środa, 30 maja 2012

Rozdział 9: Popołudnie w Hogsmeade

Betowały: otempora (zgodność z oryginałem) i Issay (język)
 

     Pozbycie się chłopców nie było łatwym zadaniem, nawet w Hogsmeade.
     Z wzruszającym oddaniem udali się z nią do apteki, księgarni, a nawet części sklepu z Magicznymi Ubraniami Gladraga poświęconej ubraniom dla niemowląt, gdzie Ron ze ślepym uwielbieniem wpatrywał się w pomarańczowe śpioszki z emblematem Armat na klatce piersiowej. Ostatecznie Hermiona musiała sięgnąć po drastyczne środki.
     - Nie jestem inwalidką. – Wyrwała pomarańczowe ubranko z rąk Rona i rzuciła nim bez szacunku. – Mogę zrobić zakupy bez was sterczących mi ciągle nad głową!
     Ron posłał jej zranione spojrzenie.
     - Ale…
     - Sama skończę swoje zakupy! – krzyknęła i wyrwała torbę pełną książek z rąk Harry’ego. – To, że jestem w ciąży, nie oznacza, że jestem słaba. Spotkamy się w Trzech Miotłach o czwartej. Do tego czasu możecie zając się sobą, a nie sterczeć nade mną jak jakieś trzy… trzy psy pasterskie!
     Harry otworzył usta, by zaprotestować, ale Ginny go uprzedziła.
     - Oczywiście – powiedziała uspokajająco. – Tylko… nie spiesz się niepotrzebnie. My pójdziemy do Miodowego Królestwa i… gdzieś tam.
     Odciągnęła chłopców, a jeśli nie mamrotała czegoś o hormonach, dając czas Hermionie na uspokojenie się, zanim dotarli do drzwi, Hermiona byłaby bardzo zaskoczona.
     Najwyraźniej bycie w ciąży przydawało się do czegoś więcej niż tylko mdlenia i mdłości.
     Naprawdę miała zamiar zrobić zakupy – na początek musi przymierzyć nowe szaty szkolne, które mogłaby nosić kilka miesięcy pomimo swojego ciągle rosnącego rozmiaru ubrań. I kilka zestawów codziennych szat, bo była całkiem pewna, że będzie musiała odwiedzić Norę co najmniej kilkukrotnie. O drugiej wśliznęła się do Trzech Mioteł i podążyła do małego saloniku na górze. Zapukała do drzwi, przygryzając wargę, kiedy czekała na odpowiedź.
     Po długiej chwili drzwi stanęły otworem.
     - Hermiono, dobrze widzieć cię ponownie. – Był poważny i oficjalny, ale cofnął się, pozwalając wejść jej do środka i zamykając za nią.
     - Ciebie również miło widzieć, Percy – odpowiedziała, uśmiechając się do niego. – Tęskniłam za tobą.
     Percy Weasley skinął z zakłopotaniem, poprawiając prostą szatę.
     - Dobrze się czujesz? – spytał uprzejmie.
     - Całkiem dobrze. – Rozpięła pelerynę i uśmiechnęła się, kiedy wziął ją od niej z kurtuazją, która była najprawdopodobniej odruchowa. – Oprócz… nie wiem, czy słyszałeś…
     - Zdaję sobie sprawę, że obecnie oczekujesz dziecka – rzekł Percy, odwieszając jej płaszcz. Nie wydawał się wiedzieć, co zrobić z rękami, gdy już się go pozbył. – Gratuluję, Hermiono. To musi być… trudne. Pogodzić przyszłe macierzyństwo z nauką.
     - Nie jest tak źle… oczywiście, prawdziwe przygotowania do owutemów jeszcze nie ruszyły – przyznała, uśmiechając się ponuro. – Czuję się tak nieprzygotowana. Pamiętam, jak mówiłeś mi, że nie można zacząć się przygotowywać się za szybko czy to do sumów, czy owutemów, ale co… z tego, skoro w ubiegłym roku nie miałam za wiele czasu na powtórki.
     - Oczywiście. – Percy wiercił się niespokojnie. – Ee… który to już tydzień?
     - Siedemnasty. Mam termin na początek kwietnia, więc będę miała czas, by stanąć na nogi i zacząć powtórki do testów. – Hermiona spojrzała na swój brzuch. Wybrzuszenie do tej pory było ledwo widoczne pod szatami, ale pani Pomfrey ostrzegła ją, że to potrwa jeszcze tylko parę tygodni. – Profesor McGonagall uprzejmie zaproponowała mi osobny pokój w kwaterach dla gości na koniec ciąży i gdy dziecko się już urodzi.
     - To bardzo miłe. – Percy spojrzał na jej brzuch, wyglądając na nieco skrępowanego. – Nie mogę pomóc, ale… ee… zastanawiam się, czy Ron… cóż, nawalił, kiedy powinien był…
     Hermiona z zaskoczenia aż parsknęła śmiechem.
     - Nie, Percy, nie martw się. To dziecko jest tworem całkowicie wolnym od udziału Weasleyów. – Poklepała leciutko brzuszek i spojrzała na niego z trochę smutnym uśmiechem. – Naprawdę za tobą tęskniłam – wyznała.
     Percy odwrócił wzrok.
     - Kto kazał ci się ze mną skontaktować? – zapytał sztywno. – Moja matka?
     - Nikt. – Pokręciła głową, kiedy spojrzał na nią z powątpiewaniem. – Naprawdę nikt. Nikt nawet nie wie, że się z tobą spotkam. – Spojrzała na niego z nadzieją. – Kiedyś byliśmy przyjaciółmi, a przynajmniej czymś w tym rodzaju. I Merlin wie, że jesteś jedyną osobą, która rozumie, jak ważne są egzaminy.
     To sprawiło, że się roześmiał.
     - Ja… tak, przypuszczam, że rozumiem. Ron i… i Harry na pewno nigdy tego nie zrobią. – W jego głosie zabrzmiała nutka niepewności i poczucia winy, kiedy wspomniał o Harrym. Ponownie odwrócił od niej wzrok. – Oczywiście rozumiem, dlaczego jesteś zdeterminowana do przystąpienia do owutemów, nawet… nawet w tych okolicznościach.
     - Byłam pewna, że mnie zrozumiesz. – Hermiona prędko otoczyła się ramionami. – I przestań być taką wielką sztywną bryłą i chodź tu.
     - Ja… - Zawahał się przez moment i chwilę później Hermionę objęły chude, oporne ramiona. Starał się, żeby uścisk był krótki i grzeczny, ale dziewczyna nie dała mu na to szansy i wtuliła się w niego, owijając się wokół jego pasa.
     - Nie dbasz o siebie – powiedziała w jego kościste ramię. – Jesteś taki jak ja, poświęcasz się pracy, nie przejmujesz się tak głupimi i mało ważnymi sprawami jak jedzenie.
     - Byłem zajęty. – Percy poklepał ja niezdarnie po plecach. – Niepokoje w Ministerstwie… cóż. Było wiele do zrobienia.
     - Jestem pewna, że tak. – Hermiona uwolniła go, ale chwyciła jego rękę, kiedy się odsunął. – Percy, nie krępuj się i powiedz mi, żebym się odwaliła, jeśli jest to zbyt wścibskie, ale naprawdę chcę wiedzieć… co się stało?
     Zesztywniał, ale był zbyt uprzejmy, by wyrwać rękę z jej uścisku.
     - Jestem pewien, że Ron już ci powiedział.
     - Ron opowiedział mi niezwykle stronniczą wersję, którą uważam za nie więcej wartą niż zwykłą pogłoskę. - Pociągnęła nosem z dezaprobatą. - Chcę wiedzieć, co naprawdę się wydarzyło.
     Wolno kiwnął głową i Hermiona wiedziała, że jej słowa wywarły odpowiedni skutek. Znała Percy’ego od lat. Tak, mógł być idiotą, tak naprawdę wszyscy Weasleyowie mogli. Gdyby istniały Brytyjskie Mistrzostwa Idiotów, zwycięzca niewątpliwie miałby płomiennorude włosy, bez względu na to, co mówił Ron o profesorze Snape. Ale dalsza walka o to była zbyteczna – rzadko kiedy ktoś oferował Percy’emu, że go wysłucha, więc była pewna, że nie mógł się oprzeć.
     - No dobrze… Może usiądziesz? Chcesz herbaty?
     - Tak, proszę. Bardzo łagodną z mnóstwem mleka. – Usiadła na wskazanym krześle, z roztargnieniem poprawiając włosy. Naprawdę musiała coś z nimi zrobić – układanie ich było jeszcze cięższe niż zwykle. – Mocna herbata źle na mnie teraz działa.
     - Oczywiście. – Podał napój i zaproponował herbatniki, machinalne ruchy wydawały się go uspokajać. – Hm… wiesz, że zawsze chciałem pracować w Ministerstwie, i robić to dobrze, a nie pójść na łatwiznę i zajmować się czymś prostym, co zwyczajnie mi się podoba.
     Hermiona przytaknęła.
     - Mam tak samo – powiedziała łagodnie. – To znaczy niekoniecznie wiążę przyszłość z pracą w Ministerstwie, ale zawsze chcę być najlepsza w tym, co robię, nieważne co to takiego. Naprawdę chciałabym pokazać ludziom, co potrafię. Z dzieckiem nie będzie to łatwe, ale jestem zdeterminowana. Będę musiała tylko ciężej pracować, to wszystko.
     - Nie polecałbym ci Ministerstwa, nie teraz – rzekł Percy, najwyraźniej rozproszony od opowiadania własnej historii. – Na pewno nie wtedy, gdy dziecko jest małe. Badania mogłyby być lepsze. Byłyby większe szanse na utrzymanie dziecka blisko ciebie. A może odbycie praktyki w dziedzinie numerologii.
     Skinęła głową.
     - Cieszę się, że mnie rozumiesz. Rozważyłam obydwa przypadki i zadecydowałam nie zawracać sobie głowy pracą w Ministerstwie przez przynajmniej pięć najbliższych lat.
     - Świetnie. Skrupulatne planowanie, to jest to. – Percy odłamał kawałek swojego herbatnika, z nieobecną miną krusząc go na talerzyku – Wiesz, co się stało z panem Crouchem… Rozkazywał mi tak surowo, by nie pozwolić nikomu choćby podejrzewać, że jest chory – wydawało mi się, że rozumiem czemu. Był bardzo dumnym człowiekiem. Nie chciał, aby ktokolwiek pomyślał, że nie nadaje się już do pracy. Więc kryłem go, jak mogłem najlepiej.
     Hermiona ponownie przytaknęła. To miało sens i ona pewnie postąpiłaby podobnie. Rozumiała strach przed tym, że inni ludzie zobaczą porażkę.
     - W większości przypadków, zrobiłbyś dokładnie to, co chciał pan Crouch – powiedziała cicho. – Nie mogłeś wiedzieć, że jest pod wpływem Imperiusa.
     - Zgadza się. Ale nie przyszłoby ci to do głowy, gdybyś usłyszała, w jaki sposób moja rodzina krytykowała moje starania – wyznał nadąsany. Potem westchnął, pocierając kciukiem grzbiet nosa. – Po tej katastrofie bałem się, że skończę, robiąc coś na niby przez miesiące lub lata. Wiedziałem, że gdybym miał szansę, wykorzystałbym ją i odniósł sukces. I właśnie wtedy ją otrzymałem. To była naprawdę dobra okazja. Byłem pewny… - przerwał, odwracając wzrok.
     Hermiona odstawiła herbatę i zaryzykowała wtrącenie się:
     - Sądziłeś, że ojciec będzie z ciebie dumny.
     Percy obrzucił ją ostrym spojrzeniem i zaśmiał się. To był gorzki śmiech bez cienia humoru.
     - Tak, tak przypuszczam. Ale ze mnie głupek. Miałem nadzieję, że dołączenie do niego w Ministerstwie przynajmniej dorówna łamaniu klątw dla Gringotta, albo trenowaniu smoków gdzieś na odludziu. Na pewno nie tak fajne, ale jednak coś wartościowego. – Potrząsnął głową. – Ojciec przypuścił, być może całkiem poprawnie, że po prostu szpiegowałem dla Ministerstwa, że nie chcieli mnie tam, a tylko znajomości, które miała moja rodzina.
     - Zraniło cię to. – Spojrzał na nią zdziwiony, a ona prychnęła. – Och, Percy, oczywiście, że to cię zraniło! Chciałeś, by był z ciebie dumny, a zamiast tego zbagatelizował twoje osiągnięcia! – Lekko ścisnęła mu dłoń. – Każdy tak by się poczuł na twoim miejscu. Zachował się bardzo bezmyślnie.
     - Nie miałem pojęcia, że o tym wiedziałaś – rzekł powoli z napięciem w głosie. – Ale tak, chyba byłem zraniony. I zły. Poniżył mnie po tym, jak sam ciężko pracował, nie osiągając niczego przez wiele lat… - Jego wzrok zatrzymał się na niewielkim kominku. – Wiesz, że nawet nie zdawał sobie z tego sprawy – przyznał gorzko. – Potrzebowaliśmy pieniędzy, ale nie mógł zmusić się do żadnego wysiłku w tym kierunku.
     Hermiona kiwnęła głową, utrzymując spokój. Percy i jego ojciec całkowicie się różnili, każdy mógł to dostrzec już po pięciu minutach. Lubiła pana Weasleya, nie rozumiała tylko jego braku przedsiębiorczości. Nigdy nie zadowoliłaby się pozycją bez perspektyw - nie ważne jak byłoby to zabawne, ale jej dziecko nie obeszłoby się bez nowych książek i dobrze dopasowanych szat.
     - Ta cała gadka o tym, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać powstał z martwych i Harry Potter twierdzący, że to widział… - Percy szarpnął ręką swoje rude loki, wydając dźwięk rozdrażnienia. – Tak, wiem, że okazało się to prawdą, ale to zabrzmiało tak nieprzekonująco, Hermiono! Ludzie powstający z martwych! Och, sądziłem, że Harry zobaczył coś, co go przeraziło, ale pomyślałem, że on tylko… tylko robi to, co ciągle zdarza się Ronowi – wyolbrzymia problem, by inni poświęcili mu trochę uwagi.
     - Harry tak nie robi – powiedziała delikatnie. – Ron, owszem, wiem o tym i nie obarczam cię winą za myślenie, że postępują tak samo, ale…
     - Ale się myliłem. Teraz wiem o tym. – Westchnął, ściągając okulary, by ze znużeniem potrzeć oczy. – To po prostu było tak… nieprawdopodobne. I jeszcze każdy w mojej rodzinie na ślepo podążał za Albusem Dumbledore, wierząc, że to ochroni ich przed krzywdą. – Zacisnął usta. – Wiesz, mógłbym w to uwierzyć, gdyby chodziło o kogoś innego, ale Dumbledore…
     Zamrugała.
     - Nie ufałeś profesorowi Dumbledore’owi? – spytała bezmyślnie. – Ale czemu?
     Percy ze stuknięciem odstawił swoją filiżankę na talerzyk i odłożył go na mały stolik znajdujący się na przeciwko krzesła, na którym siedział.
     - Czemu miałbym mu ufać? – spytał. – Och, jasne, nie zaprzeczę, że korzystałem z jego jawnego faworyzowania, ale nie myśl, że nie widziałem, po co ono było! Gryfon jako dyrektor, Gryfon jako zastępca, Gryfon jako Prefekt Naczelny, Dumbledore znajdował sposoby, by jego dom wzbogacał się w punkty, gdy tylko mógł, a Harry Potter w szczególności, och, nigdy nic nie było dla niego zbyt dobre! Oczywiście Dumbledore uwierzyłby we wszystko, co on powiedział, jego opinia była rozpaczliwie wypaczona w przypadku wszystkiego, w co zaangażowana była jego mała Duma Gryffindoru!
     Hermiona wpatrywała się w niego ze zdumieniem.
     - Ale… - wydusiła z trudem. Była gotowa wysłuchać wersji wydarzeń Percy’ego. Była pewna, że miał jakieś uzasadnienie dla tego, co zrobił, choćby istniało tylko w jego własnym umyśle. Ale to…
     - Nie wmawiaj mi, że nie mógł utrzymać was z dala od Kamienia Filozoficznego, gdyby chciał – warknął Percy, wstając i zaczynając szybko chodzić. – Och, wasza trójka nigdy nie powinna była zbliżyć się do niego, nieważne, co myśleliście, że wiecie, byliście dziećmi! Pierwszoroczni! Pozwolił wam ryzykować… Och, słyszałem jak Ron i Harry rozmawiali o tym. Wiem, że Harry sądził, iż Dumbledore daje mu szansę, by zmierzył się ze swoim demonem, jako jedenastolatek! Małe, bezsilne, piskliwe jedenastoletnie dziecko! Tylko z moim bratem-idiotą i utalentowaną, ale urodzoną w rodzinie mugoli dziewczyną, która nie dostała nawet pierwszej wskazówki odnośnie tego, czego się spodziewać!
     Hermiona wpatrywała się w niego, a warga zaczęła jej trochę drżeć.
     - To… nie było tak, on nie wiedział…
     - I zachęcał do tego! – kontynuował, wciąż przemierzając salonik. – Pozwoli Harry’emu Potterowi przejść przez to samemu. Skoro był tak wielkim czarodziejem, jeśli był tak wszechwiedzący, to dlaczego nie zauważył, że coś jest nie tak z Ginny? Dlaczego jej nie pomógł? Dlaczego ponownie zostawił to w rękach Harry’ego i Rona, tym razem bez ciebie? – Obrócił się gwałtownie, docierając do ściany i posłał jej dziwnie gniewno-tkliwe spojrzenie. – Odwiedziłem cię, wiesz, kiedy poszedłem do Penny. Wiedziałem, że Ron prawdopodobnie nie będzie zawracać sobie tym głowy.
     - Dziękuję – wyszeptała.
     - Proszę bardzo. Zawsze cię lubiłem. Rozumiałaś, jak ważna jest nauka. Bóg wie, że z chęcią wymieniłbym Rona na ciebie, bo przynosił prawie tyle samo wstydu, co bliźniacy. – Percy znów przemierzał pokój, a słowa wprost wypadały z niego. Jak długo dusił je w sobie? – Harry był tak cholernie dumny, kiedy pokonał bazyliszka. Dumbledore jakoś go do tego zachęcił, ja to wiem. Mówił mu pewnie, jaki jest dzielny, jaki mądry, punkty dla jego domu. I nie poprzestał na tym! Na twoim trzecim roku wmieszał ciebie i Rona w całe to zamieszanie, tak że musieliście stawić czoła dementorom i więźniom, i wilkołakom, i Merlin wie, czemu jeszcze… Widziałem was, kiedy wracaliście. Ron miał złamaną nogę, Harry trząsł się jak osika, a ty byłaś w takim szoku, że zbladłaś bardziej niż Prawie Bezgłowy Nick. A on patrzył na was z tym cholernym błyskiem w oku, bo byliście tak mądrymi dziećmi i nie pozwolił mi zostać z moim własnym bratem! Odesłał mnie do łóżka jak jakiegoś grzecznego chłopca!
     Ruszył w innym kierunku, więc Hermiona musiała wstać z krzesła, aby go widzieć.
     - A na czwartym roku! Mógł być ostrożniejszy, umieszczając Czarę w swoim biurze albo gdzieś indziej, gdzie miałby go na oku, ale nie – on zostawił ją w miejscu dostępnym dla wszystkich! Chronioną przez linię wieku! Pozwolił tobie i Ronowi być ofiarami w drugim zadaniu, pozostawiając was na dnie jeziora – przecież zaklęcia mogły zawieść albo trytony mogły was przez „przypadek” uszkodzić, gdyby zawodnicy je rozgniewali, to było tak niebezpieczne…
     Jego twarz była zaróżowiona, kiedy obrócił się i wskazał na nią oskarżycielsko palcem.
     - Podaj mi przynajmniej jeden powód, tylko jeden, dzięki któremu mógłbym zaufać Albusowi Dumbledore’owi! Dlaczego powinienem choć przez minutę wierzyć, że nie ulegał złudzeniom Harry’ego Pottera odnośnie bycia wojownikiem, które ten chłopak zawsze miał?!
     - Ja… - Wargi Hermiony znów zaczęły drżeć. Nigdy tak o tym nie myślała. Nagle zobaczyła w umyśle ironicznie uśmiechającego się profesora Snape’a, mówiącego: „Czy dlatego celowo unikałaś myślenia podczas pracy?”. Akceptowała to, co każdy mówił o mądrości i ocenie sytuacji profesora Dumbledore’a, nie kwestionując tego, nawet wtedy, gdy Harry czy ona sama ryzykowali przy tym życiem. – Nie myślałam, że…
     Percy wziął głęboki wdech i odetchnął ciężko, a rumieńce zniknęły z jego twarzy.
     - Przepraszam, że krzyczę na ciebie – powiedział skruszony, podając jej chusteczkę. – Proszę, nie płacz. Nie jestem na ciebie zły…. Kiedy większość z tych wydarzeń miała miejsce, byłaś tylko dzieckiem, wiadomo, że powinnaś była mu ufać…
     Hermiona wytarła oczy.
     - Tylko… wszyscy byli tak pewni, że nas uratuje – wyznała cicho.
     - Nie ja – prychnął. – I miałem rację, prawda? Mogłem się mylić o Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, ale nie o Dumbledorze. Zobowiązał Harry’ego do dyskrecji, powołał do pokonania Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać z pomocą tylko twoją i Rona… a co z wami? Wcale się nie troszczył o was, do cholery, w przeciwieństwie do Harry’ego, otoczonego specjalną ochroną.
     Hermiona przełknęła ślinę.
     - Jak się o tym dowiedziałeś? Że zobowiązał Harry’ego do dyskrecji?
     Percy wiercił się niespokojnie.
     - Jak musisz wiedzieć, Nimfadora Tonks mnie powiadomiła – wymamrotał. – Rozumie, jak się czuję w tej trudnej sytuacji rodzinnej. Zazwyczaj niepostrzeżenie wślizgiwała się, żeby po cichu szepnąć mi, jak wszyscy sobie radzą. Gdy było już po wszystkim, wysłała mi sowę, zapewniając, że wszyscy przeżyli i mówiąc trochę o tym, co się stało.
     - Och. – Pociągnęła nosem i jeszcze raz użyła chusteczki. – To miło z jej strony.
     - Ona jest miła. Jasne, że trochę stuknięta jak wszyscy Blackowie. – Potrząsnął głową. – Ale rozumiesz już, dlaczego zrobiłem to, co zrobiłem? – spytał niemal błagalnym tonem. – Nie ufałem Dumbledore’owi i byłem bardzo zły na tatę, że to wszystko po prostu samo się wykrzyczało, a potem wyszedłem.
     Hermiona pokiwała głową ze zrozumieniem.
     - I nie chciałeś wrócić do domu.
     - By się ośmieszyć i płaszczyć przed nimi? – Skrzywił się, krzyżując ramiona. – Mam swoją dumę, Hermiono. Oni wszyscy zdawali się być tak cholernie szczęśliwymi, że się mnie pozbyli, oprócz mamy. – Nie zdołał powstrzymać bólu, jaki emanował z jego głosu. Zmarszczyła brwi. Jak musiał się czuć, wiedząc, że cała rodzina go nie chce? – Cóż, ja też ich nie potrzebuję. Na pewno nie będę ich błagał, żeby mnie z powrotem przyjęli.
     Hermiona podeszła i przytuliła go ponownie, a on odwzajemnił uścisk – tym razem mniej niezgrabnie.
     - Przepraszam – powiedziała szczerze. – Miałam nadzieję… nie wiem… że będę w stanie pomóc. Ale nie mogę obwiniać cię za niechęć do… do poniżenia samego siebie, kiedy oni wszyscy próbują tak mocno pokazać, że cię nie chcą.
     - Wszystko w porządku – odpowiedział, lekko klepiąc ją po plecach. - To chyba najlepsze w tym wypadku. Nigdy nie dogadywałem się za dobrze z żadnym z nich… no, może poza Ginny – dodał smutno. – Co u niej?
     - Kieruje Harrym w ciągu każdej sekundy jego życia. – Uśmiechnęła się leciutko. – On to uwielbia. Jest dla niego taka dobra, a poza tym ma wyczucie, nawet jeśli on jest tego pozbawiony.
     Percy odchylił się do tyłu, unosząc brwi.
     - Złe słowo o Harrym Potterze z ust Hermiony Granger? No, no, no… Nie wiesz, że to bluźnierstwo?
     Hermiona zaśmiała się i ponownie pociągnęła nosem.     - Percy, kocham Harry’ego, serio. Od dawna jest dla mnie jak brat, za którym z chęcią poszłabym w ogień, ale znam go – jest lekkomyślny, społecznie nieprzystosowany i brak mu zdrowego rozsądku – widocznie pomieszczenie w jego głowie przeznaczone na rozsądek było potrzebne dodatkowym pokładom kiepskiego poczucia humoru. Kocham go, ale nigdy nie byłam ślepa na jego wady. Ginny też nie.
     - Dobra. To już coś. – Westchnął i wzruszył ramionami. – Dziękuję ci, Hermiono. Za to, że skontaktowałaś się ze mną, a przynajmniej za pozwolenie opowiedzenia mojej wersji historii, nawet jeśli nie możesz pomóc mi w… tej sytuacji rodzinnej.     - Jeśli jest coś, co mogę zrobić, powiedz – zaproponowała. – Jestem twoją przyjaciółką bez względu na to, czy dogadujesz się z nimi czy nie. – Zwróciła mu chustkę. – Wciąż widujesz się z Penny, prawda?
     - Tak. – Uśmiechnął się nagle. Był to mały, ale prawdziwy uśmiech. – My… ee… planujemy się pobrać. Nie ustaliliśmy jeszcze daty, cóż, ale zaręczyliśmy się w zeszłym miesiącu.
     - To świetnie. Cieszę się, że jesteście szczęśliwi.
     - Dziękuję. – Włożył chustkę do kieszeni. – Ja… wybacz mi, Hermiono. Wiem, że to osobiste pytanie, ale… - Spojrzał na nią ze zmartwieniem, a jego wzrok ześlizgnął się na jej brzuch. – Samotne wychowanie dziecka… no, to będzie strasznie trudne i niewątpliwie jest powiązane z pewnym rodzajem piętna… Nie ma szans na przekonanie ojca, by zachował się odpowiednio, prawda?
     - Nie sądzę. Uważam, że postąpił tak, jak trzeba – ma swoje powody. – Hermiona przygryzła wargę. Szczerość i troska Percy’ego zdawały się wyciągnąć słowa z jej ust. – Jemu… nie zależy na mnie. Wiedziałam o tym, ale pragnęłam to zmienić… a potem, po bitwie… Byłam głupia.
     - Och. Rozumiem. – Przytaknął i na chwilę włożył rękę pod jej łokieć w cichym odruchu wsparcia. - Hermiono, przepraszam. Wiem, że to musi być bolesne. Czy jest coś, co mogę zrobić?
     Zdobyła się na słaby uśmiech.
     - Zaproś mnie na ślub – oznajmiła, wycierając oczy w skraj szaty. – Wymknę się, jeśli będzie trzeba – zwianie Ronowi i Ginny nie jest takie trudne.
     - Zobaczę, co będę mógł zrobić. – Uśmiechnął się i ponownie podał jej chusteczkę do nosa. – Proszę. Myślę, że potrzebujesz jej bardziej niż ja.

*


     Na uczcie z okazji Halloween była cicha. Severus próbował nie zwracać na nią uwagi i nie martwić się, że wizyta w Hogsmeade za bardzo ją zmęczyła. Wyglądała blado i nie przyłączyła się do trajkotania przyjaciół.
     Odwrócił od niej wzrok i skupił się na kolacji, w roztargnieniu słuchając rozmowy między byłym a teraźniejszym Opiekunem Gryffindoru.
     - Biorąc pod uwagę okoliczności, czy mądrze jest pytać? – powiedziała łagodnie Aurora, a lekko zmarszczone brwi psuły jej zwykle spokojną twarz.
     - Ta zasada jest istotna – odpowiedziała stanowczo Minerwa. Spojrzał na nią z ukosa, wyglądała na zmartwioną. – Żaden uczeń nie ma pozwolenia na prywatne spotkania w Trzech Miotłach czy Pod Świńskim Łbem z nikim, uczniem czy też nie, a ona poszła na górę do wynajętego pokoju, by się z kimś spotkać – Rosmerta nie podaje nazwisk, nawet w tych okolicznościach, ale zdradziła, że był to mężczyzna, nie uczeń, i byli razem ponad godzinę. Jako jej Opiekun Domu, zrób z tym porządek.
     Nie możesz pozostawić tej sprawy niezałatwionej, Auroro. Nie chcę w tej kwestii żadnych precedensów.
     - Dobrze. – Aurora westchnęła. – Wezwę dziewczynę do mojego biura po kolacji i spytam, co zrobiła i dlaczego. Nie będę domagała się od niej zdradzenia nazwiska tego mężczyzny, jeśli spotkała się z ojcem dziecka, ale wyklaruję jej tę zasadę i przydzielę jakąś karę.
     Hermiona Granger. Dziewczyna spotkała się z mężczyzną w Trzech Miotłach i spędziła z nim ponad godzinę sam na sam. Odsunął swój talerz i drżącą ręką sięgnął po wino. Dziewczyna na pewno go oszukała, nabierając go na te swoje olbrzymie oczy i pozorną winę… Ostatecznie, z kim innym i w jakim celu miałaby się spotkać?
     Jego z pewnością tam nie było. Może powinien zasugerować odpowiednią karę za takie godne prostytutki zachowanie.

*


     Profesor Sinistra wprowadziła wiele zmian w byłym biurze profesor McGonagall. Ściany zostały udrapowane subtelnymi brokatami w odcieniach czerni, srebra oraz granatu, zniknęła za to szkocka krata, stare książki i papiery. Meble były spartańsko proste, ale doskonale dobrane i przyjemne dla oka. To był śliczny pokój, może nieco zbyt pusty jak na gust Hermiony, ale z pewnością bardziej cieszyłaby się z możliwości podziwiania wnętrza, gdyby wiedziała, dlaczego się w nim znalazła.
     - Ee… Pani profesor? Dlaczego mnie pani tutaj wezwała?
     Profesorka wyglądała, jakby czuła się nieswojo i bawiła się bezmyślnie gładkim kamykiem, który spoczywał na jej biurku.
     - Pani dyrektor zwróciła się do mnie, jako twojego Opiekuna Domu, żebym zajęła się tym – odpowiedziała nagle. – Otrzymała informację od Madame Rosmerty z Trzech Mioteł. Dziś po południu spędziłaś blisko dwie godziny w wynajętym pokoju z mężczyzną, którego nazwiska Madame Rosmerta nie ujawniła. Wiesz, że uczniowie nie mają pozwolenia na prywatne spotkania w Trzech Miotłach. Bardzo bym chciała usłyszeć, co masz do powiedzenia na swoje usprawiedliwienie.
     Hermiona zamrugała.
     - To nie był pokój – odpowiedziała, lekko się rumieniąc. – Znaczy się… to był tylko salon na górze!
     - Mimo wszystko, pokój został wynajęty, a drzwi zamknięte. Zgodnie z zamysłem zasady, to się liczy. – Westchnęła. – Nie będę wymagała od ciebie nazwiska tego mężczyzny, jeśli masz wystarczający powód, aby nie…
     - Percy Weasley – wyrzuciła z siebie Hermiona.
     Profesor Sinistra zamrugała, patrząc na nią.
     - Percy Weasley?
     Dziewczyna przytaknęła.
     - Nie wiem, czy pani słyszała, ale rodzina odseparowała się od niego ponad dwa lata temu – wyjaśniła. – On i ja zawsze dobrze się dogadywaliśmy, więc umówiłam nas na spotkanie. Miałam nadzieję, że mogłabym nakłonić go do puszczenia w niepamięć swoich urazów do rodziny. Spotkaliśmy się prywatnie tylko dlatego, że jeśli Ron albo Ginny Weasley zobaczyliby go, eksplodowaliby… a przynajmniej byliby bardzo niegrzeczni.
     - Och. – Profesor Sinistra wyglądała na zaskoczoną. – To było… no cóż, być może nie coś mądrego, ale zdecydowanie uprzejmego.
     Hermiona stłumiła w sobie uśmiech. Hermiona Granger i Percy Weasley – dwa pokolenia Mózgu Gryfonów. Jeśli profesor Sinistra mogła wyobrazić sobie ich dwójkę, robiącą coś w najmniejszym stopniu nieprzyzwoitego w salonie na piętrze u Madame Rosmerty, to miała myśli bardziej nieczyste niż Lavender Brown. Jednak nie był to powód do śmiechu… jest nowa na stanowisku Opiekunki Gryffindoru i Hermiona nie chciała się jej narazić już podczas swojej pierwszej Oficjalnej Kary.
     - Niestety nie wyszło… Wciąż jest zły i ma dobre powody. Pokojowa inicjatywa będzie musiała wyjść od drugiej strony.
     - Rozumiem. Słyszałam o konflikcie rodzinnym, ale nie znam szczegółów. – Nauczycielka odłożyła kamyk, wracając do charakterystycznego dla niej spokoju. – Niemniej, złamałaś szkolny przepis, chociaż było to z uzasadnionego i niewinnego powodu.
     Hermiona przytaknęła.
     - Nigdy nie spotkalibyśmy się w którejś z sypialni – powiedziała poważnie. – Nawet nie przyszło nam do głowy, że salonik również będzie się liczył. Rozumiem jednak, zasady to zasady. Bardzo przepraszam.
     - Oczywiście, panno Granger. Rozumiem. - Czarownica pochyliła głowę. – Jednak dostajesz szlaban, na którym bardzo mi się przydasz. – Nagle się uśmiechnęła. – Podczas którego okrutnie i bez odpowiedniej zapłaty zmuszę cię do pomocy mi przy sprawdzaniu prac pierwszorocznych. Zapewniam cię, to nie będzie przyjemne.
     Hermiona zamrugała, po czym się zaśmiała.
     - Zgadzam się z panią – odparła, przypominając sobie żałosne próby Harry’ego i Rona w wypełnianiu map planet i gwiazd w pierwszej klasie. – Ale z chęcią pomogę. Dziękuję, pani profesor.
     - W takim razie przyjdziesz tutaj jutro po kolacji – poinformowała ją, z zadowoleniem kiwając głową. – Jestem pewna, że jakoś usprawiedliwisz się przed przyjaciółmi.
     - Coś wymyślę – powiedziała Hermiona, wstając. – Dobranoc, pani profesor, i jeszcze raz dziękuję.
     - Dobranoc, panno Granger. Miłych snów.
     Hermiona wyśliznęła się z biura, cicho wzdychając z ulgą. Musi wymyślić jakieś wyjaśnienie, dlaczego chodzi do biura profesor Sinistry dwie noce z rzędu… Może po to, by porozmawiać o Swojej Przyszłości albo o tym, jak planuje poradzić sobie z nauką, kiedy dziecko się urodzi. Bezpieczne, nieszkodliwe. Tak, to nie wzbudzi żadnych podejrzeń.
     - Dziesięć punktów od Gryffindoru, panno Granger. – Z lewej strony dobiegł ją ponury głos. Odwróciła się ze zdziwieniem, spostrzegając, że profesor Snape lustruje ją wzrokiem. – Za jawne lekceważenie regulaminu szkolnego.
     Ta niesprawiedliwość sprawiła, że bezradnie zacisnęła pięści. Skąd wiedział?
     - Nie lekceważę go! – rzekła z oburzeniem. – I sam pan powiedział, że nie będzie wyciągał żadnych...
     Urwała, kiedy rzucił jej ostre spojrzenie. Postaci na portretach łapały chciwie każde słowo.
     - Domyślam się, że nie pragniesz, aby twoje zajęcia tego dnia stały się powszechnie znane – uciął. – Jeśli pozwolisz, panno Granger. – Machnął na nią i otworzył drzwi prowadzące w ciasną klatkę schodową, prowadzącą na dach wieży Gryfonów. Wąska, niewygodna, ale przynajmniej nie podsłucha ich żaden portret, a gdyby stanęła kilka schodków wyżej od niego, nie musiałaby zadzierać głowy, by na niego spojrzeć – w tym wypadku musiałaby spuścić wzrok.
     Kiedy weszła na szósty stopień, obróciła się, skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej i spojrzała mu w oczy.
     - Profesorze Snape, nie mam pojęcia, dlaczego jest pan zły, ale…
     - Nie jestem zły – przerwał jej zgryźliwie, zatrzaskując za sobą drzwi i spoglądając na nią. – Jestem zdegustowany. Byłaś bardzo przekonująca, kiedy odwiedziłaś mnie pod koniec wakacji, panno Garnger, ale flirtowanie z nieznajomym mężczyzną w wynajętym pokoju podczas pierwszego wyjścia poza szkołę, wyraźnie daje mi powód, by ci nie wierzyć!
     - Z nikim nie flirtowałam! – Ramiona opadły jej wzdłuż tułowia, a palce nerwowo splotły. – Spotkałam się z Percym Weasleyem na herbacie! To wszystko!
     Zaskoczyła go tym. Część jego niewytłumaczalnej furii zdawała się go opuścić.
     - Percy Weasley?
     - Tak, Percy Weasley. Zapewniam pana, nie mam z nim żadnego romansu, a on prawdopodobnie zasłabłby z przerażenia, gdybym kiedykolwiek coś takiego zasugerowała. – Hermiona fuknęła z irytacją, zastanawiając się, jaka część tego niedorzecznego bałaganu spowodowała, że tak się wściekł. – On tylko nie chciał, aby Ron czy Ginny go zobaczyli, więc spotkaliśmy się na piętrze.
     - Dlaczego? – zapytał, robiąc krok lub dwa do przodu, tak, aby ich oczy były na tym samym poziomie. – Dlaczego spotkałaś się z Percym Weasleyem? – Uśmiechnął się drwiąco. – Starałaś się zaaranżować zjazd rodzinny?
     Poczerwieniała.
     - W sumie to tak. Zawsze dobrze się dogadywaliśmy i nie mogłam znieść tego, że został sam jak palec – rzekła obronnym tonem. – To nie pomogło, ale chociaż mógł przedstawić komuś swoją wersję.
     Prychnął.
     - Dzięki czemu zapewne ogromnie mu ulżyło – zadrwił, ale część jadu znikła z jego głosu. – Percy’emu Weasleyowi powodzi się lepiej bez tego zastępu paplających i sentymentalnych idiotów, którzy tylko mu przeszkadzają.
     - Myślę, że może mieć pan rację – zgodziła się, a on spojrzał na nią zaskoczony. – Nie na temat Weasleyów jako paplających i sentymentalnych idiotów, ale na temat Percy’ego. Nigdy nie spostrzegłam jak źle mu było z rodziną. On nie rozumie ich, a oni nie rozumieją jego.
     - Tak, to prawda – przyznał. Wydawał się być wytrącony z równowagi i zastanawiała się, czy będzie się tak zachowywał za każdym razem, kiedy się z nim zgodzi się z nim, a nie tylko odpowiadać gniewnie na jego zamierzoną prowokację. – Przypuszczam, że jeszcze za wcześnie, żeby mieć nadzieję na to, że wreszcie nauczyłaś się nie wtrącać w sprawy innych.
     - O wiele za wcześnie – potwierdziła, uśmiechając się do niego i została nagrodzona najdrobniejszą z możliwych sugestią zakłopotanego zmarszczenia brwi. – Ale wiem, że ze strony Percy’ego nie można się spodziewać żadnych przeprosin. – Jej uśmiech przygasł, kiedy przypomniała sobie jego powody. – Dał mi wiele do myślenia.
     - Czyżby? – Ta jedna sardoniczna brew uniosła się. – Pomógł ci w ułożeniu Wielkiego Harmonogramu Nauk i Powtórek do owutemów?
     - Nie – odpowiedziała wolno. – Wyjaśnił, dlaczego nie ufa profesorowi Dumbledore’owi. Był… przekonujący.
     - Doprawdy. – To nie było pytanie. Gniew zdążył już wyparować, a Severus przyglądał się jej uważnie. – Dziwny czas na kwestionowanie swojej lojalności wobec byłego dyrektora, panno Granger, miesiące po jego śmierci.
     - Prawda? – Przygryzła lekko dolną wargę. – Ale mieliście rację. Nigdy nie kwestionowałam wszystkiego wystarczająco. Wierzę w to, co zostało mi powiedziane, jeśli zrobił to ktoś, o kim jestem przekonana, że powinnam mu wierzyć. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, żeby mieć jakieś zastrzeżenia odnośnie profesora Dumbledore’a.
     - Zawsze powinnaś mieć wątpliwości, panno Granger – powiedział, a jego oczy i twarz nic nie wyrażały. – Szczególnie w stosunku do tych, którzy starają się ci rozkazywać lub cię kontrolować.
     - Powinnam. – Przytaknęła, a jej dłoń automatycznie podążyła na przód szaty, by dotknąć rosnącego wybrzuszenia, które zbyt szybko stanie się odrębną, całkowicie od niej zależną, osobą. – Wie pan, ciągle mam koszmary o tej partii szachów – dodała cicho, napotykając jego spojrzenie. – Nie bałam się Diabelskich Sideł, latających kluczy, trolla, a nawet Puszka – wiedziałam, jak sobie z tym poradzić. I podobała mi się logiczna zagadka. Była wyzwaniem, ale to mogłam zrozumieć. Lecz nigdy nie byłam dobra w szachach, nieważne, jak bardzo starałam się nauczyć grać. Te figury szachowe wciąż są jedną z najbardziej przerażających mnie rzeczy, jakim musiałam stawić czoła. A profesor Dumbledore ze spokojem pozwolił nam to zrobić.
     - Wcale nie, panno Granger – poprawił sucho. – Jak sobie przypominam, ciągle ostrzegał, by trzymać się z dala od tego korytarza, a co dopiero Kamienia Filozoficznego. Gdybyś powiadomiła nauczyciela…
     - Nie uwierzyliby nam – wtrąciła, a jego oczy zamigotały w uznaniu. - Harry zawsze wierzył, że profesor Dumbledore dał mu szansę. Ustawił wszystko, tak jak potrafił. I to podziałało – Kamień Filzoficzny był bezpieczny, profesor Quirrell umarł, a my kupiliśmy kolejne trzy lata. Ale wciąż mam koszmary.
     Patrzył na nią, aby po chwili przytaknąć.
     - Jak my wszyscy, panno Granger. Powinnaś wracać do swojego Pokoju Wspólnego. – Nie czekając na odpowiedź, otworzył drzwi i zaczął schodzić po schodach.
     Nie miała zamiaru za nim zawołać, usłyszała jednak swój głos:
     - Profesorze Snape?
     Ku jej zdziwieniu, zatrzymał się i obrócił, co trochę ją zdziwiło. Rok lub dwa lata temu pomyślałaby, że pewnie ją zignoruje.
     - O co chodzi, panno Granger? – spytał niecierpliwie.
     - Dziękuję – odpowiedziała, ostrożnie dobierając słowa, świadoma postaci na obrazach, ciekawsko nadstawiających uszu. – Za to, że w końcu udało się panu wbić mi do głowy, że trzeba zadawać pytania.
     Kiwnął głową i odszedł bez słowa.
     Hermiona zwróciła się w drugą stronę, gdzie Gruba Dama obserwowała ją uważnie.
     - Wata.
     - Hmph. – Gruba Dama otworzyła się, udzielając jej pełnego dezaprobaty spojrzenia. Wciąż nie złagodziła swojego podejścia do jej decyzji o samotnym wychowywaniu dziecka.
     Hermiona przeszła przez dziurę, odczuwając jak bardzo jest zmęczona. Wcale nie pomogła jej reakcja Rona, kiedy wkroczyła do Pokoju Wspólnego – rzucił się do niej i pociągnął w stronę reszty.
     - Hermiono, gdzieś ty była? Co się stało?
     - Profesor Sinistra chciała umówić się ze mną na rozmowę odnośnie planów wobec dawania sobie razy z dzieckiem – mam przyjść do niej jutro po kolacji. – Gdyby powiedziała, że profesor Snape odebrał jej dziesięć punktów, na pewno od razu ich zainteresowanie przeszłoby na tę sprawę, ale stwierdziła, że tego nie chce. – Ciągle jest koszmarnie zielona w byciu Opiekunem Domu i sądzę, że chce na mnie poćwiczyć.
     Zaakceptowali to dość szybko i zaczęli mówić o pracach domowych i Hogsmeade. Hermiona podtrzymywała swoją rolę w rozmowie, ale w głębi umysłu ciągle widziała parę intensywnie czarnych oczu i prawie aprobujące skinienie.
     Zrobiła to ponownie. Wzięła jego założenia i wywróciła je do góry nogami za pomocą kilku słów.

*


     Był taki zły, kiedy dowiedział się, że spotkała się z kimś przy pierwszej lepszej okazji. Zły na nią, bo zachowywała się jak tania lafirynda, ale w szczególności zły na siebie. Uwierzył, że w swoje ojcostwo jej dziecka, mając za gwarancję jedynie jej słowo. Nie wydawało mu się, żeby miała jakieś usprawiedliwienie dla tego, co zrobiła. Nie tym razem.
     A potem obróciła te żywe, oburzone oczy w jego stronę i nawet nie musiał rzucać Legilimens… Jej obrażona niewinność była widoczna, prawie namacalna. Była całkowicie odsłonięta – to było jej problemem, ale dzięki temu można było czytać z niej jak z książki. Herbata z Percym Weasleyem. Ze wszystkich głupich, mieszających się w sprawy innych i powziętych w dobrej wierze rzeczy.
     Gdy założyła ręce, jej szaty naciągnęły się… Teraz łagodne wybrzuszenie było widoczne nawet, jeśli obszerny strój uczniowski ukrywał je wcześniej. Spojrzał na nie i zobaczył, że okrywa je miękka czarna wełna, co tym razem tylko wprawiało go w większy gniew. Teraz obraz ten pozostawał w jego umyśle, sprawiając, że jego emocje wirowały i plątały się niespokojnie bez przerwy, póki nie mógł być pewny, co czuje na myśl o nim.
     Ale to, co mówiła o Dumbledorze, sprawiło, że nagle poczuł się strasznie dumny. W końcu ten niezwykły umysł począł uwalniać się od narzucanych mu przez siebie samego ograniczeń. Zaczęła pytać, naprawdę myśleć.
     Severus zamrugał, spostrzegając, że już doszedł do swojego biura. Nawet nie pamiętał drogi na dół, tak był zaabsorbowany myślami o niej. Marszcząc brwi, wszedł do swojego królestwa i wyrzucił Hermionę ze swojej głowy. Interesowanie się dziewczyną było jednym – w końcu należało wziąć pod uwagę jeszcze dziecko.
     Rozmyślanie nad jej osobą, było czymś innym - błędem. Musiał być ostrożniejszy.
     I zapamiętać, by nazywać ją panną Granger, nawet w myślach, żeby pewnego dnia się nie przejęzyczyć i nie zdradzić się tym samym.

*


     Hermiona wiedziała, że zbyt długo siedziała w Pokoju Wspólnym, gdy zobaczyła Parvati i Lavender idące do dormitorium. Zazwyczaj próbowała być na górze w łóżku zanim one przyjdą. To ograniczało złośliwe uwagi z ich strony do minimum.
     Dała im kolejne pół godziny, mając nadzieję, że jej się odwdzięczą. Jednak nie miała takiego szczęścia, kiedy weszła, plotkowały cicho, a Parvati szczotkowała włosy Lavender. Hermiona postanowiła jak najszybciej wykonać wszystkie wieczorne czynności, ale nie udało jej się. Kiedy była już w koszuli nocnej, Lavender przyjrzała jej się oceniająco.
     - Naprawdę zaczyna być widać – powiedziała swoim sztucznie słodkim głosikiem. – Jeszcze parę tygodni i będzie oczywiste dla wszystkich, że jesteś w ciąży, a nie… wiesz… przybyło ci parę dodatkowych kilogramów.
     Hermiona zacisnęła zęby.
     - Tak, czy to nie miłe? – odpowiedziała równie słodko. – Oczywiście szaty uczniowskie maskują większość grzechów, prawda? Trochę dodatkowych kilogramów tu i tam… - Znacząco spojrzała na biodra Lavender.
     Brown spiorunowała ją wzrokiem. Parvati mądrze postąpiła, wskakując do łóżka i udając sen od razu, kiedy tylko zaczęły sobie dogryzać.
     - Wiesz, dostałam dziś list od mojej siostry – powiedziała od niechcenia. – Rose teraz pracuje w Ministerstwie.
     - Och, jakież to świetne dla Rose – rzekła Hermiona, wyciągając czystą bieliznę na jutro. – Więc co takiego było w tym liście, że pomyślałaś, że może mnie zainteresować?
     Lavender nieco się zirytowała.
     - Cóż, pracuje z nową dziewczyną, zdaje się Cynthią Bunworth – powiedziała, nie fatygując się, aby nadać swojemu głosowi słodycz. – Wspomniała coś, że Cynthia i Ron… ee… mieli się ku sobie, kiedy się spotykaliście. Oczywiście tylko chciała mi przekazać, jak bardzo jest zadowolona, że nie mnie to spotkało.
     Hermiona prychnęła.
     - Cynthia była tylko jedną z wielu – oznajmiła zimno. – Ron jest słodki, ale nie potrafiłby utrzymać swoich spodni na tyłku nawet wtedy, gdyby zależało od tego jego życie. Myślałam, że dobrze o tym wiesz.
     - Oczywiście, że nie! – Lavender spojrzała na Hermionę z oburzeniem, znacząco zatrzymując się na jej brzuchu. – Dzięki, ale nie jestem tym rodzajem dziewczyny.
     - Serio? Chodziłaś z nim i nawet nie miałaś korzyści z jedynej dziedziny, w której jest dobry, jeśli chodzi o bycie czyimś chłopakiem? – To zabawne, naprawdę nigdy nie powstrzymywała Cynthii ani innych. To zdarzało się, ilekroć ich kłótnie stawały się na tyle poważne, że mogły prowadzić do zerwania i nie wiedział, na czym stoją. Zawsze przyznawał się i na ogół było to bardzo uczciwe i dojrzałe. Jednak nigdy nie wybaczyła mu całkowicie tej sprawy z Lavender. To bolało. I Lavender, i samą Hermionę.
     - Zawsze byłam zdania, że warto poczekać na kogoś odpowiedniego, z kim będę gotowa spędzić resztę mojego życia – wyznała Lavender, wchodząc do łóżka z głęboko urażoną miną.
     - Cóż, to głupie – odparła Hermiona, również wchodząc do łóżka i przygotowując poduszki. Niedługo będzie jej potrzebna jeszcze jedna do odpoczynku na brzuchu, jeśli chciała spać prawidłowo.
     - Głupie?
     Parvati usiadła.
     - To nie jest głupie – powiedziała z wyrzutem. – Czemu chciałabyś… ee… - Trochę nie w czasie zdała sobie sprawę, że to nie była taktowna, mówiąc coś takiego dziewczynie w ciąży, więc wycofała się z zakłopotaniem.
     - Nie kupiłabym różdżki bez wypróbowania jej. – Hermiona prychnęła pogardliwie. – I podobnie postąpiłabym co do mężczyzny. A jeśli wyszłabym za kogoś, kto jest okropny w łóżku?
     Parvati wytrzeszczyła oczy w zdumieniu, a Lavender była naburmuszona, o czym świadczył dźwięk, jaki wydała, otulając się kołdrą po same uszy i ignorując je obie. Hermiona uśmiechnęła się, zaciągnęła zasłony wokół swojego łóżka i położyła się z powrotem. To było śmieszne, nawet jeśli odbije się na niej negatywnie. Napomykając o bogatym doświadczeniu podsycała plotki z gatunku Patrzcie Jaką Dziwką Jest Hermiona, za którymi zapewne stała właśnie Lavender. To nie było prawdą… pół tuzina razów z Ronem i jeden z Seversem Snape’em nie czyni jej kobietą światową. Matką tak, ale nie kobietą światową.
     Usłyszała złośliwy szept ze strony łóżka Lavender. Nie słyszała wszystkiego, ale słowo „małżeństwo” brzmiało czysto. Najprawdopodobniej był to paskudny komentarz, w którym główną rolę pełniła informacja, że Hermiona nigdy nie doświadczy tego konkretnego stanu. Oczywiście Lavender, jako siedemnastoletnia dziewica z zamiłowaniem do romansów, była prawdziwą ekspertką w zakresie dojrzałych i dorosłych związków.
     Hermiona uderzyła głową w poduszkę, zwijając się w kłębek. Jednakże co, jeśli rzeczywiście nigdy nie stanie na ślubnym kobiercu? Istniały w życiu ważniejsze rzeczy niż strojenie się w suknię podobną do serwetki i wyrzucanie pieniędzy na przyjęcie dla ludzi, których nawet nie lubisz - czy też na ich czarodziejskie odpowiedniki, które były przynajmniej nieco bardziej dystyngowane, o ile ślub Billa i Fleur mógł posłużyć za przykład. Hermiona nigdy nie miała szczególnego pragnienia wyjścia za mąż. Najpewniej w odróżnieniu od Lavender, która wymarzony ślub zdecydowanie zaplanowała, gdy skończyła sześć lat.
     Hermiona nie miała złudzeń o ślubach będących nieodzowną częścią słynnego „Żyli Długo i Szczęśliwie”. Na pewno nie miała żadnego zamiaru robienia czegoś tak głupiego jak próbowanie znalezienia ojca zastępczego dla dziecka. Wiedziała, że inne kobiety tak robią i wyobrażenie sobie tego ją przerażało. Tylko pragnienie mężczyzny w życiu dziecka nie było dobrym powodem na rozpoczęcie związku. W każdym razie, miała Harry’ego, Rona i resztę Weasleyów; dziecku nie będzie brakowało męskich wzorców. Mogą być raczej wzorem na niewysokim poziomie, szczególnie bliźniaki, ale byli mężczyznami i lubili dzieci. To było rozwiązanie przynajmniej na chwilę. A Percy nie był taki zły, dziecko miałoby jako przykład kogoś mądrego.
     - Oczywiście, jeśli byłabym tak zasadnicza, dojrzała i odpowiedzialna jak teraz, te siedemnaście tygodni temu, nie byłoby cię tu – wyszeptała, dotykając brzucha. - Podejrzewam, że każdy jest mądry po szkodzie. Jednak będę się uczyć na błędach. Będę tak dojrzała, odpowiedzialna i zasadnicza, jak tylko będę mogła, i od tej chwili postaram się dać ci dobry przykład. Cieszę się, że cię mam, nawet jeśli nie zabrałam się do tego zbyt dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz