czwartek, 31 maja 2012

Rozdział 11: Wesołych Świąt



     Hermiona zastanawiała się nad spędzeniem Świąt w domu. Naprawdę tego chciała. Kochała swoich rodziców, ale nie mogła znieść myśli, że opuści ostatnie Święta w Hogwarcie. Byli wyrozumiali, zwłaszcza że to już dwudziesty piąty tydzień ciąży, a droga była długa i niewygodna. (Jak stała, siedziała, spała czy szła do ubikacji było jej strasznie niewygodnie, nie wspominając już o niestrawności, którą zaspokajała wypiciem wiader eliksirów.)
     W świąteczny poranek usiadła (z cichym stęknięciem) na własnym, hogwarckim łóżku. Krzywołapa nie był nigdzie w zasięgu jej wzroku, ale jego posłanie było pełne prezentów. Rodzice wysłali jej niewielki złoty medalik i miękki, flanelowy koc dla ich przyszłego wnuczka. Harry, jak zwykle, kupił jej książkę, a od Rona dostała dużą tabliczkę czekolady z Miodowego Królestwa. Molly Weasley przeszła samą siebie, dając jej chyba wiadro pasztecików, przynajmniej dwie pary skarpetek – zamiast zwykłego swetra – bardzo duży, trójkątny szal z różowej wełny, który od razu zarzuciła na ramiona. Od Ginny dostała pudło z wełnianymi kulkami w różnych kolorach, a od Neville’a – małą butelkę olejku różanego, który zapewne sam wykonał. Zostały jeszcze dwa prezenty.
     Otworzyła pierwszy – małe, bure pudełeczko – i zobaczyła złote serduszko na krótkiej, białej wstążce. Kartka przy prezencie mówiła, że jest on od Remusa Lupina i wyjaśniała, że na serduszko nałożony jest ochronny czar, tradycyjny u wielu czarodziejskich rodzin i należy je przywiązać na nadgarstku dziecka. Lekko pociągając nosem i zapamiętując, by mu później podziękować, Hermiona odłożyła prezent z powrotem do pudełka i schowała je w szafce nocnej.
     Następne pudełko było również bure, ale znacznie większe. Kiedy je otworzyła, ujrzała bursztynowo-brązowe szaty obhaftowane kwiatami i winoroślami wokół każdego rąbka. Uszyto je z miękkiej wełny. Były tak ładne, że Hermiona nie mogła powstrzymać się od westchnięcia. Na sukni została zaznaczona wysoka talia, a reszta była tak luźna, że spokojnie mogła chodzić w niej podczas ciąży jak i już po porodzie. Karteczka, którą znalazła pod sukienką wywołała u niej śmiech…
     Nie mam zamiaru sugerować, że nie masz gustu, ale musisz przestać nosić niebieski i fioletowy. To nie są odpowiednie kolory dla ciebie – te są znacznie lepsze. Wesołych Świąt! Draco
     Swego rodzaju był to bardzo ekstrawagancki prezent. Malfoy wybrał go jako kolejny sygnał, że naprawdę chce się z nią przyjaźnić. Teraz dogadywali się znacznie lepiej i przyznaje, że Draco jest bardziej interesujący, niż mogłaby podejrzewać. I inteligentniejszy.
     Hermiona starannie założyła szaty, wciągnęła na nogi jedną z par nowych skarpet, zawinęła się szalem i poszła sprawdzić, co dostali Harry z Ronem.
     - Dziewczyna w dormitorium! – krzyknęła przez drzwi, śmiejąc się, gdy zobaczyła Seamusa chowającego się pospiesznie pod kołdrą. Ron i Harry wciąż radośnie rozpakowywali swoje prezenty, jak zwykle rozrzucając papier na wszystkie strony. Podziękowała Neville’owi za olejek i usiadła na krawędzi łóżka Harry’ego.
     - Mikołaj był w tym roku dobry?
     - Nie najgorszy. – Harry uśmiechnął się do niej. Jego włosy były w gorszym nieładzie niż kiedykolwiek wcześniej. – Dzięki za kapelusz, Hermiono. – Demonstrując swoje uznanie, pociągnął za czerwono-złoty prezent, który Hermiona własnoręcznie zrobiła na drutach. Całkiem dobry kapelusz, pomyślała. Prawie wcale nie przypomina worka, a Harry nigdy takiego nie miał.
     - Proszę bardzo i dziękuję za książkę. – Uścisnęła go szybko, lekko się irytując, bo brzuch jej przeszkodził. – Och, już nie mogę się doczekać, kiedy się go pozbędę.
     - Zakładam, że tak. Wygląda strasznie niewygodnie – zgodził się Ron, zakładając własny kapelusz. Jemu zrobiła w kolorach brązu i zieleni, w których wyglądał o wiele lepiej niż w barwach domu. – Dzięki, Hermiono, ten wyglądają lepiej od mamy… ona zawsze przyszywa nauszniki, co wygląda okropnie. – Spojrzał na nią w zamyśleniu. – Hej, czy mama w tym roku zrobiła ci szal zamiast swetra? Wygląda jak jej roboty.
     - Tak. – Hermiona pogłaskała puszystą wełnę. – To bardzo miłe z jej strony, że zrobiła coś specjalnie dla mnie.
     - Taa, ona ma świra na punkcie dzieci. – Ron badał cukierki, zapewne Harry’ego, po czym włożył kilka do buzi, nie przestając mówić. – Nie może się doczekać, aż Fleur i Bill będą mieli własne. Bill mówił, że w każdym liście wkradnie jej się jakieś pytanie na ten temat. On się cieszy, że ty będziesz miała dziecko, bo sądzi, że to trochę rozproszy mamę.
     - Rety, Ron, twoja mama jeszcze lubi dzieci? – Dean spojrzał na niego znad własnych prezentów. – Myślałem, że skoro ma siedmioro, to więcej jej nie potrzeba. W życiu bym nie zgadł.
     Rudzielec tylko się uśmiechnął i rzucił w niego papierkiem po cukierku.
     - Jasne, to trochę zbija z tropu… Fred i George pisali w ostatnim liście, że nawet zaczęła im robić aluzje, by się ustatkowali...
     Hermiona wzdrygnęła się mimowolnie.
     - Ja nie życzę im żadnych dziewczyn – powiedziała. – Wiesz, że lubię bliźniaków, ale jeśli już, to ta para rozrabiaków jest stworzona do bycia wujkami-kawalerami...
     - Myślę, że masz rację – zgodził się z nią Harry, uważnie oglądając swój nowy scyzoryk. – Bliźniacy są zabawni, ale kto powierzyłby im coś tak delikatnego jak dziecko?
     - A jeśli ktoś by to zrobił, nie chciałbym przy tym być – wtrącił Ron. – Przypomniało mi się, że ich zdaniem wypalenie mi dziury w języku było super kawałem.
     Harry się skrzywił.
     - Dudley był zły, mimo że byliśmy w tym samym wieku. Zawsze był większy ode mnie. – Potrząsnął głową i uśmiechnął się do Hermiony. – Dzieci są ogromnym darem dla odpowiedzialnych osób.
     - Hermiona będzie świetną mamą – powiedział Neville. – Prawda, Harry?
     - Pewnie – przyznał poważnie. – Będzie najlepszą mamą. Trochę zbyt zapaloną do prac domowych, ale będzie świetna.
     Hermiona pojaśniała.
     - Postaram się. – Pogłaskała brzuch. – Gdzieś czytałam…
     - Co za niespodzianka – wymamrotał Ron, uśmiechając się.
     - Zamknij się, Ron. – Zrobiła obrażoną minę, na co on się skrzywił. – Teraz śpi. Wydaje mi się, że ono sypia trochę dłużej niż ja.
     - Kopie cię? – spytał niepewnie Harry. Znał podstawy rozwoju płodu albo przynajmniej tak przypuszczał, bo Dursleyowie nigdy z nim nie omawiali tej kwestii ze szczegółami. – Robi tak, prawda?
     - Coraz częściej. Chcesz poczuć?
     Raczej była zaskoczona, kiedy przytaknął i wyciągnął rękę, by dotknąć jej brzucha.
     - Gdzie? – Złapała jego rękę i przesunęła we właściwe miejsce. Harry zmarszczył brwi. – Nic nie czuję.
     - Daj mu chwilę. Zwykle rusza się z samego rana. – Przesunęła nieznacznie dłoń. Twarz Harry’ego rozchmurzyła się, bo dziecko kopnęło. - Czujesz to?
     - Chyba… chyba tak. Tak, poczułem. – Uśmiechnął się i nieśmiało poklepał jej brzuch zanim zabrał rękę. – Dziękuję, Hermiono.
     - Proszę bardzo. – Pociągnęła nosem. Cholerne hormony. Przed ciążą nie byłam tak sentymentalna.
     Neville szurał zmieszany nogami po podłodze, patrząc na nią z nadzieją.
     - Uhm… czy ja też mogę?
     - Jasne. – Złapała jego rękę i umiejscowiła w tym samym miejscu, co Harry’ego. Czekali chwilę. Kiedy nie widać było żadnych nadchodzących oznak ze strony malucha, posunęła się trochę na łóżku, za co otrzymała kilka kopniaków i poczuła, jak się wierci. – Tutaj, czujesz?
     - Ekstra – Neville westchnął rozpromieniony. – To jest… niesamowite.
     - Tak. – Hermiona się uśmiechnęła. – Czasami podczas kąpieli mogę zobaczyć, jak brzuch się rusza, kiedy kopie.
     - Och, blee. – Ron się skrzywił. – To naprawdę dziwne, Hermiono. Nie mów nic więcej.
     - Zamknij się, Ron – uciszył go Neville, uśmiechając się, kiedy kolejny kopniak dosięgnął jego dłoni. – To nie jest dziwne, tylko fajne.
     - Może ty tak uważasz. – Weasley zadrżał. – Dobra, już prawie pora śniadania. Niech to diabli, Hermiono, musimy się przebrać.
     - Okej, okej. – Podciągnęła się z niemałym trudem. – Tylko nie róbcie tego cały ranek, jestem głodna.
     Kiedy wróciła do swojego dormitorium, Lavender i Parvati już nie spały, a Krzywołap leżał zwinięty w kłębek na jej poduszce. Wyglądał na niepokojąco zadowolonego z siebie, więc Hermiona sprawdziła, czy w pobliżu nie ma żadnego martwego zwierzaka… na szczęście nic nie znalazła. Może ktoś inny dostał Mały Prezent...

*

     Severus miał bardzo lekki sen. Przesunął rękę pod poduszkę w poszukiwaniu różdżki. Jednak na drodze coś mu stanęło. Owe coś znajdowało się na jego klatce piersiowej i dyszało. Czuł wyraźnie cztery wrzynające mu się w ciało zbiorowiska pazurów, które nie pozwalały mu spać.
     Oczywiście był to kot. Nie Minerwa McGonagall – nigdy nie przychodziła bez zaproszenia, nawet w swojej animagicznej postaci. Ponadto Minerwa była delikatnym, małym, pręgowanym kotkiem, nie tak ciężkim jak ten.
     - Lumos – powiedział, wyjmując różdżkę spod poduszki. – Jasna cholera.
     Ogromny kot Hermiony Granger siedział na nim, uważnie mu się przyglądając.
     - Krzywołap, tak? – Kot leniwie szarpnął ucho. – Czy mam rozumieć, że mnie rozumiesz? – Rozsądnie było spytać. Nigdy nie wiedziałeś, kiedy magiczne stworzenie dosięgało poziom odpowiedniej inteligencji.
     Po chwili, która wydawała się daną na przemyślenie, Krzywołap pewnie kiwnął głową. Wstał i przeszedł z klatki piersiowej Severusa na miejsce naprzeciwko niego. Nie cały ciężar zabrał ze sobą – mała kulka kłaczków została, leżąc na brzuchu Severusa. Krzywołap szturchnął ją łapą, czym sprawił, że się rozwinęła. Następnie owinął wokół niej ogon, a kulka usiadła. Stworzenie z kłaczków miało duże, żaglopodobne uszy i świecące brązowe oczy, czarne paski na pyszczku i mały, czarny nos.
     Severus zamarł, wpatrując się w nie ze zdumieniem. Kuguchar. Bardzo mały… prawdopodobnie dość późno opuścił matkę. Urodzony poza sezonem – to zdarzało się od czasu do czasu. Jak wiedział, kuguchary nigdy nie występowały na północy… ale jeśli by były, to zapewne w Zakazanym Lesie.
     Kugucharo-kot rozciągnął się, wpinając swoje drobne pazurki w jego żebra i biodra, by przejść się po jego klatce piersiowej, badając go. Przez długi moment czarny nos był zaledwie ćwierć cala od jego własnego… wtedy zadowolony kot polizał go w nos i usiadł na jego mostku. Severus bacznie obserwował Krzywołapa. A Krzywołap patrzył na Severusa. Znacząco.
     - To twoja sprawka? – zapytał, próbując brzmieć uprzejmie. Jego pazury były ostre i obecnie znajdowały się bardzo blisko jego twarzy.
     Krzywołap przytaknął, wyglądając na tak zadowolonego, jak tylko kot może.
     - I… to. – Spojrzał na kota w zamyśleniu. – Chcesz, żebym się nim zaopiekował?
     Kolejne przytaknięcie, tym razem z bardzo znaczącym spojrzeniem, którego Severus nie był w stanie do końca odgadnąć.
     - Och. – Spuścił wzrok na coś, co najwyraźniej było jego kugucharem. Zwierzak obejrzał się. – Ee… dziękuję.
     Krzywołap uderzył go mocno w skroń, mruknął i zeskoczył z łóżka dużo płynniej, niż można by podejrzewać o to tak grubego kota.
     Severus usiadł, przyciskając jedną ręką małego kuguchara do klatki piersiowej. Wyglądało na to, że jego aktywność wzrasta – wydawał z siebie piskliwe pomruki i lizał jego palec.
     - Interesujące – powiedział, zastanawiając się, czy właśnie obudził się ze szczególnie dziwnego snu. Doszedł do wniosku, że nie – język stworzenia był całkowicie wilgotny.
     Hagrid wiedziałby, co z nim zrobić.
     Piętnaście minut później, czując się nieznacznie mniej pozbawionym równowagi po filiżance mocnej, czarnej herbaty (kuguchuar wypił mleko), przebrał się i ruszył przez płytki śnieg prosto do chatki Hagrida. Dopiero świtało, ale Severus nie rozumiał, dlaczego Hagrid miałby spać, skoro on został obudzony. Kuguchara schował do wewnętrznej kieszeni, z której z ciekawością oglądał śnieżny krajobraz.
     Severus zapukał do drzwi i słuchał. Po chwili rozległo się głośne chrząknięcie Hagrida bądź Kła. Zadudniły ociężałe kroki, a następnie drzwi zostały otwarte przez coś przypominającego czarny stóg siana w niebiesko-pomarańczowej piżamie.
     - Kto tam? – Oczy Hagrida skupiły się, a on zesztywniał. – Snape – powiedział chłodno. – Czego chcesz?
     Severus wyciągnął swojego nowego… zwierzaka? kompana?... z kieszeni i uniósł go.
     - Chcę się z tobą skonsultować na temat opieki nad tym magicznym stworzeniem – wyjaśnił, marszcząc brwi. Hagrid wciąż wierzył, że to on „zamordował” Dumbledore’a, co było strasznie irytujące.
     Hagrid utkwił wzrok w zwierzaku.
     - Czy to jest… taa, właź. – Cofnął się, wpuszczając Severusa do chaty. Niestety to również pozwoliło Kłowi skoczyć na nich w celu przywitania się… i wtedy pies zobaczył kotopodobną rzecz w jego ręce.
     Około dziesięć sekund później Kieł ukrywał się pod stołem, skamląc i próbując polizać zadrapany nos. Severus trzymał kurczowo zadrapaną rękę, powstrzymując się od przeklinania. Kuguchar siedzący na jego ramieniu przeraźliwie warczał ze wzrokiem utkwionym pod stołem.
     - Nie przejmuj się nim – rzekł Hagrid, drapiąc psa wielkim palcem po głowie. – Kieł nie usiedzi w miejscu. Lubi się bawić.
     Kuguchar zrobił coś, co było niewątpliwie niegrzeczne i zaczął węszyć we włosach swojego nowego właściciela.
     - Może się bawić gdzie indziej – uciął chłodno, wyciągając z kieszeni chustkę i owijając krwawiącą dłoń.
     - Och, tera już nie wyjdzie. Tchórz z niego, jakich mało, chyba że coś mi grozi. – Wciągnął swój płaszcz z kreciej skóry na piżamę i poszedł do kominka wstawić wodę. – Skąd u licha psor ma małego kuguchara?
     - To chyba miał być prezent. – Głos Hagrida wyraźnie się ocieplił, więc pozwoliło mu się to trochę zrelaksować. Hagrid zawsze był jednym z kilkorga tych ludzi, którzy sprawiali wrażenie, że go lubią i świadomość, że jest się z nim w niezgodzie była… nieprzyjemna. – Kot panny Granger przyniósł go dziś rano.
     - Krzywołap? Ciekawe… jak podejrzewam w części on sam jest kugucharem. Z pewnością jest najmądrzejszym kotem jakiego spotkałem. – Rozpalił ogień. – Pewnie z późniejszego miotu.
     - Też tak podejrzewam. – Severus przeniósł zwierzaka z ramienia w bezpieczniejsze miejsce, jakim były jego kolana. Kuguchar od razu zaczął się lizać. – Wygląda na trochę niedożywionego.
     - Tak ma być. Mnóstwo kugucharów jest chudych w pierwszym roku. – Hagrid zbadał malucha, szturchając go łagodnie. Mały natychmiast zaatakował jego palce, gryząc i obejmując małymi łapami olbrzymią rękę Hagrida. – Oooch, patrz! On już mnie lubi! – przerwał i ostrożnie podniósł ogon kuguchara. – To znaczy, ona mnie lubi.
     Severus zastanawiał się nad słowem płci dla stworzenia.
     - Czym powinienem ją karmić? Jak wiem, rzadko można spotkać młodego kuguchara, nie mówiąc już o nim jako zwierzątku domowym.
     - To prawda – zgodził się Hagrid. – Kuguchar może bardziej być przyjacielem niż zwierzątkiem domowym… nie zamyka się ich w klatkach, bo chodzą tam, gdzie im się podoba. Jeśli polubią, zostaną bez względu na humor – a są bardzo grymaśne. Nie będą tolerować kogoś groźnego albo nie godnego ich zaufania.
     - Tak, słyszałem o tym. – Severus spojrzał na kugucharzycę i pogładził dłonią jej puszyste futerko. Zamruczała, trącając czule noskiem jego dłoń. – Wyobrażam sobie, że widok jednego w moim towarzystwie będzie… cóż, bardzo zaskakujący.
     - Och, na pewno. – Hagrid spojrzał na niego komicznie żałosnym spojrzeniem. – Ale one nigdy nie mylą się co do ludzi, co nam zdarza się dosyć często. Przepraszam, psorze, za to, że byłem takim… wie, psor.
     - Oczywiście – powiedział pospiesznie, mając nadzieję uniknięcia jednego ze sławnych ataków hagridzich łez. – W tych okolicznościach. Nie chcę już o tym słyszeć.
     - Taa, dobrze… - Półolbrzym pociągnął nosem, ale na szczęście łzy nie zdołały popłynąć. – Co do jedzenia, przeważnie niech je mięso i ryby jak kot, ale mleko wspomaga jej wzrost, więc dodawaj do niego jeszcze kroplę tranu z dorsza. Trochę surowej marchewki od czasu do czasu również nie zaszkodzi.
     - Rozumiem. – Jej futro naprawdę było bardzo miękkie. Oczywiście używał futra kuguchara do eliksirów, ale nigdy nie dotykał tak miękkiego jak to. – Dziękuję ci, Hagridzie. Powinienem już wracać.
     - Zaraz do was dołączę. – Hagrid przyglądał się kugucharzycy nieco głupkowato. – Jak ją nazwiesz?
     Severus wstając, podniósł kugucharzycę, trzymając jedną rękę pod jej brzuchem, a drugą pod kuperkiem. Spojrzała na niego i mruknęła z zadowoleniem.
     - Akilah – powiedział po chwili namysłu. – To znaczy „mądra”, a kuguchary są bardzo mądrymi stworzeniami.
     - Bardzo ładne imię dla bardzo ładnej panienki – rzekł Hagrid, czule patrząc na włożoną do kieszeni Akilah. – O, psorze Snape? Miej na nią oko, kiedy krąży wokół twoich szafek kuchennych. Kuguchary nigdzie nie pójdą, jeśli są kuszone w taki sposób.

*

     - Severusie? – wyszeptała Aurora Sinistra, pochylając się do niego. – Dlaczego karmisz swoją kieszeń?
     Severus zmarszczył brwi. Miał nadzieję, że nikt tego nie zauważy. Większość nauczycieli wyjechała na przerwę świąteczną, ale oczywiście opiekunowie domów musieli zostać, jeśli został choć jeden uczeń z ich domu. Myślał, że skoro przy stole nauczycielskim jest jedynie piątka nauczycieli, nikt nie powinien zauważyć, jak kilka kawałków kiełbasy i bekonu znika w jego kieszeni.
     - Nowe zwierzątko – wymamrotał niechętnie.
     - Naprawdę? Co to jest? – Sinistra spojrzała w dół, akurat kiedy Akilah wysunęła głowę, by miauknąć o więcej. – Kuguchar? Jaki milusi.
     - Nie użyłbym tego słowa – oznajmił Severus, krzywiąc się, gdy Akilah ugryzła jego palec, wymuszając więcej bekonu.
     Sinistra ukryła w dłoni trochę jajecznicy i upuściła prosto do jego kieszeni, która wierciła się radośnie.
     - Są bardzo lojalnymi zwierzętami, jeśli uda ci się je do siebie przywiązać. Gratuluję na przyszłość.
     - Dzięki, Auroro. – Jeśli ktoś miał to zauważyć, cieszył się, że to była właśnie ona.
     Kieszeń z małym magicznym stworzeniem nie tylko zakłócała spokój śniadania Sinistry. Profesorka wróciła do posiłku.
     McGonagall odchyliła się za Aurorę i przyjrzała mu się badawczo.
     - Severusie, dlaczego z Aurorą karmicie twoją kieszeń?

*

     Zaraz po wejściu do Wielkiej Sali, Hermiona spojrzała na stół profesorów. Był tam. Wyglądał… lepiej. Zmarszczki wokół jego ust nie były już tak naprężone, jadł śniadanie. Na talerzu dostrzegła kiełbaskę, jajko i coś, co wyglądało jak bekon.
     - No, to co dziś robimy? – spytała radośnie Ginny, sięgając po dzbanek z kawą, kiedy Hermiona usiadła.
     - Coś siedzącego – odpowiedziała dziewczyna, wywracając oczyma, gdy zobaczyła zdziwione spojrzenie Rona. – Coś, co nie będzie wymagało biegania, Ron. Na następne święta chyba kupię ci słownik.
     - Jasne, nie powinnaś brać udziału w bitwie na śnieżki - zauważył, krytycznie spoglądając na jej brzuch. – Ale moglibyśmy ulepić bałwana.
     - Schylanie się, też nie jest dobrym pomysłem – odparła z żalem. – Mogłabym się przewrócić w śnieg. Naprawdę nie ma niczego, co moglibyśmy porobić w środku?
     - Karty? – zaproponowała Ginny. – Możemy zagrać w pokera. Chłopcy mają mnóstwo słodyczy, których można użyć jako fanty.
     - Nienawidzę pokera. Zawsze przegrywam. – Ron wrzucił widelcem kiełbaskę do buzi. – Mołe achy?
     - Zawsze chcesz grać w szachy. – Ginny wywróciła oczami. – Wszyscy wiedzą, dlaczego – bo lubisz wygrywać. Jednak w szachy mogą grać tylko dwie osoby. W co mogą grać cztery?
     - Ja jestem za wszystkim, co nie wybucha - wtrąciła Hermiona, spoglądając ukradkiem na stół nauczycieli. Profesor Snape rozmawiał z profesor Sinistrą, która się uśmiechała. Szybko odwróciła wzrok. – Nigdy nie byłam zapaloną fanką wybuchów, a przeczytałam, że dziecko może już usłyszeć hałasy z zewnątrz.
     - Serio? Słyszy, o czym gadamy? – Ginny spojrzała z ciekawością na jej brzuch.
     - Myślę, że tak. – Zmarszczyła brwi. – Może jakaś gra planszowa?
     Dyskusja trwała przez większość śniadania. Ostatecznie zgodzili się na partyjkę pokera, później urządzą bitwę na śnieżki, podczas której Hermiona odbędzie gorącą kąpiel i da odpocząć swoim plecom. Dokładniej mówiąc zdecydowały dziewczęta – Harry zgadzał się ze wszystkim, co chciała Ginny, więc Ron został przegłosowany.
     - Może Neville mógłby do nas dołączyć. – Ginny spojrzała na koniec stołu. – Hej, Neville, wiesz, jak grać w pokera?
     - Nie. Skomplikowane to jest?
     - Nie bardzo. Żadne z nas nie jest w tym specjalnie dobre.
     - Ona kłamie. Nie słuchaj jej – wtrącił Harry. – Jest z nas najlepsza. Ale nie trudno się nauczyć. Hermiona wyciągnęła nam małe karteczki, które pokazują, co… Hej, co to jest?
     - Wyglądają jak kwiaty – powiedziała Ginny, zadzierając głowę. Kolorowe… rzeczy… spadały kaskadami ze sklepienia. – Nie… to motyle! Ojej, jakie śliczne. Ciekawe czy zrobił je profesor Flitwick?
     - Patrzcie, są w kolorach domów! – Harry zaśmiał się, kiedy motyle zaczęły się dzielić. Zielone i srebrne odleciały w stronę stołu Ślizgonów, żółte do Puchonów, niebieskie i brązowe do Krukonów, a cała harda czerwonych frunęła nad ich głowami. – Są tylko czerwone… nie, jest jeden złoty. Widzicie? – wskazał małego, złotego motylka. Wyglądał jak zrobiony z papieru. Spadał powoli, robiąc spiralki.
     Hermiona spojrzała na profesorów i poczuła niepokój. Profesor Flitwick nie był zadowolony. Nauczyciele wyglądali na zdziwionych. Nie wiedzieli o tym. Każdy mógł zakraść się do Wielkiej Sali i wyczarować motyle, w każdej chwili. Mogły być tam przez kilka dni, czekając na odpowiedni moment.
     - Harry, nie dotykaj tego! – Odepchnęła jego rękę od złotego motylka – złożonego z papieru, zauważyła teraz. – To może być próba ataku, to może być zatrute albo… schyl się! – Harry odchylił się w tył, lądując plecami na podłodze, a motylek podleciał bezpośrednio w stronę jego twarzy. Hermiona skoczyła na nogi, wyszarpując różdżkę z kieszeni.
     - Co się dzieje…
     - Panie Potter, proszę się odsunąć…
     - Otoczyły nas!
     Hermiona wyciągnęła różdżkę, wskazując niewinnie wyglądający kawałek złotego papieru.
     - Incend…
     Podleciało do jej różdżki i usiadło jej na ręce.
     Poczuła chłód.
     I wtedy wszystko pociemniało.

1 komentarz: