środa, 30 maja 2012

Rozdział 7: Myśląc o Tobie

Betowały: gnome (zgodność z oryginałem) i Issay (język)


     - Jak na moje oko wyglądasz całkowicie zdrowo – powiedziała z satysfakcją pani Pomfrey. – Jak tam nudności?
     - Zniknęły. - Westchnęła z ulgą.
     Według pani Pomfrey jej poranne mdłości nie były zbyt poważne, ale mimo wszystko nieprzyjemne. Dobrze było znów zjeść normalne śniadanie.
     – Nie było mi niedobrze od wtorku.
     - Świetnie – pielęgniarka lekko stuknęła różdżką w brzuch Hermiony, mamrocząc zaklęcie diagnostyczne. – A zmęczenie?
     - Mniejsze – odparła niepewnie. – Już od kilku dni nie zasnęłam na siedząco, ale nadal jestem zmęczona.
     - Za jakiś tydzień lub więcej wszystko powinno minąć – pani Pomfrey uśmiechnęła się do niej promiennie. – Wszystko przebiega świetnie oprócz tego, że że jak zwykle zbytnio się przemęczasz .Chcę, żebyś dziś wcześniej poszła spać i nie chcę słyszeć o nauce dzisiaj po południu. – Jak na razie każda niedziela polegała na powtarzaniu Hermionie, że powinna więcej odpoczywać.
     Dziewczyna zarumieniła się, skruszona.
     - Ale to nie zaszkodzi dziecku, jeśli będę się uczyła, prawda? – spytała zaniepokojona. Wciąż nie wyglądała jak ciężarna, ale już mogła wyczuć małą krągłość. To sprawiło, że ciąża stała się bardziej prawdziwa, niż samo wymiotowanie. – Będę czytała w łóżku.
     - O ile pozwolisz sobię na drzemkę gdy tylko poczujesz się senna, nauka w łóżku jest dozwolona – powiedziała starsza czarownica, posyłając jej ostrzegawcze spojrzenie – Ale wyczerpanie siebie nie jest dobre dla dziecka, jak wiesz. Brałaś swoje eliksiry?
     - Tak, pani Pomfrey – odpowiedziała posłusznie. Była zaskoczyła, odkrywając, że był czarodziejski odpowiednik witamin przedporodowych, więc brała sumiennie i czarodziejskie, i mugolskie suplementy. Pielęgniarka zapewniła ją, że źle na siebie nie oddziałują. – Zastanawiałam się, skąd je pani ma? Chodzi mi o eliksiry. Nie są czymś, co zwykle ma pani pod ręką.
     - Profesor Snape przyrządza wszystkie szpitalne eliksiry – pani Pomfrey uśmiechnęła się uspokajająco. – Nie martw się, jego mikstury są zawsze najlepszej jakości.
     Te słowa sprawiły, że poczuła się dziwnie. Jakby była winna, bo kolejny raz musiał robić coś dla niej, chociaż prawdopodobnie tego nie chciał - choć w pewnym stopniu ta wiadomość przyniosła też ulgę. Na pewno nie było żadnych nieprawidłowości w eliksirze.
     - Przeszkadzało mu to? – spytała, zagryzając dolną wargę. Myślenie, jak i mówienie o nim było jak rozdrapywanie niezagojonych ran. To szkodziło, ale nie mogła się powstrzymać.
     – Znaczy się, mogę sobie sama przyrządzić go z łatwością, bo eliksir jest banalnie prosty. Gdyby profesor nie chciał już marnować na to swojego czasu.
     - Dlaczego miałby coś mówić? Warzy wszystkie inne – pani Pomfrey przytaknęła i lekko szturchnęła Hermionę, dając znać, że może zejść z łóżka, na którym siedziała. – To wszystko. Do zobaczenia w następnym tygodniu – i nie zapomnij, masz więcej spać!
*


     Dziś rano wyglądała na pogodniejszą niż ostatnimi czasy. Według pani Pomfrey ciąża przebiegała poprawnie, a nudności już ustąpiły.
     Nie, żeby się dopytywał. Przyszedł do skrzydła szpitalnego,by dostarczyć nową partię prostych maści na oparzenia i nie zdołał uciec bez usłyszenia szczegółów na temat zbliżającego się macierzyństwa Hermiony Granger. Nie mógł całkowicie obwiniać Poppy. Po latach leczenia zwyczajnych szkolnych urazów i stłuczeń, oraz okazjonalnych wypadkach i ciężkich ran odniesionych przez Mistrza Eliksirów podczas śmierciożerczej działalności, ciąża musi być co najmniej interesującą odmianą.
     Teraz, kiedy znowu należycie się odżywiała, zauważył, że starała się jeść zdrowo. Ignorowała bogate desery i tłuste dania w przeciwieństwie do większości nastolatków, zadowala się umiarkowanymi i łagodnymi porcjami jedzenia. Nie miał pojęcia, czy to było w jej zwyczaju, czy zmieniła dietę ze względu na dziecko. Nigdy wcześniej nie zwracał uwagi na to, co jadła. Był zły na siebie, że interesuje się tym teraz.
     Severus sączył swoją mocną, gorzką kawę i znów przyłapał się na tym, że jego oczy błądzą po Wielkiej Sali w poszukiwaniu Hermiony Granger. Jak zwykle siadała z pozostałymi dwoma członkami Wielkiego Trio. Chociaż powinno się mówić "Kwartetu",od kiedy Ginny Weasley dołączyła do ich grona. Cała trójka straciła zainteresowanie do rozwodzenia się nad Hermioną (kiedy informacja straciła urok nowości, musieli się do niej przyzwyczaić ), ale zauważył, że dziewczyna Weasleyów uważnie ją obserwuje. Jak znał Molly Weasley, kazała młodej Ginny wysyłać regularnie wiadomości o tym, jak dużo Hermiona je i co, jak długo śpi i ogólnie wszystkie inne szczegóły, która kwokowata i wścibska kobieta chciałaby poznać.
     Zastanawiał się, czy Albus i Draco mieli rację co do dziewczyny i jeśli o to chodzi, czyja interpretacja była bliższa prawdzie. Albus widział ją jako młodszą Molly, przygotowującą się do rozpieszczania i psucia ukochanego dziecka. Draco uważał ją za wzór matczynej szlachetności, skłonnej do poświęcenia swoich wysokich ambicji, by opiekować się dzieckiem. Wyglądało na to, że obaj deklarowali się za tym, że chciała i zależało jej na dziecku.
     Jego dziecko.
     Czemu ładna i młoda czarownica, bohaterka ze wspaniałą przyszłością i bez wątpienia pół tuzinem młodych, napalonych i bezmózgich młodziaków uganiających się za nią, postanowiła poświęcić się wychowaniu dziecka bez ojca? Jej szanse na znalezienie sobie pracy były stosunkowo ograniczone przez obecność małej, zależnej od niej istotki. Choć i tak istniało większe niż normalnie ryzyko, że dzieciak będzie podobny do niego – jeśli teraz były jakieś pogłoski o jego rozwiązłości seksualnej, jego nieuznany syn lub córka przypieczętuje je na zawsze. Nawet gdyby nie wyglądało tak jak on, posiadanie dziecka na kilka miesięcy przed pisaniem owutemów, zakłóciłoby jej plan uczenia się. Draco miał rację, poświęcała swoje ambicje w imię dobra dziecka. Nie wyrzekała się ich, nie była taka głupia, ale wyraźnie narażała swoją przyszłość.
     Czy Albus i Draco mogliby mieć rację? Naprawdę pragnęła tego dziecka? Bez wątpienia chciała go, gdy przyszła do jego biura, ale myślał, że to zwykła gryfońska sentymentalność, a nie dokładnie przemyślana akceptacja wpływu dziecka na jej życie.
     Marszcząc brwi, patrzył, jak wstaje od stołu, uśmiechając się do Rona Weasleya, który niezdarnie cofnął się z jej drogi. Przeszła obok niego, podążając za Harrym Potterem zmierzającym do wyjścia z Wielkiej Sali.
     Odepchnął nietknięte śniadanie. Marnował zbyt wiele myśli na nieodpowiedzialną dziewczynę.
*

     - Hej, Hermiono.
     Nie wiedziała czemu, ale powitanie Michaela Cornera wprawiło ją w irytację. Może chodziło o wymówienie jej imienia – chodził z Ginny, ale on i Hermiona nigdy nie znali się zbyt dobrze.
     - Cześć, Michael – odpowiedziała uprzejmie, ale nie przesunęła książek, by zrobić mu miejsce. Jeśli chciał pożyczyć jej notatki lub uzyskać pomoc w pracy domowej, mógł zapytać. Grzecznie. Stojąc.
     Zamiast tego przesunął stos książek i usiadł w ławce obok.
     - Słuchaj, ee… Tak się zastanawiałem… - zaczął. – Masz już partnera do projektu z transmutacji na przyszły tydzień?
     - Susan i ja planowałyśmy być razem. – Susan Bones nie była geniuszem z transmutacji, ale była solidna i dokładna. Transmutacja jednego przedmiotu przez dwie osoby jednocześnie i tak była trudna, więc Hermiona skrycie była bardzo zadowolona, że Harry i Ron od razu postanowili pracować razem.
     - Och – Corner bez celu bawił się jedną z jej kolorowych zakładek. – Ee… - Spojrzał na nią z ożywieniem i nadzieją na podtrzymanie tej rozmowy. Ten sposób był na niej stosowany zbyt często przez Rona i Harry’ego, więc tylko uniosła brwi w oczekiwaniu. Chłopak poruszył się niespokojnie i odwrócił wzrok. – Czy… ee… idziesz już z kimś do Hogsmeade? – powiedział do egzemplarza „Azjatyckich odtrutek".
     Hermiona zarumieniła się, ukradkiem się szczypiąc.
     - Ee… nie, właściwie to nie…
     - Dobrze. – Znowu kręcił zakładką. – Może miałabyś ochotę pójść ze mną w takim razie?
     - Ja… - Hermiona nigdy wcześniej nie była postawiona w takiej sytuacji. Tylko dwóch chłopców kiedykolwiek umówiło się z nią (raz zaprosiła McLaggena) i była wtedy zachwycona zarówno prośbą Wiktora jak i Rona… przynajmniej wówczas. Jak u licha powiedzieć „dobry Boże, nie” w grzeczny sposób? – Pochlebiasz mi, ale...
     - Będzie fajnie – powiedział szczerze. – Moglibyśmy pójść do księgarni, Miodowego Królestwa, Trzech Mioteł i… ee… no, wiesz…
     Hermiona otworzyła usta, żeby uprzejmie, ale stanowczo odmówić, lecz szybko je zamknęła. Czy jej się zdawało, czy jego zalotny ton brzmiał, jakby coś sugerował?
     - Moglibyśmy pójść do Trzech Mioteł i…? – powtórzyła, starając się, aby w jej głosie było słychać uprzejme zaciekawienie.
     - No… wiesz – powiedział, rumieniąc się trochę i posyłając jej zdecydowanie pełne nadziei spojrzenie.
     - Wyjaśnij. – Teraz uprzejme zaciekawienie uciekło przez okno, a jej ton był oschły.
     Corner wyglądał na trochę zakłopotanego, ale wydawał się nieświadomy tego, że powinien użyć nóg i uciekać.
     - No, już nie możesz więcej wpaść… wiesz… bo już jesteś i pomyślałem sobie…
     Brwi Hermiony próbowały wspiąć się pod włosy.
     - Zobaczmy, czy dobrze cię zrozumiałam – zaczęła ozięble. – Chciałbyś pójść ze mną do Trzech Mioteł, gdzie wynajęlibyśmy pokój i rzucili na siebie jak rozjuszone kuguchary. Racja? Co dokładnie sprawiło, że pomyślałeś, iż jest to dobry pomysł?
     Gdyby Ron lub Harry usłyszeli ten ton, mówiący do nich, już błagaliby o wybaczenie na klęczkach. Jakakolwiek rozsądna osoba przynajmniej by to rozważyła. Corner był jednak typem, który wstyd zasłania chamstwem.
     - Nie zaszkodzi spytać – odpowiedział w obronie, spoglądając znacząco na jej brzuch. – To nie tak, jakby nikt nie wiedział, że lubisz troszkę...
     Hermiona spoliczkowała go tak mocno, że spadł z ławki na podłogę.
     - Liczę do trzech – warknęła, sięgając po różdżkę. – Wtedy upewnię się, że już nigdy nie będziesz w stanie do tego rodzaju ofert. Raz… dwa…
     Corner wstał i rzucił się do ucieczki, przeklinając.
     Hermiona patrzyła za nim, jej twarz płonęła, a pięść zacisnęła się wokół różdżki. Wszyscy wiedzieli, że nie przeszkadzało jej troszkę rozpusty, tak? Mówiąc za jej plecami, sugerując, że była… Zagryzła wargę, a oczy ją zapiekły. Jak oni śmieli?
     Usłyszała zduszony chichot za plecami i obróciła się gwałtownie, unosząc różdżkę – aby znaleźć wyraźnie rozbawionego Dracona Malfoya, opierającego się o półkę.
     - Gdybym nie był takim chamem, byłoby mi go żal – powiedział, pocierając szczękę z roztargnieniem. – Masz trochę siły, jeśli dobrze pamiętam.
     Nieznacznie wypuściła powietrze. Draco starał się zachowywać cywilizowanie, przynajmniej odkąd wrócili do szkoły, i dali sobie szansę stać się… nie prawdziwymi przyjaciółmi, ale próbowali być przyjaźni w stosunku do siebie nawzajem.
     - Zasłużył na to.
     - Och, niewątpliwie – Draco uśmiechnął się krzywo. – Jestem pewien, że to będzie dla niego dobre.
     - Może dostać jeszcze, jeśli to nie pomogło – Zmusiła się do opuszczenia różdżki – paznokcie wbiły jej się boleśnie w dłoń. – Więc miał rację?
     Jasna brew się uniosła.
     - O twoim entuzjazmie dla nieokreślonego? Nie mam pojęcia.
     Prychnęła.
     - O „każdy wie”, że lubię trochę nieokreślonego.
     - Krążą pogłoski – przyznał po chwili namysłu. – Wśród Ślizgonów oczywiście… nie cieszysz się tam popularnością w tych okolicznościach. Nie mam zbyt wiele kontaktu z członkami innych domów, ale z tego, co słyszę, to plotki nie są tam uznawane za prawdziwe, a przynajmniej nie przez większość. – Wzruszył ramionami. – Zdesperowany chłopak dla okazji jest zdolny uwierzyć niemal we wszystko, jak to nam życzliwie zaprezentował Corner.
     - Racja – to sprawiło, że poczuła się trochę lepiej. Dobrze wiedziała, jak głupi mogli okazać się nastoletni chłopcy, jeśli wchodziła w to sprawa seksu. Nie oznaczało to jednak, że ktoś myśli… tak… o niej. – Dzięki – powiedziała trochę sztywno. Wciąż dziwnie się czuła, odbywając rozmowę z Draconem Malfoyem.
     - Nie ma za co – ponownie wzruszył ramionami. – A jakie ploteczki krążą na mój temat?
     Musiała mu powiedzieć, tak jak on powiedział jej.
     - Że jesteś albo zdrajcą, albo zwykłym tchórzem. Ludzie wciąż odnoszą się podejrzliwie do profesora Snape’a, ale to, że jest członkiem Zakonu, sprawia, że nie potępiają go wprost. Jednomyślnie jednak sądzą, że użył przekupstwa i szantażu, by utrzymać cię poza zasięgiem Azkabanu, bo jest twoim chrzestnym.
     Draco wydał rozbawione prychnięcie.
     - To całkiem bliskie prawdzie, nie sądzisz?
     Hermiona uniosła brodę, by spojrzeć mu prosto w oczy.
     - Myślę, że miałeś w sobie wiele odwagi, by przyznać, że źle robiłeś – odparła stanowczo. – I równie dużo, by naprawdę odciąć swoje ramię… i z niego korzystać.
     Chłodne szare oczy znalazły się na chwilę w jej, a potem chłopak uśmiechnął się. Był to uśmiech nikły, ale szczery.
     - Tak naprawdę, ramię było łatwiejszą częścią. Ale dziękuję.
     - Nie ma za co. – Odwzajemniła uśmiech. – Dziękuję za to, co zrobiłeś. Musiałyby minąć miesiące lub lata, zanim pokonalibyśmy… go… bez ciebie.
     - Wiem. Inaczej nie przejmowałbym się pomaganiem. – Draco skinął głową. – Ciągle jestem Ślizgonem, jednak po reformacji. Gdybyś była w stanie wykonać całą robotę, pozwoliłbym ci.
     Hermiona roześmiała się, wiedząc, że to były najszczersze słowa w jego życiu.
     - Nie oczekiwałabym niczego innego. Ale i tak dziękuję.
     Przytaknął.
     - Ja... także ci dziękuję – powiedział cicho. – Za uratowanie mojego ojca chrzestnego.
     Hermiona zarumieniła się.
     - To nic takiego – wymamrotała, bezmyślnie bawiąc się różdżką. – Ja tylko… znam Harry’ego.
     Rozpracowała to na długo przed tym, jak Harry otrzymał notatki ze wskazówkami, co do lokalizacji horkruksów, które naprawdę nie były od Dumbledore’a, nieważne, jak podobny był charakter pisma. Miała podejrzenia, co do tego, kto był ich autorem, a kiedy pojawił się profesor Snape, niosąc ostatni z nich, była już tego pewna.
     Harry, jak to Harry, rzucił szczególnie okrutną klątwę w momencie, kiedy zobaczył Mistrza Eliksirów – Sectusemprę, zaklęcie tnące, które wynalazł sam Severus. Przeciwko komuś, kto pojawił się z obydwoma rękami wyraźnie widocznymi, bez różdżki. Niewiele myśląc, skoczyła przed swojego profesora, rzucając ulepszone Protego, odbijając zaklęcie, powstrzymując Harry’ego i obezwładniając go. Oczywiście był na nią wściekły, ale Ron przekonał go, że to jedynie przejaw nadmiernej dobroci serca, nie zdrada.
     - Ja też. Zabiłby profesora Snape’a, gdybyś nie interweniowała – i on prawdopodobnie przekląłby każdego, kto stanąłby na jego drodze i próbował go zatrzymać. Więc dziękuję ci. – Draco wzruszył ramionami i spojrzał w dal, wyraźnie nie czując się komfortowo z emocjonalną szczerością w tym momencie, a Hermiona powstrzymała się od śmiechu. Harry i Draco byliby wściekli na porównywanie ich, ale reagowali dokładnie w ten sam sposób.
     - Nie ma potrzeby mi dziękować. Nawet nie pomyślałam, tylko rzuciłam się przed niego – uśmiechnęła się smutno. – Jestem niepoprawną Gryfonką, jak sądzę.
     - Prawdziwy Gryfon zadałby mu cios w plecy, kiedy jeszcze stał, aby tylko wymierzyć karę za jego zbrodnie – odrzekł, zaskakując ją poważnym spojrzeniem. – Tradycją Gryfonów jest sprawiedliwość, nie łaska. Tiara nie zastanawiała się, czy umieścić cię w Hufflepuffie?
     - Nawet przez sekundę. Wybierała między Gryffindorem a Ravenclawem. – Hermiona potrząsnęła głową. – Przypuszczam, że to był jeden z tych śmiesznych mugolskich przesądów, których czarodzieje nie posiadają. – Ponownie spojrzała mu w oczy. – Zgodnie z prawem mugoli, każdy ma szansę do sprawiedliwego i uczciwego procesu. Bez względu na to, o co jest posądzany.
     Wyglądał na zaskoczonego tą wiadomością.
     - Serio? Każdy? Nawet mordercy i tym podobni?
     – Oczywiście. Po tym wszystkim nie mogą tego tak zostawić. Mamy ten uroczy mały zwyczaj wymogu dowodów popełnienia przestępstwa.
     – Wy naprawdę udowadniacie, że ktoś coś zrobił, zanim zamkniecie tę osobę? – potrząsnął głową, śmiejąc się łagodnie. – Bardzo ciekawe. Oczywiście my nie robimy takiego czegoś, ale… może w jakiś sposób mugole natknęli się na dobrą ideę i teraz na niej się opierają. Prawdopodobnie przypadkiem.
     – Och, niewątpliwie – zgodziła się, odpowiadając uśmiechem. – Tak myślałam, że muszą mieć pomysł od jakiegoś czarodzieja, albo czegoś innego w przebraniu… tylko że wy jeszcze jakoś nie pojęliście tego konceptu.
     – Trafiony – Draco pochylił głowę uprzejmie. – Wycofuję się z niewiedzą. – Dostosował działanie do słów, okręcając się na pięcie i oddalając się między półkami.
     Hermiona usiadła ponownie przy stoliku, czując się trochę tak, jakby przebiegła maraton. Nie była przyzwyczajona do ślizgońskich, wymijających rozmów, a nie była całkowicie pewna, czy nie zrobiła z siebie idiotki. Wyglądało na całkiem możliwe, że zdobyła jednak jakiś rodzaj punktu.
     Poczuła się dziwnie zadowolona z siebie i powróciła do swoich poszukiwań.
*

     Draco został zaproszony, by spędzać jak najwięcej wolnego czasu w kwaterach swojego ojca chrzestnego, odkąd pod koniec pierwszego tygodnia semestru wdał się w bójkę i pojawił ranny w skrzydle szpitalnym, opisując to jako drobny incydent. Większość mieszkańców Slytherinu – przynajmniej ci, którzy pozostali - była skłonna wciąż go akceptować, jako jednego z nich, ale nie wszyscy okazywali taką łaskę. Znalazło się paru takich, którzy postrzegali jego i jego ojca chrzestnego jak zdrajców.
     Severus próbował nie myśleć o tym, ale skutecznie przypominano mu o tym za każdym razem, kiedy wracał do swoich prywatnych kwater, znajdując inną osobę, czytającą jego książki i pijącego jego herbatę. Nie cierpiał, kiedy naruszano jego prywatność, również przez chłopca, który stał się synem, którego nigdy nie miał mieć. Draco raczej nie musiał się obawiać potrzeby walki o jego względy, nawet wtedy, kiedy dziecko już się urodzi.
     Kiedy wszedł do swojego gabinetu tego wieczora, Draco siedział naprzeciwko kominka, wpatrując się w niego z rozbawionym wyrazem twarzy.
     – Jest herbata – powiedział, podnosząc wzrok w górę i uśmiechając się. – Zdarzyło ci się kiedyś stwierdzić, że kogoś nie doceniałeś?
     – Często. – Severus nalał sobie herbaty do filiżanki, napawając się jej zapachem. To była jedna z korzyści obecności Dracona, który kochał herbatę i mógł mieszać tuziny różnych rodzajów nawet przy użyciu jednej ręki, i upierał się, by się nimi dzielić. Severus cenił te subtelne wariacje, choć rzadko przyjmował coś, poza mocną, czarną herbatą. – A tobie?
     – Wiele razy, ale tylko dziś zwróciłem na to uwagę – Draco sączył swoją herbatę. – To było całkiem zabawne… Michael Corner podszedł do Hermiony Granger z zaproszeniem do Hogsmeade w Halloween i wyskoczył z sugestią, żeby poszli do Trzech Mioteł na trochę „no, wiesz” – parsknął. – Był wystarczająco głupi, by wierzyć w te sprośne plotki na jej temat.
     Severus zmarszczył brwi. Bez względu na okoliczności, nie lubił myśli, że w jakiś sposób przyczynił się do zepsucia jej reputacji. Na pewno była pozbawioną wyobraźni dziewczyną o piskliwym głosiku. Pomijając jednak jej pojedynczą eskapadę po pijanemu, była skromną uczennicą, która nie nosiła wyzywającego make-upu, nie ubierała się jak prostytutka z Nokturnu i nie zaznajamiała się bliżej z pierwszym lepszym poznanym mężczyzną. I mimo że te cechy nie były teraz zbyt modne, doceniał je.
     - Wątpię, że przyjęła go tak, jak oczekiwał – powiedział sucho, dodając trochę miodu do herbaty.
     - Trzasnęła go tak, że spadł z ławki na podłogę – rzekł ucieszony Draco. – Kiedyś, na trzecim roku też od niej dostałem… Mówiłem ci, co nie?
     - Pamiętam, miałeś siniaka. – Severus nie oparł się chęci zaśmiania się. – Corner musiał zebrać się w pośpiechu?
     - O, i to jak. – Draco się uśmiechnął. – Uderzyła go nawet mocniej niż mnie. Zasmuciło ją to, ale chyba bardziej rozwścieczyło. – Jego wygląd złagodniał. – Podziękowała mi – przyznał cicho. – Za to, co zrobiliśmy. Że im pomogliśmy. – Dotknął swojego lewego rękawa w geście, który stał się charakterystyczny, kiedy wspominał tamte miesiące. – Powiedziała, że uważa, iż musiałem mieć dużo odwagi.
     Severus także spojrzał w ogień. Inne z jego założeń o dziewczynie właśnie zmarły śmiercią naturalną. Zawsze sądził, że razem z Potterem dzielą głęboką i stronniczą niechęć do Dracona Malfoya.
     - Bo to prawda. Uznanie jest ci należne.
     - Och, wiem… tylko nie spodziewałem się tego od niej. – Draco trochę się uśmiechnął. – A tak na marginesie – powiedziała mi, dlaczego cię uratowała. Domyślam się, że cię to interesuje.
     Codziennie.
     - Czasem. Dlaczego?
     - Też się zastanawiałem – uśmiechnął się. – Nie martw się, to nie dlatego, że pielęgnuje w sobie jakiś rodzaj skrytej miłości do ciebie, przynajmniej nie sądzę, żeby tak było. Powiedziała, że to przez wierzenia mugoli. Że każdy, bez względu na to, co zrobił, zasługuje na uczciwy proces. Z dowodami i możliwością obrony, której nie miałeś, więc zrobiła to za ciebie. – Z roztargnieniem kręcił herbatę w kubku. – Nie doceniłem jej. Myślałem, że jest tylko… szlamą. I niczym więcej. Ale się myliłem.
     Severus zacisnął szczęki, powtarzając w myślach ćwiczenia, których używał, by trzymać pozorny spokój w obecności Voldemorta. Nie dość, że dziewczyna uwiodła go, kiedy był pijany, a następnie uparła się, żeby donosić dziecko, teraz przyciągało do niej Dracona.
     Cholera.

*

     - Harry, nie wolno ci go zabić – zaśmiała się Hermiona, patrząc na przyjaciela, który w furii chodził i niszczył swoją fryzurę jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. – To moją moralność kwestionował i załatwiłam to.
     - Nawet nie potraktowałaś go żadnym zaklęciem! – Harry ruszył gwałtownie różdżką, powodując, że różowe i złote iskry wysypały się z jej końca. – Coś okropnego i trwałego! Jest jakieś zaklęcie na impotencję?
     - Harry! – Ron spojrzał na niego z przerażeniem. – To okropne!
     - Wiem, ale on na to zasługuje! – powiedział, ponownie machając różdżką. – Potraktował Hermionę jak jakąś… jakąś tanią lafiryndę!
     - Jestem pewna, że tak naprawdę chciał tego za darmo – wtrąciła poważnie Hermiona. Ginny zakrztusiła się, Ron zrobił się fioletowy, a Harry wydał dokładnie taki sam oburzony dźwięk jak Teodora, kiedy unosi się jej tylne łapki.
     - Jesteś pewna, że nie możemy go zabić? – spytał błagalnie Ron. – Albo chociaż trochę go obtłuczemy, wiecie, żeby wiedział na przyszłość, by być uprzejmym.
     - Uderzyłam go tak mocno, że spadł z ławki, Ron. Myślę, że zrozumiał. – Uśmiechnęła się. – Ale miło, że to zaproponowałeś. Jeśli usłyszysz, że ktoś będzie mówił o mnie coś okropnego, kiedy nie ma mnie w pobliżu, staniesz w mojej obronie, okej?
     - No, dobra.
     - A ja mogę mu przyłożyć? – spytała Ginny, uspokajając Harry’ego, przytulając się do jego pleców. – Michaela, oczywiście. To jest takie złe, że przystawia się do jednego z moich przyjaciół, po tym, jak z nim zerwałam.
     - Dobra, ty możesz – przyzwoliła Hermiona, bo Ginny z pewnością miała do tego prawo. – Ale tylko raz. Albo dwa. Tylko nie przesadzaj. – Czuła się tak dobrze, wiedząc, że jej przyjaciele kochają ją i stanęliby w jej obronie, nawet jeśli to tylko drobna skaza na jej honorze.
     - Będę Damą Idealną – na twarzy Ginny pojawiła się fałszywa niewinność. – Podejdę do niego, poproszę o rozmowę i zamiast klątwy dam mu w twarz a potem ucieknę.
     Harry uśmiechnął się promiennie.
     - Czy ona nie jest cudowna?
     - Lubię ją – Hermiona uśmiechnęła się czule na widok tej dwójki. Wydawali się być dla siebie stworzeni, dziękowała jakimkolwiek mocom, które ich strzegły. Harry potrzebował kogoś opanowanego i praktycznego.
     Ginny uśmiechnęła się, nachylając się, by uścisnąć Hermionę.
     - Ja ciebie też – odpowiedziała z czułością. – Nie winię cię za porzucenie Chodzącego Hormonu, ale jest mi przykro, że nie będziesz moją szwagierką.
     - Hej! – krzyknął oburzony Ron.
     Hermiona zignorowała go, odwzajemniając uścisk.
     - Ee, masz wielu braci – przypomniała. – Tylko dwóch nie mogę już brać pod uwagę, wliczając w to chodzącego hormona.
     - Harry, zrób coś.
     Harry zaśmiał się.
     - Powiedz to komuś, kto nie wie, że w zeszłym tygodniu zakradłeś się do łóżka o trzeciej nad ranem.
     Wszyscy spojrzeli na niego, przez co strasznie się zarumienił.
     - Zamknij się.
     Hermiona roześmiała się z resztą. Kochała Rona i tak będzie do końca życia, ale krótki romans miał udowodnić jej raz na zawsze, że gotowanie chemii na wolnym ogniu nie jest romantyczne. Jednak było zabawnie.
     - Nie zamknę się, ty… - przerwała Ginny, szybko się prostując. – Neville! Co się stało?
     Neville właśnie wszedł do Pokoju Wspólnego, a z jego opuchniętego nosa wypływała krew. – Nidz tagiego – odpowiedział, wyglądając na zakłopotanego. – Herbiono, bożesz naprawidź bi noz?
     - Episkey – Dotknęła czubkiem różdżki jego nosa, który natychmiast wrócił do poprzedniego stanu. – Neville, co się stało?
     Poruszył niespokojnie stopami.
     - Biłem się – przyznał. – I przegrałem.
     - Czemu? – Ginny wyciągnęła różdżkę, by sprzątnąć krew. – Terego
     Neville zmarszczył brwi.
     - Słyszałem, że Michael Corner mówił… brzydko o Hermionie – wymamrotał. – Więc uderzyłem go w twarz.
     - Och, Neville! – Hermiona przytuliła go i cmoknęła w policzek, sprawiając, że stał się jeszcze bardziej czerwony ze szczęśliwego zakłopotania. – To takie miłe!
     - O! To jest miłe, kiedy on to robi, ale nam już nie pozwolisz?! – narzekał Ron, ale przyłączył się do Harry’ego i poklepać Neville’a w plecy, a Ginny przytuliła go mocno. – Dobrze. Widać sam się o to prosił.

*

     Później, leżąc zwinięta na boku w łóżku, Hermiona odpoczywała z ręką nad małą wypukłością na podbrzuszu.
     - Wiesz, będziesz bardzo szczęśliwe – szepnęła. – Będziesz mieć mnóstwo cioć i wujków, którzy będą cię kochali jak szaleni. A twoja babcia i dziadziuś nie mogą się doczekać, aż cię zobaczą. A ja będę cię kochała najbardziej ze wszystkich.
     Nawet jeśli twój tata cię nie chce.
     Nigdy nie wypowiedziała tego na głos, zdecydowała, że nie wypowie tych słów w obecności dziecka przed lub po jego narodzinach. Nie mogła go winić, że nie chce, żeby mu przypominano o ich nic nie znaczącym spotkaniu, którego nawet nie pamiętał. Nie mogła winić go za to, że nie chce wybaczyć jej tego, co zrobiła.
     Chciała tylko, by mogła zapomnieć o nim tak łatwo, jak on zapomniał o niej. By mogła przestać chcieć niemożliwego.

*

     Jeszcze później Severus wpatrywał się w ciemność za głęboką, by mógł coś zobaczyć, i starał się nie myśleć o niej.
     Dracona ciągnęło do niej. Nigdy by nie odwzajemniła jego uczucia. Ale jeśli zrobiłaby to… czemu nie? Traktowałby ją dobrze – nawet Lucjusz, mimo swych licznych wad, nie widział świata poza swoją żoną. Przynajmniej ta szarmanckość przetrwała szaleństwo jego rodziny.
     Dziecko również traktowałby dobrze. Draco lubił dzieci.
     Albo może odnowiłaby swoje stosunki z Ronaldem Weasleyem. Weasleyowie powitaliby z otwartymi ramionami zarówno dziecko, jak i matkę. A gdyby Ron nie miał zamiaru się skazić, wtedy pozostaje jeszcze przynajmniej trzech lub czterech Weasleyów, którzy byli bez drugiej połówki, mogłaby wybrać jednego z nich.
     Albo może znaleźć jakiegoś czarodzieja, którego do tej pory nie znała. Młodego, silnego i przystojnego, który padłby jej do stóp i pozostał wierny przynajmniej rok lub dwa.
     Severus przekręcił się na drugi bok, trzepiąc poduszkę. Gdyby tylko znalazła tego młodego, silnego i przystojnego czarodzieja w lipcu. Wtedy nie znalazłby się w tej okropnej sytuacji. Wtedy mógłby nadal myśleć o niej jak o irytującej, przyjaciółce Pottera, nigdy nie doszukując się w niej niczego więcej.
     Chciałby nie zapomnieć, co się między nimi zdarzyło. Może gdyby zapamiętał, mógłby łatwiej być na nią zły. Albo łatwiejsze byłoby nie myślenie o niej.

3 komentarze:

  1. Strasznie mi się podoba to jak Harry,Ron i Ginny bronią Hermiony :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ah, wróciłam do tego opowiadania po latach... Już niemal zapomniałam jak bardzo jest kocham ❤

    OdpowiedzUsuń