środa, 30 maja 2012

Rozdział 3: Podróż do Hogwartu

Betowała: milairka


Przechodząc przez barierkę prowadzącą na peron dziewięć i trzy czwarte, Hermiona poczuła mdłości. Trudno było powiedzieć, czy były spowodowane nerwami, czy też porannymi nudnościami, chociaż „obydwie odpowiedzi są poprawne” byłoby najprawdopodobniej strzałem w dziesiątkę.
– Jest już za późno, żeby przypadkiem spóźnić się na pociąg, prawda? – zapytała z nutką melancholii w głosie.
– Tak. No chodź już – powiedziała Ginny i mocniej ścisnęła jej rękę, próbując dodając jej otuchy. – Wszystko będzie dobrze.
– Wyglądasz trochę blado, kochaniutka – orzekła Molly Weasley, obrzucając ją krytycznym spojrzeniem. – Masz nudności? Wzięłaś ze sobą krakersy?
Hermiona skinęła głową i uśmiechnęła się ponuro.
– Tak. Mam też butelkę wody i kilka plastikowych torebek na wszelki wypadek. Chciałabym jak najdłużej utrzymać szkołę w błogiej nieświadomości mojego stanu, ale już wiem, że to się nie uda. Nie będę chodzić na eliksiry i będę musiała przesiedzieć większość zajęć z obrony i zielarstwa. Chciałabym przełożyć te wszystkie podejrzliwe spojrzenia i całe to zamieszanie chociaż o parę dni...
– Nie dziwię ci się – przyznała Ginny, krzywiąc się. – Ale wiesz, jeżeli chcesz, w każdej chwili możesz odsyskać swoją odznakę prefekta. Nikt nie ośmieli się narazić prefektowi – przypomniała jej przyjaciółka.
Hermiona potrząsnęła głową i powiedziała:
– Nauczyciele mają już przeze mnie dość kłopotów. Muszę po prostu jakoś dać sobie z tym radę.
– Ginny! Hermiono! – Obróciły się i zobaczyły Harry'ego machającego do nich z okna pociągu. – Chodźcie, zajęliśmy nam przedział!
Ginny odmachała mu i krzyknęła:
– Już idziemy! Powiedz chłopakom, żeby pomogli nam wnieść kufry!
Ginny już dawno odkryła, że z jej braci mogą być nieźli pomagierzy i jawnie to wykorzystywała. Fred miał zająć się bagażami dziewczyn, a jego siostra miała za zadanie ubezpieczać Hermionę. George natomiast został w sklepie i pilnował interesu.
– Fred, przestań oglądać się za dziewczynami i pomóż nam z bagażami!
Ignorując mamrotanie Freda, Ginny rozpromieniła się na widok nadchodzącego Neville’a i pomachała mu.
– Cześć, Neville! Chodź, idziemy właśnie do Harry'ego. Zajął nam przedział.
– Dzięki, Ginny! – Neville odmachał jej i uśmiechnął się radośnie. – Pomóc wam w czymś?
Bliźniak natychmiast podał mu jeden z kufrów.
– Tylko uważaj na schodach, możesz poczuć lekkie zawroty głowy – napomniała ją surowo Molly, wyraźnie próbując jednak zapunktować u Hermiony. Była przerażona tym, że Hermiona miała zamiar sama wychować dziecko, ale starała się ją wspierać mimo wszystko.
– I nie jedz tłustych potraw, bo mdłości będą większe. I dużo odpoczywaj – na początku będziesz się łatwo męczyć.
– Będę ostrożna – odpowiedziała Hermiona z uśmiechem. – Zresztą pani Pomfrey dała mi już mnóstwo wskazówek, choć i tak będę musiała przychodzić do niej na cotygodniowe kontrole. Z pielęgniarką pod ręką na pewno dam sobie radę.
– Na pewno, kochaniutka... i nie wstydź się prosić o jakiekolwiek eliksiry – przypomniała jej stanowczo pani Weasley. – Jest wiele mikstur, które mogą ci pomóc, ale nie tylko na mdłości, na różne rodzaje obrzęków kostek też, chociaż najlepiej skutkują, kiedy podaje się je jak najwcześniej.
– Nie będę się wstydzić – zapewniła ją Hermiona, uśmiechając się smutno. – Nienawidzę czuć się niekomfortowo. Niech się pani nie martwi, nie zamierzam się poświęcać i cierpieć w milczeniu.
– To dobrze. Koniecznie musisz do mnie pisać jak sobie radzisz – poprosiła ją pani Weasley łamiącym się głosem, po czym zwróciła się do córki: – Ginny, miej na nią oko. I pilnuj, żeby zdrowo jadła.
Ginny skinęła głową i uśmiechnęła się do matki.
– Nie martw się, mamo, zaopiekuję się nią – przyrzekła i uścisnęła ją krótko. – Idź pożegnać się z Ronusiem. Wygląda na to, że ma zamiar udusić Freda.
– Och, słodki Merlinie... – Pani Weasley czym prędzej ruszyła zapobiec rozlewowi krwi.
Ron, który w końcu zdał sobie sprawę z tego, że jest większy od bliźniaków, postanowił odwdzięczyć się im za jakże miłe traktowanie go w poprzednich latach.
– Może odzyskanie odznaki to jednak nie taki zły pomysł – westchnęła Hermiona. – To wprost niesamowite, jak zaledwie półcalowy kawałek kwadratowego metalu podnosi autorytet.
Na to wyznanie rudowłosa uśmiechnęła się szeroko, przypomniawszy sobie wszystkie kłótnie Weasleyów, którym wtedy zapobiegła – wtedy jeszcze – pani prefekt, i pociągnęła ją za sobą do pociągu.
– Wszystko będzie dobrze – pocieszyła ją Ginny, ciągnąc ją obok kłócących się braci do wagonu. – Chodź. Im szybciej będziemy w środku, tym mniej osób będziesz musiała oglądać.
Hermiona ruszyła za nią bez słowa, postanawiając nie zaszczycić wagonu dla prefektów nawet jednym spojrzeniem. Musiała się pogodzić z tym, że już nigdy do niego nie wsiądzie.
Gdy tylko weszła do przedziału, Harry obdarzył ją pokrzepiającym uśmiechem. Neville tymczasem troskliwie chował Teodorę do kieszeni .
– Hej, Neville – przywitała się. Przynajmniej on jeden nie będzie sądził mnie po pozorach. Nagle poczuła do niego gwałtowny przypływ sympatii. – Ręka już się zagoiła, prawda?
– Mniej więcej. – Na potwierdzenie swych słów odwinął rękaw i ją odsłonił. Zewnętrzna strona była bardzo wyraźnie poznaczona fioletowymi bliznami, a serdeczny palec stracił górny staw, ale reszta wyglądała na nietkniętą. – Częściowo straciłem czucie w ręce, ale nadal mogę nią ruszać. Ale babcia musiała mi kupić nową różdżkę.
– Wygląda na to, że jest o wiele lepiej – stwiedziła Hermiona z uśmiechem. – Co powiedział pan Ollivander, kiedy ponownie zawitałeś w jego progi?
– Żebym uważał – odpowiedział, uśmiechając się nieśmiało.
– Taaa. Ale gdybyś jeszcze kiedyś był zmuszony ratować moją dziewczynę, nie wahaj się poświęcić różdżki – powiedział Harry, pomagając Krzywołapkowi wleźć na jedną z półek. Kot natychmiast zwinął się w pomarańczową kulę futra, a Hermiona z westchnieniem rzuciła na niego łagodny czar słodkiego snu, żeby przestał się wiercić i mruczeć. – Mogę kupić ci nawet tuzin różdżek, jeśli chcesz.
Ginny, która wychylała się przez drzwi przedziału obserwując, co dzieje się na korytarzu, nagle je zatrzasnęła i skrzywiła się.
– Znów ta głupia krowa – mruknęła pod nosem i opadła na miejsce obok Hermiony.
– O kim mówisz? – spytał Harry, natychmiast przysiadając się do swojej dziewczyny.
– McGonagall zdecydowała, że Lavender Brown będzie prefektem zastępującym Hermionę – oznajmiła zgryźliwie. – Właśnie widziałam, jak się głupawo uśmiecha.
– Cudownie. – Ze wszystkich ludzi w Hogwarcie to musiała być akurat Lavender Brown. Hermiona zaczęła wyglądać przez okno, krzywiąc się. Ona i Lavender nigdy nie były serdecznymi przyjaciółkami, a po tym jak Ron z nią zerwał, atmosferę panującą w dormitorium można było wręcz kroić nożem.
– Może by tak pozbawić ją tych ślicznych włosów, gdyby próbowała jakichś sztuczek? – zaproponowała Ginny mściwie. – Albo zafundować jej wysypkę?
Harry wyszczerzył się w kierunku Neville’a.
– Czyż ona nie jest słodka? – zapytał rozmarzony. – Taka miła i delikatna, a do tego kiedy trzeba przemienia się w tygrysa, gotowego bronić przyjaciół. Naprawdę lubię takie miłe, staromodne dziewczyny.
– Spuszczę ci miły, staromodny łomot jeśli natychmiast się nie zamkniesz – powiedziała z dezaprobatą, chociaż wyglądała na mile połechtaną. – Przynajmniej nie musimy się o nią martwić, skoro zawsze będę w pobliżu. Ron jest już w pociągu?
– Właśnie idzie do wagonu dla prefektów – odpowiedział jej Harry, wyglądając przez okno. – Nie ucieszy się na jej widok, co nie?
– Zasłużył sobie na to, bo kiedyś wybrał ją zamiast ciebie – mruknęła Ginny, ściskając ręce przyjaciółki nieco mocniej.
Neville wyglądał na nieco zagubionego.
– Hermiono, dlaczego właściwie nie jesteś prefektem w tym roku? Chyba nie dlatego, że zamierzasz poświęcić cały swój czas nauce do owutemów?
– Między innymi – odparła dziewczyna, ponownie się uśmiechając. Chłopak był naprawdę bardzo uroczy. – Ten rok będzie dla mnie pracowity nawet bez obowiązków prefekta. Chodzi o owutemy, ale nie tylko... uhm... Jestem w ciąży.
Nevile’owi opadła szczęka.
– Coo? I nie rzucasz szkoły?
– Cóż, najwyżej przegapiłaby egzaminy, czyż nie? – powiedziała Luna, wchodząc przez otwarte drzwi do przedziału i siadając obok Neville’a. – Witajcie, Hermiono, Ginny, Harry i Neville.
– Cześć, Luno – odrzekli unisono, a Hermiona uśmiechnęła się szeroko. Tak, zdecydowanie lubiła Lunę za jej tolerancyjne podejście do życia.
– Nie, nie opuszczę egzaminów. Już uzgodniłam wszystko z nauczycielami i nie powinno być problemów.
– Aha. To dobrze. – Luna uśmiechnęła się marzycielsko i dodała: – Wyglądasz trochę blado. Masz poranne mdłości?
– Nie jestem pewna, być może to zwykłe nerwy – odpowiedziała i uśmiechnęła się smutno.
– Mam kilka kandyzowanych korzeni imbirowych, jeśli chcesz. – Wyglądało na to, że Lunie zdarzają się jednak przebłyski rozsądku. – Jest całkiem niezły na mdłości.
Neville spojrzał na nią wyraźnie oszołomiony.
– Uhm... Hermiono, nie chcę być wścibski, czy coś, ale... – zaczął niepewnie – kto jest... to znaczy... kim jest ojciec? – dokończył, patrząc wymownie w kierunku jej brzucha.
– Nikt – powiedziała stanowczo. – Nikt ważny.
Neville spłonął rumieńcem.
– Jasne, nie ma sprawy – mruknął i pospiesznie wycofał się w kąt.
Pociąg zagwizdał i Ginny poprzez Harry’ego wychyliła się przez okno, żeby ostatni raz pomachać rodzinie.
– Pa, mamo! – krzyknęła, gdy pociąg już zaczął ruszać. – Pa, Fred! Powiedz George’owi, żeby nie zapomniał wysłać mi przysmaków dla Arnolda!
– Nie ma sprawy! – odkrzyknął jej brat. – Do zobaczenia w Boże Narodzenie!
Hermiona rozparła się na swoim miejscu.
Cóż, dowiedziały się jeszcze dwie osoby. Pozostaje tylko jakieś siedemset.
Niestety, nie było jej dane długo cieszyć się spokojem. Po jakiejś godzinie pojawiła się Lavender, uśmiechając się z samozadowoleniem, a za nią kulił się wyraźnie przerażony prefekt z piątego roku ubrany w szkolne szaty.
– Cześć, Harry! Cześć, Hermiono! – powiedziała Lavender słodkim głosikiem. – Jak się macie?
– Świetnie – odpowiedział Harry, nieznacznie osuwając się na swoim miejscu. Było jasne, że dziewczyna nadal go krępowała.
– Całkiem dobrze, dzięki – odrzekła Hermiona równie słodko. – A ty? Czy... ee... miałaś udane wakacje? – Podczas gdy my ryzykowaliśmy życie i zdrowie, żeby ocalić czarodziejski świat, ty mała, zadowolona z siebie krowo...
– Dziękuję, dobrze – odrzekła głosem równie słodkim, co poprzednio, chociaż dało się w nim wyczuć nutkę sarkazmu. – Bawiłam u Juliana Spragga, ukończył szkołę w zeszłym roku. I byłam taka zaskoczona, kiedy w zeszłym tygodniu dostałam sowę, że zastąpię cię na stanowisku prefekta! Jak to się stało, że straciłaś odznakę?
– Nie straciłam jej. Oddałam ją – wyjaśniła, składając ręce na kolanach. – W tym roku będę zbyt zajęta, żeby być prefektem.
Zbyt zajęta? – spytała z niedowierzaniem. – Żeby być prefektem? A co takiego będziesz robić?
– Nie sądzę, żeby to była twoja sprawa, Lavender. – Ku zaskoczeniu wszystkich autorem tych słów był... Neville. Wszyscy na niego spojrzeli, a on tymczasem poprawił się na swoim miejscu i posłał Lavender groźne spojrzenie. – Nie masz teraz przypadkiem patrolu czy coś?
Dziewczyna opuściła przedział, wyraźnie zmieszana. Neville nigdy wcześniej nie był wobec niej nieuprzejmy – a właściwie nigdy nie był nieuprzejmy dla nikogo – przynajmniej z tego, co słyszała.
Hermiona uśmiechnęła się i wycisnęła szybkiego buziaka na policzku swojego wybawcy.
– Dziękuję za wstawienie się za mną – powiedziała z sympatią, podczas gdy twarz Neville’a przybrała kolor wściekłego różu. – I tak wszyscy niedługo się dowiedzą, ale tej jednej rozmowy wolałabym jednak uniknąć.
Neville wymamrotał coś o tym, że chciał tylko pomóc. Luna obdarzyła go uśmiechem.
– To był bardzo miły gest z twojej strony – stwierdziła poważnie. – Lavender nie znosi Hermiony. Jestem pewna, że chciała powiedzieć coś niegrzecznego.
– Prawdopodobnie masz rację. – Ginny zerknęła na przyjaciółkę, która wciąż była mocno zdenerwowana i pospiesznie zmieniła temat. – Ciekawi mnie, co zrobiłaś z nogą, Luno. Jest nowa?
Pytana podciągnęła skraj szaty, ukazując wszystkim zaczarowaną protezę prawej nogi, która kończyła się tuż nad kolanem. Przedtem wyglądała dość zwyczajnie, jak noga zdjęta z wielkiej marionetki, natomiast teraz była pomalowana na brokatowy fiolet i ozdobiona przyklejonymi do niej szklanymi koralikami.
– Tak, przystroiłam ją do szkoły – powiedziała z dumą. – Niebieskie koraliki mają odwrócić uwagę Złego Oka.
Cóż. Luna zawsze pozostawała Luną. Hermiona była zmuszona przez minutę podziwiać krajobrazy za oknem, zanim odzyskała nad sobą panowanie. (Ciąża sprawiała, że coraz częściej przypominała odbezpieczony granat, który może wybuchnąć lada chwila.) Tak wielu ludzi zostało zranionych podczas wojny, że rozmowa z Luną o jej protetycznej nodze czy z Nevillem o jego bliznach wydawała się jej przerażająco normalna. Czuła się przez wojnę potraktowana niesprawiedliwie – nie miała nawet jednej blizny.
Cóż, może i wojna nie pozostawiła na niej żadnych trwałych zmian, czego z całą pewnością nie można było powiedzieć o Balu. Cóż za ironia.
Niedługo potem Ron powrócił z patrolu, wpadł do przedziału i rzucił się na wolne miejsce naprzeciwko Luny.
– Wiecie, że Lavender jest prefektem? – rzucił pytanie w przestrzeń. – Ma twoją odznakę, Hermiono.
– Tak, wiemy. Była tu, żeby się trochę ponapawać własnym szczęściem – rzekł Harry znad planszy do szachów czarodziejów, w które grał z Ginny, i ponosił właśnie sromotną klęskę. – Neville powiedział jej, żeby spadała.
Ron spojrzał na niego z zaskoczeniem.
– Nie wierzę – powiedział, wyraźnie będąc pod wrażeniem jego wyczynu.
– To nie do końca było tak – wyjaśnił Neville nieśmiało. – Powiedziałem, że to nie jej sprawa, dlaczego Hermiona zrezygnowała z bycia prefektem i uprzejmie przypomniałem o obowiązku patrolowania.
– Niegrzeczny chłopiec – powiedziała Ginny z dumą.
Ron się wyszczerzył.
– Dobra robota, Neville – pochwalił go i rozwalił się na swoim miejscu. – Dużo osób zadaje pytania – powiedział do Hermiony, marszcząc brwi. – Nie wiedziałem, co mam im odpowiedzieć, więc wszystkim powiedziałem to samo: że to twoja sprawa i jeśli chcą, niech ciebie spytają.
Hermiona westchnęła i skinęła głową.
– Może po prostu powinnam poszukać Lavender i powiedzieć jej prawdę – rzekła kwaśno. – Wtedy oszczędzę sobie rozmów z całą resztą.
Ron uśmiechnął się do niej.
– Jeśli chcesz pobić rekord szybkości w przesyłaniu danych, zrób to.
– Zatrzymaj to dla siebie tak długo, jak to tylko możliwe – odezwał się Harry, posyłając jej troskliwe spojrzenie. – Chyba że spieszy ci się do tego, żeby ludzie się na ciebie gapili i zadawali miliony pytań. Co i tak będzie miało miejsce po kolacji.
Dziewczyna przytaknęła. Przypomniała sobie, co się działo po artykule Rity Skeeter, w którym dziennikarka nazwała ją jedną z łamiących serc zdzir. Teraz ten zarzut nie byłby bezpodstawny, co nie oznaczało, że łatwiej byłoby jej to znieść.
– Okej. Luno, zagramy w szachy? Mam swój zestaw. – Widząc nadąsaną minę Rona, uśmiechnęła się i dodała: – Nie, Ron, ty nie grasz. Zawsze wygrywasz. A do tego okropnie się puszysz.
Chłopak, mile połechtany komplementem, wdał się z Nevillem w długą dyskusję o drużynach quidditcha. Pogaduszki przerwało dopiero pojawienie się wózka ze smakołykami. Hermiona wyciągnęła swój lunch – dieta miała duże znaczenie w jej stanie – ale chłopcy jak zwykle opychali się słodyczami.
Hermiona pociągnęła nosem. Nagle znikąd pojawił się dziwny zapach. Powietrze pachniało jak rozkładające się coś, a żołądek natychmiast skręcił się w proteście.
– Na brodę Merlina, co to za zapach? – spytała, rozglądając się po przedziale.
Ron przełknął ogromny kęs dyniowego pasztecika i posłał jej zdziwione spojrzenie, po czym zapytał:
– Ja nic nie czuję... Chyba że chodzi ci o paszteciki. Chcesz jednego? Mamy ich mnóstwo.
Przyjaciel wyciągnął w jej stronę pasztecika.
Słodkawy zapach dyni, który do tej pory nigdy zdawał się jej nie przeszkadzać, nagle zamienił się w okropną woń zgniłego mięsa. Chcąc jak najszybciej zaczerpnąć świeżego powietrza, szybko zasłoniła dłonią usta i wypadła z przedziału, depcząc przy okazji stopy swoich przyjaciół.
– Wszystko w porządku? – spytała Ginny, wychodząc za nią z przedziału. – Co ci jest?
– Wrażliwość na zapachy jest normalna w pierwszym trymestrze – odparła słabo, wciągając z ulgą świeże powietrze głęboko do płuc. – Oczywiście dynia nie powinna... Och, nie... Chyba zaraz zwrócę swoje śniadanie...
– Ooch, współczuję. Mama nie mogła znieść zapachu krwistych steków, gdy była w ciąży, a miała na nie zachcianki. Bill mówił, że zmuszała tatę, żeby przygotowywał je dla niej i ukrywał, aż była gotowa je zjeść.
Hermiona przytaknęła w zamyśleniu.
– To ma sens. – Wystawiła głowę przez okno, kładąc ręce na brzuchu. – Uff... Nic mi nie będzie, tylko pilnuj, żeby drzwi były zamknięte i powiedz im, żeby jedli szybciej, ok?
– Nawet rozszalały hipogryf nie zmusiłby Rona, żeby jadł powoli. – Uśmiechnęła się, poklepała przyjaciółkę po ramieniu i zniknęła za drzwiami do przedziału. – To przez paszteciki – oznajmiła, a potem drzwi zostały zamknięte i Hermiona nie usłyszała już niczego więcej.
Wzięła jeszcze parę głębokich wdechów i poczuła się znacznie lepiej. Tutaj już prawie nie czuła tego okropnego dyniowego zapachu, a do tego mieszał się z wonią kociołkowych piegusków i czekolady, które pachniały znacznie przyjemniej. Kilku młodszych uczniów przeciskało się przez korytarz, prawdopodobnie w poszukiwaniu wózka z przekąskami. Hermiona wcisnęła się w ścianę, uśmiechając się, kiedy jej dygnęli. Dobrze było wrócić do Hogwartu wiedząc, że wraca się do bezpiecznego miejsca – zwłaszcza dla najmłodszych.
Usłyszała, że ktoś w sąsiednim przedziale otworzył drzwi i podniosła głowę. Ujrzała ciemnozieloną szatę i znaną blond czuprynę. Włosy Dracona nie były już tak gładkie jak wcześniej – obcięte znacznie krócej, były zmierzwione, jakby ich właściciel ciągle wichrzył je dłońmi.
Wygląda na zmęczonego i nieszczęśliwego, pomyślała.
Malfoy rozejrzał się dokoła i zesztywniał, kiedy ich oczy się spotkały.
– Granger – powiedział, patrząc poprzez nią, jakby spodziewał się zobaczyć kogoś jeszcze. – A gdzie reszta Złotej Trójcy?
– W przedziale – odparła, wskazując go ruchem głowy. – Wyszłam odetchnąć świeżym powietrzem.
Draco wyszedł ze swojego przedziału, zamykając za sobą drzwi i przysuwając się nieco bliżej, ale tak, żeby nie był widoczny z okna przedziału.
– Widzę, że nie jesteś już prefektem – powiedział spokojnie. – Czemu?
– Rzuciłam to. Nie będę na to czasu w tym roku – wyjaśniła i wzruszyła ramionami. – Nie ja jedna, jak widzę.
Chłopak parsknął.
– Jestem tu tylko z czyjejś łaski – powiedział gorzko. – Nikt nie zaufa mi na tyle, by dopuścić mnie do jakiejkolwiek władzy.
– Nietrudno domyślić się dlaczego. – Dziewczyna zmarszczyła brwi. – Ale to nie do końca fair.
Draco wzruszył ramionami.
– Jestem Ślizgonem – powiedział takim tonem, jakby to wszystko wyjaśniało. W istocie zresztą tak właśnie było. Slytherin nie cieszył się ostatnimi czasy zbytnią popularnością. Ci, którzy popierali Voldemorta, karmili się jej nędznymi resztkami. Oczywiście ci, którzy zmienili strony, wcale nie byli w lepszej sytuacji.
– Więc jednak nie zdecydowałeś się na protezę? – spytała równie spokojnie, zerkając na pół–pusty rękaw wiszący u jego lewej ręki. – Gdybyś to podpiął, nie przeszkadzałoby tak bardzo.
Draco spojrzał w dół na swoją rękę, którą sam sobie odciął różdżką w stawie łokciowym.
– Jakoś sobie radzę – odparł, starając się nadać swojemu głosowi obojętny ton, co prawie mu się udało.
Hermiona pokiwała głową.
– Prowadzimy prawie normalną rozmowę – powiedziała oschle, po czym dodała: – Piekło pewnie już zamarzło.
– Możliwe... Hej! Uważajcie jak łazicie, wy mali gówniarze! – Draco spiorunował wzrokiem kilku pierwszorocznych, którzy potrącili go w drodze do swojego przedziału. Dwóch niosło w ręku dyniowe paszteciki. Jeden z nich odgryzł kęs pasztecika tuż przed nosem Hermiony.
– Uch! – Hermiona zacisnęła dłoń na ustach i pobiegła w stronę toalety na końcu przedziału. Zdążyła trzasnąć drzwiami, ale nie zaryglowała ich. Upadła na kolana i po chwili zwymiotowała swoje śniadanie. Jakiś czas później, kiedy mdłości w końcu ustąpiły, kilkakrotnie przepłukała usta w małej umywalce i wyszła z łazienki, lekko drżąc. Ku jej zdziwieniu Draco stał nieopodal i patrzył na nią z niepokojem.
– To nie zabrzmiało szczególnie zdrowo – oznajmił oschle. – Coś się stało?
– To tylko paszteciki – odrzekła ponuro. Cudownie. Kolejna osoba, która nie powinna się dowiedzieć, za chwilę się dowie. – Zapach dyni najwyraźniej wzmaga poranne mdłości.
Jego blada brew uniosła się nieznacznie.
– Poranne mdłości? – Zerknął na jej brzuch, a potem znów przeniósł wzrok na jej twarz. – I wracasz do szkoły?
– Na pewno nie zrezygnuję z owutemów z powodu chwilowego braku odpowiedzialności na Balu – rzekła cierpko. – Rozmawiałam z profesor McGonagall i wszystko uzgodniłyśmy.
– Hmm. – Draco uśmiechnął się z samozadowoleniem. – Więc Święta Granger nie jest taka święta jak wszyscy sądzą?
– Najwidoczniej nie – warknęła i przeszyła go wzrokiem. – A właściwie to czemu się tu wałęsasz, Malfoy? Chyba nie z obawy o moje bezpieczeństwo.
– Nie, czekam na swoją kolej. – Uśmiechnął się ponownie. – Chyba nie sądzisz, że wyszedłem ze swojego przedziału specjalnie, żeby z tobą porozmawiać? – spytał i wśliznął się do toalety, trzaskając jej drzwiami przed samym nosem.
– Palant – wymamrotała, decydując się wrócić do przedziału. Drzwi były otwarte, a na korytarzu unosił się intensywny aromat wanilii.
– To nie pachnie jak dynia – stwierdził niepewnie Harry. – Nie jestem pewien, czy to coś pomoże, ale... jeśli wanilia też przyprawia ją o mdłości? Ten zapach jest wystarczająco mocny, żebym nawet ja miał ochotę zwymiotować.
– Nie, jest lepiej – powiedziała, wchodząc do przedziału. Zobaczyła, że okno również jest otwarte. – Co się stało?
– Neville próbował pozbyć się zapachu dyni – poinformowała Luna. – Nieźle mu wyszło, nie sądzisz?
– Tak, całkiem nieźle. – Uśmiechnęła się do chłopaka, który wydawał się być bardzo zakłopotany, i usiadła. – Dzięki, Neville.
– Gdzie byłaś? – spytał zaciekawiony Ron. – Wyglądaliśmy na korytarz, ale nigdzie cię nie było.
– Wymiotowałam – wyjaśniła. Krzywą minę przyjaciela skwitowała wzruszeniem ramion. – Jeśli twoja mama się nie myli, to będę musiała przez to przechodzić jeszcze przez jakiś miesiąc.
– Czy to rozmowa z Draconem Malfoyem spowodowała nudności? – zapytała z zaciekawieniem Luna. – Widziałam go przez okno, gdy biegłaś do łazienki.
Harry zmarszczył brwi.
– Malfoy wraca do szkoły? Myślałem, że musi zarządzać majątkiem czy coś.
– Nie, tu chodziło o jego matkę. Ma areszt domowy. – Ginny wzruszyła ramionami. – Kiedy starał się o powrót do szkoły mówili coś o „obecnej sytuacji” i „okolicznościach łagodzących”. I dostał ostrzeżenie, żeby nigdy więcej tego nie robił.
– I to wszystko? – prychnął Ron. – Przecież był tym cholernym śmierciożercą. Wpuścił ich do Hogwartu i to przez niego profesor Dumbledore nie żyje, nawet jeśli sam go nie zabił. Nie powinni pozwolić mu tu wracać, bez względu na to, jak bardzo się przed nimi płaszczył.
Hermiona spiorunowała go wzrokiem.
– Ron, on nie tylko walczył z nami do końca, ale odciął sobie rękę, żeby pozbyć się Mrocznego Znaku – powiedziała z wyrztutem. – Czego jeszcze od niego chcesz?
– Jego głowy nabitej na pal? – zapytał buntowniczo. – To Malfoy, nawet jeśli stchórzył i w końcu dał nogę od Voldemorta.
– Był całkiem uprzejmy, kiedy z nim rozmawiałam... Jak na Malfoya – stwierdziła. – I ma prawo skończyć swoją edukację jak wszyscy. Wizengamot stwierdził, że działał pod przymusem. Postaw się na jego miejscu: czy nie zrobiłbyś wszystkiego, żeby ratować własną matkę?
Harry się zachmurzył.
– Nadal nie sądzę, że powinni pozwolić mu wrócić do szkoły. Mógł pomagać Voldemortowi z obawy o własne życie, ale nadal mu nie ufam.
– Myślę, że odcięcie ręki było dość wyraźnym sygnałem – zaopiniował Neville. – No wiecie... sam ją sobie odciął. Własną różdżką. Zrobiłbyś coś takiego?
– Ee... – Harry był na tyle uczciwy, że zaczął się wahać. Ręce szukającego są bezcenne.
– Wiecie, że profesor Snape wrócił? – oznajmiła pogodnie Luna, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy, że to nazwisko budzi w Harrym mordercze instynkty. Albo wręcz przeciwnie – doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nikt nie wiedział, co tak naprawdę siedzi w jej głowie. – Znów będzie uczył eliksirów.
– On co? O cholera... Byłem pewien, że pozbyliśmy się tego wielkiego, cholernego nietoperza raz na zawsze... – jęknął Harry.

***


– Cześć, Hagridzie! – przywitał się Harry i zamachał do niego energicznie.
– Witaj, Harry! – odkrzyknął półolbrzym nad głowami rozbieganych pierwszorocznych wsiadających do łodzi. – Trzymaj się, Hermiona! Do zobaczenia w zamku!
– To on wie? – spytał Ron, niosąc rzeczy Hermiony i swoją sowę. Ginny wyraźnie zabroniła przyjaciółce dźwigać cokolwiek cięższego od Świnki. – O tym, że jesteś... no, wiesz...
– Profesor McGonagall powiedziała, że powiadomi wszystkich nauczycieli – odpowiedziała cicho. Mdłości znów powracały – tym razem definitywnie przez nerwy. – Co oznacza, że portrety i duchy już wiedzą, a reszta szkoły dowie się najpóźniej jutro rano.
– Pewnie tak. – Harry pogładził delikatnie jej ramię. – To będzie trudne, ale nie zapominaj, że masz nas.
– Jeśli będą bardzo ci się naprzykrzać, zawsze możemy odwrócić ich uwagę. Na przykład nakłonię kogoś, żeby przebiegł się nago po Wielkiej Sali – zaproponowała Ginny, szczerząc się.
– Nawet o tym nie myśl! – oburzył się Ron, wyraźnie przerażony tym pomysłem. – Zresztą, kogo byś o to poprosiła?
Ginny wyszczerzyła się jeszcze bardziej.
– Was dwóch, oczywiście. Przebralibyście się. Wiecie, maski i te sprawy. Jesteście najlepszymi przyjaciółmi Hermiony – i swoimi nawzajem też. Powinniście ją chronić.
– Chronić ją – tak, robić striptiz – nie – wymamrotał Ron.
Harry pomógł ciężarnej wsiąść do powozu – troszczył się o nią i to było naprawdę słodkie, nawet jeśli jeszcze zupełnie niepotrzebne.
– W każdym razie, to nie mógłby być Ron – wszyscy by się domyślili, że to on – powiedziała Hermiona po namyśle.
– Dlaczego? – spytał Harry, pakując się do powozu za Ginny.
Hermiona uśmiechnęła się krzywo, kiedy Ron rzucił Krzywołapa na jej kolana i wszedł do przedziału, zamykając za sobą drzwi.
– Weasley równa się rude włosy. Nawet jeśli miałby maskę, inne owłosione części jego ciała nie byłyby zakryte.
Harry zadławił się, a twarz Rona przybrała ciemnoczerwony kolor.
– Hermiono! – jęknął.
Ginny wytrzeszczyła na nią oczy.
– Hermiono Granger, o czym ty... Myślałam, że wy nie...
– Powiedziałam, że on nie jest ojcem dziecka – powiedziała, oblewając się jaskrawym rumieńcem. – Ale nigdy nie powiedziałam, że nie mógłby nim być.
Chłopcy wydawali się być mocno zakłopotani, ale Ginny ich zignorowała.
– Ale jesteś pewna, że on nie...
– Tak, jestem pewna. Byliśmy razem dużo wcześniej, Ginny. – Rumieniec na jej twarzy przybrał ciemniejszy odcień. – I nie próbuj mi wmówić, że wy dwoje – tu spojrzała na nią i Harry’ego – nie robiliście tego zanim wyruszyliśmy po ostatniego horkruksa. Wszyscy mogliśmy wtedy zginąć.
Ginny oblała się szkarłatnym rumieńcem.
– No... ee... O! Patrzcie, jesteśmy już blisko!
Harry i Ron starali się na siebie nie patrzeć. Hermiona uśmiechnęła się z samozadowoleniem. Była pewna, że Harry i Ginny nie tylko robili to wtedy, ale nadal to robią. Ron musiał się dowiedzieć prędzej czy później, a skoro postanowił bronić cnoty swojej siostry za wszelką cenę, to lepiej że dowiedział się prędzej. A teraz, skoro już wszystkie karty były na stole, Harry mógłby użyć stanu Hermiony jako argumentu w kłótni z Ronem, co z pewnością zamknęłoby mu usta. Poza tym, taka możliwość była zbyt zabawna, by się jej oprzeć.

***


Gdy Hermiona zajmowała miejsce przy stole Gryffindoru, cała dygotała z nerwów. Profesor Snape siedział przy stole dla nauczycieli. A przynajmniej przypuszczała, że tam był, patrząc na Harry’ego, który posyłał w tamtą stronę mordercze spojrzenia. Nie odważyła się na niego zerknąć. Jak mogłaby spojrzeć mu w oczy? Wiedziała, że powinna odpuścić sobie eliksiry i nawet zaproponowała to w liście do profesor McGonagall, ale otrzymała tak chłodną odmowę, że nie miała śmiałości prosić o to ponownie. Podejrzewała, że profesor Snape dostał podobną odpowiedź, gdy chciał wykopać ją ze swoich zajęć, a że próbował – tego była pewna. Wiedziała jednak, że powinna spróbować jeszcze raz.
Ale na brodę Merlina, to był jeden z jej ulubionych przedmiotów... I nawet Harry nie będzie mógł oszukiwać... Wiedziała, że jeśli nie zaliczy owutema z eliksirów, to może zapomnieć o swojej potencjalnie błyskotliwej karierze. Ale nic nie mogła poradzić na to, że uwielbiała zgłębiać tę tajemniczą wiedzę dotyczącą eliksirów. Poza tym to mogłoby wyglądać dość podejrzanie, gdyby całkowicie z nich zrezygnowała. A ostatnią rzeczą, jakiej chciała, to ponowne narażanie go na nieprzyjemności.
Była wdzięczna za rozproszenie jej niewesołych myśli, bo właśnie otworzyły się drzwi, przez które weszli pierwszoroczni prowadzeni przez profesor Sprout, przypominający trochę stado brzydkich, czarnych, łopocących skrzydłami kaczątek. Zaprowadziła ich przed stołek, na którym spoczywała Tiara Przydziału. Szmery natychmiast umilkły i wszystkie spojrzenia zostały utkwione w kapeluszu.
Tiara milczała wyjątkowo długo jak na nią, aż w końcu rozdarcie u jej ronda się otworzyło i zaczęła śpiewać:

Ponad tysiąc lat temu,
Gdy stanęłam naprzeciw przeznaczeniu memu,
Założyciele w zgodzie nadal żyli,
A Hogwartczycy wciąż jednością byli.

Ale teraz Domy weszły w spór
I postawiły między siebie mur,
Hańbiąc tym Założycieli,
Dzięki których nazwom swą cześć rozpoczęli.

Więc bądź odważny i śmiały,
Nawet jeśli gryfońska nie płynie w tobie krew,
Dąż do mądrości i wiedzy,
Mimo że Ravenclawu nie wzywa cię zew.

Ambicja i bystrość
Niech nie tylko w Slytherinie gości,
A lojalność i miłość
Nie tylko Hufflepuffu będą wartością.

Teraz musicie chronić siebie sami,
Bo chociaż wiele jest już za nami,
To właśnie na was białe historii karty czekają
I do waszego przeznaczenia was wzywają.


– Kurczę – wyszeptał Ron. – Pamiętacie, że jak byliśmy dziećmi, to bywała wesoła?
– Myślę, że utrata profesora Dumbledore’a miała na to duży wpływ – powiedziała z niepokojem Hermiona. – W ostatnich latach również wspominała o tym, żeby Domy się zjednoczyły.
– Nie ma szans – mruknął Harry, rzucając przelotne spojrzenie Draconowi Malfoyowi. Hermiona nie była pewna, czy zauważył, że miejsca obok Dracona przy stole były puste – najwidoczniej żaden z jego „przyjaciół” Ślizgonów nie chciał mieć z nim nic wspólnego.
– Och, przestań, Harry – rzekła ze zdegustowaniem, wracając do obserwowania Ceremonii Przydziału. Pierwszoroczni wyglądali na bardzo onieśmielonych i przerażonych, kiedy profesor Sprout wyczytywała ich nazwiska.
– Bainbridge, Morgana. – Po chwili dziewczynka dołączyła do Slytherinu, a Ron zarobił od Hermiony łokieć prosto w żebra za syknięcie. Uspokoił się, ale podczas gdy Ślizgoni uprzejmie oklaskiwali nowoprzybyłą, rzucił jej urażone spojrzenie.
Zupełnie przypadkowo spojrzała na stół nauczycieli i natknęła się na ciemne tęczówki profesora Snape’a, który wyraźnie się w nią wpatrywał. Zarumieniła się i spuściła wzrok, by po chwili spojrzeć w górę i dołączyć do oklaskiwania Ceridweny Canus, która stała się pierwszą Gryfonką.
Była wdzięczna, kiedy ceremonia wreszcie się skończyła i mogła skupić się na uczcie, nawet jeśli zapachy tylu potraw naraz były trochę przytłaczające. Żołądek uspokoił się jej na tyle, że zdołała zjeść dość przyzwoity posiłek, mimo że desery były mniej imponujące niż zwykle. Zjadła więc kawałek placka z dżemem – raczej po to, żeby mieć czym zająć ręce niż z głodu. Wciąż czuła na sobie to spojrzenie, ale nie ośmieliła się zerknąć ponownie na stół nauczycielski.
Miała zamiar zwrócić całą swoją uwagę na zaskakująco krótką przemowę powitalną profesor McGonagall, ale jej oczy same powędrowały w kierunku stołu profesorów. Wyglądało na to, że tym razem nie przybyła żadna nowa twarz. Hagrid pomachał do niej ukradkiem, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Remus Lupin zdawał się patrzeć na nią z niepokojem – miała nadzieję, że go nie zawiodła. Opiekunowie Domów zajmowali miejsca obok dyrektorki – profesor Flitwick – wydawał się teraz tak stary – siedział obok profesor Sprout, która bawiła się swoim kieliszkiem wina. Z drugiej strony fotela profesor McGonagall siedziała nowo mianowana opiekunka Gryffindoru, profesor Sinistra. Rozglądała się dokoła z charakterystycznym dla niej sennym spokojem, nie okazując żadnych emocji nawet gdy dyrektorka ogłosiła ją opiekunem, co uczniowe przyjęli z niemałym poruszeniem. Bardzo niewielu studentów Hogwartu dobrze znało profesor Sinistrę, a jeszcze mniej wiedziało, że nauczycielka astronomii zawsze zachowująca kamienną twarz była kiedyś Gryfonką.
Hermiona była przekonana, że nikt inny nie wiedział, dlaczego profesor Snape został opiekunem Slytherinu w wieku dwudziestu czterech lat. Powód był prozaiczny – był jedynym byłym Ślizgonem w kadrze nauczycielskiej po tym jak profesorowie Slughron i Pinsworthy odeszli na emeryturę. Nikt zapewne nie wiedział też, że tylko dwa razy w historii szkoły zdarzyło się tak, że nowi nauczyciele musieli objąć stanowisko Opiekuna Domu, by nie pozostawić go w anarchii. Doprawdy, niektórzy ludzie po prostu nigdy nie przeczytają „Historii Hogwartu”.
Obok Sinistry siedział profesor Snape, wpatrując się w swój talerz i wyczyniając dziwne rzeczy ze swoim nożem.
Wygląda na zmęczonego, pomyślała z troską Hermiona.
Jej wiadomość z pewnością nie sprawiła, że lepiej sypiał. A jej obecność tutaj tylko pogarsza sprawę. Postanowiła, że przy pierwszej nadarzającej się okazji zapyta go, czy gdyby chciała zrezygnować z eliksirów, wyraziłby na to zgodę. Kwestię przekonania do tego pomysłu profesor McGonagall postanowiła odłożyć na później.
– Hej, patrzcie! – Harry uśmiechnął się, wskazując ducha wlatującego przez drzwi Wielkiej Sali. Zjawa rozglądała się po zgromadzonych studentów i uśmiechała się serdecznie. – Nie wiedziałem, że jest w szkole.
Hermiona pomachała serdecznie duchowi Albusa Dumbledore’a; odwzajemnił się tym samym.
– A gdzie indziej miałby pójść? Za jego życia nikt nie był w stanie usunąć go ze szkoły, więc dlaczego teraz miałby stąd odejść?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz