepsułam swoją głupotą…
Usłyszała ruch i szczupłe
ramię otoczyło jej ramiona. Profesor McGonagall musiała siedzieć na
małym, twardym stoliku naprzeciw jej krzesła.
– Hermiono, jeśli to
jest jedyny raz, gdy zrobiłaś coś piekielnie głupiego, żęby mieć młodego
mężczyznę, nie jest to tak wielką zbrodnią – pocieszała wolnym od
zwykłej szorstkości głosem. – Jesteś utalentowaną młodą czarownicą, masz
dobrych przyjaciół i lojalnych kolegów. Ale wciąż byłaś tylko
siedemnastolatką, kiedy to się stało, i wciąż jesteś, zapewniam cię, nie
ma głupszego okresu niż ta dekada do wejścia w dorosłość, szczególnie,
jeśli chodzi o romanse.
Hermiona pochyliła się do przytulenia połowy jej ciała, a łzy nieoczekiwanego zrozumienia ciekły jej po policzkach.
–
Teraz już nie mogę wziąć eliksirów, o których wszyscy tak mi mówili –
rzekła zachrypniętym głosem. – Wiedziałam, że n-nigdy nie będę miała u
niego szans, nie po tym, ale ciągle otoczona opieką i wtedy dowiedziałam
się…
– To nie tak, że nie możesz oddać swojego dziecka, tylko nie możesz oddać jego dziecka. – Profesor McGonagall lekko ścisnęła jej ramię. –
To, moja droga, rozumiem. Nie mogę powiedzieć, że kiedykolwiek chciałam
samotnie wychowywać dziecko, ale rozumiem, dlaczego nie możesz go
porzucić.
– O-on nienawidzi mnie też przez to, jestem tego pewna. –
Hermiona otarła oczy i ukryła twarz ponownie w kościstym ramieniu
dyrektorki. – Tylko że ja chcę tego dziecka… i będę dobrą m-matką, na
pewno. Będę się nim opiekowała najlepiej, jak potrafię…
– Również
jestem tego pewna. – Profesor McGonagall delikatnie pogładziła ją po
włosach. – Nie sadzę, żebyś potrzebowała zamartwiać się tym, czy jesteś
okropną osobą przez to, że się wstydzisz swojej głupoty. Wszyscy robimy
głupie rzeczy, kiedy jesteśmy zakochani i czasami rani to niektórych
ludzi, a następnie jesteśmy słusznie zawstydzeni.
Zakochana. Ona
starannie unikała tego słowa. To było tylko zauroczenie. Z zauroczenia
można się otrząsnąć, można je zniszczyć. Mimo tego to słowo było
właściwe.
– N-nie zrobiłam tego, by go zranić, naprawdę…
– Teraz już wiem. – Czysta biała chusteczka z wyhaftowanym w rogu ostem ukazała się przed jej oczami. – Wydmuchaj nos.
Hermiona
wyprostowała się i wysmarkała, czując się lepiej, gdy traktowano ją
znów jak pierwszoroczną. Zaoferowanie Imbirowych Traszek i chusteczki z
ostem oraz pożyczenie książki było miłe i wywoływało nostalgię. O dziwo,
pomogło, szczególnie książka.
– Dziękuję, pani profesor.
Ku zaskoczeniu Hermiony dyrektorka prychnęła i potrząsnęła głową.
– Póki jesteśmy sam na sam, możesz nazywać mnie Minerwą.
Hermionie ponownie opadła szczęka.
– Och, profesor McGonagall, nie mogłabym…
–
To na pewno nie jest coś, do czego zachęcałabym nawet dawnego ucznia,
nie wspominając o bieżącym. Profesor Lupin wciąż ma z tym problemy. –
Zachichotała rozbawiona. – Nie był zbyt dobrym uczniem, co do
transmutacji, przyznaję, było to dla niego dość trudne. Ty jesteś
szczególnym przypadkiem, Hermiono. Walczyłyśmy po jednej stronie w
czasie bitwy, wkrótce będziesz matką, wzięłaś na siebie obowiązki, które
nawet mnie doprowadziłyby do nerwicy... Macierzyństwo jest tylko jednym
z nich. – Uśmiechnęła się. – Nigdy nie byłam matką i nigdy tego nie
chciałam. Wystarczająco lubię dzieci, ale noworodki i niemowlaki
powodują, że robię się strasznie nerwowa.
– Naprawdę? – Hermiona nie
wyobrażała sobie surowej, poważnej i wspaniałej profesor McGonagall jako
kłębka nerwów przez coś spokojniejszego niż szalejąca akromantula. –
Dzieci?
– O, tak. Są delikatne, hałaśliwe i podatne na różnego
rodzaju wypadki. – Dyrektorka potrząsnęła głową. – Sens tkwi w tym,
Hermiono, że ty osiągnęłaś prawo do traktowania cię jak dorosłego, mimo
że ciągle jesteś uczennicą. To przemawia w sposób oczywisty, że można
cię tak nazywać, skoro ci to proponują.
– Ja... dziękuję – Hermiona
pociągnęła nosem i wytarła oczy w chusteczkę. – To wiele dla mnie
znaczy, usłyszeć coś takiego. Nawet jeśli nie jestem pewna, czy temu
podołam.
– Podołasz, podołasz – i to najlepiej. Wszyscy tego
oczekują. – Pani dyrektor energicznie pokiwała głową. – To jest
odpowiednia pora, by cię przenieść. Pokonanie tych schodów do wieży
Gryfonów musi być dla ciebie ogromnym wysiłkiem. Słyszałam również
skargi na długie zajmowanie wanny.
Hermiona zarumieniła się.
– Plecy mi dokuczają.
–
Przy takich okolicznościach jestem pewna, że przyjemne pokoje na
trzecim piętrze powinny cię zadowolić. Większość twoich lekcji będzie
bliżej stamtąd i będziesz miała prywatną wannę. – Profesor McGonagall
uśmiechnęła się zachęcająco. – Otrzymasz również skrzata. Wiem, że nie
pochwalasz ich zniewolenia, ale zapewniam cię, że mimo twoich skłonności
do obdarowywania czapeczkami, sam zgłosił się na ochotnika do pełnienia
tego zadania. Skrzaty domowe są wręcz stworzone do opieki nad dziećmi
ich rodzin, a jednym z powodów tak dużej ich ilości w Hogwarcie jest
właśnie przyjemność w opiece nad oddalonymi od domów dziećmi. Jednak nie
mają kontaktu z niemowlętami. Domyślam się, że każdy z nich będzie
zaglądał do was po narodzinach dziecka, choć pewnie ty ich nie
zobaczysz. Dilly będzie twoją skrzatką – to jedna z najstarszych
skrzatów, ale całe swoje życie była w Hogwarcie i nigdy nie miała okazji
do opieki nad przyszłą matką. Jest bardzo zadowolona z tej szansy.
–
Och. – Odmowa wydawała jej się być dziecinna, jeśli Dilly rzeczywiście
cieszyła się na wiadomość o opiece nad dzieckiem. I miło byłoby mieć
własny pokój, w którym nie musiałaby się sama schylać, gdyby coś upadło
jej na podłogę, a było to naprawdę trudne. – No... w takim razie...
zgadzam się. Dziękuję, pa... Minerwo – Zarumieniła się, ale nie wycofała
słowa.
– Tylko nie spodziewaj się, że potrzymam dziecko, kiedy cię
odwiedzę – powiedziała z uśmiechem. – Jestem pewna, że lepiej będzie,
gdy popodziwiam je z pewnej odległości. Jeszcze bym je upuściła i co
wtedy?
*
Hermiona wczłapała się do dormitorium z westchnieniem
ulgi. Już jutro jej rzeczy zostaną przeniesione do nowego pokoju. Nie
będzie musiała dłużej wysłuchiwać głupich komentarzy Lavender i Parvati.
Będzie mogła kąpać się tak długo, jak zechce. Nie będzie musiała więcej
oglądać tych ich błyskotek.
I co najważniejsze – nigdy więcej nie będzie musiała stawiać czoła tym cholernym schodom!
– Co ty wyprawiasz? – spytała Parvati, kiedy Hermiona zaczęła zbierać rzeczy i wpychać je do torby bagażowej.
–
Jutro się wyprowadzam. – Naprawdę nie powinna tracić panowania nad sobą
przez Parvati. W niczym jej to nie pomoże. – Profesor McGonagall
twierdzi, że do Wieży Gryfonów jest za dużo schodów jak dla mnie.
Zgadzam się z nią pod tym względem... teraz z trudem się tu dostaję bez
odpoczynku. Przenosi mnie do jednego z pokojów gościnnych na trzecim
piętrze.
– Będziesz miała własny pokój? – Lavender spojrzała na nią. – Ale to nie fair!
–
Tak jak budzenie was o trzeciej nad ranem, kiedy muszę iść do łazienki –
odpowiedziała zgryźliwie. – Nie wspominając o tym, co będzie po
narodzinach dziecka, czy chcecie słuchać płaczu co dwie godziny w dzień i
w nocy?
– Oczywiście, że nie – szybko powiedziała Parvati, zanim
Lavender zdążyła zareagować. – A ty jesteś coraz wolniejsza na schodach,
zauważyłam.
– No i będę miała własną łazienkę, więc nie będę
przeszkadzała nikomu. – Lavender skrzywiła się na to, a Hermiona
domyśliła się, skąd pochodziły skargi u profesor McGonagall. – W końcu
będziecie miały cały pokój dla siebie, co nie?
Parvati pojaśniała.
– Racja! Będzie większy pokój tylko z dwoma łóżkami w środku, może uda nam się wstawić jakąś kanapę albo coś.
–
Widzisz? Będzie fajnie. A ja będę miała własny pokój do zagracenia go
od góry do dołu książkami, więc nie będą ci przeszkadzać. – Hermiona
wrzuciła stos wspomnianych książek do torby i skrzywiła się pod ich
ciężarem, pocierając plecy. – Ugh. Nie ważne, co mówią o cudach, ciąża
jest jednym z najbardziej niekomfortowych stanów, jakich kiedykolwiek
doświadczyłam. Zaklęcia rzuca się o wiele szybciej.
Lavender znów się skrzywiła.
–
Logiczne, że nie jest to przyjemne, skoro nie biegasz po szkole, kiedy
tylko możesz – wtrąciła wyniośle. – Gdybyś o siebie zadbała...
–
Lavender, jestem w szóstym miesiącu ciąży. To byłoby nieprzyjemne, nawet
gdybym mieszkała w luksusowej rezydencji i każdy by naokoło mnie
skakał. Mam zgagę, dlatego codziennie biorę kilka eliksirów. O trzeciej
nad ranem budzi mnie kłucie w piersi. Nogi i biodra bolą mnie jak nie
wiem co, a jedyną rzeczą, którą mogę zrobić na hemoroidy jest nakładanie
na nie jakiejś okropnej maści, przez którą mam ochotę oddać komuś nogi i
uciec. – Kolejny stos książek wylądował w torbie. – Będzie coraz gorzej
i gorzej zanim spędzę godziny, zmuszając pokaźnych rozmiarów malca do
wyjścia na świat przez niewielki otwór. Ciąża często jest obrzydliwa,
zawsze nieprzyjemna i nie wierzcie nikomu, kto ma ją za jakiś cholerny
cud, słowo!
Parvati zmarszczyła nos.
– W książkach nigdy tego tak nie opisują – powiedziała z niepewnością.
–
Książki kłamią. – Hermiona wyrzuciła koszulę nocną, nową, z drapowaniem
przy szyi i sznurkami białej bawełny, które będą luźne przez całą
ciążę. – Mówią brudne, okropne, romantyczne kłamstwa – urwała. – Pewnie
uważasz, że cały czas się z tego cieszę. Kocham moje dziecko i
stworzenie nowego życia jest cudowne na swój sposób. Tylko, że nie jest
przyjemne.
"To nie tak, że nie możesz oddać swojego dziecka, tylko nie wolno ci go oddać jemu" - błędne tłumaczenie. Autorce w tym zdaniu chodziło o to, że Hermiona nie odda nikomu dziecka, bo ono jest JEGO. Więc powinno brzmieć mniej więcej tak: "To nie tak, że nie możesz oddać swojego dziecka, tylko nie możesz oddać jego dziecka".
OdpowiedzUsuńDziękuję za uwagę, już poprawiłam :)
Usuń