środa, 30 maja 2012

Rozdział 1: Spowiedź

Betowała: milairka

Jeśli ktoś jest przekonany, że do Hogwartu podczas wakacji nie można się dostać, jest w błędzie. Kominek w domu państwa Granger był już podłączony do sieci Fiuu – wystarczy słowo, garść proszku, chwila zawrotów głowy i wychodzisz z budynku poczty w Hogsmeade. Potem pozostaje tylko przespacerować się dziarskim krokiem do bram i jesteś na miejscu.
Wrota były otwarte, więc Hermiona prześliznęła się do środka niezauważona nawet przez Hagrida.

Filch dostrzegł ją zaraz po tym, gdy przekroczyła progi Sali Wejściowej.

– A co ty tu robisz, panienko? – zapytał, wychodząc z cienia i posyłając jej nieprzyjemne spojrzenie. Wokół jego kostek krążyła Pani Norris. – Nie powinno cię tu być w czasie wakacji. Żadnego ucznia nie powinno tu być.

Hermiona kiwnęła głową, prostując się i próbując wyglądać na pewną siebie.

– Muszę zobaczyć się z profesor McGonagall – powiedziała spokojnie. – Coś ma... się pojawić. Sprawa rodzinna. – Dosłownie. Powstrzymała chęć wybuchnięcia histerycznym śmiechem.
Filch wyglądał na nieprzekonanego.
– Więc pomyślałaś, że wpadniesz, tak?
– Jestem umówiona na spotkanie – wyjaśniła Hermiona chłodno, podając mu liścik od profesor McGonagall, który nauczycielka wysłała jej w odpowiedzi na prośbę o wizytę. – Mamy spotkać się o jedenastej.
Filch obrzucił wielki zegar gniewnym spojrzeniem. Dochodziło za pięć jedenasta.
– No dobrze, niech będzie. Chodź – mruknął, ruszając w drogę.

Kilka minut później Hermiona stanęła przed znajomym gargulcem.

– Carpe Diem – powiedziała, a gargulec posłusznie odskoczył na bok, odsłaniając spiralne schody. – Dziękuję, panie Filch – rzekła z wymuszoną uprzejmością i zaczęła się wspinać po stopniach na górę. Nie zanosiło się na miłą rozmowę, a czas zdawał się pędzić jak oszalały.
Profesor McGonagall czekała przy drzwiach dawnego biura profesora Dumbledore`a. Z jednej strony Hermiona była zadowolona, że nie był już dyrektorem – rozmowa z byłą opiekunką domu będzie wystarczająco trudna.

– Zapraszam, panno Granger – powiedziała energicznie, nakazując gestem, aby Hermiona weszła do gabinetu. – Opowiedz mi zatem o tej pilnej sprawie, która nie mogła poczekać do końca wakacji.

Hermiona weszła do pokoju, a następnie stanęła jak wryta, rozglądając się wokoło. O Boże, chyba już zdążyła zapomnieć, jak tu jest.

– Yyy... pani profesor? – powiedziała, a z jej gardła wydobył się pisk. – Czy możemy porozmawiać bardziej prywatnie?
– O czym... – Profesor McGonagall rozejrzała się po gabinecie pełnym portretów i dokończyła: – Oczywiście, panno Granger. Proszę za mną.

Dziewczyna przeszła za byłą opiekunką jej domu przez małe drzwiczki ukryte za gobelinem, a potem po wąskich schodach umiejscowionych w ścianie gabinetu. Hermiona podejrzewała, że znalazły się w prywatnych kwaterach dyrektorki. Składał się na nie mały, ale bardzo przytulny pokój z kilkoma regałami, maleńkim kominkiem i ścianami pokrytymi tartanem*.

– Dziękuję, pani profesor – powiedziała z wdzięcznością. – Ta rozmowa… może pozostać między nami?
– Oczywiście – powtórzyła profesor McGonagall, przypatrując się jej z troską. – Proszę usiąść, panno Granger, i powiedzieć mi, o co chodzi i jak mogę pomóc.

Hermiona usiadła, mnąc w dłoniach chusteczkę.

– To... to osobisty problem – szepnęła. – Chodzi o to, że... chcę zostać w Hogwarcie i zdać owutemy... naprawdę... i mam nadzieję, że pozwoli mi pani do nich przystąpić, ale...

Profesor McGonagall zamrugała, siadając w fotelu naprzeciwko.

– Mój Boże, dziewczyno, dlaczego miałabyś do nich nie przystąpić? Jesteś jedną z najbardziej obiecujących czarownic swojego pokolenia, a ja nie ukrywam, że będę bardzo rozczarowana, jeśli zdecydujesz się porzucić szkołę!

Hermiona wbiła wzrok w chusteczkę.

– Chodzi o to... – Przełknęła ślinę i spojrzała profesor McGonagall prosto w twarz. – Jestem w ciąży – powiedziała cicho. – Właśnie się dowiedziałam.

Profesor McGonagall patrzyła na nią przez dłuższą chwilę z lekko otwartymi ustami.
– O mój... To naprawdę... Moja droga, jak to się stało? – Jej twarz lekko poróżowiała, kiedy zorientowała się, co właściwie powiedziała. – Chodzi mi o to w jakich okolicznościach do tego doszło?
Hermiona nerwowo skubała chustkę.

– To było po świętowaniu zwycięstwa – wyznała cicho. – Chciałam... zwykle nic piję, ale wtedy była taka okazja i... widocznie ręka mi zadrżała, gdy rzucałam Zaklęcie Antykoncepcyjne.
– Och. – Profesor McGonagall uśmiechnęła się smutno. – Po tym całym świętowaniu z pewnością nie jesteś jedyną osobą, której przydarzyło się… coś takiego. Czy twoi rodzice już wiedzą?
– Tak. To znaczy... nigdy nie jest tak, że mogę coś przed nimi ukryć – a przynajmniej nie na długo – odpowiedziała Hermiona z równie ponurym uśmiechem. – Są... no cóż, nie są tym zachwyceni, ale nie potrafią się na mnie gniewać – wciąż cieszą się z tego, że jeszcze żyję.
– Nie dziwię się im – wiem, że się o ciebie martwili. – Profesor McGonagall rozparła się na krześle, marszcząc brwi w zamyśleniu. – Nie znam się na mugolskich metodach, ale mam nadzieję, że wiesz o naszych, magicznych... Cóż, teraz na pewno nie jest odpowiedni czas na to, aby mieć dziecko i należy podjąć decyzję, czy jesteś gotowa...
– Aborcja? To ma pani na myśli? – Hermiona potrząsnęła głową. – Wiem o eliksirach, proszę pani. Mogłabym bez większego trudu uwarzyć którykolwiek z nich. – Utkwiła wzrok w ogniu, zagryzając wargę. – Popieram to, ale w teorii. Nie zrobię tego... To nie dla mnie. Nie w tych okolicznościach. Chcę donosić dziecko.
– Cóż, skoro jesteś pewna… Masz jeszcze miesiąc lub dwa zanim decyzja stanie się nieodwołalna – powiedziała dyrektorka niepewnie. – Nie myślałaś o adopcji? A może twoi rodzice mogliby się zająć dzieckiem?
Dziewczyna pokręciła głową.

– Nie. Dużo o tym myślałam, profesor McGonagall, i to nie jest... Chcę zdać owutemy. Wiem, że uczennica w ciąży zwykle jest zmuszona opuścić szkołę, ale wiem, że to tylko tradycja, nie ma żadnej konkretnej reguły na ten temat...
– Oczywiście, że możesz zostać – powiedziała profesor McGonagall bardzo stanowczo i energicznie – jak zawsze, gdy była czymś głęboko dotknięta lub zdenerwowana. – W trzecim trymestrze ciąży dostaniesz prywatne dormitorium. Przydzielimy ci też któregoś ze skrzatów do pomocy przy dziecku. Na pewno nie pozbawię cię szansy pisania owutemów... z pewnością sama dobrze wiesz, że dziecko nieco skomplikuje sprawę…
– Tak, pani profesor – potwierdziła dziewczyna, czując, jak drży jej podbródek. – Jeśli zdołałam powstrzymać Harry'ego przed dostaniem samych Okropnych z sumów, pogodzę owutemy z wychowywaniem dziecka. Przynajmniej ono nie będzie w stanie uciec tak szybko, jak Harry.

Ku swojemu zdziwieniu, usłyszała chichot.

– Trafna uwaga, panno Granger – rzekła profesor McGonagall nieco weselej. – Oczywiście będziesz musiała nieco zmienić swój plan zajęć…
Hermiona kiwnęła głową.

– Będę musiała ograniczyć zielarstwo i obronę – westchnęła z żalem. – I wiem, że będę musiała zrezygnować z eliksirów. Nienawidzę czegokolwiek tracić, ale biorąc pod uwagę z jakimi lotnymi substancjami mamy do czynienia na siódmym roku...
– Wszystkie trzy przedmioty są dość ryzykowne, a zwłaszcza eliksiry – zgodziła się z nią profesorka. – Porozmawiam z nauczycielami, myślę jednak, że profesor Sprout i profesor Lupin dostosują zajęcia do twoich potrzeb. Co do eliksirów... jeśli chcesz zdać z nich owutemy, profesor Snape być może zgodzi się, abyś pisała tylko prace pisemne, a ćwiczenia praktyczne zaliczyła po porodzie.

Hermiona nerwowo zacisnęła ręce na chustce do nosa.

– Profesor Snape znów będzie nauczał eliksirów? – spytała, będąc zdumiona spokojnym tonem swojego głosu. – Profesor Lupin powiedział nam, że znów będzie uczył obrony przed czarną magią, ale nie wiedziałem, że profesor Snape również wraca na starą posadę.
– Tak, teraz, gdy Horacy przeszedł na emeryturę, zgodził się ponownie przyjąć to stanowisko – potwierdziła profesor McGonagall rzeczowo. – To naprawdę szczęśliwy zbieg okoliczności… Znalezienie wykwalifikowanego nauczyciela eliksirów równa się znalezieniu igły w stogu siana.
– Szczęśliwy zbieg okoliczności – powtórzyła dziewczyna. Miała nadzieję, że jej słowa zabrzmiały bardziej szczerze, niż było naprawdę. – Dziękuję, pani profesor. Obiecuję pani, że będę omijać niebezpieczne substancje oraz klątwy szerokim łukiem i postaram się wypaść jak najlepiej.
– Do tej pory radziłaś sobie w trudnych warunkach, więc teraz na pewno też dasz sobie radę. – Profesor McGonagall skinęła głową, obrzucając ją przychylnym spojrzeniem. – Wybacz moje wścibstwo, panno Granger, ale muszę spytać... w jakim stopniu jest w to zaangażowany ojciec dziecka? Wiem, że w tych czasach niewiele osób myśli o małżeństwie, ale…
– Jeszcze o niczym nie wie – szepnęła Hermiona, wygładzając zmiętą chusteczkę. – Wątpię, czy w ogóle chce być w to zaangażowany... W cokolwiek, kiedykolwiek.

Ciemne brwi profesor McGonagall uniosły się gwałtownie.

– Mam nadzieję, że jest chociaż odpowiedzialny – powiedziała ostro. – Nieplanowane dzieci się zdarzają, ale mimo to ojciec ma pewne obowiązki. Kim on jest?
– Nie mogę powiedzieć – rzekła, dziwiąc się, że jej głos zabrzmiał tak niewzruszenie. – Jeśli on nie chce w tym uczestniczyć, ja nie będę go zmuszać.

Brwi profesorki uniosły się jeszcze wyżej.

– Zamierzasz wychować dziecko bez niczyjej pomocy? Panno Granger... Hermiono... To trudne zadanie w normalnych okolicznościach, ale bez niczyjego wsparcia i to w roku owutemów…
– Będę miała wsparcie. Jestem pewna, że mogę liczyć na moich przyjaciół i rodziców, którzy przyjadą tu specjalnie dla mnie. – Wyprostowała się nieco wyzywająco. – On w żadnym stopniu nie jest odpowiedzialny za to, co się stało i nie mam zamiaru niczego od niego wymagać.

Profesor McGonagall posłała jej zatroskane spojrzenie.

– Panno Granger, z dość odległej autopsji wiem jednak, że do tanga trzeba dwojga – stwierdziła ostro. – Ufam, że nie jesteś tak nieodpowiedzialna, aby angażować się w związek z żonatym mężczyzną.
– Nie, oczywiście, że nie! – zaperzyła się Hermiona. – Nigdy nie angażuję się w związek z kimś, kto już jest zajęty!
– Cóż... rozumiem. W takim razie nie widzę problemu – skoro to jego dziecko, musi to ogłosić publicznie. – Jej słowa brzmiały jak stal.
– To nie tak... – wymamrotała Hermiona, spoglądając na swoje ręce. – Profesor McGonagall, to jest wyłącznie moja wina. Popełniłam błąd, na który żadne słowa nie są dość ostre. Zrobiłam coś, czego się strasznie wstydzę...
– Co...
– Proszę, niech pani pozwoli mi opowiedzieć całą historię. Od początku do końca. –
Hermiona podniosła głowę i wbiła wzrok w miniaturowe pejzaże zawieszone na ścianie. – Ja… Na przyjęciu spotkałam kogoś, kto mi się podobał, kogoś, kto mnie pociągał – żadna tam Sekretna Wielka Miłość czy coś w tym rodzaju. Nie znam go zbyt dobrze, ale lubię go. Wiedziałam, że nie odwzajemniał mojego uczucia – wątpię, czy w ogóle zauważył, że jestem kobietą. Ale się upiłam i... wpadłam na niego. – Jej twarz płonęła ze wstydu; opowiadała, przygryzając wargę. – Wykorzystał mnie, ale nie miałam nic przeciwko temu. Wiedziałam, że w normalnych okolicznościach nigdy by tego nie zrobił. Był o wiele bardziej pijany niż ja. Prawdopodobnie starczyłby jeszcze jeden drink i nawet profesor Trelawney wydałaby mu się atrakcyjna… Wiedziałam, że gdyby był trzeźwy, pewnie byłby przerażony na myśl... spędzenia ze mną nocy. Ale zrobiłam to z nim, ponieważ tego chciałam.
Jej oczy płonęły, a obrazy, które pojawiły się w jej głowie, były coraz bardziej rozmazane.
– Wiedziałam, że nie powinnam...Czuję się dziś okropnie winna... Wykorzystałam go, doprawdy trudno mi teraz uwierzyć, że zrobiłam coś tak nieetycznego.

Obie milczały dłuższą chwilę.

– Rozumiem – powiedziała wolno Minerwa. – Chociaż nie mam pojęcia, co powiedzieć. Wiesz, że to było bardzo nieodpowiedzialne z twojej strony.
– Tak, wiem – przytaknęła Hermiona, a łzy zaczęły spływać po jej policzkach. – Bardzo mi przykro z tego powodu. Jestem prawie pewna, że on nie pamięta zbyt wiele z tamtej nocy. W przeciwnym razie na pewno bym o tym wiedziała. A więc to ja muszę go poinformować.
– Och, kochanie. – Profesorka zirytowała się, zdając sobie sprawę, że użyła nieodpowiednich słów. – Powinnaś mu powiedzieć. Oczywiście zdajesz sobie sprawę z tego, że nie będzie zachwycony tymi nowinami, prawda? Gdybym była na jego miejscu, wściekłabym się.

Hermiona skinęła głową, ocierając łzy.

– Wcale mu się nie dziwię. Ale ja niczego od niego nie wymagam, chyba że sam by tego chciał. Zawdzięczam mu dziecko i to wystarczy.

– Rozumiem – przyznała profesor McGonagall i złapała dziewczynę delikatnie za ręce. – To nie będzie dla ciebie łatwe... Dla maleństwa również, bo nie będzie znało swego ojca, ale popieram twoją decyzję.

Gryfonka ponownie skinęła głową, osuszając oczy.

– Mam zamiar dzisiaj go powiadomić. Dziś jest dla mnie Dzień Informowania Ludzi – pani dziś rano, następnie ojciec mojego dziecka. Potem wypadałoby powiadomić Harry’ego i całą resztę. Czy... ee... Czy mogłaby pani... powiadomić innych nauczycieli?
– Mogłabym. Załatwię to jeszcze przed pierwszym września – oznajmiła pokrzepiająco. – Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, panno Granger, to możesz w każdej chwili przyjść do mnie. Choć nie jestem już twoim opiekunem domu, to zawsze będziesz u mnie mile widziana.
– Dziękuję, pani profesor – Dziewczyna posłała jej lekki uśmiech. – Czy mogłaby pani nie przekazywać pozostałym profesorom wszystkich szczegółów? Czy mogłyby one zostać... hmm... naszą tajemnicą?

Profesor McGonagall skinęła głową. Po krótkiej chwili odezwała się ponownie:

– Powiem tylko, że dziecko zostało poczęte po Zwycięskim Balu i choć wiesz, kim jest ojciec, nie chcesz tego ujawnić. To wszystko, co nauczyciele muszą wiedzieć. – Powiedziawszy to, uśmiechnęła się lekko. – Chociaż popełniłaś błąd, panno Granger, nie widzę powodu, dla którego miałabym to ogłaszać publicznie, zwłaszcza że bardzo tego żałujesz.
– Dziękuję. – Hermiona kiwnęła głową. – Ee... pani profesor? Czy mogłabym zostać jeszcze przez jakiś czas w zamku? Chciałabym poprosić panią Pince o odłożenie dla mnie literatury fachowej na później. I muszę jeszcze odwiedzić panią Pomfrey.

Widząc zdumiony wyraz twarzy starszej kobiety, dodała:

– Potrzebuję jakiegoś sposobu, by uspokoić nerwy, zanim się z nim zobaczę. – Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się ze smutkiem.
– Oczywiście – odparła dyrektorka bardzo entuzjastycznie. – Zawsze jesteś tu mile widziana. Dbaj o siebie, dziecko.

*


– Jesteś pewna, że chcesz zatrzymać dziecko? – spytała zaniepokojona pani Pomfrey. – Jest kilka bezpiecznych eliksirów, które mogłyby...
– Wiem, proszę pani – odpowiedziała Hermiona z największą cierpliwością, na jaką ją było w tym momencie stać. – Wiem nawet jak je uwarzyć. Ale to nie dla mnie. Znam wszystkie dostępne opcje, ale to nie znaczy, że chcę z nich skorzystać.
– Jesteś jeszcze taka młoda... I jeszcze do tego owutemy na dokładkę... Kiedy to wszystko się skończy, będziesz ledwie żywa.
– Och, wiem, proszę pani – westchnęła. – I wszystkich dookoła muszę zapewniać, że to wyłącznie moja decyzja, że znam dostępne opcje, że nie powinnam tego chcieć. Ale ja podjęłam decyzję, gdy już je poznałam i zamierzam jednak wychować to dziecko. Zawsze chciałam je mieć – po prostu stanie się to trochę szybciej, niż przypuszczałam.
– No cóż, skoro jesteś pewna... – Pani Pomfrey skinęła głową i posłała w jej stronę pokrzepiający uśmiech. – Byłaś już u uzdrowiciela, prawda?
– Tak. Razem z mamą poszłyśmy wczoraj do Munga i uzdrowiciel podał mi wszystkie informacje. Ciąża trwa już od pięćdziesięciu pięciu dni, szanse na niewielkie komplikacje zdrowotne wynoszą osiem dziesiątych procenta, prawdopodobieństwo poronienia lub innych poważnych powikłań – dwie tysięczne procenta. – Uśmiechnęła się. – Wie pani, że mugolscy lekarze nie mogą powiedzieć tak dużo, a już na pewno nie na tym etapie?
– No, oczywiście, że nie mogą. Przecież nie używają magii – odrzekła pani Pomfrey wesoło. – Planujesz urodzić w Mungu?
Hermiona zamrugała zdziwiona.
– A czy mam jakiś inny wybór?
– Oczywiście, kochanie. Mogę zorganizować z położną uzdrowicielką poród tutaj, w szkole. Nie wiem, jak to jest u mugoli, ale wiele czarownic woli rodzić w zaciszu swego domu. – Pielęgniarka podeszła do niej i położyła dłoń na jej ramieniu. – Sama mogłabym odebrać poród, gdyby nie fakt, że ostatnim razem robiłam to zanim ty jeszcze przyszłaś na świat. Nie chcę, żebyśmy obie były kłębkiem nerwów, gdy nadejdzie rozwiązanie.
– Och... – Hermiona znów poczuła łzy pod powiekami. – Byłoby wspaniałe. Dziękuję, pani Pomfrey.
– Mów mi Poppy, moja droga – zaproponowała, przytulając dziewczynę serdecznie. – Będziemy teraz stale się widywały, więc możesz równie dobrze zacząć zwracać się do mnie po imieniu już teraz.

*


Hermiona wpatrywała się w drzwi od prawie pięciu minut.
Musiała zapukać. Pukanie było nieuniknione. Ta rozmowa była nieunikniona. Powinna po prostu zapukać i mieć to z głowy.
Mogła zrobić to w każdej chwili.
– Panno Granger.
– Ałł! – Wydała z siebie nieco żenujący okrzyk i podskoczyła na blisko stopę w górę. – Ja… eee… Profesor Snape! Myślałam, że jest pan u siebie w biurze i właśnie miałam pukać, ale...
– Tak też przypuszczałem. Patrzyłaś na nie takim wzrokiem, jakby chciały pożreć cię żywcem – rzekł Snape chłodno. – Co tu robisz? Spodziewałem się jeszcze ośmiu błogo spędzonych dni bez gwaru studenckiej barci.
– Muszę z panem porozmawiać – powiedziała, kręcąc młynka kciukami. – Proszę... Czy moglibyśmy? Na osobności. T–to jest bardzo ważne.
Profesor uniósł wysoko brew.
– Niewiarygodne, że masz czelność przychodzić tutaj na tydzień przed rozpoczęciem nowego semestru i prosić o prywatną rozmowę akurat ze mną – powiedział lodowatym głosem. – Nie jestem w nastroju, by z panią rozmawiać, panno…
– Profesorze, czy pamięta pan, co robił w nocy po zwycięstwie Zakonu? Po tym, jak Hagrid wyciągnął drugą beczkę brandy? – spytała rozpaczliwie.
Zamrugał, a jego twarz stężała.
– Dobrze – powiedział ponuro. – Ma pani pięć minut, panno Granger. Proponuję zacząć odliczać.
Otworzył drzwi do swojego gabinetu i zaprosił ją do środka, kładąc jej rękę na plecach.
Hermiona odczekała, aż zatrzasnął drzwi i dopiero wtedy spojrzała mu w twarz.
Nie jest dobrze, pomyślała.
– Profesorze...
– Przede wszystkim, nie obchodzi mnie jaka to ważna sprawa kazała ci mnie nachodzić – rzucił, składając ręce i patrząc na nią krzywo. – Nie uznaję szantażu, rozumianego tak czy inaczej. Bez względu na to jak wielki kamień dzięki temu spadnie komuś z serca…
– Profesorze Snape, proszę... Przepraszam za najście, ale ja nie chciałam... nie chciałam, żeby to wyglądało jak próba szantażu... Proszę tylko o rozmowę w sprawie przyjęcia.
– Oczywiście. – Sardoniczna brew uniosła się ponownie. – Ciekaw jestem, co też tak istotnego wtedy uczyniłem.
Hermiona zarumieniła się i, patrząc na swoje splątane palce, powiedziała:
– Ja... – zaczęła piskliwym głosem – ee... to jest – pan i ja, ekhm... my, razem... no... Jestem pewna, że pan tego nie pamięta, ale…
Kątem oka wychwyciła, że zamarł w bezruchu – jeśli tak dalej pójdzie, niedługo zamieni się w posąg z kości słoniowej odziany w czerń.
– Panno Granger, to nie jest zabawne.
– Niech pan mi uwierzy, wiem o tym doskonale – wyszeptała. – I jest mi naprawdę przykro. Ale... to już się stało. Nie zamierzałam w ogóle panu o tym mówić. Sądziłam, że wolałby pan raczej obliviatować to wspomnienie z pamięci, ale... ekhm... ta noc miała swoje długoterminowe konsekwencje…
Posąg nawet nie drgnął.
– Panno Granger, jeśli to jest jakiś żart... – syknął, a w jego głosie pojawiła się złośliwość. – Uważam, że to wielce nieprawdopodobne, a wręcz niemożliwe, żeby między nami do czegokolwiek kiedykolwiek doszło. I zapewniam cię – nie mam zamiaru brać winy na siebie za twój absurdalny brak odpowiedzialności.
Hermiona z trudem przełknęła ślinę.
– Wcale pana o to nie proszę – powiedziała cicho, modląc się, by głos jej nie zadrżał. – Wiem, że nie jest pan zachwycony, widząc mnie tutaj. Nie zamierzam o nic pana prosić albo tego… upubliczniać, jeśli pan tego nie chce. Ale ma pan prawo wiedzieć.
Jej pozorne opanowanie zdawało się wytrącić go z równowagi – mimo że nadal przypominał lodowy posąg, zmarszczył brwi, podchodząc do biurka.
– Nadal ci nie wierzę – rzekł zimno. – Ale możesz opowiedzieć swoją historyjkę, jeśli chcesz.
Dziewczyna skinęła głową.
– Oboje sporo wypiliśmy, ale pan na pewno więcej niż ja – zaczęła cicho, bojąc się spojrzeć mu w oczy. Zamiast tego wpatrywała się w jego blade palce, tak bardzo kontrastujące z czernią szaty, uderzające w blat biurka. – To była moja wina. Ja zrobiłam pierwszy krok, choć wiedziałam, że gdyby wcześniej nie wypiłby pan całej kolejki, nigdy by się pan na to nie zgodził. Ale wypił pan, a ja to wykorzystałam. Przykro mi.
Stuk, stuk, stuk – palce profesora uderzały o drewno.
– Jest ci przykro – powtórzył, głosem ociekającym ironią. – Składasz propozycję osobie będącej pod wpływem dużej ilości alkoholu, dobrze wiedząc, że nie przyjęłaby jej na trzeźwo. A do tego wykazujesz się absurdalnym brakiem rozsądku i moralności, nie rzucając nawet Zaklęcia Antykoncepcyjnego. I mówisz, że jest ci przykro... Cóż, to wszystko wyjaśnia.
– Wiem, że nie, proszę pana – szepnęła, a łzy napłynęły jej do oczu. – Ale...
– I masz cholerną rację! – ryknął wściekle i zrobił dwa kroki w jej stronę, na co Hermiona cofnęła się nieco na krześle. – Gdyby nasze role były odwrócone, gdybym to ja wykorzystał twoją niezdolność do podejmowania decyzji, zostałbym publicznie zhańbiony, a może nawet czekałby mnie proces! A ty śmiesz twierdzić, że jest ci przykro?
– A co według pana mogę jeszcze zrobić? – spytała żałośnie, patrząc mu w twarz. – Profesorze, naprawdę przepraszam, wiem, że to, co zrobiłam, jest wysoce naganne i... i jeśli chce mnie pan zhańbić publicznie nie mam nic przeciwko temu. Moje zachowanie było niewybaczalne. Jestem skłonna przyjąć każdą możliwą karę.
Mężczyzna zamarł na chwilę, ponieważ jej słowa zbiły go z tropu. Był przyzwyczajony raczej do wybuchów złości niż cichych przeprosin – zapewne ciągłe spory z Harrym miały z tym coś wspólnego.
– Nawet jeśli tego nie zrobiłem, obydwoje dobrze wiemy, że pani mali przyjaciele oraz wszyscy zapatrzeni w Pottera idioci wciąż oskarżaliby mnie – odparł zjadliwie. – To oczywiste, że wina leży po mojej stronie, chociaż byłem pijany tak bardzo, że z trudem trzymałem się na nogach, bo – w przeciwieństwie do pani – jestem dorosłym czarodziejem.
– Był pan – rzekła cicho, podnosząc zadziornie brodę. – Chętnie poddam się zaklęciom prawdy albo wypiję Veritaserum, jeśli taka byłaby pana wola. Lub poczekam, aż dziecko się urodzi i wtedy rzucę Zaklęcie Pokrewieństwa na pana i dziecko.
Snape uniósł głowę i rzucił jej zdumione spojrzenie.
– Mogę zaczekać na co? Panno Granger, nie wolno pani tego zrobić! Jeśli nie potrafi pani sporządzić odpowiedniego eliksiru, proszę zostawić to mnie. Muszę tylko usłyszeć w zamian obietnicę, że ta sprawa skończy się raz na zawsze.
Hermiona zacisnęła zęby.
– Mam szczerą nadzieję, że dziś po ostatni raz słyszę o aborcji. Nie zamierzam tego zrobić – wywarczała. – O nic pana nie proszę – jeśli to będzie konieczne, zabiorę tajemnicę pochodzenia dziecka do grobu. Będę wychodzić ze skóry, żeby nigdy więcej nie narzucać panu mojego towarzystwa, ale jednego może pan być pewien: nie pozbędę się mojego dziecka!
Bunt wywołał bunt..., skonkludował Severus, wpatrując się w uczennicę.
– Świetnie – warknął. – Jeżeli upierasz się, żeby zatrzymać dziecko, zrób to. Ale pamiętaj: jeśli ktokolwiek kiedykolwiek w wyniku twojej głupoty powiąże je z moim nazwiskiem…
– Nikt się o niczym nie dowie – powiedziała Hermiona, a jej oczy natychmiast wypełniły się łzami w odpowiedzi na odrazę widoczną na jego twarzy. – Nie umiem wręcz wyrazić, jak bardzo jest mi przykro. Wiem, że nie powinnam dopuścić do tego, żeby coś takiego miało miejsce i... przepraszam.
Snape przeszył ją wzrokiem.
– Wynocha!
Hermiona uciekła z gabinetu.

*tartan – materiał w szkocką kratę.

2 komentarze:

  1. Droga Autorko,
    to było... szokujące.
    Jestem na 100% przekonana, że Twoje pisanie obecnie jest lepsze od tego, co właśnie przeczytałam, jednakowoż muszę zaznaczyć, iż bardzo mi się podobało.
    Gdy przeczytałam słowo 'ciąża' prawie popłakałam się ze śmiechu, a kiedy w to wszystko wszedł Snape było jeszcze zabawniej! Jestem przekonana, że będę czytać to cudeńko dalej i mam nadzieję, że akcja nie zwolni.

    OdpowiedzUsuń
  2. Już kiedyś czytałam to opowiadanie, ale chyba na innym blogu... nie jestem pewna. Tak czy inaczej zakochałam się w tym opowiadaniu. Rozdział I jest po prostu... idealny.
    Te uczucia Hermiony... kurde, pod koniec notki prawie drżałam jak ona. Jestem na prawdę pod wrażeniem. Gratuluję !

    OdpowiedzUsuń