środa, 30 maja 2012

Rozdział 8: Wers siódmy, taki sam jak pierwszy

Betowały: otempora (zgodność z oryginałem) i Issay (język)



     – Hermiono? Mogłabyś wyświadczyć mi przysługę?
     – Jasne – odpowiedziała automatycznie, doganiając Harry’ego i jednocześnie wpychając swój podręcznik od numerologii do już i tak wypchanej torby. – O co chodzi?
     – Cóż, po pierwsze przestań zgadzać się, póki nie wiesz, o co zamierzam cię poprosić – powiedział Harry, szczerząc się do niej i zabierając jej torbę. – Merlinie, to waży z tonę…
     – W takim razie pozwól mi ją nieść.
     – Nie, dam sobie radę. – Przerzucił ją na wolne ramię, krzywiąc się. – W każdym razie, wieczorem mamy trening quidditcha, ale nadchodzi burza. Mogłabyś zająć się Ronem, kiedy mnie nie będzie? Pomagając mu przy pracy domowej czy coś w tym stylu?
     – Nie ma sprawy – skrzywiła się. – Jak bardzo źle się czuje?
     – Widziałaś, żeby szedł z nami na transmutację? – rzekł znacząco Harry. – Kulał już rano, kiedy wychodził z pracowni eliksirów. Lunch zjadł w Pokoju Wspólnym, a McGonagall powiedziała, że jutro po południu przyjdzie do niego, żeby szybko powtórzyć z nim dzisiejszą lekcję.
     – Dam mu kopię moich notatek – obiecała Hermiona. – Był u pani Pomfrey?
     – Tak, dała mu eliksir przeciwbólowy i powiedziała, że nic więcej nie może zrobić. – Harry wzruszył bezradnie ramionami. – Dziś wieczorem będzie drażliwy.
     Był.
     Ron został poważnie ranny w Ostatniej Bitwie (która tak naprawdę była niczym innym jak dwoma dniami ciągłego biegania i potyczek), gdy spadające kawałki muru zmiażdżyły obie jego nogi i miednicę. Oczywiście uszkodzenie zostało naprawione i przez większość czasu nawet nie kulał, pod warunkiem, że się nie zmęczył… ale kiedy pogoda nie rozpieszczała bolały go stawy, a gdy zbliżała się prawdziwa nawałnica, ledwie mógł ustać.
     Kiedy reszta drużyny – wliczając w to rezerwowego obrońcę – wyszła gromadnie z Pokoju Wspólnego, Ron siedział rozparty na kanapie, patrząc gniewnie w okno.
     – To idealna pogoda na latanie – wymamrotał. – Nie jest tak źle, przecież wypiłem eliksir. Poradziłbym sobie.
     – Spadłbyś z miotły – przypomniała mu najłagodniej jak mogła. – Z twoimi nogami nie jest tak źle, kiedy są wyprostowane i leżą pod kocem, ale gdybyś znalazł się na zewnątrz, na zimnie, zesztywniałbyś w ciągu paru minut.
     Ron naburmuszył się, otwierając i jedząc mściwie Czekoladową Żabę.
     – Nawet nie wymigałem się od transmutacji. Muszę to odrobić jutro po południu, jeśli pogoda się poprawi. To będzie jak szlaban.
     – Przynajmniej nie musiałeś iść na lekcję dziś po południu – pocieszyła go Hermiona. Przyciągnęła fotel obok jego kanapy, chcąc w ten sposób dotrzymać mu towarzystwa. Wiedziała z doświadczenia, że jeśli nie zatrzyma się jego rozczulania nad sobą stanowczo, może trwać godzinami. – Ja chodziłam na wszystkie moje lekcje, nawet kiedy wymiotowałam trzy czy cztery razy dziennie.
     – Taa, cóż…. – Ron wyglądał buntowniczo. – To nie to samo.
     – Wiem, wiem – Hermiona westchnęła i potrząsnęła głową. – Pomogę ci w pracy domowej. Jeśli zrobimy wystarczająco dużo, być może jutro albo pojutrze będziesz miał czas, żeby zrobić sobie dodatkowy trening.
     Udało jej się namówić go do odrobienia zaklęć, ale potem jego nastrój zmienił się z niechętnego na przygnębiony.
     – Nie wiem nawet, czemu ciągle jestem w drużynie – powiedział ze smutkiem, patrząc bezradnie w okno. – Harry wie, że nie mogę grać, kiedy pogoda jest zła. Powinien mnie wykopać i pozwolić Baines być prawdziwym obrońcą. Jest dobra… i nie zjadają jej nerwy.
     – Oczywiście, że Harry nie wyrzuci cię z drużyny – uspokoiła go. Wzniosła krótkie modły do jakiegokolwiek bóstwa, które mogło słuchać. Podziękowała, że ona i Ron nie wytrwali jako para. Jako przyjaciółka mogła poradzić sobie z jego ciągłą potrzebą pocieszania. Jako jego dziewczyna, bardzo szybko by się tym zmęczyła. – Jesteś niesamowity, kiedy twoje stawy nie dają o sobie znać, wiesz o tym.
     – Ta, ale one wcale nie zamierzają przestać mi dokuczać – powiedział Ron, wzdychając z rozpaczą. – Reszta drużyny mnie nienawidzi, bo zjawiam się tylko na połowie treningów. Nie obwiniam ich, naprawdę. Zakład, że chcą, żeby Harry mnie wykopał.
     – Wyrzucić z drużyny quidditcha prawdziwego bohatera wojennego z powodu obrażeń, których doznał w trakcie walki z Voldemortem i ratowania czarodziejskiego świata? Nie bądź głupi – pocieszała. – Z tobą i Harrym w drużynie, wasz zespół jest popularny jak jeszcze nigdy.
     Ron rozpromienił się.
     – No tak… nie pomyślałem o tym – odpowiedział, wyglądając na szczęśliwszego. – Hej, może zagrałabyś ze mną partyjkę szachów?
     Naprawdę nie miała ochoty, ale było to o wiele lepsze niż wysłuchiwanie jego jęków.
     – Jeśli chcesz. Ale przyrzeknij, że nie będziesz napawał się wygraną.
     – A czy robiłem to kiedykolwiek wcześniej?
     Byli w połowie drugiej partii, kiedy portret się otworzył i przez dziurę wgramoliła się Ginny.
     – Ale zimnica na dworze – powiedziała wesoło. – Całkiem dobry trening, mimo wszystko. Harry rwał sobie włosy z głowy przez nowych, jak zwykle, choć nie sądzę, żeby musiał się martwić.
     – Jasne, że nie – radośnie odpowiedział Ron. Wygrana w szachy wprawiła go w dobry nastrój. – W tym roku mamy świetną drużynę, zwłaszcza kiedy pogoda dopisuje.
     – Mówiliśmy mu to – zgodziła się Demelza, wspinając się zza Ginny. – Ale znasz go, martwi się.
     – Tylko jeśli chodzi o quidditcha – ucięła Hermiona. Spędzanie wieczoru na próbie pocieszenia Rona, zamiast na odrabianiu własnej pracy domowej, naprawdę zaczynało ją denerwować. Szczególnie, że wszyscy w pokoju wspólnym omijali ich dwójkę szerokim łukiem, prawdopodobnie dlatego że też nie chcieli wysłuchiwać narzekań Rona na siebie samego. – Na całą resztę rzuca się z radosnym optymizmem i wierzy, że wszystko pójdzie dobrze.
     Jej słowa momentalnie wywołały ciszę.
     – Cóż, wszyscy mieliśmy długie popołudnie – powiedziała Ginny, z tym, co wśród Weasleyów uchodziło za takt, kiedy Coote i Peakes weszli przez dziurę w portrecie, kłócąc się o coś. – Ron, jak się czujesz? Jesteś gotowy, żeby zejść na kolację?
     – Wydaje mi się, że nogi są jeszcze trochę za sztywne – przyznał, przesuwając je i krzywiąc się odrobinę. – Ale pani Pomfrey dała mi eliksir nasenny i rano wszystko powinno być w porządku. A McGonagall powiedziała, że mogę zawołać skrzata domowego, żeby coś mi przyniósł do jedzenia.
     Ginny zachichotała.
     – I dokładki wszystkiego, jak cię znam. – Ron rzucił w nią poduszką, którą z łatwością złapała. – Dobra, dobra… powinnam iść się przebrać, nie mamy za dużo czasu. Hermiono, nie daj Harry’emu się przygotować, dopóki nie wrócę. – Spojrzała nad ramieniem na rozczochraną, czarną czuprynę, która dopiero co się pojawiła.
     Harry właśnie przechodził przez dziurę w portrecie, wyglądając na bardzo zaniepokojonego, kiedy Baines krzyknęła z korytarza:
     – Hej, Harry! Jest tu coś dla ciebie!
     Ginny natychmiast obróciła się na pięcie, zwracając się w kierunku wejścia do Pokoju Wspólnego zamiast schodów.
     – Jeśli to kolejna para majtek od fanki – powiedziała gniewnie. – Spalę je. Naprawdę, niektórzy ludzie…
     Ron usiadł, wyglądając na zaciekawionego.
     – Kolejna para… Hermiono, idź na zewnątrz i zobacz, co to.
     – Och, w porządku – powiedziała, podążając za Ginny. Była w sumie całkiem zainteresowana – Harry od czasu do czasu dostawał naprawdę dziwne prezenty od swoich wielbicieli. Różowe, koronkowe majtki były zabawne, ale mała figurka nagiego Harry’ego, stojącego w uwodzicielskiej pozie i wyrzeźbionego (przyjrzała jej się tak dokładnie, jak mogła, zanim Harry ją zabrał) w rzepie, mogła doprowadzić kogoś do histerii.
     – Czerwone pudełko ze złotą kokardką – powiedziała tyczkowata Baines, podając Harry’emu prezent. – Tak jak ostanie… cztery? Pięć?
     – Cztery. Poprzednie było złote z czerwoną kokardką – poinformowała Ginny, szczerząc się. – Wielkość się zgadza, to prawdopodobnie nie jest kolejna rzepa.
     Policzki Harry’ego przybrały szkarłatny kolor.
     – Wiecie, nie muszę tego teraz otwierać…
     – Błoto! Brud!
     – O, Merlinie… – Norah Baines jęknęła, zakrywając oczy. – Tylko nie on…
     Argus Filch najwyraźniej szedł po śladach błota aż na Wieżę i wyglądał na zachwyconego, że przyłapał ich poza bezpiecznym pokojem wspólnym.
     – Co macie zamiar zrobić? Wałęsacie się po korytarzu… aha! – Harry był zbyt wolny i pudełko opuściło jego ręce. – Przemyt!
     – To nie żaden przemyt, tylko jakiś głupi prezent od fana – zapewniła Ginny, kiedy Harry zarumienił się koszmarnie i spuścił wzrok. – Ciągle się pojawiają.
     – To ty tak twierdzisz – powiedział podejrzliwie Filch, otwierając pudełko. W środku było sporo czegoś wełnianego w jaskrawo pomarańczowym kolorze Armat z Chudley. Filch zmarszczył brwi, dziobiąc to coś sękatym palcem. – Tu mogłoby być cokolwiek, mogłoby… mogłoby być…
     Zakrztusił się, upuszczając pudełko. Jego oczy wywróciły się i upadł na podłogę, wbijając paznokcie w gardło.
     Gruba Dama wrzasnęła ze strachu, przyciskając ręce do piersi zakrytych różową satyną. Drużyna quidditcha zaczęła nerwowo szeptać, a Harry zrobił krok w kierunku miejsca, w którym upadło pudełko.
     – Odsuńcie się od tego! Ginny, nałóż na pudełko zaklęcie ochronne i nie zdejmuj go, choćby nie wiem co! – Ktoś wyszczekiwał polecenia. Hermiona pomyślała, że być może była to ona sama. – Baines, biegnij i przynieś mi moją torbę, leży obok kanapy, na której siedzi Ron. Harry, jesteś najszybszy… biegnij po profesora Snape’a! Teraz! Pan Filch został otruty!
     Harry wpatrywał się w nią przez chwilę, a później pomknął korytarzem szybko jak strzała, a szkarłatna szata trzepotała za nim. Blada Ginny stała nad pudłem, a Baines już znikła. Hermiona uklękła przy Filchu, który zaczynał mieć drgawki.
     – Panie Filch! Słyszy mnie pan?
     Nie słyszał albo też nie mógł tego potwierdzić. Sekundy zdawały się trwać całe godziny, zanim dziura w portrecie Grubej Damy otworzyła się ponownie, wypluwając z siebie falę podekscytowanych Gryfonów i – dzięki Merlinowi – Baines, trzymająca torbę Hermiony wysoko jak flagę.
     – Mam ją! Mam!
     Hermiona wyrwała jej torbę, szybko rozdzierając materiał i szukając czegoś zawzięcie. No już, no już… jest! Rozerwała małą kieszonkę i wyciągnęła z niej mały, pomarszczony przedmiot, kształtem przypominający fasolkę.
     – Dean! Trzymaj go!
     Dean uklęknął przy niej, przytrzymując ramiona Filcha, dzięki czemu starzec nie mógł nimi wymachiwać. Hermiona siłą otworzyła jego usta, w związku z czym została trochę pogryziona, i wepchnęła bezoar najdalej jak mogła. Filch przełknął i zakrztusił się, a następnie opadł bezwładnie, przestając się trząść.
     Uderzył kilkukrotnie głową o kamienną posadzkę, więc Hermiona wzięła ją na kolana.
     – Wszystko będzie dobrze, panie Filch – wymamrotała krzepiąco, podczas gdy jego oczy pozostawały półprzymknięte. Rozejrzała się po tłumie, który zgromadził się wokół nich i wskazała jedną osobę. – Coote! Biegnij do skrzydła szpitalnego i powiedz pani Pomfrey, co się stało i że będziemy tam najszybciej jak to możliwe. – Coote pobiegł od razu, prawie tak szybko jak Harry. – Peakes, poinformuj dyrektorkę – poleciła drugiemu pałkarzowi. Skinął głową i bez słowa puścił się biegiem – nie tak szybko jak Coote, ale w tempie, które mógł wytrzymać aż do biura dyrektorki.
     Filch jęknął cicho, więc położyła uspokajająco rękę na jego czole.
     – Wszystko będzie dobrze, panie Filch – powiedziała, kładąc rękę na jego czole. Miała nadzieję, że go to uspokoi. – Profesor Snape będzie tu niedługo. On będzie wiedział, co zrobić.

*


     Drzwi do jego biura otworzyły się z trzaskiem, przez co Severus szarpnął ręką i ochlapał atramentem wypracowanie któregoś z pierwszorocznych. W progu zobaczył Pottera i ogarnęła go furia, przez którą poderwał się gwałtownie z krzesła.
     – Potter, co ty sobie wyobrażasz…
     – Profesorze… pan Filch – wysapał chłopak. Był potwornie blady i z trudem łapał ogromne hausty powietrza, jakby dopiero co ukończył maraton. – Został otruty…
     Gniew mógł poczekać. Sevrus chwycił zestaw antidotów, który zawsze trzymał przygotowany, i w dwóch krokach znalazł się przy drzwiach.
     – Gdzie? – zapytał ostro.
     – Wieża Gryffindoru… przed Grubą Damą – oznajmił chłopak, nadal ciężko oddychając. Biegł całą drogę od Wieży? – Hermiona kazała pana powiadomić…
     Severus biegł już po schodach na górę, kiedy ta wiadomość dotarła do jego umysłu. Hermiona wysłała Pottera do niego i chłopiec wykonał jej polecenie, biegnąc przez większą część drogi. Dyszenie można było z łatwością udawać, okropne sapanie i zielonkawa bladość potrzebowały trochę czasu i przygotowania. Nie wiedział, że miała wystarczający wpływ na nieustraszonego przywódcę Tria, aby skłonić go nie tylko do odszukania znienawidzonego nauczyciela, ale również porozmawiania z nim niemal grzecznie. Cóż, do sapania grzecznie.
     Sam był zdyszany, kiedy dotarł pod Wieżę Gryffindoru, zostawiając za sobą ślad w postaci pędzących uczniów. Wpadł dokładnie rzecz biorąc na dwójkę – jeden został wysłany do dyrektorki, a jeden do Skrzydła Szpitalnego, by powiadomić panią Pomfrey, żeby przygotowała się na przyjęcie pacjenta.
     Albo ciała. Ile minut minęło? Jak szybko działała trucizna?
     Usłyszał szmer pełen paniki, jeszcze zanim mógł zobaczyć portret Grubej Damy i skrzywił się gniewnie. Próbował zmusić swoje bolące nogi do szybszego poruszania się. Typowi Gryfoni, stoją wokół i gadają, zamiast robić coś pożytecznego…
     – Przynieść mi krzesło. – Czyjś głos przebił się przez szepty. – Tak, krzesło, rusz się, Demelzo. – Należał oczywiście do Hermiony i był natarczywy jak zwykle. – Reszta niech się trochę odsunie. – Potem ton jej złagodniał i nie usłyszałby jej, gdyby rozmowy nie ściszyły się trochę, kiedy mówiła. – Panie Filch? Słyszy mnie pan? Wszystko będzie dobrze.
     Severus przepchnął się przez tłum, który rozstąpił się, gdy tylko zobaczyli, że się zbliża. Na środku korytarza, na posadzce siedziała Hermiona Granger, a głowa woźnego kołysała się na jej kolanach. Drobna dłoń gładziła go delikatnie po szarych włosach. Jego wilgotne oczy były półprzymknięte, a wokół ust miał pianę, ale wyglądał spokojnie.
     – Co się stało? – spytał Severus, klękając na jedno kolano, by przyjrzeć się szarej twarzy woźnego.
     – To. – Hermiona wskazała Ginny, która pełniła straż nad pudełkiem z wysuwającym się z niego czymś pomarańczowym. – Było na tym imię Harry’ego, ale pan Filch nalegał, żeby to obejrzeć, tak na wszelki wypadek. Dotknął tego i nie minęła nawet minuta, kiedy upadł. Dałam mu bezoar – powiedziała, gładząc łagodnie jego czoło, gdy się poruszył. – Wygląda teraz spokojnie, ale…
     Spojrzał na nią zaskoczony i właśnie wtedy zauważył niebieskawy odcień piany. Oddech Filcha pachniał słaby zgniłymi wiśniami, a coś pomarańczowa tkanina lśniła słabo.
     – I po prostu zdarzyło ci się mieć przy sobie bezoar?
     – W mojej torbie. – Wskazała przedmiot, który zdecydowanie został wywrócony na lewą stronę w czasie szaleńczych poszukiwań. – Od kiedy Ron został otruty w zeszłym roku, nigdzie się bez niego nie ruszam.
     – Rozsądny środek ostrożności – wymamrotał Severus, sprawdzając puls woźnego. Słaby, ale stabilny. – Aqua Nitidus. Nie należy do szybko działających trucizn, ale za to jest bardzo bolesna. – I nie na tyle częsta, żeby miał na nią antidotum w swoim zestawie. Wsunął go do kieszeni, gdzie przynajmniej nie przeszkadzał.
     – Tak też myślałam, z powodu zapachu i niebieskawego odcienia piany – oznajmiła trzeźwo Hermiona, wciąż gładząc delikatnie czoło Filcha. Niewielka Gryfonka… Robbins? Tak, Robbins… pojawiła się z krzesłem, o które prosiła Hermiona, która wyciągnęła różdżkę. Szybki ruch dłoni oraz wymamrotane zaklęcie zmieniło solidnie wyglądające drewno i wełnę w tak samo solidne nosze. – Już. Profesorze Snape, czy pomoże mi pan ułożyć go na nich?
     – Oczywiście. – Severus patrzył na nią, kiedy przesuwali wiotkie ciało woźnego na nosze. Uniosła Filcha z delikatnością, która go zaskoczyła, podobnie jak mruczane przez nią słowa otuchy. Odnosił wrażenie, że wszyscy uczniowie, a w szczególności łamiące przepisy gryfońskie trio, nie cierpią Filcha. – Wysłałem uczniów, żeby powiadomić panią Pomfrey i dyrektorkę o zaistniałej sytuacji.
     – Już to zrobiłam – powiedziała z roztargnieniem, delikatnie układając ręce Filcha na brzuchu, żeby nie zwisały po bokach noszy. – I Harry’ego, żeby pana znalazł, rzecz jasna. Dean! Seamus! – Wskazała władczo na nosze i dwóch chłopców potulnie spełniło rozkaz, podnosząc je z jednym czy dwoma stęknięciami skargi – Nieście go ostrożnie – nakazała Hermiona, spoglądając na obydwu ostrzegawczo.
     Severus musiał wysilić się, żeby utrzymać swój zazwyczaj niewzruszony wyraz twarzy. Wiedział, że Hermiona może działać szybko i zdecydowanie, kiedy tego potrzeba – zauważył to podczas wojny. Ale jakoś zaskoczyło go to tutaj, w szkole, gdzie wcześniej zawsze ślepo słuchała się Pottera, ich przywódcy. Nigdy wcześniej nie widział, jak przejmuje dowodzenie. Być może więcej niż przypuszczał zależało od tej dziewczyny. Prawie zaoferował jej rękę, kiedy podniósł się z podłogi, a ona próbowała zrobić to samo i nagle jej nogi zaplątały się w szatach… ale opamiętał się na czas, odwracając się w stronę Finnigana i Thomasa, żeby rzucić im krytyczne spojrzenie.
     – Trzymajcie nosze prosto i nie trzęście nim – zarządził ostro. Wpatrywali się w niego bezmyślnie. – Skrzydło Szpitalne. Ruchy.
     Wzięli się do roboty, kiedy Hermiona wyplątała swoje stopy, ciągle nieco się chwiejąc.
     – Ktoś powinien znaleźć panią Norris – powiedziała cicho i bez żadnego ostrzeżenia, poza drgnięciem w jej głosie, jej oczy wywróciły się w górę i upadła.
     – Hermiona! – Nie był pewien, kto krzyknął… może panna Weasley… ale to Severus ją złapał, zaskoczony drobną wagą i łatwością, z jaką ją przytrzymał.
     – Mama ostrzegała mnie przed tym. – Panna Weasley była obok niego, kiedy wsunął rękę pod kolana Hermiony i wziął ją w ramiona. – Znaczy się, przed zbyt dużą ilością emocji. Powiedziała, że czary przywracające świadomość nie są rzadkością, kiedy kobieta w ciąży przeżyje lekki szok…
     Severus wykrzywił się w stronę nieświadomej dziewczyny w jego ramionach. Ciąża. Czy nie mógł przeżyć dwóch minut, w ciągu których nie przypominano by mu o jej stanie?
     – Zabiorę ją do Skrzydła Szpitalnego – powiedział szorstko. – Panno Weasley, pozostaniesz tu i będziesz zajmowała się ochroną pudełka, póki nie przybędzie nauczyciel, żeby usunąć je stąd bezpiecznie, rozumiesz?
     – Tajest, panie profesorze. – Wróciła do swojej pozycji nad jaskrawym pudełkiem, posyłając przyjaciółce jeszcze jedno zmartwione spojrzenie.
     Severus ułożył Hermionę bezpieczniej w swoich ramionach i skierował się w stronę Finnigana i Thomasa… którzy oczywiście zatrzymali się, kiedy zdali sobie sprawę, że nie idzie z nimi i teraz rozglądali się wkoło, sprawiając wrażenie wolno myślących osobników.
     – Czekacie, aż Skrzydło Szpitalne przyjdzie do was, panowie? – Widocznie jego ton wyjaśnił im, co powinni zrobić.
     Zaledwie minutę później kroczył za Głupcami Gryffindoru, kiedy Hermiona poruszyła się w jego ramionach.
     – Co do… - wymamrotała, a on zerknął na nią i ujrzał zdecydowanie zdziwiony wyraz jej twarzy. – Co się stało?
     – Miałaś niezwykle uciążliwy napad omdlenia – wyjaśnił, mając nadzieję, że w jego głosie zabrzmiało zirytowanie zamiast napięcia. Po kilku minutach niesienia jej z całą pewnością nie była już taka lekka.
     – Zasłabłam? – Zarumieniła się, zdenerwowana. – Ojej… Przepraszam, profesorze. Nie wiem, jak to się stało – nigdy nie mdleję. W normalnych warunkach, rzecz jasna.
     – Zgodnie z wiedzą panny Weasley, nie jest to niezwykłe w tym… delikatnym stanie.
     Zaskoczyła go kompletnie, wydając z siebie cichy i niegrzeczny dźwięk.
     – To głupie i koszmarnie niewłaściwe określenie. Jestem niemalże pewna, że wymyślił je jakiś mężczyzna. „Ciekawy stan” pasuje… jeśli chodzi panu o „ciekawy” jak w przypadku starożytnej chińskiej klątwy… ale nie ma w tym absolutnie nic delikatnego, proszę mi wierzyć.
     – Skoro tak twierdzisz. – Musiał oprzeć się pragnieniu uśmiechnięcia się, widząc jej jawne oburzenie.
     – Tak, tak twierdzę. – Wierciła się trochę, a jego ramiona automatycznie objęły ją ciaśniej, uniemożliwiając upadek. Kiedy zerknął na nią, jej oczy były raczej szeroko otwarte. – Sądzę, że mogę już iść sama – powiedziała bardzo cicho. – Dziękuję.
     Przez jedną szaloną chwilę miał ochotę nieść ją dalej. Nie była aż tak ciężka, a poza tym… te jej wielkie brązowe oczy wpatrujące się w niego… nie były aż tak nieprzyjemne. Jednak mówiąc o wielkich oczach, znajdowały się one nad uczniowskimi szatami, a kiedy o tym pomyślał, ten moment minął. Przechylił ją raczej bezceremonialnie na stopy, trzymając w razie czego za ramię.
     – Jakieś przeciągające się zawroty głowy albo nudności?
     – Nie, profesorze – Wciąż wyglądała trochę blado, ale dotrzymywała mu kroku, kiedy szli za noszami. – Czy z nim wszystko będzie dobrze? Minęła co najmniej minuta, zanim dałam mu bezoar…
     – Najprawdopodobniej tak, choć jego powrót do zdrowia trochę się przedłuży. – Severus rzucił na nią okiem, ponownie zaskoczony jej najwyraźniej szczerym zainteresowaniem. – Co powinnaś wiedzieć, gdybyś przykładała się do nauki.
     – Przykładałam się – zapewniła poważnie. – Ale pan Filch raczej nie jest już młody i nie ma dobrej kondycji, a ten jego uporczywy kaszel…
     Zauważyła kaszel?
     – Niedługo powinien powrócić do zdrowia. Ten wymuszony odpoczynek może nawet mu pomóc.
     Hermiona przytaknęła.
     – Muszę znaleźć Krzywołapa, żeby poszukał pani Norris – powiedziała z roztargnieniem, pocierając ręką o rękę. – Jest dobry w odnajdywaniu ludzi albo innych zwierząt. Kocica będzie się martwiła, jeśli nie będzie mogła znaleźć swojego pana.
     Zatrzymał się i wyciągnął rękę, żeby chwycić jej szczupły nadgarstek. Zesztywniała, podnosząc na niego szeroko otwarte oczy, kiedy uniósł i odwrócił jej dłoń. Różowe, opuchnięte wgłębienia w jej ciele pokazywały, gdzie woźny więcej niż raz zacisnął zęby na jej palcach, a różowy już przechodził w fioletowy. Będzie miała siniaki.
     – Zostałaś ugryziona, kiedy wkładałaś mu bezoar do ust?
     Zarumieniła się, wyszarpując rękę i ukrywając ją w ciężkim rękawie szaty.
     – To nic takiego. Nawet nie mam rany. Czuję się już dobrze i naprawdę nie ma potrzeby, bym odwiedzała Skrzydło Szpitalne.
     – Być może nie. Jednak pani Pomfrey nigdy by mi nie wybaczyła, gdybym nie zaprowadził cię do niej, po tym jak tak dramatycznie zemdlałaś w moich ramionach. – Na nowo podjął swój szybki spacer, sporządzając w umyśle listę antidotów, których potrzebowałby Filch… niektóre miał w swoich zapasach, ale inne muszą zostać świeżo przyrządzone. Nawet kiedy zastanawiał się, jak rozwiązać problem, nie mógł zapomnieć o dziewczynie biegnącej truchtem obok niego ani uroczego wyrazu troski na jej twarzy. Troski dla najbardziej znienawidzonego człowieka w całej szkole, nie wyłączając okropnego mistrza eliksirów we własnej osobie.

*


     – No więc. Ktoś ponownie próbuje zabić Harry’ego.
     – Na to wygląda. – Harry przytaknął na otwarte stwierdzenie Rona. – Wydaje się używać takiego samego M.O., jak Malfoy w ubiegłym roku, kiedy wysyłał zatrute prezenty.
     – Emmo? – Zdziwił się Ron.
     – M.O., Ron. Modus Operandi, czyli Sposób działania – wyjaśniła z roztargnieniem Hermiona. Celowo łamiąc zasady, wszyscy umościli się na łóżku Harry’ego, by obgadać całą sprawę. Zaciągnęli zasłony i rzucili na nie czar wyciszający. – Pojawił się ten sam problem, co w zeszłym roku… zbyt łatwo jest podrzucić prezent niewłaściwej osobie.
     – Więc ten ktoś nie jest wystarczająco bystry, by zdać sobie sprawę, że tak łatwo pokrzyżować mu plany albo się tym wcale nie przejmuje – powiedziała Ginny, marszcząc brwi. – Jak prawdopodobne jest, że przestaną to robić, kiedy ich plany nie wypalą?
     – Nie za bardzo. – Hermiona z roztargnieniem bawiła się włosami. – Niemalże nie da się kupić Aqua Nitidus – ktoś zdesperowany na tyle, żeby przemycić śmiertelną truciznę, zwykle wybiera coś szybko działającego albo trudnego do zidentyfikowania. Ta konkretna może być wchłonięta przez skórę, ale nie ona jedna. Na poczekaniu, mogę tylko wymyślić tylko jeden powód, żeby ją wykorzystać.
     – Jaki? – Harry posłał jej pytające spojrzenie.
     – Każdy trzecioklasista albo starszy uczeń jest w stanie go uwarzyć, jeśli tylko wie jak – oświadczyła Hermiona. – Szybko, a w dodatku potrzebuje tylko produktów, które znajdują się w jej lub jego standardowym zestawie do eliksirów.
     – O kurka – powiedział cicho Ron. – To w takim razie cud, że Malfoy nigdy nie użył tego przeciwko jednemu z nas.
     – Wątpię, żeby wiedział jak. Aqua Nitidus jest… tanim eliksirem. Niskiej klasy. – Hermiona skubała w roztargnieniu skórkę przy paznokciu. Pani Pomfrey wyleczyła ugryzienia na jej dłoni, ale wciąż czuła, że jest odrętwiała. – Czytałam o tym w jednej książce. „Studium nad powszechną zdradą”. Było w niej wszystko o eliksirach i zaklęciach używanych przez biedne, „zwykłe” czarownice i czarodziejów w ubiegłym wieku.
     – Więc to był ktoś, kogo rodzina znajdowała się na dole drabiny społecznej w zeszłym wieku, albo ktoś, kto czyta. To naprawdę niezła wskazówka – rzekła zdegustowana Ginny. – Mówiąc krótko: to mógłby być każdy.
     – Mniej więcej. – Hermiona wyciągnęła obgryziony paznokieć z ust i spojrzała z naganą na Harry’ego. – Nie wyglądasz na zmartwionego.
     Harry uśmiechnął się do niej .
     – Cóż, po prostu miałaś wcześniej rację – powiedział wesoło. – Przez całe moje życie miałem przynajmniej jedną osobę, która próbowała mnie zabić. Jej brak sprawiał, że stawałem się nerwowy.
     Ginny i Hermiona wymieniły zmartwione spojrzenia. To ich nie uspokajało. Wcale a wcale.

*


     – Gdyby nie podejrzliwa natura Argusa i szybkie myślenie Hermiony Granger, ta próba mogłaby się powieść – powiedziała Minerwa, kurczowo ściskając filiżankę, jakby ta była kołem ratunkowym. – Jak mogło do tego dojść? I to teraz?
     Severus prychnął i wszyscy spojrzeli na niego.
     – Nie wyglądasz na zaskoczonego – oznajmiła Hooch jeszcze oschlej niż zwykle. – Oczekiwałeś czegoś takiego, prawda?
     – Wszyscy powinniśmy byli tego oczekiwać.
     Severus zamrugał. Ku zaskoczeniu jego i wszystkich innych, słowa wyszły z ust Remusa Lupina, który opierał się o kominek i jak zwykle wyglądał na zmęczonego i wyczerpanego. Wilkołak wzruszył ramionami.
     – Czy gdybyśmy przegrali, zaprzestalibyśmy walki?
     – Nigdy – powiedziała Minerwa lekko. – Ale to jest…
     – Coś innego? Wcale nie, Minerwo. – Lupin wyprostował się. – Mnóstwo wilkołaków widzi w zniszczeniu Voldemorta najstraszniejszą katastrofę, która wydarzyła się w tym wieku. On obiecał im wolność, a teraz ponownie zostali jej pozbawieni. Jestem pewien, że są też… czystej krwi… ludzie, uważający podobnie.
     – To prawda – zgodził się Severus, marszcząc brwi. – W moim Domu w dniu, w którym wrócili uczniowie, rozpoczął się konflikt, trwający nieprzerwanie od tamtej chwili… jak niejednokrotnie ci już mówiłem, Minerwo.
     – Tak, tak, wiem. – Przebiegła z roztargnieniem ręką po sztywno związanych włosach z przebłyskami siwizny. – Przepraszam, Severusie, powinnam była zrobić więcej, ale…
     – Ale co możemy zrobić? – spytał cicho Lupin. – Nie możemy wyrzucić dzieciaka, bo jego rodzice wybrali to, co uważamy za złą stronę. Zwłaszcza, że połowa ciał albo zaginęła, albo nie dało się ich zidentyfikować z powodu klątw. A tylko Severus znał imiona śmierciożerców, ale nie ich drobnych sług ani sprzymierzeńców…
     – Nie zasugerowałbym nawet, żebyś spróbował to zrobić – powiedział ponuro Snape, obciążając słowa groźbą.
     – Oczywiście, że nie zrobilibyśmy niczego takiego – zapewniła Pomona Sprout. – Tylko dlatego, że mamy sytuację, w której prawdopodobnie jeden uczeń być może chciałby kogoś zabić…
     Severus prychnął.
     – Uczniowie próbują zabijać się nawzajem od początku istnienia szkoły – poinformował opryskliwie i poczuł zadowolenie, widząc, jak Lupin opuszcza wzrok ze wstydem. – To jest jedynie bardziej oczywista… i bardziej polityczna… próba.
     – Severusie, nie pomagasz. – Minerwa odstawiła szklankę, by potrzeć grzbiet nosa. – Jak się czuje Argus?
     – Dochodzi do siebie. Jednak minie trochę czasu, zanim będzie mógł ponownie wypełniać swoje obowiązki – niezdarnie przyrządzona Aqua Nitidus nie jest czymś łatwym do wyleczenia, nie w jego wieku. – Severus wzruszył ramionami. – Dostarczyłem potrzebne eliksiry, ale nie wydobrzeje z dnia na dzień.
     – Cieszę się, że wyzdrowieje – oznajmiła Minerwa, biorąc głęboki wdech. – Proszę mu przekazać, że ma wypoczywać tak długo, jak potrzebuje, żeby wydobrzeć. Dowiedziałeś się czegoś, badając ten szalik?
     – Tylko tyle, że ktoś wiedział dość o Harry’m Potterze, by znać jego sympatię do zespołu quidditcha drugiej ligi. Trucizna mogła być przygotowana nawet przez kogoś niezbyt kompetentnego.
     – Świetnie. – Pomona nie była zadowolona. – Po naszej szkole przechadza się niezbyt kompetentny zabójca lub, co możliwe, jego wspólnik, a prawdziwy przestępca jest kimś z zewnątrz.
     – To jest właśnie świetne w Puchonach – wymamrotała ponuro Hooch. – Zawsze patrzą na wszystko optymistycznie.

*


     – Co zwykle robisz?
     – Biegam za nimi z naręczem antidotów i błagam ich, by byli ostrożni – odparła kwaśno Hermiona. – Nie słuchają nikogo, Ginny. Zdajesz sobie z tego sprawę.
     Dziewczęta wycofały się do dormitorium Hermiony, po tym jak oficjalna część spiskowania się zakończyła, by omówić niepokojącą skłonność chłopców do rzucania się na kark, na szyję, wprost w stronę niebezpieczeństwa.
     – Nawet ciebie? – spytała Ginny, wyglądając na zmartwioną. – Zawsze myślałam… Ron zawsze mówi, że jesteś jedyną osobą, która wciąż powtarza im, by byli ostrożni, obmyśla sprytne plany i dba o wszystko inne.
     – Czy Ron powiedział, że są ostrożni albo wprowadzają w życie te sprytne plany? – zapytała Hermiona, grzebiąc szydełkiem w robótce. Szydełkowanie przynosiło jej ulgę, której jej nerwy z pewnością potrzebowały.
     – No cóż… jak teraz o tym pomyślę, to nie. – Ginny przygryzła wargę z niepokojem. – Co oni zamierzają zrobić?
     – Spróbują odnaleźć truciciela. Pewnie znów spróbują wkraść się do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Podejmą głupie ryzyko i będą przez cały czas biegali w kółko z Mapą Huncwotów. – Hermiona westchnęła, oglądając dokładnie maleńki kapelusz, nad którym nadal pracowała. Był bladozielony. Nie, żeby to miało jakieś znaczenie. – Zwykle tak robią.
     – Cholera. – Ginny przekręciła się na brzuch i oparła podbródek na dłoniach. – Jak możemy ich spowolnić?
     – Grożenie poinformowania opiekunki domu działało… czasami. Kradzież i ukrycie Mapy oraz Peleryny mogą też pomóc, jeśli dasz sobie z tym radę. Nigdy nie mogłam znaleźć dobrego pretekstu, by przeszukać kufer Harry’ego, ale tobie pewnie się uda.
     – Pomyślę nad tym. – Wyszczerzyła się. – Przynajmniej jest nas teraz dwie, prawda? Prościej będzie ich obu pilnować.
     – Racja. – Hermiona trochę się przy tym rozpogodziła. Przynajmniej nie miała być jedyną, która będzie próbowała opiekować się chłopcami. – Możesz zająć się bezcelowym bieganiem, kiedy ja zacznę ich spowalniać.
     – A jeśli zrobią coś naprawdę głupiego, wzbudzę w nich poczucie winy z powodu „denerwowania Hermiony w jej stanie” i tak dalej. – Ginny kiwnęła głową. – Prawda. My tylko musimy ich obserwować. – Zdecydowanie nie była zadowolona. – Jak u licha utrzymywałaś ich przy życiu tak długo?
     – Czysta determinacja – odpowiedziała cierpko. – I towarzyszenie im wszędzie, by ich chronić, kiedy wszystko idzie nie tak.
     – Tym też mogę się zająć. – Ginny przytaknęła. – A jeśli wszystko inne zawiedzie, jestem pewna, że mogę rozproszyć Harry’ego przez co najmniej chwilę, czym by się nie zajmował.
     – Żadnych szczegółów! Proszę, żadnych szczegółów! – Hermiona znalazła miejsce, w którym skończyła ostatnio i ponownie wzięła się za szydełkowanie. – Przy okazji, jak tam w domu? Twoja mama napisała do mnie kilka tygodni temu, ale tylko o sprawach związanych z dzieckiem.
     – Sądzę, że całkiem dobrze. Fleur i Bill są obrzydliwie szczęśliwi, a przynajmniej tak twierdzi mama… bliźniaki jak to oni… Charlie przyjeżdża do domu na wiosnę… tata zajmował się powodzią zaczarowanych butów… – Wzruszyła ramionami. – To wszystko.
     – Życie toczy się jak zwykle? – Hermiona zmarszczyła brwi w zamyśleniu. – Nic nowego?
     – Nie, to wszystko. A co?
     – Tak się tylko zastanawiałam.

*


     – Jak się czujesz, Argusie? – Severus poczuł się trochę niezręcznie, próbując prowadzić rozmowę tego typu, ale on i Filch zawarli rozejm już za jego uczniowskich czasów i byli pewnego rodzaju sojusznikami od lat. Tak więc Severus znalazł czas, by zajrzeć do niego, kiedy dostarczał świeżą partię eliksirów, które woźny musiał przyjmować kilka razy dziennie.
     – Te skrzaty domowe są w ogóle nieużyteczne – narzekał. Wyglądał na czystszego niż zwykle (Poppy Pomfrey bezlitośnie szorowała swoich pacjentów, czego Severus doświadczył na własnej skórze więcej niż jednokrotnie), ale nie mniej drażliwego. – Utrzymują zamek w czystości, jak słyszałem, ale nie mogą dawać szlabanów i straszyć tych okropnych dzieciaków na tyle, żeby nie robiły tego okropnego bałaganu.
     – Wprowadziłem dodatkowe patrole – poinformował Severus, jak miał nadzieję, w uspokajający sposób. – Sami Puchoni stracili w tym tygodniu ponad osiemdziesiąt punktów, dzięki wycieczkach po ciszy nocnej.
     To wydawało się sprawić przyjemność Filchowi – zachichotał i radośnie pokiwał głową, opadając na poduszki i drapiąc za uchem panią Norris, która zwinęła się w kłębek na jego brzuchu i spoglądała na niego z niepokojem.
     – Gryfoni i Puchoni zawsze są najgorsi. Krukoni zwykle się nie wymykają, a Ślizgonów trudno złapać.
     – I tak właśnie powinno być. – Severus zbadał fiolki po eliksirze stojące na stoliku nocnym, oceniając, które są pełne, a które wkrótce będą potrzebowały napełnienia. – Potrzebujesz czegoś?
     – Tylko szybkiego powrotu do pracy. – Westchnął. – Ani trochę nie można ufać tym bachorom… mogą podpalić szkołę, kiedy nie będę miał na nich oka.
     Nagle głowa pani Norris uniosła się i kotka zeskoczyła z brzucha Filcha. Chudy ogon trzymała wysoko, wymykając się z kawałka Skrzydła Szpitalnego otoczonego parawanem oraz poza zasięg wzroku. Severus przyglądał się temu, unosząc brwi. – Zawsze odnosiłem wrażenie, że nie opuści cię, nawet gdybyśmy chcieli ją zabrać siłą.
     – Tylko po to, by się najeść – poinformował Filch, uśmiechając się czule. – Wiesz, nie lubi skrzatów, nie weźmie od nich żadnego jedzenia.
     Zasłony rozchyliły się i ogromny rudy kocur wszedł między nimi wolnym krokiem, spoglądając na obu mężczyzn leniwie i lekceważąco. Wskoczył w okolicę stóp na łóżko woźnego. Usiadł, starając się być tak wyprostowany, jak tylko przysadzisty i puchaty kot mógł być, dając sobie radę ze sprawianiem wrażenia, że stoi na straży. Chwilę później, miaucząc przeraźliwie, dołączyła do niego pani Norris. Przez drzwi weszła niska osoba w uczniowskiej szacie.
     Oczywiście. Któżby inny?
     – Dzień dobry, panie Filch – powiedziała pogodnie Hermiona Granger. Niosła miseczkę pełną czegoś brązowego, wyglądającego na papkowate, co śmierdziało starą wątróbką i jakąś rybą. Severus nigdy nie widział niczego równie przyprawiającego o wymioty, ale pani Norris wydawała się być zdecydowanie zainteresowana tym czymś. Kiedy Hermiona Granger usiadła na krześle przy łóżku Filcha, kot zerwał się i wsadził nos w miseczkę, mrucząc cicho. Dopiero wtedy Hermiona rozejrzała się i go zobaczyła.
     – Och! Eee… dzień dobry, profesorze Snape.
     – Co ty tu robisz? – spytał Severus, a chwilę później zmarszczył brwi. Odpowiedź na to pytanie była tak jasna, że wręcz kłuła w oczy. Tak naprawdę chciał wiedzieć, dlaczego to robi.
     – Karmię panią Norris – odpowiedziała, grzecznie nie komentując głupoty jego pytania. – Pani Pomfrey powiedziała, że kotka nie odżywia się jak należy, bo martwi się o pana Filcha, więc przyniosłam jej trochę karmy Krzywołapa. Teraz znowu zaczęła jeść, więc przynoszę jej coś każdej nocy.
     – Coś mugolskiego – powiedział Filch, przyglądając się z częściowym zainteresowaniem swojej kotce, która jadła. – Pełne… jak się to nazywało?
     – Odżywczych suplementów – rzekła dumnie. – Koniecznych dla zdrowej, zbilansowanej diety. Karma zawiera mało soli, jest wzbogacona w witaminy i oleje rybne, by sierść się błyszczała. Krzywołap ją uwielbia. Nie zje nic czarodziejskiego. – Posłała tak samo ckliwe spojrzenie dużemu pomarańczowemu stworzeniu, siedzącemu na skraju łóżka Filcha, jakie woźny kierował w stronę pani Norris.
     – Jej futro zdecydowanie wygląda lepiej. – Filch wyciągnął rękę, aby łagodnie pogładzić kocicę po szarym grzbiecie. – I lubi to mugolskie coś.
     – Dostarczę więcej, kiedy pan wyzdrowieje, jeśli pan będzie chciał – zaproponowała Hermiona, drapiąc kota za krótkim, pomarańczowym uchem. – Mama i tata przysyłają mi karmę dla Krzywołapa i jestem pewna, że nie mieliby nic przeciwko wysłaniu dodatkowej paczki. Pani Norris nie musi jeść tego codziennie, najwyżej trzy, cztery razy w tygodniu, co w połączeniu ze świeżą rybą i całą resztą powinna utrzymać ją w dobrej formie.
     Severus przyglądał się tej pozytywnie przyjaznej dyskusji, czując się coraz dziwniej. Filch nie rozmawiał normalnie z uczniami. Uczniowie na pewno nie rozmawiali normalnie z Filchem, nie wspominając już o próbach zaprzyjaźnienia się z panią Norris lub polepszenie jej formy, potrzebnej do polowań na uczniów. Jednakże jasnym było, że zostało zbudowane podwaliny koleżeństwa, opierającego się na miłości do inteligentnych i niezbyt ładnych pupili.
     – Chciałabyś, prawda, zwierzaczku? – wymamrotał Filch, kiedy pani Norris wylizała talerz do czysta. – Lubisz smaczne, papkowate jedzonko.
     Pani Norris zamruczała, przeciągając po raz ostatni językiem po talerzyku, i wskoczyła z powrotem na łóżko. Krzywołap od razu zeskoczył, najwyraźniej stwierdzając, że pani Norris powróciła na służbę. Obowiązek załatwiony, więc przemieścił się pomiędzy nogami Hermiony, a następnie powoli obszedł szaty Severusa, obwąchując je z widocznym zainteresowaniem.
     – Sioo! – powiedział Snape, piorunując kocura wzrokiem. Kot posłał mu długie spojrzenie, poobwąchiwał go jeszcze trochę, by pokazać, że nie zwraca uwagi na wypowiedzi kogoś tak mało nieznaczącego, obrócił się, znacząco pomachał ogonem do Severusa i poszedł łasić się do nóg Hermiony.
     – Jest bardzo inteligentnym stworzeniem – powiedziała przepraszająco. – Ale czasami trochę niegrzecznym.
     – Rzeczywiście – skrzywił się. – Mogę zamienić z panią słówko na osobności, panno Granger? Jestem pewien, że pan Filch jest już zmęczony.
     – Oczywiście – zgodziła się, kiedy woźny chrząknął, co mogło być pożegnaniem, ponieważ większa część jego uwagi skupiona była na ukochanej kocicy. Hermiona pomachała mu i wyszła za Severusem poza parawan, wyglądając irytująco spokojnie, nawet jeśli u nóg plątał jej się szczególnie brzydki kot, a na dole szaty miała pomarańczowe futro.
     Zaprowadził ją do przeciwległego końca szpitala, z którego Filch nie powinien już niczego usłyszeć, i zmarszczył brwi ku niej.
     – Panno Granger, czy mogę spytać, czemu starasz się tak przypodobać Argusowi Filchowi? Zapewniam cię, że nie kupisz tym pobłażliwości dla siebie i swoich przyjaciół, jeśli złapie cię przy twoim następnym nocnym wypadzie.
     – Pan Filch został otruty zamiast Harry’ego – powiedziała Hermiona, patrząc na niego poważnie. – Jesteśmy mu coś winni, no i… i nie chciałam, żeby martwił się o panią Norris. Sądzę, że, chociaż nie mam pojęcia dlaczego, ale on ją wręcz uwielbia
     – Mimo wszystko. Poppy Pomfrey mogła nakarmić tę bestię, albo skrzaty mogły przynieść tu jedzenie, żeby pan Filch to zrobił. – Filch naprawdę kochał koty… kiedy ostatnim razem umarła mu dziewiętnastoletnia kocica, rozdał tyle szlabanów za „wyglądanie radośnie”, że Dumbledore musiał taktownie z nim porozmawiać… A Minerwa McGonagall nie ośmieliła się pokazać w swojej animagicznej postaci przez parę miesięcy w obawie przed wywołaniem ponownie tego nastroju. To było lata przed tym, jak postanowił znowu wziąć sobie kota, a pani Norris miała już prawie dwanaście lat. Zatem Severusowi podobało się wszystko, co przedłużyłoby życie tego przeklętego kota… Chyba, że Hermiona postanowiła sama się tym zająć.
     – Miałabym opory przed nazwaniem tego przymusową ciężką pracą – rzekła z odrobiną zgryźliwości. – Przynoszenie do Skrzydła Szpitalnego każdej nocy pełnego talerza nie jest wielkim nadwyrężeniem moich sił, a sprawia, że obydwoje czują się lepiej. Tak sądzę. Czasami trudno stwierdzić, jak czuje się pan Filch, ale z pewnością jest teraz mniej niegrzeczny.
     „Mniej niegrzeczny” dla ucznia oznacza złożenie ślubów wiecznej przyjaźni z Argusem Filchem. Severus zmarszczył brwi.
     – Bardzo dobrze, panno Granger, jeśli granie panny Nightingale* sprawia ci przyjemność, jak najbardziej powinnaś to kontynuować z użyciem wszystkich środków.
     Przeszedł obok niej, zadowolony, że ta praktycznie bezsensowna rozmowa się zakończyła. Hermiona była zbyt sentymentalna, to był cały problem. Naprawdę nie była podobna do Filcha, ulegała po prostu swojemu gryfońskiemu pragnieniu bycia postrzeganą jako dobry człowiek.
     I kiedy zaczął myśleć o tym dziewuszysku jako Hermionie? Panna Granger. Panna Granger. Musiał o tym pamiętać.

*


     Hermiono,

     Zaskoczyłaś mnie swoją prośbą, niemniej nie znaczy to, że moje zaskoczenie było całkowicie nieprzyjemne. Cieszyłbym się, gdybyś wyraziła chęć uczestniczenia w zaaranżowanym przeze mnie prywatnym spotkaniu; jeśli zaakceptujesz zaproszenie, spotkajmy się w prywatnym pokoju na piętrze w Trzech Miotłach około drugiej po południu. Jak jestem pewien, wiesz, że istnieją pewne osoby, na które wolałbym się nie natknąć w Hogsmeade.

     Twój, etc.


* Severus odniósł się do działalności angielskiej pielęgniarki, Florence Nightingale

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz